Bestie ruszyły do ataku! Wśród gawiedzi zapanowała trwoga i chaos. Krzyki przerażenia. Ktoś odbiegł w ciemność. Strach i śmierć raz jeszcze zwarły się ze sobą.
Jeden elf zdawał się nie poruszony. Tak jakby atak wilków wcale go nie zaskoczył! Jakim cudem? Nie było chwili, aby się zastanawiać. Wszystko potoczyło się w oszałamiającym tempie.
Lori szybkim, a wprawnym ruchem rozsznurował sajdak. Ten spoczywał już przy jego lewej stopie. Jak zawsze w tym samym miejscu, lekko stabilizowany łydką. W błysku oka wyciągnął go – Dziki Gon. Brzostowe łoże wyginało się filuternie. Oprawa wzmocniona rogiem lśniła w blasku księżyca. Elf sprawnym ruchem przyłożył brzechwę i wycelował.
I zawahał się. Odpuścił cięciwę. Chwilę jeszcze wiódł wzrokiem za szarą bestią, która pognała za uciekającym Fuchsem. Zrezygnował.
Obrócił się w lewo w stronę wilka biegnącego wprost na Bernarda Knappe. Wycelował.
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.