Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2021, 17:10   #11
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Po zakończonym apelu progi wiecznie gwarnego szkolnego łącznika w Goverment High School systematycznie pustoszały. Ostatni uczniowie, którzy nie mogli znaleźć sobie już żadnej nowej wymówki przed powrotem do klas właśnie ociężale do nich zmierzali. Przestrzeń oddzielająca gabinety, pracownie i klasy państwowego liceum w Twin Oaks niosła echo oddalających się kroków i przyciszonych rozmów.

Wysoka nastolatka o śniadej cerze i indiańskich rysach twarzy stała trzy kroki od framugi drzwi do męskiej toalety i czekała na wychodzącego z niej drobnego blondyna z podkrążonymi oczami. Ani ich wzrost, ani odcień skóry, ani postura, kolor oczu czy włosów lub nawet styl ubierania się nie wskazywał na to, że mogą być ze sobą spokrewnieni. Jednak byli… niezależnie od tego czy się to im podobało czy nie.

- Masz Darryl, jakbyś potrzebował drugiej torby albo miał ochotę na coś innego niż sam dostałeś na śniadanie od mamy. Robiłam rosół według przepisu plemienia Piegan, masz w termosie.

Chłopak ledwo pomyślał o przyrodniej siostrze a ta wyrosła przed nim jak duch. Rękawem bluzy przetarł spierzchnięte usta, na których wciąż mogły znajdować się resztki zwróconego śniadania. Tępym, zamroczonym wzrokiem przyglądał się Wikvaya'i. Zastanawiając się pewnie czy domyśliła się co robił w łazience? Że rzygał i walczył z napadami paniki?

- Ja… dziękuję… Nie jestem głodny – mruknął po czym rozejrzał nerwowo po korytarzu w poszukiwaniu potencjalnych oprawców. Gdy upewnił się, że nikt się nie zbliża cicho wymamrotał swoją prośbę. Brzmiał jak człowiek świeżo wykopany z grobu.

- Nie dam rady zostać dłużej w szkole. Pogadasz z dyrektorem Boschem? Albo kimkolwiek kto załatwi mi zwolnienie? Naprawdę źle się dzisiaj czuję Wi.

Na słowa Darylla starsza z rodzeństwa Singeltone uśmiechnęła się mało wesoło delikatnie tylko unosząc usta. Obeszła brata z prawej strony i ustawiła się tak, żeby jej sylwetka zasłaniała widok na jego samego. Przynajmniej na tyle na ile było to możliwe. Zachowywała się jakby naprawdę wierzyła, że ten symboliczny gest mógł zapewnić im prywatność toczącej się rozmowy:

- Fizycznie masz remisję, a skutki uboczne przyjmowanych leków byłyby widoczne już miesiące temu, więc jeśli chodzi o małą Mc'Bridge… To wszystkim nam jest przykro. To była miła dziewczyna i jedna z nas. Będziemy opłakiwać jej los i dbać o wspólne bezpieczeństwo, więc pojedyncze wycieczki za zgodą kogokolwiek decyzyjnego raczej szybko Ci nie grożą. Poza tym miałeś pomagać mamie. Możemy coś wymyślić razem, może nawet większą grupą... żeby się na chwilę wyrwać.

Młody Singelton nie miał siły dyskutować z siostrą. A nawet gdyby miał, nie potrafiłby zapewne przekonać jej do swoich racji. Wikvaya stanowiła jego zupełnie przeciwieństwo, nie tylko fizyczne. On odzywał się rzadko i posługiwał raczej półsłówkami, ona wysławiała piękną angielszczyzną, potrafiła skupić na sobie uwagę rozmówcy, sprzedać mu swoje argumenty. Wydawała się nad wiek dojrzała i choć dzielił raptem rok różnicy czuł przy niej jak mały chłopczyk. Wi nie wiedziała, ale Daryll gdzieś w duchu żywił przekonanie, że siostra w życiu wiele osiągnie. Już teraz wybijała się ponad przeciętność, nie bez powodu stając się ulubienicą nauczycieli. Dlatego tak właśnie na nią liczył w tej sytuacji.

- Oni myślą, że ją zabiłem – wydusił w końcu z siebie blondyn – Nie mogę zostać w szkole. Nie mogę i już, pomóż mi.

- Oni wcale tak nie myślą, są zwyczajnie źli. Złość jest łatwiejsza niż smutek i niepewność. Prościej jest nienawidzić, nawet niesprawiedliwie, coś co się zna, niż bać się czegoś zupełnie obcego. Nieznajomego jak nierozwiązana zagadka zabójstwa Mary Mc'Bridge. Przypisują Ci winę, bo czują strach przed potrzebą rozważenia jakiejkolwiek innej opcji. To banał i bzdura przy tym co przeszliśmy. Z resztą zobacz.

V szybko rozejrzała się po prawie opustoszałym korytarzu i zobaczyła w oddali majstrującego przy sportowej gablocie Barta Spineli. Chłopak próbował ją chyba otworzyć. W końcu dał za wygraną i coś napisał na szybie. Potem zaczął iść w ich kierunku, a kiedy przechodził obok uśmiechnął się do Singletonów pozdrawiając znakiem wiktorii i słowami:

- Siemka.

Daryll nawet nie drgnął, jak zwykle w takich sytuacjach, gapiąc się na swoje conversy. Ręce schował w kieszeniach dżinsów. Nie znał za dobrze Barta, ale widywał od czasu do czasu w towarzystwie Bryana, co nakazało mu zachować ostrożność. Czekał aż chłopak odejdzie korytarzem. Wyglądał jakby w ogóle nie był przekonany do tego co powiedziała Wi. Można było podejrzewać, że nawet jeśli jednak mogła mieć rację to ozdrowieniec nie miał najmniejszej ochoty konfrontować się z ludźmi nazywającymi go mordercą. Może i przeżył gorsze rzeczy, ale białaczka nie była żadną szczepionką przeciw ludzkiej podłości. Zupełnie inaczej uważała Indianka:

- Cześć Bart, masz chwilę? Bo mam tu mały impas. Też uważasz, że mój Daryll mógł mieć coś wspólnego ze śmiercią Mc'Bridge?

Spineli uniósł brwi i już chciał rzucić jakimś żartem, ale widząc, mowę ciała brata znajomej, jak i zatroskanie na jej twarzy, szybko wzruszył ramionami odpowiadając:

-Absolutnie w to nie wierzę. Ktokolwiek za tym stoi to pewnie nikt lokalny. - dodał z przekonaniem. - Pewnie jakiś przejezdny, lub przyjezdny myśliwy.

- Obstawiam podobnie, więc zapewne będą nas z pensjonatów ciągnąć na przesłuchania i przeglądać nam papiery meldunkowe gości, więc... Mamy taką małą propozycję, żeby dzisiaj wszyscy jeszcze dali nam spokój. Urwać się teraz z zajęć grupą jaką uda się nam w ciągu 3 minut zebrać oficjalnie planując pożegnanie Mary. Piszesz się na szybki wypad poza mury? - zwróciła się do przechodzącego Spineli i zanim odpowiedział posłała bratu pocieszający uśmiech oraz szepnęła:

- Jeśli ktoś coś uważa, to nie znaczy, że wszyscy myślą w jeden jedyny sposób.

- Rewelacyjny pomysł. Skoczę po Brittney. Ona zajmie się kwiatami i zniczami na pewno chętnie. Chodźmy wszyscy do naszego zakładu. Nie trzeba będzie z kwiaciarni kupować - odparł szkolny ujaraniec i poszedł organizować resztę komitetu organizacyjnego ze swojej strony.

Siostra Darylla nie była osobą, która bawi w półśrodki i kurtuazję, ale mimo wszystko bezpośredniość z jaką zadała Bartowi pytanie i tak ewidentnie zaskoczyła młodego rekonwalescenta. Poczuł się nieswojo, nie rozmawiali przecież o trądziku lecz o ich koleżance ze szkoły, zaszlachtowanej przez jakiegoś zwyrola.

- Nie zabiłem jej – potwierdził Singelton odważając się w końcu spojrzeć na Spineliego dłużej niż sekundę, po czym zwrócił się do Wikvaya'i:

- Mną się nie przejmuj, możesz iść z przyjaciółmi złożyć kwiaty. Pomóż mi tylko się stąd wydostać. Pójdę do domu i pomogę mamie zmienić pościel w wolnych pokojach. W nocy rozbiję obóz pod North Sill, wrócę jutro.

- Postaram zwolnić Cię z zajęć w szkole, tak jak prosisz. Z większą grupą ludzi do “wspólnego projektu” będzie mi łatwiej. Nie zmuszę Cię do spędzania z nami czasu, ale masz okazję spojrzeć na wszystko co Ci się przydarza w szkole z innej perspektywy. Z takiej, w której nikt nie chce Cię skrzywdzić i sprawić Ci przykrości. Jeśli zechcesz możesz spróbować zostać z nami, a mamie pomożesz o normalnej godzinie zakończenia lekcji.

- Dzisiaj wolałbym zostać sam – odpowiedział jej nieśmiało. Wiedział, że Wi ma dobre chęci, ale nie lubił towarzystwa ludzi, ich oceniających albo litościwych spojrzeń. Najlepiej czuł się sam ze sobą, na górskich szlakach, zdany jedynie na swój wysłużony myśliwski nóż oraz strzelbę ojca. W jakiś dziwny pokręcony sposób walka o przetrwanie stała się dla niego uzależniająca, tyle że szpitalną salę zamienił na leśną dzicz.

- Dzisiaj nie ma sprawy. Spróbuję jeszcze kiedyś narazić Cię na luksus posiadania możliwości wyboru. Chcesz kogoś zabrać to masz okazję. Ja jeszcze ściągnę ze dwie, trzy osoby. - odezwała się Indianka do brata i gdy dojrzała kolejną przechodzącą osobę szybko zmieniła obiekt zainteresowania:

- Kelly, przekażesz Katy Bates, że będę potrzebować za chwilę jej pomocy?

Zaczepiona dziewczyna uprzejmie skinęła głową, doskonale wiedząc kto i o co ją prosi. Po V zaś, już na pierwszy rzut oka, widać było, że czuła się swobodnie w roli organizatorki i przywódczyni dowolnej inicjatywy. Znała ludzi i wiedziała gdzie uderzyć, żeby być najbardziej wiarygodną. Tak jak z Katy, przewodniczącą samorządu szkolnego. Wi znała się z prymuską dość długo, ale dopiero od roku nawiązały bliższe kontakty. Jak się okazało miały tożsame interesy do załatwienia, wspólnych przyjaciół i bardzo często jednakowych oponentów. A nic przecież tak nie zbliża do siebie ludzi jak wspólny wróg. Dziewczyny lubiły się, choć zupełnie różnie patrzyły na świat... Z resztą jak większość osób z ich paczki. Mimo to wszyscy z nich mieli podobne priorytety, chcieli i potrafili do nich dążyć. Na liście Wikvaye’i do zerwania się z lekcji był więc jeszcze Tommy Maloney - naczelny redaktor informatora prasowego i radiowego Goverment High School oraz Gerda Boyd - prezeska ich licealnego klubu dyskusyjnego. Pomysł Barta i usankcjonowanie go obecnością na tzw. spotkaniu organizacyjnym kompletu rodzeństwa Spineli’ch był pomysłem trafionym w sedno. Gdy już wszyscy planowo zgłoszeni do wypadu potwierdzili swoją obecność, Wi nie zapomniała podkreślić roli stonera w ich planie.

- Myślę, że twój pomysł z zadekowaniem się u was w zakładzie jest zajebisty. Powinniśmy mieć dobre 4 godziny luzu. A u nas dzisiaj pewnie będzie większy przemiał ludzi w interesie niż u Was.Tylko Darylla bezpiecznie do domu najpierw odstawimy, ok?

Dziewczyna miała przekonanie, że to wszystko nie mogło się nie udać. Elita społeczników szkoły wsparta wiedzą i doświadczeniem najbliższych spadkobierców funeralnej schedy całego Twin Oaks. Kto lepiej pożegna tragicznie zmarłą uczennicę niż oni? Do tego dawali świetny przykład solidaryzowania się uczniów popularnych z tymi odrzucanymi przez ogół oraz brania wzajemnej za siebie odpowiedzialności wśród rodzeństw. O tym właśnie mówił sam Dyrektor Bosh w ostatniej przemowie - dla własnego bezpieczeństwa nikt nie powinien poruszać się i zostawać sam. Oni byli idealnie przykładną grupą.

-Jeśli mój stary będzie w zakładzie, to najwyżej pójdziemy na górę do babci. Ona piecze najlepsze ciasteczka na świecie.

Ciasteczka matrony Spineli nie były zwykłymi wypiekami lecz takimi z dodatkiem ziół. Kto wie, może akurat coś jej jeszcze zostało po niedzieli.

Młoda Singelton stając przed drzwiami Dyrektora Szkoły miała już w głowie ułożony komplet argumentów na nadchodzącą rozmowę o zwolnieniu ich z reszty dzisiejszych zajęć. Zaraz za nimi stał plan na resztę dnia: odesłanie młodego z eskortą Toma do mamy, zaszycie się i pewnie upalenie w domu pogrzebowym Spinelich, szybki kurs pod dom Mary żeby stworzyć wspaniałe, tradycyjne “miejsce pamięci” i wolny czas z Kate, Tommym, Gerda, Frankiem i Lisą do wieczora na mieście.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline