Salvador schodził powoli w dół, do miasta, ale nie słyszał kroków za sobą. Odwrócił się i nikogo nie zauważył za sobą, lecz zobaczył Draco stojącego tam gdzie stał. Poprawiał tasak, dawał Paladynowi rapier i coś mówił. Lisz oddalił się już na taką odległość, że nie słyszał co Mroczny mówi, ale z wyrazem irytacji na twarzy, począł wspinać się z powrotem, gdzie już po chwili był.
-Idziesz w końcu, czy mam sam szukać?-rzucił lodowatym tonem, po czym ponownie zaczął schodzić w dół, tym razem już szybciej. Rozglądał się na boki w poszukiwaniu zagrożenia, które tutaj mogło nadejść nawet spod ziemi. Dosłownie. Pamiętał śmiałka, który włamał się do jego Twierdzy. Wtedy właśnie pochwyciły go łapy wychodzące z ziemi i wciągnęły pod nią, uśmiercając ofiarę od razu. Jego ciało stało się niematerialne, zaś gdy już był głęboko, każda komórka ciała została wciśnięta pomiędzy każde ziarenko piasku. Dosłownie rozmieniło go na drobne. To on, Carthan rzucił je na nieproszonego gościa. Słuchał z rozkoszą jego wrzasków, a cisza po nich była najcudowniejszym doznaniem.
Tak, wiedział co go może tu czekać, ale wiedział też jak się przed tym chronić.
Cały czas był w gotowości, a w umyśle przygotował sobie kilka czarów obronnych i ofensywnych, cichych i głośnych, niewidocznych i rzucających się w oczy. Każde z nich mogło być potrzebne w takim miejscu. |