Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2021, 09:32   #6
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DUNCAN

Alkohol w gardle, suche ubranie na ciele, wnętrze samochodu chroniące przed deszczem i wiatrem oraz ciężar broni w rękach zdecydowanie poprawił samopoczucie Duncana. Na tyle, na ile mógł poprawić je w tej sytuacji.

Ficher zasiadł za kółkiem, Murdock obok Duncana przyglądając się mu ciekawie w mętnym oświetleniu wewnątrz transita. Wyjął papierosa, wyciągając paczkę również w stronę Duncana. Po chwili w samochodzie rozszedł się zapach [palonego tytoniu i nie tylko tytoniu.

- Sprawy wyglądają następująco Duncan – Murdock zaciągnął się fajkiem i opowiadał. – Po twoim zniknięciu, sprawy w Londynie spierdoliły się. Nie to, że tak z dnia na dzień. O nie. Okazało się, że jakiś demon przejął kontrolę nad rządem, wstawił swoje pionki do Rady Bezpieczeństwa Londynu, rozwalił Ministerstwo Regulacji. Nas nie ruszono, ze względu na jakieś tam chuj wie co pomiędzy Królestwem Szkocji i Brytolami. Siedzieliśmy sobie tutaj na dupach, przyglądając jak dawni sojusznicy skaczą sobie do gardeł i wypatrywaliśmy aktywności fomorów. Ale fomorianie, wyobraź sobie racie, zapadli się pod ziemię. Więc zorganizowałem trochę dawnych aktywności mojego klanu. Szkoda aby się talenty chłopaków marnowały.

Zaciągnął się ponownie. W tym czasie wóz przyśpieszył i nie bujał się jak stary marynarz na lądzie. To chyba oznaczało, że wyjechali na lepszą drogę, niż ta pełna dziur i kolein, która biegła szczytem nasypu przeciwpowodziowego.

- Braliśmy drobne, prywatne zlecenia. A to wyczyścić jakieś gniazdo zdemoralizowanych wampirów, którzy nie pasowali miejscowym bossom, a to ochronić jakiś konwój towaru przed gangiem zdechlaków na motorach, a to spuścić wpierdol loup-garou którzy za bardzo panoszyli się na jakiejś ulicy. Pod nieobecność MR-u i tego, że regulatorzy zajęli się bardziej czyszczeniem własnych szeregów, fenomeny stały się bardziej pewne siebie. A Bastion Londyn pokazał im, że nie powinni czuć się najsilniejszym ogniwem łańcucha pokarmowego. A i wpadało trochę gotówki dla nas. Oczywiście, gdy gdzieś pojawił się jakiś fomorage, jakiś agent zza Muru, to jechaliśmy z nim od razu. No, ale fuch, nie ukrywajmy, było więcej i lepiej płatne. I ta poznaliśmy Towarzystwo.

Samochód znów zaczął podskakiwać na wybojach, a przez szybę od czasu do czasu wpłynęło nieco mętnego światła z jakiejś latarni lub domu.

- Towarzystwo to banda naprawdę dobrych w tym co robią ludzi obdarzonych nadnaturalnymi talentami. Chyba dawni Łowcy z MR-u, którzy nie chcieli bawić się w gestapo na swoich dawnych kumplach. W każdym razie są ostrzy i skuteczni. I kurewsko silni w swoich talentach. Serio. Jest wśród nich taki jeden typek, Finch, którego zdechlaki nazywają Nexusem i boją się go jak słońca, srebra czy wody święconej. Naprawdę. To taki ich mroczny ludek, którym straszą małe potworki. Jak nie będziesz grzeczny, to przyjdzie w dzień Nexus i upierdoli ci główkę przy samej dupie. Facet jest kurewsko skuteczny, cholernie męczący i wyjątkowo upierdliwy. Mimo, że jest Irlandczykiem, to jest w nim w chuj angolskiej flegmy. Ale Towarzystwo pomogła nam w jednej większej rozjebundzie to się ich trzymamy. Czasami też dadzą cynk na zlecenie. Są w porządku.

Mrudock dopalił peta i rzucił na podłogę samochodu depcąc ubłoconym buciorem.

- Tak czy siusiak, Mózgotrzepka dała nam cynk, że Towarzystwo potrzebuje wsparcia w Sierocińcu.

Czując spojrzenie Duncana wyjaśnił.

- Mózgotrzepka to nasza Żagiew. Telepatka. Naprawdę nazywa się Karis Mac Allan. Spoko dziewucha. Ale nazywamy ją Mózgotrzepką. Robi u nas za takie pofenomenowe CB. Jak coś się dzieje, nawiązuję kontakt telepatyczny i wiemy, co i jak.

Sierociniec.

To znów wywołało dziwne uczucie w Sinclairze.

Widział ciemne korytarze. Słyszał krzyki. Odległe, jakby dochodzące z innego miejsca lub innego czasu. Jakby te słowo było kluczem. Było iskrą.

Nim jednak zapaliło jakiś lont i zakończyło się ponownym mózgowym jebudu, Murdock zaczął mówić wyszarpując Duncana ze dziwnego stanu, jakiego doświadczył.

- Chcą wsparcia, a ty chcesz go udzielić. A ja chętnie znów zatańczę u boku Towarzystwa. Jest tam taka ruda sztuka. Nie powiem, Duncan. Staje mi na samą myśl o niej. Rusza się, niczym wcielenie bogini wojny. A ciało. Stary, jakie ona ma ciało…

Świst miecza. Promienny uśmiech na szczuplej, nieziemsko pięknej twarzy. Cudowne oczy, w których zatonął dawno temu. Fala wspomnień – Duncan i Lunnaviel. Trening nad jakąś rzeką. Szuwary poruszane wiatrem. Skrzydlate kreatury o twarzach ni to dzieci ni to dorosłych z czułkami, jak motyle, przypatrujące się im z okolicznych drzew i dopingujące im piskliwymi głosikami.

Uczucie szczęścia rozlewające się falą ciepła w środku Duncana i serce, które zabiło mocniej.

- Aleś się rozmarzył, kurwa chłopie. A jeszcze nawet jej nie widziałeś. Ale zbastuj, Duncan, ok. Ona będzie moja. Zobaczysz.

- Za pięć minut jesteśmy na miejscu. Dołączy do nas jeszcze trzech braci z Bastionu – zakrzyknął do nich z szoferki Jełop.

- No i zajebiście – wyszczerzył zęby Murdock sprawdzając pistolet maszynowy. – Jest zimno, więc z przyjemnością rozgrzeję się napierdalanką. A ty, Duncan? Masz jeszcze jakieś pytania?
 
Armiel jest offline