Seria ciosów włócznią przecięła płytko skórę Iranda, jednak ból był ostry, długi i bardzo głęboki, mężczyzna nie znał się zbytnio na magii, ale jakaś pierwotna, brutalna, potężna siła wlewała się do jego skóry. Potem orczy syn spuścił mu łomot uderzając w brzuch z taką siłą, jakby miał włożone w grube, skórzane rękawice, ciężką podkowę. Irand wykrzyknął dusząc się śliną i trzęsąc się z cierpienia, splunął krwią a z oczu leciały obfite łzy. Nawet pomimo działania opium, ból przekraczał wszelkie znane malarzowi granice, a siła Garruka równała się z kopnięciem konia pociągowego.
Irand ukląkł na kolanach i zginał się w sobie, trzęsąc się i łapiąc za podbrzusze. Garruk spojrzał na niego dominującym spojrzeniem, które było tak srogie, jakby wypełzło z podziemnych, siarkowych korytarzy piekieł. Potem oprawca chwycił go mocno i począł, solidnie wkładać palce do ust Leamera. Ten dusił się i nie mógł złapać oddechu. W końcu w spazmach wydał z siebie morze żółtych wymiocin i śliny.
Pół-Elf nie wiedział co się dzieję. Stracił zupełnie orientację, nie widział nawet na oczy, a zamykał w odległym pałacu umysłu, starając się panicznie pozbyć bólu i silnego upokorzenia.