Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2007, 08:55   #315
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Leżeli nieruchomo sparaliżowani strachem przed najgorszym ich wrogiem – Słońcem. Czas mijał wolno i gdyby nie dochodzące z zewnątrz głosy ludzi, możnaby pomyśleć, że stanął w miejscu pomiędzy jedną kroplą deszczy a drugą.

Wtem wycie wilka zabrzmiało złowieszczo, a zaraz potem drugie i trzecie… jeszcze przeraźliwsze, bo coraz bliższe. Rycerze pokrzykiwali coś do siebie, szykując się widać do obrony. Dzielni głupcy…

Schowani we wraku powozu, który przezorni słudzy nakryli jakimiś płaszczami, Kainici byli w potrzasku. Tłumaczenia Thomasa, który znał mowę wilków były zbędne, bowiem nie trzeba było zdolności lingwistycznych, by pojąć, że oto Lupini podążają ich śladem i dopadną ich … zanim zajdzie słońce.

W takich chwilach każdy niemal odnajduje w sobie wiarę w Boga i prosi go o ratunek… o cud. ten jednak nie nadchodzi, zamiast tego podróżni słyszą już wyraźnie dudnienie potężnych łap. Już nie wycie dochodzi zewsząd, lecz wściekłe warczenie. Bardzo, bardzo blisko.

Ostatni wybór: czekać na śmierć czy podjąć się samobójczej próby ucieczki. Mimo strachu wszyscy decydują się na to drugie.

- Jesteśmy na brzegu lasu. – szepnął Thomas. – Wystarczy, że wbiegniemy w niego głębiej, a słońce nie powinno już nas sięgać, szczególnie przy takiej pogodzie. Jeśli będziemy mieć szczęście może znajdziemy jakąś grotę, wszak już zaczynają się góry. Mości Marcelu…

Brujah tylko pokiwał głową, po czym obaj jak na komendę podnieśli się, z siłą przewracając swe schronienie. pieczenie skóry podpowiedziało im, że słońce wcale nie schowało się za chmurami. Strach powodował panikę a ta… powodowała szał bestii. Nie rozglądając się nawet, Kainici rzucili się do szalonego biegu w las. Swąd spalonego ciała i niesamowity ból, który mu towarzyszył, nie opuszczały ich ani na chwilę, nie słabły…

Dzięki resztkom świadomości Milla uchwyciła za sobą odgłos wilczych łap, które ruszyły za nimi. Ventrue, której nigdy dotychczas nie było dane podróżować bez opieki ojca całkiem zatraciła zdolność do oceny sytuacji, oddając się we władanie instynktu.
Pędząc co sił przed siebie nie myślała już o wyglądzie, fryzurze, czy strojnych szatach… To był jej błąd, bowiem potknąwszy się o korzeń drzewa, nadepnęła skrawek tkaniny i… jak długa rozciągnęła się na ziemi.

Straszliwy krzyk kobiety wypełnił uszy trzech Kainitów. Zgroza napełniła ich umysły, lecz strach zahamował wszelkie „ludzkie” odruchy. Teraz każdy dbał o siebie. Tylko Thomas wiedziony resztkami świadomości i miłości bliźniego, wymówił bezgłośnie:

- Milla…

Jakby chcąc uciszyć wyrzuty sumienia, złapał w pasie biegnącego obok Renaulda, który poruszał się z coraz większym trudem.

Nagle tuż nad ich głowami, prawie bijąc o twarz Marcela przeleciała orlica.

„Julia.”

Ptak gwałtownie uniósł się do góry i poszybował na północny wschód, wskazując drogę swemu panu. Rzeczywiście wybór ptaka okazał się słuszny, bowiem już po chwili wbiegli między ogromne dęby, które swymi gałęziami niemal całkiem chroniły przed słońcem, które raz za razem wyglądało ciekawsko spoza czarnych chmur. Doprawdy Natura chyba oszalała z tą pogodą.

Choć nie należało się cieszyć, to faktem tez było, że upadek Milli spowolnił pościg Lupinów, którzy… widać zajęli się posiłkiem. Za mało jednak wody upłynęło w rzece, by mieli nie trafić na ślad swych ofiar chyba, że… ktoś jeszcze odwróciłby ich uwagę.

Znów przeciągłe wezwanie wilka rozniosło się po okolicy. Tym razem jednak Thomas wiedział dokładnie do kogo należy.

„Groza… prowokuje ich, żeby odwrócić nań uwagę. Moja mała… taka dzielna…”

Nie miał jednak czasu zgłębić swej analizy, bowiem ogromny strach wciąż trzymał w okowach jego wolę. Zaraz zresztą coś innego odciągnęło jego uwagę. Orlica Marcela zanurkowała między drzewami i zaraz potem przed uciekinierami wyrosła na wpół zawalona chata.

Bez namysłu wpadli do środka, chowając się w najciemniejszy kąt. Byli poparzeni, na wpół dzicy, ale… wciąż żyli swym nieżyciem. Nasłuchiwali odgłosów z zewnątrz w skupieniu, gotowi bronić się przed wrogiem. Tu pod dachem mieli choć cień szansy…

Ciche stukanie sprawiło, że jak na komendę zerwali się i podnieśli głowy, lecz to tylko deszcz… Może sam Bóg ronił łzy nad losem potępionych?

***

Powóz toczył się powoli poprzez rozmiękłą drogę pełną łbów i gałęzi, które chyba za wszelką cenę starały się pochwycić podróżnych. Ci jednak za każdym razem umykali im, nie tak łatwo bowiem unieruchomić robotę kowala z Weedlenhaff.

Giovanni przez małe okienko przyglądał się nocnemu pejzażowi. Carmen spała słodko oparta o jego ramię. Odruchowo przygarnął do siebie dziewczynę, bowiem była dlań jedynym źródłem przeżycia estetycznego. Di Bicci marszcząc brwi i szepcząc cos do siebie pod nosem wpatrywał się w zniszczony, pełen grozy krajobraz. Czyżby to osławiony Vlad Tepes doprowadził przyrodę do takiego stanu? Trudno w to uwierzyć… Jednak gdyby było to prawdą… tym ciekawiej przedstawiało się spotkanie z tym jegomościem.

Nagle coś w pobliskich zaroślach zaszeleściło. Giovanni z uwagą spojrzał w tamtą stronę. Gdy się przebudził – zanim jeszcze słońce zaszło – słyszał wycia wilków. Czyżby Lupini? Odruchowo sięgnął rękojeści miecza. Nie tyle bał się o siebie, co o piękne rzeczy, które posiadał: powóz, biżuterię, konie… szczególnie pięknej sylwetki i maści ogiera arabskiej linii, który dumnie kroczył obok karety, no i Carmen… najpiękniejsza kobietę świata.

Wtem na drogę, z obu stron wyskoczyli dwaj zbóje i uczepiwszy się koni, które ciągnęły karetę, po prostu je zatrzymali… Powóz stanął w miejscu. Di Bicci jeszcze bardziej wychylił się przez okienko. To było ryzykowne, ale… czy czasem mężczyźni ci nie byli jego krewnymi? Sam wszakże słyszał jak jeden z nich „rży”, a dar mowy ze zwierzętami był mocą iście wampirzą.

Zanim podróżny zdołał się zastanowić nad tym, co zobaczyły jego piękne oczy, z krzaków, gdzie słyszał szelest wyszedł mały chłopiec.

- Spójrzcie! – krzyknął Renauld do dwóch mężczyzn, z których jeden przytrzymywał konie, a drugi zmierzał już do woźnicy.

Thomas i Marcel podnieśli wzrok i powiedli nim za wskazaniem chłopca. No tak… powóz był bliźniaczo podobny do ich własnego, który dostali od Księżnej Lucretii – przystosowany do podróży w dzień… przystosowany dla wampira.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline