Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2021, 18:57   #107
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Amza wstała wypoczęta i uśmiechnięta, i po porannym "odświeżeniu się", wskoczyła Endymionowi do łóżka, przytulając się do jego torsu. Żadne z nich nie czuło głodu, i nawet nie myślało o śniadaniu… magiczne efekty wieczornej uczty wciąż sprawiały, iż byli najedzeni.

Paladyn czuł zmęczenie po nieprzespanej (i pracowitej) nocy w samych kącikach oczu. Nic wybitnego. Przysięgi i święcenia wzmacniały jego metabolizm ponad możliwości niemal kogokolwiek i jedna noc, a nawet tydzień bez snu nie robiły na nim większego wrażenia… choć nie były przyjemne. Gdy Amza wyszła przyjął swój endymionowy uśmiech. Nie był on szczery. Ork nie wątpił, że wygląda on fałszywie… więc zamknął oczy i postarał się oczyścić umysł. Nie myśleć o tym co się stało. Zepchnąć to na granice świadomości i skupić na tym co dopiero miało stać się tego ranka. Wyobraził sobie tę scenę na tysiąc-pierwszy sposób i uśmiech sam mu wykwitł na gębie.
- Dobrze… tego się trzymać.
Miał poprzeczkę postawioną wysoko. Nie mógł kłamać z powodu przysiąg i nie zamierzał ich łamać. One go definiowały. Bez nich nie był Endymionem. Wystarczyło jedno jego zawahanie w nieodpowiednim momencie. Grymas, albo nieuzasadnione niezadowolenie aby sprowokować pytanie którego może nie będzie w stanie wyminąć. A to nie był dobry moment na prawdę... To był paskudny moment na prawdę i jeszcze dłuższy czas miało nie być dobrego.

Gdy wróciła i wskoczyła mu do łóżka przesunął się trochę w bok, aby zrobić jej miejsce i sam objął ją ręką.
- Hej, kruszyno… - przywitał się przecierając twarz wolną dłonią - Wyspana? - Zapytał.
- Tak… ale spanie w osobnych łóżkach jest do niczego… - Mruknęła Amza, przytulona do niego z główką na torsie Orka, i nóżką właśnie zarzucaną na jego nogę.
- Tsk… tu nie mogę się kłócić - przytaknął suwając palcami tam i z powrotem po jej biodrze i talii - milej się leży mając śliczną dziewczynę pod ręką - dodał z głową wygodnie w poduszce, zamkniętymi oczami i lekkim półuśmiechem na twarzy.
- Jesteś głodny? Bo ja dalej po uczcie najedzona… w sumie to się obżarłam, popiłam, i spałam… - Zachichotała lekko drapiąc go leniwym ruchem palców po brzuchu.
- Oj, widziałem jak obżarta byłaś gdy kładłem cię do łóżka przed źródłami. Brzuszek ci wydęło, że bałem się, że pęknie - zaśmiał się serdecznie do dziewczyny i pocałował ją w czoło - Też się obżarłem i też wciąż nie jestem głodny. Najwyraźniej magia działa ponad zwykłe stworzenie jedzenia. Siostrzyczki które wyczarowały ucztę muszą być bardzo zdolne.
- Hmm… to może tak, na pozbycie się sadełka… - Palce dziewoi przesunęły się na brzuchu Endymiona niżej, lekko drapiąc zdecydowanie poniżej pępka…
- Hmmm… - mruknął z zadowoleniem paladyn - Pomysł przedni, ale w takim razie teraz ja potrzebuję chwili, jeśli jesteś obdarzona zmysłem powonienia. Sądząc po niesmaku w ustach mógłbym powalić oddechem trolla - uśmiechnął się bezczelnie, prezentując kły i wstał powoli “ukradkowo” składając jeden pocałunek w szyję Amzy gdy przesuwał się nad nią.
- Jestem nie długo, nigdzie nie wychodź! - polecił zamykając za sobą drzwi… by znów się w nich pojawić niecałe dziesięć minut później. Amza wciąż leżała w jego łóżku, przykryta kołderką, jednak już wyraźnie bez piżamki… i udawała, że śpi, leżąc na pleckach.
- Ou… zasnęła… - jęknął Endymion niby-niezadowolonym półszeptem, ale na tyle głośnym by go słyszała… próbująca jakoś nieudolnie powstrzymać chichot, przykrywając poooowolutku głowę i twarz kołdrą… przez co odsłoniła sobie nieświadomie stópki.
- A teraz jeszcze zniknęła? Gdzie ona się mogła podziać? - pytał paladyn gdy opierał się o framugę łóżka, pochylając się nad Amzą. Chwilę potem złożył pierwszy słodki pocałunek na jej małym palcu nogi. Potem drugi na jej stópce… każdy kolejny był odrobinę wyżej, odrobinę intensywniejszy, odrobnę…. bardziej. Amza najpierw wesoło chichotała, ale już po chwili zaczęła mruczeć pod kołderką z zachwytu, wśród powoli wędrującej coraz wyżej i wyżej głowy Orka. W końcu cichutko jęknęła gdy Endymion powoli piął się coraz wyżej, sięgając już jej łydek, kolan, ud… w końcu pod kocykiem ukazał mu się ten wyczekiwany przepiękny widok. Wtedy zrobił się delikatniejszy. Pierwsze kilka chwil drażnił się z nią… muskał ustami, samym koniuszkiem języka. Całował z siłą, ale tuż obok… a potem się zaczęło na poważniej. Kochali się powoli, czule i wręcz słodko. Wiele było pocałunków, trzymania się za ręce… miłości.


Amza w końcu ruszyła się jako pierwsza, wychodząc z łóżka, i ubierając piżamkę. Uśmiechnęła się przelotnie do Endymiona, po czym zaczęła pakować swoje rzeczy…

Paladyn miał wrażenie, że aż pobladł gdy to zobaczył. Usiadł na łóżku chwytając się dłonią za skronie. Nie był gotowy na tę rozmowę, bo myślał, że już ją odbyli, że rozumiała. Podszedł do niej w końcu, uklęknął za nią i przytulił do siebie z siłą która wręcz zmusiła ją do przerwania pakowania.
- Kruszyno, gwiazdko moja… wiem, że chcesz iść, ale nie mogę na to pozwolić. Przepraszam cię.
- Nie… nie rozumiem… - Dziewoja zadrżała na całym ciele, stojąc do niego tyłem, tak jak ją złapał - ...przecież już wyjaśniliśmy, i… idę? - Szepnęła łamliwym głosikiem.
- Amza… - głos paladyna drżał - Umierałaś wczoraj. Dwa razy. Ja nie mogę. Ciebie. Stracić… a będzie gorzej. Będzie niebezpieczniej. Kruszyno… to tylko cztery-pięć dni i wrócę po ciebie, nic mnie nie zatrzyma, żaden król czy demon, ani smok. Choćbym przez Otchłań miał sobie wyrżnąć drogę… wrócę po ciebie i zabiorę… pojedziemy do Neverwinter, przedstawię cię mojej siostrze. Bardzo będzie chciała cię poznać. Ale teraz JA potrzebuję ciebie abyś tu na mnie poczekała.
Jej ramiona zadrżały, przez jej tors przeszły spazmy… zupełnie jakby bezgłośnie płakała.
- Ale… no… wy też nie macie lekko… a ja… miałeś mnie uczyć… żebyśmy razem… na szlaku… razem… - Załamał jej się głosik, i skryła twarz w dłoniach, tym razem już zdecydowanie, i to również słyszalnie, szlochając.
- I nauczę - odpowiedział Endymion wymuszając na swoim głosie zdecydowanie - ale ta wyprawa to nie jest na to miejsce ani czas. Amza… - paladyn odwrócił ją do siebie, a ona becząc na całego nadal skrywała twarz w swoich dłoniach - to tylko kilka dni. Nic więcej. I po tym przez długi czas nie spędzisz ani jednej nocy z dala ode mnie. Jesteś moja i nie odpuszczę ciebie. Rozumiesz?

Amza jednak pokręciła przecząco głową. W końcu zabrała dłonie z twarzy. Załzawione oczka, łzy płynące po policzkach, drżące usteczka… nawet jej z nosa lekko pociekło.
- Ale... ja… tak... nie chcę… - Wymamrotała, unikając jednak jego wzroku, wpatrując się gdzieś w bok.
Serce Endymiona krajało się na kawałki gdy widział ją w takim stanie… szczególnie, że jedną decyzją mógł to odwrócić… ale nie mógł.
- Kruszyno. Mów do mnie. O co naprawdę chodzi? Czemu aż tak cię boli te kilka dni rozłąki? Wyjaśnij mi to abym mógł zrozumieć.
- Nie chcę tu zostawać… - Zacisnęła piąstki - Nie z obcymi ludźmi… choćby nie wiem jacy mili byli… nie chcę… nie chcę! NIE CHCĘ!! - Po raz pierwszy, odkąd ją poznał, Amza zrobiła się głośniejsza. Ściągnięte brewki i usteczka, zaciśnięte piąstki… i nawet przytupnęła.
- Nie chcę tu zostawać sama!! - Wprost już krzyknęła, prawie Orkowi w twarz, z błyszczącymi od łez bliznami na policzkach.
- Amza! - paladyn pierwszy raz podniósł głos poza walką od… nie pamiętał kiedy.
- Ja cię kocham! - Ryknął na nią głośniej niż ona byłaby w stanie choćby ze wszystkich sił chciała, pierwszy raz wprost mówiąc te słowa, a ją aż "trzepnęło" od takiego tonu, i nawet na sekundę się wystraszyła.
- I gdybyś zginęła to… ja… nie potrafiłbym… nie chciał… - słowa uciekły paladynowi na kilka chwil. Nie wyglądał wtedy wcale jak wielki wojownik, nieustraszony paladyn, nie jak ork. Amza, znowu płacząc, opadła na kolanka tuż przed nim, po czym skryła ponownie twarz w dłoniach, i przechyliła się w przód, ku Endymionowi…
- Przepraszam, że krzyknąłem - powiedział już zupełnie spokojnym głosem gdy ją obejmował - Po prostu się boję. Jestem przerażony myślą, że mogło by coś ci się stać, że nie byłbym dość silny aby ciebie obronić.
Wtulona w niego, pochlipująca i… posmarkująca Amza, coś tam wymamrotała niezrozumiale pod nosem. Żachnęła się.
- Zrobisz… jak... uważasz… ja też cię kocham… - Szepnęła.
Nie mogła tego widzieć, ale paladyn zmarszczył brwi gdy usłyszał te legendarne słowa które każdy mężczyzna wręcz pragnął usłyszeć. “Zrobisz jak uważasz”. Niech to czart…
- Jeśli byś poszła mogłabyś zginąć… to nie wydaje ci się trudne, ale… co jeśli ja bym zginął ratując ciebie? Już wcale nie jest łatwo, prawda? Miałabyś wtedy siłę mimo wszystko iść naprzód? Wbrew wszystkiemu żyć i w końcu, po jakimś czasie być szczęśliwa? Bo jeśli nie to przepraszam, ale wolę zostawić cię tu samą i czuć się winny twojego płaczu, niż ryzykować.
- I tak źle, i tak niedobrze… - Wprost wysmarkała mu cichutko w ramię(!) dziewoja, chyba już sama nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć.
- Wiem, kruszyno… tutaj nie ma dobrego wyboru. Jest tylko mniej zły. I choć naprawdę nie chcę się z tobą rozstawać nawet na te kilka dni, to wciąż… mniej złym wyborem wydaje się pozostawienie ciebie, tu gdzie jesteś bezpieczna.
- Jak chcesz… - Powiedziała cichutko Amza, ciągnąc głośno nosem przy uchu Orka.
- Nie chcę. Absolutnie tego nie chcę. Ale tak będzie lepiej.
Endymion był jak zawsze cierpliwy i dał jej czas się uspokoić cały czas ją tuląc, z początku na podłodze, potem siedząc na łóżku.
- Mamy jeszcze coś do załatwienia. Chodź, będę w tym potrzebował twojej pomocy. Ale najpierw przemyjemy ci pyszczek, w porządku? - zapytał z lekkim zachęcającym uśmiechem, ale w jego oczach było widać iskierki ekscytacji. Dziewczę westchnęło, po czym po chwili zastanowienia, Amza kiwnęła potakująco główką.


Sorne oczekiwała ich… w swojej komnacie. Endymion mimowolnie przełknął ślinę. Szybko odrzucił absurdalną myśl by kapłanka była tak wykończona by wciąż leżeć jak ją zostawił, bo była absurdalna, prawda? Zapukał.
- Sorne, przyszedłem z Amzą w sprawie o której rozmawialiśmy!
Z ledwością powstrzymał się by nie zaakcentować wyraźniej “z Amzą”.
- Masz teraz czas?
- W sumie nie ustaliliśmy wczoraj dokładnej godziny ponad “jutro rano” - wyjaśnił dziewczynie.
- Oczywiście! Otwarte, wchodźcie… - Odezwała się z wewnątrz Najwyższa Kapłanka.

W izbie pachniało perfumami, a pościel na łożu była przebrana. Sama Sorne z kolei miała na sobie długą, biała suknię. Amza z zaciekawieniem rozglądała się po komnacie…
- O, skóra niedźwiedzia - Powiedziała cicho dziewczyna.

Paladyn zamknął za sobą drzwi i dał sobie jeden krótki moment nim spojrzał do wnętrza komnaty. Po kapłance wzrok momentalnie sam mu uciekł do ściany przy której wczoraj zaczęli.
- Dzień dobry, Sorne. Mam nadzieję, że dobrze spałaś - rzucił standardową grzecznościową formułkę i dopiero gdy słowa opuściły jego usta dotarło do niego jak niesamowicie dwuznaczne jest to pytanie w zastanym kontekście.
- Dzień dobry… - Powiedziała i Amza, nawet lekko dygając, gdy za jej plecami dziewczyny ork krzywił się zadając sobie nieme pytanie “ja na prawdę to powiedziałem?”
- Spałam… jakoś tak wykończona - Sorne drgnęły usta do uśmieszku, ale skupiła wzrok na Amzie, miło się do niej uśmiechając, po czym ustawiła taborecik na skórze niedźwiedzia.
- Usiądziesz? - Spytała dziewoję, a ta zerknęła zdziwiona na Paladyna…
- Zobaczysz zaraz - odpowiedział na niezadane, a “spojrzane” pytanie starając się nie uśmiechać jak głupi do sera… to nie było łatwe. Amza usiadła więc, troszkę taka jakby poddenerwowana.
- Nic się nie bój wróbelku, mamy dla ciebie małą niespodziankę… - Sorne przyklęknęła przy dziewczynie z uśmiechem, po czym wyciągnęła do niej dłonie… Amza po chwili je pochwyciła.
- Taki mały prezencik… - Dodała kobieta, mrugając do niej, na co dziewczyna lekko poczerwieniała, a Endymion opuścił głowę aby ukryć lekki zbereźny uśmiech. Kapłanka z kolei zaczęła coś recytować. Po chwili puściła dłonie Amzy, kładąc je jej samej na kolanach… sama zaś pochwyciła swój święty symbol na szyi, a palcami drugiej dłoni po kilku gestach delikatnie ujęła podbródek dziewczyny, i wpatrując się w jej twarz z miłym uśmiechem nadal wymawiała słowa magii… po kilku dłuższych chwilach skończyła. Uśmiechnęła się, stuknęła delikatnie palcem po nosie Amzy, po czym wstała.
- No to już… - Sorne zerknęła na Endymiona.
- Co "już"? - Zdziwiona Amza spojrzała na Orka… a temu momentalnie zebrały się łzy w oczach ze wzruszenia. Podszedł do niej, a jeden krok wręcz mu się zachwiał, przyklęknął i ucałował w czoło długo i czule, obejmując jej buzię dłońmi.
- Patrz - wskazał ręką coś za jej plecami… a tym czymś było duże lustro, przy toaletce Sorne. Amza wstała, i powoli tam podeszła… i zaczęły jej się trząść rączki. Nogi zresztą też. W końcu zauważyła o co chodziło, w końcu do niej dotarł fakt, iż w odbiciu w owym lustrze, na jej twarzy… nie było już blizn. Pisnęła.
- Łap ją - Mruknęła Sorne.

Amza zemdlała, ale nim upadła na podłogę, złapał ją paladyn i taką bezwładną wziął na ręce podtrzymując głowę. Nie powstrzymał się aby choć przez chwilę nie poprzyglądać się jej buźce.
- Jeszcze raz, niesamowicie dziękuję - zwrócił się do Sorne, a łza wzruszenia już spływała mu po orczym policzku. Trzymał ją wciąż, wyobrażając sobie jak budzi mu się w ramionach. Jakoś tak egoistycznie chciał aby to jego wzruszoną gębę zobaczyła pierwszą w tamtym momencie… Sorne skierowała go do łoża.
- Połóż, ją, usiądź przy niej - Powiedziała, po czym z uśmiechem starła kciukiem łzę z policzka Endymiona, przy okazji go delikatnie po nim na moment gładząc.
Paladyn uśmiechnął się do niej czule i kiwnął głową.
- Masz rację. Oczywiście, masz rację… - odpowiedział odrobinę nieobecny. Położył Amzę wygodnie na łóżku, odrobinę w głębi aby móc przy niej usiąść i zdjął jej pantofelki.
- Uczyniłaś dziś życie jednej dziewczynki lepszym i jednego orka bardzo szczęśliwym. Wiem, że już to mówiłem, ale muszę… na zawsze jestem przyjacielem klasztoru. Twoim przyjacielem.

Sorne w tym czasie wzięła ze swojej toaletki mniejsze lusterko, a z innego stolika jakąś fiolkę… oba przedmioty podała Endymionowi, uśmiechając się czule.
- Już dobrze, już dobrze… niech twój wróbelek cieszy się pełnią życia - Mrugnęła do niego - Tu masz sole trzeźwiące, podetknij jej pod nos to się ocknie… a lusterko się chyba również za chwilę znowu przyda…

Zrobił jak przykazała. Położył lusterko obok Amzy, chwycił ją jedną ręką za dłoń, a drugą przytknął prawie pod nosek buteleczkę czekając cierpliwie… po chwili nosek dziewczyny się zmarszczył, jak i brewki. Ocknęła się, otwierając gwałtownie oczy.


Piski szczęścia. Łzy radości. Niekontrolowany bełkot dziewczęcia, spoglądanie w lustereczko, dotykanie palcami własnej twarzy… śmiech, łzy, nieopisane szczęście. Uwieszona na szyi Endymiona, klęcząca na łożu, wprost go niemal już przewracała, taka pełna radości… Sorne usiadła na taboreciku, gdzie wcześniej siedziała Amza, przyglądając się scenie z czułym uśmiechem.

Endymion chyba nigdy nie był szczęśliwszy niż w tym momencie. Każdy pisk Amzy, jej łzy szczęścia, jej śmiech, jej… wszystko. Czuł jak z każdą chwilą serducho mu bije coraz bardziej i bardziej… dla niej. Nie powstrzymywał łez, gardło mu się zaciskało widząc jak szczęśliwa była jego kruszyna. W tej chwili czuł, że jeśli ostatnie dekady jego osobistej krucjaty prowadziły go do tego właśnie momentu… to były one tego warte po wielokroć. Tulił ją, gdy rzucała mu się na szyję, i z wielką radością puszczał, gdy prawie co chwilę rzucała się ponownie do lusterka. Obrazy te wyrywał głęboko w pamięci, chciał pamiętać wszystko. Ton jej głosu, uśmiech, odcień zarumienionych policzków, migoczące, pełne szczęścia oczęta, siłę z jaką na niego wskakiwała. Wszystko… w pewnym momencie, Amza w końcu zerknęła i na Sorne. Ucałowala Endymiona w policzek, po czym dała susa po łóżku na wszystkich czterech, następnie zeskoczyła na podłogę, i pognała do kobiety. Przy niej zaś przycupnęła na kolankach, po czym… zaskoczonej i zmieszanej nieco Najwyższej Kapłance… zaczęła całować dłonie.
- Pani dobrodziejko! Dziękuję! Pani wspaniała, to cudne wszystko, ja naprawdę, z całego serca… - Mamrotała dziewoja, a Sorne gładziła ją po głowie, w końcu jakoś uwalniając jedną swoją dłoń.
- Wszystko dobrze, wszystko dobrze. Wasze szczęście raduje i moje serce… - Mówiła czule Kapłanka.
Paladyn siedział na łóżku i wycierał dłońmi łzy z policzków i z oczu. Nie wstydził się ich. Nie w tym kontekście. Nie przed Sorne. Ale łaskotały z dołu szczęki za każdym razem gdy chciały skapnąć w dół.
- Zbieraj coś zasiała - uśmiechnął się do kapłanki serdecznie widząc jej zmieszanie. Rozumiał ją. Też by się czuł niezręcznie na jej miejscu, ale też oni oboje doskonale rozumieli reakcję Amzy i że gdy czuło się aż taką wdzięczność… miało się wręcz fizyczną potrzebę aby ją okazać, a każdy z tych gestów wdzięczności tylko jeszcze podkreślał i potwierdzał prawdziwość szczęścia. Po kilku dłuższych chwilach, wiedziony impulsem uklęknął przy nich na kolano i obie objął w uścisku… też był wdzięczny i też chciał tę wdzięczność okazać.
- Dobra, kruszynko… - puścił po chwili - oboje byśmy teraz wycałowali Sorne i dziekowali jej jeszcze trzy godziny, a i tak nie mieli dość, ale dość już czasu zajęliśmy. Na pewno ma swoje obowiązki. Będziesz miała jeszcze wiele okazji podziękować - ucałował w skronie i Amzę i Sorne, po czym wstał.
- Dobrze już gołąbeczki, bo i ja się rozkleję… - Najwyższa Kapłanka teatralnie paluszkiem przetarła się pod okiem - To teraz mykajcie, i cieszcie się życiem… a w całym klasztorze już obowiązki i tak padły Endymionie, wszystkie siostry tylko mają oczy za waszą kompaniją… - Powiedziała kobieta z przelotnym uśmiechem.
 
Arvelus jest offline