Varel skłonił się uprzejmie Delmie, gdy Dae przedstawiło go i pozostałych towarzyszy. Do wieczora mieli jeszcze sporo czasu, a skoro jego kompanom zależało na zwilżeniu gardeł, nie zamierzał oponować. Sam poprosił o rozcieńczone wino, by poczuć smak, ale zachować też trzeźwość przez resztę dnia. Rozglądał się przy tym z zaciekawieniem po przestronnym wnętrzu karczmy, póki nie było jeszcze zapełnione tutejszymi mieszkańcami chcącymi odprężyć się po dniu ciężkiej pracy. O tej porze przebywali tu raczej nietypowi dla takich miasteczek osobnicy – podróżni, przedstawiciele specyficznych zawodów, czy zwykłe mąciwody.
- Postaramy się nie dać tym dwóm pretekstu do zaczepki – uśmiechnął się do karczmarki, gdy ta opowiedziała o półorku i goblinie. Pokiwał głową, gdy Pasegame i Dae wyrazili swoje opinie na ten temat
- Racja, widywałem już takie sytuacje. Słaby, ale przebiegły podporządkował sobie „mięśniaka” – zgodził się z gnomem
- A dlaczego? Niestety, ale może po prostu to lubić – dodał.
***
Spacer po Etran’s Folly odbył się bez żadnych ekscesów, co w zasadzie trzeba było policzyć za zaletę miasteczka. Wydawało się być spokojne i bezpieczne, co jak na miejsce dotknięte taką tragedią, nawet lata temu, było prawdziwym wyczynem. Alchemik niejednokrotnie czytał o miastach czy osadach, które przetrwały zarazy tylko po to, by albo zostać zupełnie opuszczonymi przez tych, którzy przeżyli, albo powoli zmienić się w gniazda bezprawia, czy nawet centra bluźnierczych kultów. Etran’s Folly zdecydowanie wyszło z tego obronną ręką, dlatego i poza zadbanymi, solidnymi domostwami nie było tu praktycznie nic ciekawego. Z wyjątkiem wzniesienia na obrzeżach. Stojące tam ruiny wzbudziły sporą ciekawość elfa, który całą drogę powrotną do karczmy zastanawiał się, czy mogły być w przeszłości. Umiejscowienie sugerowało posiadłość jakiegoś bogacza lub świątynię, chociaż w drugim wypadku budowla raczej nie zostałaby opuszczona – koniecznie musiał obejrzeć ją z bliska następnego dnia, zanim wyruszą w dalszą drogę…
***
Gdy tylko wrócili do „Cichego Kota”, Varel od razu zapytał właścicielkę, co wie na temat ruin na wzgórzu. Karczmarka z przyjemnością opowiedziała o tym miejscu.
- Dawno temu znajdował się tam dom założyciela miasteczka, Etrana Bolmere'a i jego rodziny. Przenieśli się tutaj z Taldoru, mając nadzieję, że założą małą społeczność jako przystanek w podróży drogą lądową przez nasz region. Plotka głosi, że zbudował go na wzgórzu, aby wszyscy z miasteczka go widzieli, mimo że to miejsce znajdowało się daleko od ujścia świeżej wody. Zaledwie pięć lat po założeniu miasta dom spłonął, zabijając Etrana i jego rodzinę. Ówczesny szeryf stwierdził podczas śledztwa, że jeden z domowników musiał zaprószyć ogień i uznał to za nieszczęśliwy wypadek. Etran nie miał w miasteczku wrogów, więc tak rzeczywiście mogło być, nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam. - Wzruszyła ramionami. Elf podziękował jej uprzejmym skinieniem głowy i uśmiechem. Jego podejrzenia nie potwierdziły się, ale to też był powód do zadowolenia, wciąż dawał zaskoczyć się światu.
Gdy Bort zaprosił ich do większego stołu, powód uczty okazał się prozaiczny, ale w pełni właściwy – dla kupca zawarcie intratnej umowy musiało być równie satysfakcjonujące co odkrycie nowego dekoktu dla alchemika. Elf przyjął dzban wina z uśmiechem.
- Gratuluję, Bort! Jeszcze trochę, i będziesz musiał kupować nowe wozy, albo i fundować kolejne karawany – powiedział szczerze, nalewając sobie trunku, tym razem do pełna. W końcu toast to toast.
Podczas kolacji elf nie mówił zbyt wiele, woląc raczej słuchać muzyki i chłonąć przyjazną atmosferę biesiady, coś, czego brakowało mu przez lata spędzone prawie jak pustelnik. Wdał się jedynie w dłuższą dysputę na temat gotowania z Milem. Zadziwiające było, jak sztuka kuchenna podobna była do sztuki alchemii, tu i tu panowały podobne zasady związane z zwiększaniem czy utrzymywaniem temperatur oraz mieszaniem składników. Kilka kielichów wina później obaj stwierdzili, że różnią się praktycznie tylko produktami końcowymi – niziołek zapewnił, że wypróbuje jedną z technik schładzania na owocach, a elf obiecał dodać do następnych dekoktów odrobinę cynamonu do smaku.
Mniej więcej wtedy krzyki okolicznych farmerów zmieniły się z wesołych przyśpiewek w agresywne obelgi. Nie minęło kilka sekund, a argumenty werbalne zmieniły się w argumenty fizyczne. Varel nie widział podobnej burdy od dekad, ale po dzisiejszej potyczce z wilkami takie coś nie mogło zrobić na nim wrażenia. A może to szumiący w głowie alkohol? W pierwszym odruchu pchnął podpitego Mila pod stół, po czym zerwał się na równe, chociaż nieco chwiejne nogi. Następnie doskoczył do wyraźnie przerażonego Dae, a przynajmniej próbował, bo potknął się o leżące krzesło i wpadł na undine, unikając tym samym lecącej w stronę jego głowy butelki.
- Nie martw się, skończy się na siniakach i paru wybitych… Bort! – próbował uspokoić kapłanku, ale kufel trafiający krasnoluda w głowę zniweczył tą próbę. Na szczęście kupiec jeszcze stał… Alchemik rozejrzał się szybko, sięgając po zawieszone w bandolierze dymne patyki, po czym cisnął dwa w największą ciżbę – jedyny sposób, by coś zadziałać, nie uszkadzając nikogo ani niczego. Kłąb dymu spowił obijających sobie gęby farmerów, dezorientując ich i zasłaniając im pole widzenia. W tym samym momencie rozległ się ryk Kallela.
Jak to nie podziała, to dołączę do tych pod stołem…