Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2021, 15:38   #81
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Huwa powoli zaczynał ogarniać stan beznadziei. Zaczynał wątpić w swoje przeczucie. Może drgająca figurka nic nie znaczyła? Może słowa Pieńka były zmyłką? Wypuścił się niepotrzebnie w to gruziwisko, skręci gdzieś nogę, wpadnie w jakąś dziurę i nawet nie zdoła zadzwonić po pomoc, bo nie było zasięgu. Zdechnie tu z głodu dręczony majakami gdy przestaną działać zioła staruchy. Śliniący się, samotny Huw Lwyd. Czy taki koniec byłby lepszy niż zbłąkana kula? Skrzywił się gdy kolano przypomniało o sobie ostrym bólem.
- Siwy, durniu - mruknął do siebie, - co ci przyszło do głowy, żeby się szlajać po jakimś przez Boga zapomnianym kawałku świata?
W chwili największego zwątpienia, gdy już miał się poddać i zawrócić zauważył go. Mierzyli się chwilę wzrokiem po czym nieznajomy bez jednego słowa zniknął w szczelinie skalnej.
- No... - bąknął Huw. - Dziękuję uprzejmie, ty mnie również dwa razy.
Zamyślił się przez chwilę czy mówienie do siebie nie jest przypadkiem kolejną oznaką choroby psychicznej, zaraz po omamach, po czym machnął z rezygnacją ręką i zaczął się drapać w kierunku rozpadliny.
Ta od razu przywitała go nieprzyjemnym chłodem. Choć jeszcze przed chwilą miał przed sobą ogrom górskiego krajobrazu, teraz otoczyła go zimna ciemność. Sama pustka rozbrzmiewała dźwiękami spadających kropel. Był to zresztą jedyny punkt odniesienia, dzięki któremu Lwyd potrafił oszacować potencjalne wymiary pieczary. Grota „brzmiała” na całkiem pokaźną i mogła mierzyć kilkadziesiąt metrów w jedną stronę.
Stanął w ciemności, zastanawiając się nad kolejnym krokiem. Facet również tutaj był - nie zdążyłby tak szybko zbiec w głąb góry. Niemal czuł gdzieś jego obecność. Pozostawało tylko pytanie kto pierwszy zdradzi się ze swoją pozycją, a Huw zamierzał na nie od razu odpowiedzieć, stawiając wszystko na jedną kartę. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął telefon, po czym włączył latarkę oświetlając sobie twarz
- Nazywam się Huw Lwyd, jestem prywatnym detektywem i zamierzam zakończyć to szaleństwo. Czas mi się kończy i nie mam ochoty na ciuciubabkę. Jeśli więc chcecie mi pomóc to to zróbcie. Jeśli nie… - wzruszył ramionami. Miał nadzieję, że ten ostatni raz instynkt go nie zawiódł.
W trakcie krótkiej przemowy wzrok Huwa zdążył się trochę przyzwyczaić do półmroku. Widział teraz, że otaczały go głównie szare nacieki, które w jego głowie już parokrotnie zdążyły zostać jakimiś postaciami. Zaraz potem zdawał sobie jednak sprawę, że to wyobraźnia płatała mu figle.
Głos mężczyzny usłyszał około czterech metrów od siebie. Stał on za kamiennym blokiem i Lwyd nie mógł go dostrzec.
- Gdybym miał ufać każdemu, komu kończy się czas… - doszedł go zdawkowy śmiech. - Jeśli rzeczywiście jesteś po naszej stronie, to powiedz coś, o czym obydwaj powinniśmy wiedzieć. W przeciwnym razie lepiej zawróć, dobrze ci radzę.
Huw westchnął. Zagadki, zagadki... Czuł wręcz namacalnie jak Wielki Zegarmistrz przesypuje piasek w Klepsydrze Życia. Ziarenka w górnej bańce zaczynały się kończyć.
- Poza tunelem? - spytał retorycznie. - O tajemniczym bycie karmiącym się emocjami? Snami? Ludziach z traumami, którzy robią za emocjonalne bateryjki i znikają w okolicznych górach? Starcu z gór? Totemach wieszanych na drzewach?
Lwyd wzruszył ramionami.
- Nie wiem co chcesz usłyszeć - stwierdził. - Ja chcę po prostu to wszystko przerwać i nie zostać śliniącym się warzywem. Chcę wrócić do mojej sutereny i wieść spokojne, nudne życie. Może po drodze, przy okazji zlikwidować sektę jakiegoś mrocznego, zapomnianego bóstwa, które jest przyczyną tego całego szaleństwa, którego do końca nie ogarniam.
Nieznajomy powoli wyszedł ze swojej kryjówki i otaksował Huwa. Uwadze Lwyda nie uszedł długi nóż w skórzanym pokrowcu, który tamten miał przytroczony do paska. Facet przez jakiś czas wyraźnie napinał mięśnie i zapewne w każdej chwili był gotów wyjąć broń. Ostatecznie jednak nieco się rozluźnił, a następnie podszedł bliżej samego detektywa.
- Wygląda na to, że nie próżnowałeś - podsumował jego wypowiedź. - Mi to wystarczy, ale tak naprawdę to nie ze mną będziesz rozmawiać. Ja tu jestem od zaopatrzenia - potrząsnął plecakiem, w którym zabrzęczały jakieś bibeloty. - Poza tym i tak nie mam czasu dokładnie cię sprawdzać. Słuchaj, dobrze znam tę okolicę, więc mogę nas poprowadzić, ale na górze będziesz musiał radzić sobie sam. Pasuje?
Huw wzruszył ramionami. Nie miał wyboru.
- Prowadź - zgodził się. - Jak mam się do ciebie zwracać?
- Niech będzie Brad - powiedział jegomość, powoli się odwracając. - Tędy - dodał, wskazując na otwór w skale przed sobą.
Mężczyzna po chwili włączył podręczną latarkę i bez słowa pokierował detektywa wąskim przejściem. Siwy szybko zdał sobie sprawę, że droga prowadzi przez istny labirynt, lecz przewodnik zdawał się doskonale w nim orientować. Brad przeczesywał jaskinie jak rasowy grotołaz, zbaczając sporadycznie na zewnątrz, gdzie dwójka musiała przeprawiać się kolejnymi półkami. Jako że znał każdy skrót oraz przejście, wędrówka ostatecznie nie była wyjątkowo męcząca. Odzywał się rzadko: czasem kazał uważać na głowę, kiedy indziej po prostu wskazywał odpowiedni kierunek.
Byli w połowie drogi, kiedy rzekomy Bradley zarządził postój, gdyż mimo sprawnej organizacji obydwaj zdążyli się mocno zgrzać. Siwy i jego przewodnik usiedli na kamiennej platformie, tuż przy kolejnym wejściu do jaskini i łapali hausty powietrza. Brad wyjął pogiętą paczkę papierosów, następnie poczęstował towarzysza.
Huw pokiwał przecząco głową.
- Nie palę - odmówił ciężko łapiąc powietrze. - Nie papierosy.

- Stąd już sam nie zejdziesz, więc coś ci powiem - rzekł przewodnik. - Tam niżej mogłeś mi sprzedać dowolną bajkę. Chodzi o to, że nie należę do ludzi z twierdzy. Dostarczam im żarcie i różne rzeczy. Także ludzi, jak widać.
Siwy wlepił wzrok w mężczyznę. Czyżby aż tak się pomylił? Czy Bradley prowadzi go teraz na spotkanie z demonem, który karmi się jego emocjami? Czy to jego ostatnia podróż? Mógłby go teraz zabić ale co by to zmieniło? Wolał oszczędzać amunicję i zostawić tą ostatnią kulę dla siebie. Nie liczył już na to, że Byrgler go tutaj odnajdzie i spełni to o co go prosił gdy sam już nie będzie w stanie.
- Chciałoby się spytać "dlaczego to robisz?" ale to chyba nie ma większego znaczenia - powiedział, bardziej do siebie niż nieznajomego. - Nigdy cię nie zastanawiało po co to wszystko?
Bradley zaciągnął się papierosem i spojrzał na rozległy obrys górskiego pejzażu.
- Wiem tyle, że ci na górze mają nomen omen na pieńku z gośćmi na dole. Płacą mi, a ja nie zadaję pytań - mężczyzna przegonił dym i zmrużył oczy. - Słuchaj, nie wiem skąd jesteś, ale chodzę po tych górach wiele lat. To dziwne miejsce i widziałem tu różne rzeczy. W większość z nich nawet byś mi nie uwierzył. Dążę do tego, że… oni bawią się w coś grubszego. Czy chcę wiedzieć w co? Za cholerę.
A więc najprostszy mechanizm uzależniający - korupcja.
- Mógłbyś mnie nie zaskoczyć - odparł detektyw. - Widziałem już na tyle dużo, że nie ma chyba rzeczy... ale, ale... Sam sobie przeczysz. Z jednej strony twierdzisz, że nie chcesz wiedzieć co tutaj robią, z drugiej, że robią coś wielkiego, więc jednak COŚ wiesz. Co?
- Krótki popas to nie bruderszaft - Brad nagle spochmurniał. - Dość już powiedziałem. Nie jesteśmy kolegami, a mi płacą również za siedzenie cicho.
- Ano, nie jesteśmy - potwierdził Huw, - a pewnie byś zarobił więcej za ujawnienie całej historii, no ale...
Mężczyzna wstał, otrzepał się, wreszcie wskazał głową przed siebie.
- Jeszcze kawałek i ostatnia prosta. Gotowy?
Lwyd spojrzał na niego ponuro.
- A co potem mnie czeka?
Przewodnik sprawdził po kolei wszystkie paski swojego plecaka, po czym wzruszył ramionami.
- Towar zostawiam przed główną bramą. Tobie też radziłbym tam zaczekać. Raz podszedłem za blisko twierdzy i niemal zarobiłem kulkę. Ta banda sobie nie żartuje.
Huw wstał. Zaskrzypiało mu w kolanie.
- Dobrze. Chodźmy już. Nie ma co przedłużać.
Pozostała część drogi niewiele różniła się od jej dotychczasowego przebiegu. Dwójka mężczyzn przedzierała się przez kamieniste przejścia, aby raz po razie wychodzić z różnych stron masywu. Jedynie ostatni odcinek prowadził przed wydrążone w skale stopnie. Surowo ociosane schody wyrastały z góry zupełnie nagle i kierowały aż na sam szczyt.
Kiedy obydwaj dotarli do celu swojej wędrówki, Huw potrafił rozpoznać jedynie lekki obrys samej fortecy. Po okolicy rozlała się bowiem skłębiona mgła. Tak przynajmniej wyglądało to na początku. Dopiero po kilku chwilach Lwyd zdał sobie sprawę, że faktycznym powodem słabej widzialności były gęste chmury, które opływały czubek Maddox.
Przystanęli przed fragmentami wybrakowanych baszt, pomiędzy którymi wisiała przekrzywiona krata. Tylko tyle pozostało z dawnej bramy, służąca obecnie za punkt przerzutowy. Bradley wyjął z plecaka dwa tobołki i położył je obok omszałego kamienia. Potem sięgnął pod sam głaz, gdzie znajdował się pokaźny zwitek banknotów oraz jakaś lista. Mężczyzna przeczytał ją, mruknął coś do siebie i spojrzał na towarzysza.
- Tutaj się rozstaniemy. Tak jak mówiłem, na twoim miejscu nie szedłbym do twierdzy bez wyraźnego zaproszenia. Niedługo ktoś powinien do ciebie wyjść - wskazał na ledwo widoczną budowlę. - Pewnie tak się nie stanie, ale gdybyś zmienił zdanie, to przez jakieś pięć minut powinieneś mnie jeszcze dogonić. W każdym razie powodzenia, czy coś - machnął do Siwego i powoli odwrócił się w swoją stronę.
- Bradley? - Huw zatrzymał go w pół obrotu cichym słowem, które ginęło w szarej mgle. - Dziękuję. Addington… też go tutaj przyprowadziłeś?
Mężczyzna zamyślił się, pocierając szczeciniasty zarost.
- Ja wiem. Może był ktoś o takim nazwisku. Ale nie spodziewam się, żeby ludzie mówili mi swoje prawdziwe nazwiska - rozłożył ręce i zaraz potem zniknął w morzu bieli.
Huw spojrzał na pokrytą oparem fortyfikację. Dostrzegał obrysy wież oraz szczerbate mury, lecz niewiele więcej. Po okolicy dął zimny, przejmujący członki wicher. Poza tym jednak panował tu przytłaczający niemal spokój.
Sięgnął do kieszeni, w której spokojnie spoczywała jego fajka i szczelnie zapakowany woreczek z tytoniem. Usiadł na pobliskim głazie i spokojnie, rutynową czynnością uspokajając skołatane nerwy, zaczął nabijać cybuch, by po chwili, z pewną trudnością w wilgotnym powietrzu, zapalić ogień i zaciągnąć się znanym sobie aromatem. Kopcił i czekał.
Trwało to jakiś czas i Huw zdążył już dawno wypalić nabitą fajkę. Również Bradley zniknął na dobre i Lwyd nie miałby teraz szans samodzielnie go odnaleźć. A zatem klamka zapadła: był zdany na to, czy ktoś w ogóle wyjdzie z fortecy.
Przy okazji obejrzał sobie lepiej okolicę, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalały mu warunki. Wyglądało na to, że brama stanowiła jedyne wejście do ruin. Reszta terenu była otoczona resztkami murów lub zasiekami, których forsowanie w najlepszym przypadku mogło skończyć się na kalectwie.
Po pół godziny w siwych kłębach pojawił się ledwo widoczny punkt. Ludzka sylwetka powoli zmierzała w kierunku bramy. Huw rozpoznał w niej jakiegoś mężczyznę: szedł niespiesznie, choć detektyw wręcz czuł na sobie jego przenikliwy wzrok. Wreszcie nieznajomy wyłonił się niczym zjawa i stanął przed Lwydem. W jednej chwili Siwy zrozumiał, że przeczucie go nie myliło.
Tego człowieka rozpoznałby wszędzie. Choć nigdy nie widział go na żywo, to zdążył niejednokrotnie napatrzeć się na zmęczone, apatyczne wręcz rysy Elijaha Addingtona.
Lwyd wstał. Wyrzucił spopieloną zawartość cybucha uderzając fajką o dłoń
- Elijah - powiedział, a głos mu się załamał. Odchrząknął. - Elijah! - powtórzył głośniej.
Młody mężczyzna spojrzał na detektywa bez zrozumienia.
- Musiałeś mnie z kimś pomylić - powiedział, robiąc krok do tyłu.
- Ehmmm… - Lwyd pokiwał ze smutkiem głową, chowając fajkę w kieszeń. - Szkoda. Wielka szkoda. Sarah ciągle szuka swojego Elijaha. Nie widziałeś go?
- Sarah… - powtórzył tamten, a Huw zauważył, że Addington lekko zaciska dłoń. - Chwila. Kim ty jesteś?
- SARAH Addington - specjalnie położył nacisk na imię, - zrozpaczona kobieta wynajęła mnie, żebym odszukał jej męża Elijaha. Sarah tęskni.
Mężczyzna znieruchomiał. Jedynie jego oczy przeskakiwały na różne strony - jakby szukał ratunku. Ale było już za późno. Strach zasiał w nim swoje ziarno i Huw to widział.
- Ona nie może wiedzieć, że tu jestem - wyrzucił z siebie Elijah. - Jeszcze nie teraz.
- Oczywiście - Lwyd przybrał uspokajający ton głosu, ciągle nie ruszając się z miejsca. - Sarah nie musi o niczym wiedzieć. Co się dzieje Elijah? Co ma się stać?
Addington wyglądał teraz tak, jakby jego wewnętrzna udręka przybrała niemal fizyczną formę. Zgarbił się i spuścił ręce wzdłuż tułowia.
- Doceniam to co zrobiłeś, ale nie mogę o tym mówić bez majora - wskazał na twierdzę za swoimi plecami. - Jeśli chcesz porozmawiać, to musimy najpierw iść do niego.
- Major... - powtórzył detektyw sciszając głos, sprawdzając, czy Addington będzie w stanie podejść w jego stronę. Był ciekawy czy prócz tajemnicy, cokolwiek innego nie pozwala opuścić mu tego miejsca. - Oczywiście rozumiem. Chętnie porozmawiam z majorem, tylko jeśli mam być szczery... - obniżył ton głosu do konfidencjalnego szeptu, którego mężczyzna mógł już nie słyszeć z tej odległości, - trochę obawiam się do niego iść.
Elijah powoli usiadł na kamieniu, pod którym Bradley jeszcze niedawno znalazł przesyłkę. Swoją postawą sygnalizował jednak, że wciąż się waha.
- Czego się boisz? - zapytał niedoszły zaginiony.
- Mogę ci zaufać Elijahu? - Twarz detektywa znalazła się tuż przy twarzy zaginionego mężczyzny, którego szukał tyle czasu. Ciepły oddech muskał mu policzek. - Śnię o korytarzu. Boję się tego co znajdę na jego końcu. Boję się, że zatracę się w śnieniu i już nie wrócę do przyjaciół, do rodziny, do tego co zostawiłem tam za sobą. - Chciał dodać “tak jak ty zostawiłeś Sarah”, ale przełknął te gorzkie słowa nim opuściły jego usta. Nie chciał go rozzłościć a jedynie nakłonić do zwierzeń.
Addington milczał. Tymczasem w wokół dwójki zerwał się silny wiatr i dobrą chwilę chłostał mężczyzn zimnymi smagnięciami. Lwyd naciągnął bardziej czapkę na uszy, postawił poły płaszcza i skulił się w sobie. Dopiero kiedy wichura lekko zelżała, Elijah znów zabrał głos.
- Czy możesz mi zaufać? - powtórzył pytanie. - Pracujesz dla mojej żony, więc w pewnym sensie jestem też twoim dłużnikiem. Co do twoich obaw... są całkiem uzasadnione. Pewnie słyszałeś co o mnie mówili w Sionn. Że ześwirowałem i gadałem bez sensu. - Detektyw potwierdził skinieniem głowy. - Jest w tym sporo prawdy, nie było ze mną dobrze. Zresztą to wszystko może powrócić.
- I major ci w tym pomaga? Powinienem z nim porozmawiać?
Elijah pokiwał głową.
- Pomaga wszystkim „śniącym”, którzy jeszcze nie zwariowali.
Coś było takiego w postawie mężczyzny, co sprawiło, że Siwy mu zaufał. A może sprawiło to tylko zmęczenie i brak innej alternatywy?
- Dobrze więc - odparł wzdychając ciężko. - Skoro twierdzisz, że może mi pomóc…. Idźmy. Nie traćmy czasu.
Podszedł do Elijaha i wyciągnął rękę w jego stronę. Mężczyzna lekko uścisnął jego dłoń, po czym obydwaj odwrócili się w kierunku twierdzy.
Wiatr ponownie przybrał na sile, wyjąc donośnie i wznosząc tumany skalnego pyłu.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline