Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2021, 15:44   #252
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację

Mazzi milczała, wodząc spojrzeniem za detalami pokazywanymi przez dziewczynę i czasem kiwnęła głową. Czuła że coś chrobocze jej pod czaszką, ale żaden obraz czy przebłysk się nie pojawiły. Były tam, za ścianą amnezji i prawie dało się ich dotknąć. Prawie.
- Jesteś w dobrych rękach - przerwała wreszcie ciszę, posyłając psotne oczko - I oponach. I płetwach. To dobrze, bardzo dobrze... ale jednej rzeczy mi tu brakuje - ściągnęła usta w rybi dzióbek, pukając palcem w okolicę przedniego lusterka - Przydałaby ci się tu nasza fota, Eve ma ich od cholery z niedzieli i z dzisiaj. Coś ci drukniemy, czy do portfela czy do bryki, a co. - łypnęła na tył - Bez przesady, aż takiego syfu nie ma. Kwadrans roboty, chcesz to ci pomogę i odwalimy z marszu. Potem poszukamy Smoka. On w ogóle ma jakoś na imię?

- No właśnie. Też żałowałam, że nie mam żadnych naszych fotek. A jak mnie zabierali do Fargo to nic mi nie zostało. W każdym razie jak już byłam przytomna to nic nie miałam. A szkoda. Chłopaki sobie wieszają zdjęcia swoich dziewczyn, żon i dzieci. A ja nie mam co. No ale jak mamy Eve no to chyba by coś dało się zrobić nie? Tylko nie wiem czy zdąży na jutro rano. - Wilson pokiwała swoją rudą zdradzając, że myśli podobnie jak druga bękarcica oddzielona od niej teraz szerokim pudłem radiostacji jakie zajmowała centralne miejsce między kierowca a pasażerem.

- Dobra to chodź, pójdziemy po jakieś szmaty i wiadra. Mam nadzieję, że odkurzacz jest wolny. - skinęła na Lamię podłapując jej pomysł aby posprzątać furę skoro są obie.

- Aha a Smok to Leo. Leonidas. Ale wszyscy mówimy mu Smok albo Leo. Pochodzi od jakichś Greków czy coś. - jakby na koniec przypomniała sobie o co jeszcze pytała Rybka.

Na chwilę zapadła konsternacja i bezruch, a brew Lamii powędrowała na górę czoła i tam się zatrzymała w krytycznej pozycji.
- Czekaj, czekaj... twój dowódca ma na imię Leonidas? - spytała i aż westchnęła. - O ja pierdolę Willy. Leonidas był antycznym królem Sparty, symbolem bohaterstwa i mężnego poświęcenia, nawet w sytuacji bez wyjścia. Dowodził obroną przesmyku termopilskiego stojąc na czele 300 Spartan i kilku tysięcy żołnierzy z innych państw greckich. Przez trzy dni odpierał ataki wielotysięcznej armii króla Persji, Kserksesa I, która nie mogła w wąskim przejściu wykorzystać przewagi liczebnej. Nawet film o tym zrobili, na podstawie komiksu. Twój Smok nosi imię po pierdolonym bohaterze i wzorze do naśladowania - uśmiechnęła się z uznaniem. Z opowieści i tego ci widziała Smok miał łeb na karku, a nuż przejął część dobrego od tego po którym imię nosił. Czyli żaden odlotowy spierdol jak Harry z "41" który strzelał do tosterów.
- W miejscu chwalebnej śmierci jego i jego oddziałów postawiono obelisk w kształcie lwa z wyrytym epigramatem autorstwa Symonidesa: „Przechodniu, powiedz Sparcie, że leżymy tutaj posłuszni jej prawom”. - dodała, sięgając do torebki. Chwilę tam pogrzebała aż wyjęła zdjęcie przedstawiające jednego kapitana służb specjalnych w galowym mundurze i dwie przyklejone do jego boków, dziewczyny w krótkich sukienkach i ze szczęśliwymi uśmiechami na twarzach. Wsadziła je za lusterko i popatrzyła na Wilson.
- Teraz lepiej, nie sądzisz?

- Oj tak! Jest świetne! Będzie w sam raz! Dzięki Rybka! - Wilson zaśmiała się ze szczęścia widząc zdjęcie swojej nowej rodziny wsadzone za lusterko.

- Ale będzie co opowiadać przez trasę. W końcu Smok mnie zwolnił wcześniej bo miałam pojechać na spotkanie z kumpelą z dawnej jednostki. A teraz okazuję się, że chodzę z całą waszą trójką! - pokręciła głową z niedowierzaniem jak to się jej sytuacja diametralnie zmieniła przez ostatnie parę dni.

- Chodź pójdziemy do kantorka po odkurzacz i resztę. Może spotkamy kogoś z Gekona. - powiedziała otwierając swoje drzwi i wysiadając na betonową posadzkę magazynu.

- Wracasz potrójnie ohajtana i jeszcze z kotem - Od drugiej strony łazika też skrzypnęły drzwi i zaraz po hali poniósł się stukot obcasów. - Przydałaby się jakaś muza - saper objęła dziewczynę ramieniem w pasie, dając się prowadzić do celu. Kątem oka obserwowała radość na jej twarzy i sama również czuła się szczęśliwa - Tak na sucho chujowo się cokolwiek myje - rzuciła niby bez podtekstu, utrzymując kamienną minę.
- Da się tu skołować boomboxa, albo odpalić z którejś fury? - łapą wskazała na rząd maszyn.

- Tak, w naszej jest kaseciak. Ale tam są głównie szanty. Red jest znad Wielkich Jezior to wiesz, łowienie ryb, łódki, żaglówki i takie tam. No i szanty. - Wilma wzięła swoją dziewczynę pod łokieć i obie ruszyły w tą samą stronę co przyszły. Tylko zamiast do wyjścia skierowały się do jakiegoś korytarzyka w którym była seria drzwi zamykanych na mechaniczny zamek szyfrowy. Wilson podeszła do jednych, wbiła kod i po otwarciu okazało się, że to kącik rzeczy do mycia i sprzątania.

- O. Jest odkurzacz. Dobrze. - rudowłosa ucieszyła się biorąc go i wystawiając na korytarz. Po czym zaczęła napełniać wiadro wodą a potem kolejne, szykować gąbki, szmaty i resztę szpeja do mycia fury.

- Hmm… A ty to zamierzasz myć furę w tej kiecce? - zapytała gdy zorientowała się, że krótka czerwona i wysokie obcasy to tak raczej nie jest standardowy strój do mycia fury. Zanim Lamia odpowiedziała twarz rudzielca zmieniła się.

- Hej Smok! - zawołała wychodząc na korytarz. Gdy Lamia odwróciła się ujrzała postawnego mężczyznę w wojskowym drelichu o wyglądzie i wieku jakiegoś dobrego wujka. Z brzuch pasowałby mu do roli świętego Mikołaja. On usłyszał rudą i odwrócił się aby spojrzeć w głąb korytarza.

- O, Wilma. Wróciłaś? A kim jest twoja piękna koleżanka? - zatrzymał się a nawet podszedł do nich te parę kroków aby się przywitać. Wydawał się być przyjaźnie nastawiony a na kołnierzyku drelicha Lamia dostrzegła dwie belki oznaczające stopień kapitana.

- Tak, wróciłam. I wtedy i teraz. Dzięki wielkie za tą fuchę Smok. I poznaj Lamię Mazzi. Starsza sierżant w stanie spoczynku. To ta moja kumpela co się wtedy odezwała przez radio no i do niej pojechałam. A teraz moja dziewczyna. - Wilson pogodnie przedstawiła swoją ślicznotkę w czerwieni swojemu dowódcy. I dało się wyczuć, że promieniuje dumą mogąc się pochwalić takimi wieściami.

- O! To działo się u ciebie przez te parę dni, nie próżnowałaś! - Smok roześmiał się wesoło przeczesując sylwetkę w czerwieni pośpiesznym spojrzeniem. - Miło mi cię poznać Lamia. Jestem Leo ale wszyscy mi mówią Smok. - przedstawił się jej wyciągając dłoń na powitanie.

Wyglądał dokładnie jak TEN wujek który na weselu chlapnie o jednego za dużo, a potem organizuje wężyka i składa po cztery razy te same życzenia, dodatkowo chcąc tańczyć z każdą panną na zabawie. Z drugiej strony był kapitanem, a z trzeciej po ich Chudym też by się nie powiedziało że może być niebezpieczny, a był. Wielki Bękart jedynym mięśniem który ćwiczył był mózg i dorównywał gabarytom jego bebechowi. Tutaj, w przypadku nowego dowódcy Gwiazdki, mogło być podobnie.
- Słyszałam właśnie, że tu grasuje jeden Spartiata. Do tego Smok... dobrze, ze nie jestem dziewicą bo bym się musiała zacząć obawiać, czy nie skończę w garze - saper odpaliła protokół "dobre wrażenie", uśmiechając się czarująco ponad wszelkie normy. Z cichym śmiechem poprawiła włosy, odgarniając je za plecy przez co uwydatniły się jej przednie atuty. Z ogniem w oczach zrobiła krok do przodu, łapiąc kapitana (kolejnego) w pułapkę spojrzeń.
- Jestem Lamia, kiedyś wołali mnie Rybka, teraz Księżniczka. Mów jak ci wygodnie - uścisnęła jego dłoń, potrząsając ją i zaraz nakryła drugą dłonią. Stała tak chwilę, nim nie cmoknęła, zwalniając uścisk. Zamiast tego rozłożyła ramiona, wpadając na faceta i obejmując za szyję.
- Dziękuję... że mi moją Gwiazdkę przypilnowałeś - wyszeptała, całując go w policzek. Zaraz też mocno go przytuliła - Dzięki, naprawdę jesteś w porządku. A ja mam u ciebie dług. Nawet nie masz pojęcia jak mi tydzień zrobiłeś...

- Jasne. Nie ma sprawy. - odparł z uśmiechem poklepując ją po plecach. Po czym puścił i znów przyjrzał się i jej i Wilson.

- Naprawdę miło mi cię poznać Lamia. Też widzę masz klasyczne imię. I miło mi, że ktoś jeszcze kojarzy sławnego Leonidasa. - powiedział dając znać, że docenia to, że ktoś potrafi właściwie skojarzyć pokrewieństwo jego imienia.

- A w ogóle co tu robicie dziewczyny? - zapytał spoglądając na otwarty składzik, wystawiony odkurzacz i przygotowane wiadra i resztę sprzętu czyszczącego.

- No jak już jesteśmy to chciałyśmy Gryga wypucować. A Rybka zgodziła się pomóc. Bo Red to pewnie wróci wieczorem a rano to już pewnie nie będzie czasu. A właśnie jak jutro zaczynamy? - Wilson wskazała na kierunek z jakiego obie przyszły. I chwilę rozmawiali o służbowych sprawach. Zbiórka miała być na 8 rano. Wyjazd na 9 rano. Chyba, że się coś opóźni ale na tą chwilę to było nie do przewidzenia.

Saper skorzystała z zajęcia reszty rozmową i z bluzy Wilson wyjęła flaszkę, chowając ją za plecami i jak gdyby nigdy nic przeszła obok Smoka, wsadzając mu ją w kieszeń i całując w policzek.
- Spokojnie, odstawimy ją z Kociaczkiem na czas i w jednym kawałku - obiecała, sunąc dalej po wiadra - Dobrze że Tygrysek w robocie, bo z tym "jednym kawałkiem" by mogło być różnie… a w ogóle Smoku masz może jakąś kasetę z czymś innym niż "Morskie Opowieści"? Chwilowo udostępnić sprzęt o znaczeniu strategicznym. Kijowo się świechta furę bez muzyki, ale nasz poziom desperacji jeszcze nie osiągnął poziomu szantów. - powachlowała rzęsami z uśmiechem.

- Zajrzyjcie do grajdoła. Pewnie coś mają. - powiedział wyjmując podarowaną butelkę z kieszeni i oglądając ją. Pokiwał i pokręcił głową z uznaniem więc chyba Wilma miała nosa co może mu się spodobać.

- Mam nadzieję, że to nie jest łapówka? - zapytał unosząc brew w parodii podejrzliwego grymasu.

- No coś ty Smoku! To prezent. Wdzięczności. Że jesteś taki kochany i w ogóle. - specjalista o miedzianych sprężynkach na głowie spiętych teraz w koński ogon zrobiła minę jakby nie było tu mowy o czymś tak nieprzyzwoitym jak łapówka.

- No dobrze. Przyda się coś do dezynfekcji gardła w jesienne wieczory. - powiedział uśmiechając się i wsadzając ponownie butelkę do swojej kieszeni. Po rozstaniu z kapitanem zmotoryzowanej mechaniki Wilson posłuchała jego rady i zaprowadziła swoją partnerkę gdzieś dalej wzdłuż ścian. Tam było coś na kształt stróżówki czy innej kanciapy z dużymi, przeszklonymi panelami i widokiem na resztę magazynu. Chociaż najbliżej stojące ciężarówki dość mocno zasłaniały tą resztę magazynu. Tu Wilma czuła się jak u siebie i przejrzała pudełko z kasetami i CD-kami. Ale w końcu przekazała je Lamii aby wybrała coś dla nich obu. A wybór był faktycznie większy niż country czy szanty jakie lubił Red.

Karton wylądował na ziemi, poszczególne kasety zostały dokładnie obrócone w niecierpliwych dłoniach, a Mazzi nie mogła się zdecydować. Był i punk rock i metal, jakiś pop i techno. Wreszcie dorwała kasetę na której ktoś wykaligrafował gotycką czcionką dwie nakładające się na siebie litery "M".
- Bierzemy tą - zawyrokowała, chowając znalezisko do stanika, a cały karton oddając Willy. - Pomóc ci z wiadrami albo odkurzaczem? Macie tu przedłużacz?

- Weź odkurzacz. Przy ścianie jest wtyczka to powinno sięgnąć. A ja wezmę wiadra. - specjalistka sprawnie podzieliła zadania. I wśród stukotu szpilek o brudny beton wróciły do Gryfa 1. Wilson pokazała gdzie jest owo gniazdko i mogły zacząć czyścić tą wojskową terenówkę.

Sprzęt został podłączony, wiadra stanęły obok przedniej lewej opony lecz zamiast brać się za szorowanie Lamia wlazła do szoferki grzebiąc tam zapamiętale póki z głośników nie popłynęły pierwsze takty muzyki. Słysząc je bękarcica zarechotała wybitnie wesoło, robiąc głośniej i gładko wyskoczyła na podłogę. Stanęła w lekkim rozkroku przed Wilson, pochylając brodę.
- Szkoda mi tej kiecki - mruknęła niskim głosem, sięgając w dół aż chwyciła za czerwoną krawędź materiału i pociągnęła do góry. Sukienka bez oporów dała się zdjąć i równie prędko poleciała na fotel kierowcy, zaś saper zaplatając nogi ruszyła przed siebie, aż doszła do rudzielca. Wyjęła jej z dłoni mokrą gąbkę.
- Ja to zrobię - domruczała.

- Myślę, że powinni cię zatrudnić jako zawodową myjkę. - zaśmiała się Wilma obserwując z uśmiechem fascynacji na twarzy jak jej czarnowłosa dziewczyna się rozbiera i wygina. Jak wymownie moczy gąbkę aż piana przeciekała pomiędzy palcami i ściekała na resztę ciała. Albo jak półnaga czarnulka zasuwała tą gąbką po szybach, reflektorach i karoserii wojskowego wozu. Wilson nie mogła oderwać wzroku i w końcu podeszła do Lamii przyciskając ją biodrami do maski terenówki. Stanęła tuż za nią nachylając się tak, że właściwie przycisnęła ją do tej maski. A Mazzi mogła poczuć na plecach guziki i przód jej munduru.

- Tu ci coś chyba jeszcze zostało. - mruknęła jej do ucha całując je zaraz potem i łapiąc dłonią za jej nadgarstek jakby chciała skierować ją na właściwe miejsce. Zaś drugą dłoń wsunęła w jej dekolt rozpłaszczony na masce wozu.

- Taaak? - udała zdziwioną, oddając kontrolę drugiej bękarcicy. Jedynie przekrzywiła kark aby móc pocierać policzkiem o jej policzek. Zaśmiała się kosmato gdy badanie jej zderzaków zaczęło się na dobre. O tak, nie bycie w jednostce specjalnej miało masę plusów. Choćby takich, że nikt nie krzywił się na widok cywili i nie zasłaniał tajnym przez poufne.
- Masz tu kamery? - zapytała nagle i parsknęła - U Tygryska w poczekalni jedna była to po poprzednim rodzinnym widzeniu poszedł przez to na dywanik do pułkownika.

- A tak, coś mi się obiło o uszy. - ruda głowa przyklejona do czarnej pocałowała ją w ucho i policzek ale jednak rozejrzała się dookoła. - Mam nadzieję, że od zeszłego tygodnia nikt nie wpadł na tak genialny pomysł aby montować tu kamery. - przyznała ubawiona takim pomysłem. Dalej jednak przypierała swoją czarnulkę do maski.

- Wiesz co? Chodź zobaczymy czy nie trzeba odkurzyć tylnej kanapy. - szepnęła jej do ucha kuszącym tonem i złapała za dłoń ciągnąc wzdłuż burty do tylnych drzwi wozu. Otworzyła je i dała Lamii znać aby wpakowała się pierwsza.

Ta wleciała do środka ekspresowym szczupakiem, zupełnie jakby się ładowała do okopu pod ostrzałem. Mokra skóra gładko przejechała po tapicerce przy akompaniamencie kosmatego śmiechu.
- Fire in the hole! - zawołała, przekręcając się na bok i wychyliła na tyle, by pociągnąć rudą za przód munduru prosto do siebie i na siebie. Rzeczywiście miały tu ogień, na szczęście znały też idealny sposób na poradzenie sobie z nim.
- Jak za starych czasów, co? - dosapała z nieprzytomnym wzrokiem wbitym w drugą bękarcice.

- O tak, a żebyś wiedziała! - odsapnęła kobieta w mundurze ładując się na półnagą, mokrą towarzyszkę. Znalazła się na niej i chciwie wpiła się w jej usta. Ta czuła jej gwałtowność smaku i emocji. Wilson na chwilę oderwała się od całowania aby rozejrzeć się jeszcze ponad szybami. Ale chyba było czysto bo wróciła do swojej partnerki sycąc dłonie jej piersiami. A, że stanik jej w tym przeszkadzał to szybko poszedł precz. I usta drugiej bękarcicy zaczęły wspólną z dłońmi wędrówkę dotyku i smaku po tych dwóch, jędrnych wypukłościach z przodu zwolnionej od służby saper.

Wystarczyło tak niewiele, sama obecność Wilson, aby u saper wywołać wrażenie poruszania na ciężkiej bani po dobrze znanym terenie. Niby doskonale wiedziała gdzie postawić stopę, albo położyć dłoń by wyszło dobrze, jednak im bardziej o tym myślała, tym więcej detali uciekało jej z głowy. Zostawało zamknąć oczy i zdać się na instynkt - jemu dać się prowadzić, szczególnie gdy ciało wiedziało lepiej od umysłu co robić i kiedy. Smak i zapach rudzielca, jednocześnie tak bliskie i obce, jego ciepło. Dotyk oraz pieszczoty serwowane dokładnie tam, gdzie Mazzi lubiła najbardziej. Tu nie trzeba było słów, czy wskazówek. Tamta ją znała, lepiej niż ona sama... przerażające jeśli się na tym skupić. Więc saper nie robiła tego, dajac dojść do głosu kotłującym się pod skórą emocjom. Na wyścigi zdzierała mundur z kochanki, odrzucając niepotrzebne elementy gdzieś w bok aż w pewnej chwili chwyciła ją za barki, przetaczając na kanapę, a sama wylądowała na niej i role się zamieniły.

Jak czarnowłosa bękarcica wzięła się za bary z rudą to ta właśnie kombinowała jak tu dobrać się do jej majtek. Więc nagła zamiana ról mocno ją zaskoczyły. A Lamii było znacznie trudniej rozdziać ją z mundurowych spodni i koszuli. Te wszystkie guziki, rozporki i pasy zdawały się wszystko jak na złość utrudniać. Ale to Wilson zaległa na plecach wzdłuż tylnej kanapy wozu. Dłońmi wodziła po jej plecach, głowie i włosach jęcząc i mrucząc coś niezrozumiale. A gdy tylko trafiła okazja znów wpiła się w usta swojej dziewczyny zaś dłońmi w jej piersi. Spijała chciwie tą gorączkę miłosną a i sama nie broniła się przed podobnymi manewrami Mazzi. Jej młode i jędrne ciało było gorące a zdradzało jeszcze bardziej zachęcające do zabawy objawy podniecenia.
- Dawaj co tam masz! I filuj czy ktoś tu nie lezie. - klepnęła ją w wypięte pośladki dając znać, że czas na 69 i pokrewne zabawy.

- Isaac poza jednostką, będzie spokój - sierżant wysapała ze szczery wyszczerzem. Pamiętała... ten tekst. I to, że po gangersku usposobiony kumpel lubił wpadać akurat kiedy brały prysznic, albo tak przypadkiem się ładował do kantorka Chudego. Czystym przypadkiem. Choćby przez okno.
- Patrzcie ją, awans dostała i od razu w piórka obrosła - prychnęła, szarpiąc za rozpięte spodnie i ściągając je w dół - Zaraz się ich pozbędziemy, bez obaw.

Rozłożona wzdłuż tylnego siedzenia specjalistka od elektroniki pomimo podniecenia prychnęła z rozbawienia dwukrotnie. Raz gdy przyjaciółka wspomniała ich kumpla z tendencją do wpadania w tarapaty i pojawiania się na waleta gdy akurat były zajęte sobą a drugi raz na ten komentarz o awansie. Zwłaszcza jak był połączony z wysiłkami aby ściągnąć z niej wojskowe spodnie razem z bielizną. W końcu w tej ciasnocie udało się tak połowicznie ale do kontynuowania zabawy wystarczyło.

Gdy się wreszcie mogły do siebie dostać bez przeszkód, nawet do tych najintymniejszych miejsc mogły się zabawić na całego. Był to szalony, złodziejski numerek gdzie co jakiś czas którejś z nich zdawało się, że ktoś nadchodzi. I czasem rzeczywiście jakiś mundurowy mijał Gryfa 1 ale jak sie padło na rozłożoną na siedzeniu koleżankę to chyba nikt ich nie dostrzegł. Wreszcie siląc się na stłumienie swoich odgłosów żądz na ile się dało obie sprawiły sobie satysfakcję. I z uczuciem błogiego spełnienia zaległy obok siebie na tylnej kanapie wozu. Jeszcze ciała stygły, gorączka dopiero zaczynała z nich uchodzić gdy Lamia mogła zalec trochę na a trochę obok swojej rozchłestanej dziewczyny.

- O tak Rybka, tego mi właśnie brakowało jak ciebie zabrakło. Dobrze, że już żeśmy się odnalazły. - powiedziała czule patrząc w bladą twarz okoloną czarnymi włosami i przeczesując swoją dłonią te czarne włosy. A na koniec pocałowała ją delikatnie w usta.

- Tylko tego? - Mazzi wydęła usta udając że się focha - A już myślałam że to moja nietuzinkowa osobowość tak cię urzekła, w pakiecie z wielkim sercem, wysoką empatią, wysublimowanym poczuciem humoru... a tu tylko o to chodzi - przewróciła oczami, wzdychając tak ciężko, jakby jej ktoś stado smętnych bassetów na ramiona położył. Pozycji jednak zmieniać nie zamierzała. Nadal leżała przy Willy, trochę ją obejmując, a trochę gładząc dłonią po widocznym spomiędzy fałd munduru ciele.

- Dobrze że chociaż to tak miło wspominasz - popatrzyła jej wymownie w oczy - No ale nadal będę obstawiać że wyrwałam cię na swój intelekt.

- Naturalnie, że tak, masz całkowitą rację. - powiedziała rozbawiona ruda przyjmując uroczysty ton i całując jeszcze raz te ponętne usta czarnulki. - I z tą osobowością, sercem i całą resztą także. Nie ma drugiej takiej jak ty. - objęła ją i przytuliła do swoich nagich ramion i piersi jakby chciała ją zatrzymać przy sobie i na sobie jak najmocniej i jak najdłużej. Gdzie ciepło z żywego, rozgrzanego ciała płynnie przepływało z jednego do drugiego.

- Przez wrodzoną skromność nie zaprzeczę - czarnowłosa oddała pocałunek, promieniując ciepłym, serdecznym uśmiechem. Odgarnęła rdzawy lok przyklejony do lekko piegowatej twarzy i przystawiła czoło do drugiego czoła.
- Ale muszę spytać... jakim cudem nie wzięłyśmy starego w okrążenie we dwie gdzieś na przepustce? - westchnęła, a potem niechętnie zaczęła proces wstawania, przy okazji pomagając żołnierce - Chodź kochanie, skończmy z furą i szurajmy dalej w miasto. Dużo dziś do ogarnięcia, a czas niestety nie chce być, skurwysyn, taki miły i się zrobić gumowym - parsknęła, na odchodne ściskając ją mocno za pierś.

- Oj Stary to Stary. Raczej z tych niedostępnych. To tobie jakoś się go udało dorwać tu czy tam ale raczej nie było to coś czym by warto było się obnosić czy tobie czy jemu. - specjalistka wstała z siedzenia i zaczęła ogarniać chaos ubrań jaki miała na sobie. Poprawić biustonosz na właściwym miejscu, potem podkoszulkę i tak dalej. Jak już się mniej więcej chociaż uporała to wysiadła z fury aby jeszcze zrobić porządek ze spodniami, dopiąć je i jak jeszcze wsadziła koszulę jak należy i zapięła pas główny to była w takim stanie w jakim wsiadała aby się zająć swoją dziewczyną.

- No tak, trochę zamarudziłyśmy. Trzeba się teraz streszczać zaraz pora obiadowa będzie. - oznajmiła zerkając na swój zegarek i poszła podłączyć kabel odkurzacza do gniazdka. Jak wróciła dała znać, że czas teraz aby jej mechaniczna Rybka zaznała nieco ciepła i czułości.

Saper rozłożyła płetwy w geście "cóż mogę zrobić?" i sama poprawiła bieliznę, zanim nie postukała obcasami pod pozycję okupowaną przez wiadro gąbka też się znalazła, a do niej samej doszło że jednak lanie się wodą i latanie w samej bieliźnie o tej porze roku do najrozsądniejszych pomysłów nie należy. Grała jednak dalej w ich wspólną grę, rzucając myjkę do wiadra.
- Willy... - zaczęła, schylając się nad wiadrem i uśmiechnęła się głupkowato, gdyż w głowie pojawiła się wizja jednego upierdliwego sani, który od razu rzuciłby tekstem o mydle pod prysznicem. Na szczęście Doniego tu nie było. Albo i na nieszczęście.

- Myślisz że to przesada i się wydurniamy? Że ja się wydurniam? - spytała, wyciskając wodę z płynem z powrotem do pojemnika - Ze Stevem. Ten zegarek to nie jakiś tam zegarek, ale gambel który dają wyższym oficerom u niego w jednostce, zasłużonym w bitwie i takie tam, dla przyjaciół Posterunku. Z dedykacją, pierdołami, radiem. On strasznie na niego ponoć chorował, tak Karen mówiła, a przez jakieś durne niedopatrzenie nie dostał jeszcze... właściciel sklepu trochę marudził, jednak dla niego... - skrzywiła się, podchodząc do pozostawionych przy furze rzeczy. Wyjęła dwa fajki, podpaliła je automatycznym ruchem.
- Albo ten pieprzony remont - prychnęła dymem do góry, podając papierosa rudej na wargę - Dostanie w pokoju widok na kalifornijski zachód słońca, po to te durne farby. Pomyślałam, że będzie mu miło, zresztą słyszałaś. Pieprzony surfer. - wzruszyła ramionami, zabierając się za domywanie resztek błota z przedniej szyby - Powiedz jak się wydurniam.

- Jakby to był jakiś przypadkowy leszcz albo lovelas na jeden numerek to tak. Można by powiedzieć, że się wydurniasz. - zaśmiała się cicho rudowłosa specjalistka wyłączając na chwilę odkurzacz aby wytrzepać chodniczki. A potem zdjąć i to samo zrobić z pokrowcami na siedzenia.

- No ale dla swojego faceta… Dla naszego… No to ja tu nie widzę nic do wydurniania. Towar pierwsza klasa wyrwałaś! Kapitan! Gdzie tu na nas kiedyś jakiś kapitan zwrócił uwagę na tyle aby coś tam było między nami tak jak teraz? No nie. A o specjalsach to już w ogóle nie wiem czy kiedyś, żeśmy stały obok takich. A tu zobacz no wita nas, wpisał nas na listę gości, nie wstydzi się przed kolegami, chce nas zabrać na weekend tam gdzie do tej pory sam jeździł pewnie nie sam. No to jak dla mnie to się nam układa w całkiem niezły początek czegoś pięknego. W rodzinę. Jakiej ani ty ani ja nigdy nie miałyśmy. No poza bękartami no ale to jednak nie to samo co prawdziwa rodzina. - Wilma przedstawiła jak to widzi sprawę na to o co pytała ją Lamia. Potem jeszcze to potwierdziła kiwnięciem głowy.

-Teraz też nie stoimy koło nich - Mazzi mruknęła przy temacie specjalsów - Zwykle pod nimi leżymy, albo na nich. Siedzimy, klęczymy... cholera, widzisz? - parsknęła, ale wydawała się spokojniejsza. Mądrego to i dobrze posłuchać. Kończyła myć łazika z zewnątrz, trawiąc słowa rudej. Faktycznie, ani się ich Tygrysek nie wstydził, ani po kątach nie chował, a przecież nie dało się ich nazwać normalnymi.
- Z kooperacji w rodzinie nie miałam kursów - wymamrotała wreszcie, odkładając gąbkę - Po prostu chcę żebyście wszyscy byli szczęśliwi. Ze sobą nawzajem, ze mną. Wystarczająco wiele syfu się za nami ciągnie, aby jeszcze dokładać nowego. Lepsza jest przeciwwaga i - zacięła się, wydychając powoli powietrze.
- A co z tobą, Willy... wolisz coś z flamingami czy... - znów się zacięła, zgrzytając zębami. Nie pamiętała, za cholerę nie pamiętała co tamta lubi, więc palnęła - Palmiarnie jak u nas na przepustkach?

- Ja lubię las. I jeziora. Nie takie syfiaste ale takie jak kiedyś były. Las i jeziora. By się można było wylegiwać na czystej plaży, smarować olejkiem kogoś obok i się pluskać w czystej wodzie albo i popływać. Takie coś lubię. - rzuciła wesoło i na luzaku wyrzucając jakieś śmieci do pustego wiadra nim znów włączyła odkurzacz. Jak się uporała z tylnym siedzeniem zabrała się za przednie.

- Myślę, że i dla was trzeba by zrobić pokoje. Dla ciebie i Eve. To by każdy z nas miał swój. Jak Karen naprawdę ma mieszkać z nami to można by jej oddać tą sypialnię co teraz w niej sypiamy. Znaczy pewnie trzeba by pogadać z naszą blondi bo ona tam najdłuższy staż ma to najlepiej się orientuje. - podzieliła się z czarnowłosą swoimi przemyśleniami na temat tego urządzania wspólnego gniazdka dla ich mało standardowej rodziny.

- Przyznam ci się, że tej Eve to nie mogę rozgryźć. - powiedziała wzdychając gdy skończyła oporządzać miejsce kierowcy i przeszła na drugą stronę aby zrobić to samo z pasażerem. Skrzywiła się gdy odkryła jakieś bliżej niezidentyfikowane papierki po czymś ale wyrzuciła je do wiadra jakie robiło za tymczasowy śmietnik po czym wróciła do tematu.

- No z tobą to wiadomo. Stara miłość nie rdzewieje i takie tam. Steve wygląda jak aktor, zachowuje się jak rycerz no a ma skille specjalsa. Jaka by na niego nie poleciała?! - zaczęła wymieniać poszczególnych członków ich rodziny. Roześmiała się gdy wspomniała o Mayersie widocznie mając o nim zbliżone zdanie co druga bękarcica.

- No ale z Eve nie wiem. Wtedy jak mnie w niedzielę zaczepiła no to myślałam, że coś ściemnia. Że udaje aby mnie nabrać czy co. Dalej zastanawiam się czy ona tak na poważnie. I czy sama wie na co się pisze. W końcu dziewczyn macie mnóstwo dookoła. Każda jest na wasze skinienie. Wiedziała, że coś nas łączyło i pewnie łączy. A przez te parę dni była raczej w porządku. Przynajmniej tak wobec mnie i przy mnie. Jak gdzieś na boku mnie obgadywała to o tym nie wiem. No i widać, że jest przede wszystkim w tobie zabujana tak jak ty w Krótkim. Więc sama nie wiem co z tą naszą blondi jest i będzie. - Wilson rozmyślała na głos na temat tej trzeciej jakiej z nimi teraz nie było. Trochę tak jakby obawiała się motywów albo postepowania pani fotograf. Ale jakoś przez te parę dni co spędziły razem nie znalazła nic aby się do niej przyczepić.

- Tak... zależy jej. Bardzo - saper przyznała, wzdrygając się i wmawiając sobie że to od zimna. Omiotła spojrzeniem karoserię, ale wyglądała już na czystą. Z ulgą otrzepała ręce z wody i ubrała z powrotem kieckę, odwlekając moment odpowiedzi. Sama nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Kochała ich blond słoneczko, tak jak kochała Steve'a i za oboje dałaby się pokroić albo skoczyłaby w ogień, gdyby trzeba było. Co jednak siedziało dokładnie pod kopułką fotograf... tu ciężko było stwierdzić jednoznacznie.
- Mnie też zależy. Bardzo - dodała, strzepując jakieś paprochy z przodu kiecki. Znów zrobiło się jej ciężko, kiedy patrzyła na Wilson. Jej Willy, bo należała do niej. Tak jak Lamia należała do Willy... tylko przez amnezję totalnie się popierdoliło.
- Moje nogi rozkładają się szeroko, pomieszczę waszą trójkę. Tutaj też - puknęła się w lewą stronę klatki piersiowej, podchodząc do dziewczyny - Nie sądzę aby Ev coś knuła, to dobra foczka. Szczera, oddana, entuzjastyczna... dla nich obojga trzymałam się w pionie. Teraz trzymam się dla waszej trójki, potrójny powód żeby żyć zamiast się zaćpać albo sobie palnąć w łeb. No głupio by było - wzruszyła krótko ramionami, kończąc ruch objęciem kibici w wojskowej koszulce - Jakoś to ułożymy, ale chcę żebyś wiedziała jedno. Ty i ja jesteśmy i już zawsze będziemy nierozłączne. Gdzie ty tam i ja, choćby się paliło i waliło. Bedzie dobrze - pocałowała ją krótko, jakby stawiała kropkę na końcu zdania.


Jak rudowłosa kierowca w mundurze zahamowała przed garażem starego magazynu to jeszcze było widno. Chociaż niebo się zachmurzyło. Tak jednak było odkąd wyjechały z koszar po wschodniej stronie Sioux Falls. Było niezbyt przyjemnie, zwłaszcza Lamii co była ubrana znacznie lżej niż mundurowa bękarcia. W powietrzu czuło się jesienną wilgoć. Chociaż przez moment gdy pucowały się i z Gryfem 1 w Hormodon Park to było całkiem słonecznie. Ale znów zbierało się teraz na typowo jesienną aurę.

- Mam nadzieję, że Oli jeszcze jest i nam pomoże to wtargać na górę. Albo chociaż do garażu. - rzekła rudowłosa zamykając ich vana. Rzeczywiście z drugą połowę dnia to im zeszło na jeżdżeniu po mieście od bazarów po sklepy i z powrotem. O ile większość rzeczy albo na miejscu pomogli im zapakować na vana albo same dały radę z tymi lżejszymi to teraz rzeczywiście jakby zostały tylko we trójkę to mogły się nieźle napocić przy wnoszeniu tego na piętro. Zwłaszcza, że schody do łagodnych nie należało a potem pod kątem prostym trzeba było się gimnastykować aby przesunąć wszystko przez wzmocnione drzwi. Jak się okazało na górze zastały swoją blondyneczkę oraz serwisanta z domu weterana i jego kolegę.

- Dobrze, że jesteście! Chodźcie zobaczyć jak wyszło. - Eve ucieszyła się z ich powrotu i z miejsca zaprowadziła je do sektora gdzie do niedawna było jej studio no i graciarnia innych pomieszczeń. A teraz trwały prace aby przysposobić je na lokale mieszkalne.

- Cześć. - Oli przywitał się z obiema bękarcicami stojąc na środku pokoju. Rzeczywiści wyglądał jak w trakcie remontu. A i technik przejął pałeczkę i zaczął oprowadzać gospodynię po nowym lokalu. Pokazał ten wyłom jaki wczoraj zrobili pancury walcząc o przestrzeń. Teraz była to gładka ściana chociaż widać było jeszcze “szef” w postaci świeżego tynku. Mężczyzna mówił, że to powinno postać w spokoju chociaż dobę tak na wypadek jakby o malowanie chodziło. No to jak to by chciały no to tak najprędzej jutro w południe. Jak się zamaluje to powinno to zniknąć.

No i kolejne szwy widać było w ścianach i suficie. Tam gdzie obaj elektrycy położyli nowe kable. A w nich więcej nowych wtyczek i kontaktów. Oli chętnie oprowadzał po nich i znów mówił, że teraz ta szpachla i tak dalej nie wygląda zbyt ładnie. No ale właśnie jak się położy nową farbę będzie cacy. Przeprowadził też próbne pstrykanie kontaktem no i światło działało jak należy. Sprawdził też każdy z kontaktów podłączając swoją wiertarkę i ta też działała jak trzeba. Teraz już właściwie skończyli swoją robotę i razem z Eve sprzątali pokój z tego kurzu i pyłu.

- Ale tu Eve mówiła, że wy chcecie tak robić też inne pokoje? - technik zagadną Lamię a zakurzona blondynka potwierdziła jego i swoje słowa.

- To trzeba by też nową elektrykę położyć. I kable. Tutaj kiedyś było wszystko jak trzeba no ale od lat tego nikt nie używał. I jakiś generator by wam się przydał. Albo elektrownia wiatrowa. Bo o fotowoltaikę to ciężko teraz. Bo teraz macie wszystko podpięte na akumulatory jak prawie wszyscy. No można i tak. Ale póki miasto nie położy nowej sieci a na to się nie zanosi a ktoś ma większe źródła wydatkowania energii bo Eve coś mi mówiła, że jakieś studio filmowe chcecie otwierać? No to pewnie światła dużo no to i prądu też. No tak na samych akumulatorach to może być wam ciężko. Bo do tej pory jak Eve tu sama mieszkała no to jej wystarczało to co jest. Ale jak ma być was więcej i to na stałe no to radze wam coś pomyśleć z tym prądem. - poradził im przyjaznym tonem dając swoją ekspertyzę pod kątem zapotrzebowania i wydatkowania energii w tym pomieszczeniu. Miał rację z tymi akumulatorami, teraz i tu i w całym mieście wszyscy ich używali. A jak mieli rozwijać i działalność mieszkaniową i filmową to koszt energetyczny zapowiadał się większy niż na jedną blondynkę jaka mieszkała tu wcześniej.

Mazzi chodziła za technikiem, zaglądała, oglądała i kiwała głową. Wyglądało, o dziwo, bardzo dobrze. Widać chłopaki przyłożyli się do roboty, a nie robili na odpierdol jak u obcego - to spostrzeżenie rozczuliło ją, bo w sumie nie znali się długo, ale Olivier żywił do kobiet ciepłe uczucia, skoro naprawdę przyłożył się do roboty. Mówił też z sensem, jeśli chodzi o zużycie prądu. Na razie jeszcze jechali na miejskim standardzie, ale do czasu.

- Tak, jeszcze co najmniej dwa chociaż o połowę mniejsze i już bez wyburzanej ściany - powiedziała odnośnie dalszego zapotrzebowania na sprawne dłonie elektryków i w przypływie radości wyściskała obu robotników, zaczynając od kumpla Oliego i na Olim kończąc. - Jesteście genialni, wygląda dobrze. Ba! Nawet lepiej niż dobrze. Dzięki chłopaki - rzuciła w nich szerokim uśmiechem i nadawała dalej - Ta elektrownia wiatrowa wydaje się dobrym rozwiązaniem, zakręcimy się za tym… a teraz, jak jeszcze jesteście, dacie się brzydko wykorzystać i pomóc z przeniesieniem gratów z vana? Dla takich byczków to jak splunąć a my we trzy baby się zasapiemy zanim w ogóle wyjmiemy pierwsze dechy z fury. W międzyczasie dziewczyny wam przygotują obiad, a ja pomogę z noszeniem. Jeśli zechcecie poratować damy w opresji - powachlowała rzęsami.

- Jasne, nie ma sprawy. A za obiad dzięki ale nażarliśmy się. Eve nam coś przywiozła. A co trzeba z tym noszeniem? - Oli dał się uściskać i uśmiechnął się skromnie. Jego kolega był nieco zaskoczony tą wylewnością kobiety w czerwieni i szpilkach ale też wziął to za dobrą monetę. A potem zeszli na dół i na zewnątrz aby zobaczyć co jest na tej furgonetce do wniesienia. I zaczęli wnosić.

Po prawdzie to zaangażowało to całą ich piątkę. Bo nawet jak lwią część największych rzeczy wnosili obaj mężczyźni to jednak i dla kobiet znalazło sie zajęcie. A to przytrzymać drzwi, a to w pionie to co się gibało, albo powiedzieć gdzie to postawić czy wreszcie wnieść te mniejsze rzeczy. Zabrało to chyba z dobrą godzinę nim cała furgonetka została przepakowana na mieszkalne piętro ich wspólnego domu. Wszyscy się zdążyli nieźle rozgrzać przy tym noszeniu. Ale wreszcie van stał pusty a zakupy były wniesione na górę.

- Ja pierdolę... - saper westchnęła, widząc ile szpeju przetachali i wydawała się bardzo szczęśliwa że to już koniec. Gdy jeszcze nosili poszczególne elementy mebli czuła jakby zajęcie miało się nigdy nie skończyć, a oni utkną w pętli czasowej ciągle i ciągle dźwigając dechy, materace, krzesła i szafki. ale na szczęście nastąpił upragniony koniec.
- Wreszc... - zaczęła , gdy nagle coś poruszyło się w jednej z siatek i na podłogę wypadła biało-ruda kulka futra, z nastroszonym niczym szczotka do butelek ogonem. Dziewczyna posłała jej ciepły uśmiech, podnosząc zanim się zaplątał w folię, lub wleciał gdzieś w dziurę i pokaleczył łapy o rozrzucone gwoździe.
- A w ogóle to Lamia - wyciągnęła rękę do kumpla Oliego - Poznam imię przystojniaka który tak profesjonalnie zapchał mi dziurę?

- Rusty. - przedstawił się uśmiechając się nieco z zadowolenia a nieco z zakłopotania na takie zainteresowanie i życzliwość swoja osobą. Wydawał się młodszy od Oliego, gdzieś u progu dorosłości. Akurat by być w wieku poborowym.

- A tu jesteś mały zbóju! Gdzie się podziewałeś cały dzień co? - Wilma przydybała swojego samca Alfa. On jednak łaskawie dał się jej oglądać i głaskać przez chwilę nim zaczął się wyrywać. Więc go położyły na podłogę a ten zaczął węszyć i sprawdzać co nowego się wydarzyło jak go nie było.

- Dobra to my będziemy się zbierać. Jakby coś kiedyś jeszcze trzeba było no to wiecie gdzie mnie znaleźć. - Oli jako majster dał znać młodemu, że trzeba spadać. Więc obaj wrócili do remontowanego pokoju aby pozbierać swoje narzędzia i resztę szpeja. Spędzili tu w końcu cały dzień.

- Lamia jak jesteście głodne to mam coś jeszcze dla was. I kupiłam jeszcze coś na dzisiaj wieczór ale chodźcie zobaczyć czy wystarczy i może być. A w ogóle to ja muszę się wykąpać zanim dziewczyny się zaczną zjeżdżać. - Eve też skorzystała z okazji gdy na chwilę zostały same aby pogadać, ze swoimi dziewczynami już raczej pod kątem wieczoru jaki miał się niedługo zacząć.

- Wypadałoby wrzucić coś na ząb zanim zaczniemy - saper zgodziła się gładko, dając chłopakom czas i przestrzeń na pozbieranie zabawek. Skorzystała też aby oprzeć się plecami o nieruszony kawałek ściany i odpalić papierosa.
- Co o tym sądzisz? - spytała blonynki, wskazując masę pudeł, paczek desek i mebli.

- Myślę, że tutaj to już chyba same sobie poradzimy. Ale na razie nie ma co jak ma być jeszcze malowanie. - najpierw fotograf oceniła całość spokojniejszym rzutem oka gdy chłopaki sobie już poszli. Chyba pod kątem jakby miały to same targać do pokoju Steve’a. Ale na razie nie było po co jak jeszcze trzeba było pomalować ten pokój. Potem podeszła do tych szaf, materaców i palet oglądając je z bliska.

- O. I takie materace udało wam się kupić? No ładne. Chyba mam pościel co powinna pasować. I te szafy i komoda… Duże. Chyba powinno mu wystarczyć nie? Na razie to z jedną torbą przyjeżdża to na pewno. A jak trzeba będzie więcej to się znów coś kupi. Miejsca tu dużo. Jakby trzeba było to na dole są całe magazyny do wykorzystania. Ja tam prawie nie zaglądam właściwie nie pamiętam co tam tak dokładnie jest. W większości nic albo jakieś stare graty. Ale jak będziemy otwierać studio to właśnie tam myślałam. Tylko tam też trzeba by remont i porządek zrobić. - Anderson mówiła od jednej myśli do kolejnej gdy tak omawiała i obecny remont i przyszły jaki pewnie ich czekał. Aż się uśmiechnęła i uznała, że zakupy jakie zrobiły jej dziewczyny są w sam raz i Steve pewnie się i zdziwi i ucieszy.

- Na razie starczy, a potem się pomyśli co dalej... a teraz rusz się - sierżant klepnęła fotograf w tyłek, zaganiając zaraz potem kolejnym klapsem w stronę łazienki.

Czas do przybycia pozostałych dziewczyn minął im na wesołym ruchu i wyczekiwaniu, gdy ekscytację dało się wyczuć w najmniejszy ruch u trzech krzątających się po domu kobiet. Pierwsza pojawiła się Indiana, za nią przyjechały dwie kurierki z Det. Ostatnie, prawie w tym samym czasie dotarły Madi z Laną oraz Jamie i Kara. Ledwo ostatnia z nich przekroczyła próg salonu, od razu otoczyły Evelyn jakby były stadem wygłodniałych kruków. Zanim zaczęły chrzest Mazzi jeszcze zdążyła włączyć ustawione w newralgicznych punktach kamery i zanim się nie spostrzegły... były głęboko zajęte czymś zupełnie innym niż patrzenie na szklany obiektyw aparatu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline