Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2007, 16:58   #316
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu


Giovanni di Bicci de' Medici

Zielone oczy lśniły w słabym blasku księżyca, za oknem powozu mijali wymarłe drzewa i pozbawione liści krzewy. Nawet nocne zwierzęta wolały uchodzić z drogi przed czarnym powozem. ~Kraina skażona śmiercią. Straszne. Intrygujące. Fascynujące. ~ wzrok szlachcia z ogniem zachwytu, ale i szaleństwa przeskakiwał po kolejnych obrazach. ~ Vlad zmienił rzeczywistość na swój obraz i podobieństwo. A może to ta kraina stworzyła Vlada? ~ wędrowiec od początku swej drogi myślał o tym kogo miał spotkać. Z opowieści malował obraz w wyobraźni, jak malarz tworzył kolejne szkice postaci, drapieżne usta, przeszywajace spojrzenie. Detal po detalu, a potem odrzucał dopiero co stworzone dzieło i budował je od poczatku, raz po razie. Choć ciało było uwięzione w czterech ścianach powozu myślami sięgał ponad martwą skorupę, do swej posiadłości w środkowej Italli, tyle siebie tam zostawił, swoje wspomnienia, przeszłość, sługi a wreście... jego Kolekcje. Tysiące drobiazgów tak doskonałych, że widać było w nich pierwotny blask idei, która kierowała rzemieślników do aktu stworzenia. Podróż niosła smutek, ale i nadzieje. Było to kolejna szansa na nowe doznania, nowe dokrycia. Ale też ryzyko podróży i ostatecznego końca. Tyle już lat przetrwał od czasu przebudzenia, a mimo dziesięcioleci poszukiwań ciągle czuł, że tak niewiele widział, tak niewiele wiedział. Wszystko stawało się szare i pozbawione sensu, tylko Carmen lśniła niczym gwiazda polarna na firnamencie jego myśli. Jednej rzeczy był pewien, że chce ją mieć przy sobie, jak najbliższy skarb. Pogładził ją dłonia po policzku, jego długie szare palce dziwnie kontrastowąły z świeżym rumieńcem dziewczyny. Była z nim niemal od początku, i nic się nie zmieniła. Ta sama burza czarnych włosów, ta sama przyrumieniona słońcem Hiszpani gładka niczym jedwab skóra, ta sama gracja i drapieżność niczym u dzikiego kota. Czasem sam nie wiedział czy to on się nią opiekował, czy ona nim. Czy była mu powolna, czy też on wykonywał jej zamysł. Nie miało to jednak znaczenia, póki byli razem.



Poczuł wstrząs, powóz stanął, woźnica chyba krzyczał. Czuł dobiegający przez szpary odór strachu, zadziwiające było jak trudno było pozbawić ludzi pierwotnych instynktów. Choćbyś pokazał im piękno gwiazd, oni ciągle myśleli o błocie sięgajacym ich kostek. Najdelikatniej jak mógł wysunął się spod Carmen i powoli opuścił jej piękne ciało na posłanie.
- Śpij ma gwiazdo, odpędze złe sny, nim się obudzisz, znów będziemy my. - uśmiechnąl się widząc jej spokój, jego białe jak marmur i ostro zarysowane kły dziwnie kontrastowały z wąskimi ustami i niewinnym wyglądem. Jak gdyby cherubin ściskał zakrwawiony miecz. Drzwi powozu otworzyły się skrzypiąc przy tym cicho, przez chwilę panowała cisza tylko szelest uschniętych liści i słaby powiew chłodnego wiatru drażnił zmysły.
- Wszystko będzie dobrze - mężczyzna powiedział nie za głośno w stronę woźnicy, głos jego był spokojny, miekki, miał w sobie coś z rozmarzenia dopiero co rozbudzonej osoby, ale i coś z śmiechu szaleńca, który nawet na tonącym statku zachwyca się grą swiateł i fal. Jakby dziwnie nie brzmiały jego słowa, pomogły, woźnica zamarł i czekał na to co będzie. Mężczyzna zaś odwrócił swą szarą twarz w stronę napastników.
- Kim jesteście by zakłócać mą podróż? - zapytał tym samym odległym głosem co wcześniej zwracał się do woźnicy. Sam zaś stał nieporuszony, obserwując jednak przyczynę niespodziewanego postoju. Jego zielone oczy lśniły, a blask zdawał się nasilać. Nieustający wietrzyk szarpał skrawki szat, ale też niósł zapach cynamonu, sandałowca, odrobina pieprzu i gałki muszkatałowej. Zapach był intensywny i pasował do podróżnego oraz jego stroju, skrojony na miare spodnie, misterne srebne wzory na mankietach i kołnierzu, nawet zawadiacko pomarszczona chusta zwisjąca u szyi wydawała się być efektem pieczołowitego układania.

Sam podróżny też nie spuszczał zielonych ślepi z tajemniczej grupy, zbyt nieliczni jak na rabusiów, zbyt mało agresywni jak na złodziei, zbyt tajemnczy by mogli być normalnymi podróżnymi. To było coś nowego, interesującego, może nie fascynującego, ale nie można było oczekiwać zbyt wiele. Jednak demon ciekawości został przebudzony i domagał się nasycenia. Wzrok powoli przyzwyczajał się do warunków, to co jeszcze przed chwilą było cieniem teraz nabierało wyrazistości, noc stawała się jasna niczym dzień, choć o wiele bardziej bezpieczna. Słuch wychwytywał szelest liści, odległe odgłosy ptaków i wilków, a nawet bicie serc. Lekkie trzepotanie serca Carmen podobne do trzymanego w dłoni ptaka, szaleńcze bicie przestraszonego kierowcy, wreszcie dudnienie końskich serc i cisza. A jednak tak wiele mówiąca. Zapachy drażniły jego nozdrza, przyjemna woń arabskich perfum, zmysłowość Carmen i pot człowieka i trójki zwierząt. Próbował się odciąć ale intensywna woń podobna do popsutego wina atakowała jego zmysły. Skrzywił się boleśnie, to było zbyt wiele, nie był przygotowany na tak silne doznanie cielesności i brudu w jakim z konieczności musieli trwać. ~ Ciekawość pierwszym stopniem do piekłą~ żałował swego braku ostrożności. Już wiedział z kim ma do czynienia, ale jak zawsze, choć o tyle był mądrzejszy to nic to nie ułatwiało. Homo homini lupus est. A wampir o stokroć gorszy. A jednak wiedział, że każdy spokrewniony był oddzielną księgą, pełną mrocznych sekretów, zwrótów akcji, emocji i pasji. Księgą czekajaca na kolekcjonera by odkrył jej piękno. Być może był o krok od zagłebienia się w tą pasjonujacą opowieść, szukał tego, który opowie ją w sposób najbarwniejszy, najchętniej i najpełniej. Być może byl o krok od śmierci. I śmierć sama go szukała.
 

Ostatnio edytowane przez behemot : 02-09-2007 o 17:56.
behemot jest offline