Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2021, 01:29   #141
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 48 - 2519.X.13; popołudnie

Miejsce: G.Środkowe; wewnętrzna twierdza; sala tronowa
Czas: 2519.X.13 Bezahltag (5/8); popołudnie
Warunki: na zewnątrz jasno; umi.wiatr, zachmurzenie, b.zimno


Anthon


- Magistrze von Kurze. Jesteś kompletnym idiotą lub szaleńcem. Głupszym niż regulamin przewiduje. - prychnęła śledcza nie tracąc swojego chłodnego spojrzenia. Cedziła słowa dobitnie nie spuszczajac z magistra przeszywającego spojrzenia.

- Aleś hardy. Hardzi idioci też mogą służyć Sigmarowi i Imperium. Jednak odmówiłeś zeznań śledczej podczas nalotu na siedzibę kultystów i walki z nimi. Przyznałeś się do kontaktów z tymi kultystami. Dlatego w razie jakichkolwiek wątpliwości. Zabić go. - powiedziała twardo jakby odczytywała wyrok. Wyrok jaki jako śledcza miała prawo zarówno wydać jak i wykonać. Zwłaszcza w takich polowych warunkach jakich tu mieli. Jej ludzie byli gotowi roznieść na mieczach pyskacza. A końcówkę wypowiedzi skierowała właśnie do nich. Ci skinęli głowami na znak, że zrozumieli jej polecenie.

- A teraz czas aby przemówiły czyny. Sigmar nas osądzi. - powiedziała dając znać, że czas ruszać. I ruszyli. Podejrzany o konszachty z kultystami magister pierwszy. A za nim reszta kolumny zbrojnych.


---



I nadszedł czas sądu. Sądu bożego. Gdzie rozprawa rozpatrywana była za pomocą stali i magii. Gorącej odwagi żywych i chłodnej determinacji umarłych. Przelawała się gorąca jucha jednych i pękały wysuszone kości drugich. Brzęczały kolczugi i zderzały się ze sobą miecze i tarcze. Żywi ciężko dyszeli, sapali, krzyczeli zaklęcia a martwi im odpowiadali nieustannym, martwym uporem. Pomieszczenie w jakim toczyła się walka ledwo mogło pomieścić wszystkich walczących. Więc chociaż z początku żywi starali się utworzyć mniej lub zwartą linię obrony to szybko zapanował chaos. Starcie podzieliło się na serie pojedynków gdzie każdy miał swojego przeciwnika. A gdy udało się komuś powalić któregoś ze szkieletowych wojowników z miejsca zastępował go następny. W chaosie walki ich napływ wydawał się być ograniczony jedynie pojemnościa pomieszczenia. Na otwartej przestrzeni pewnie w pełni mogliby wykorzystać swoją przewagę liczebną ale tutaj szanse były mniej więcej wyrównane.

Anton był w samym środku walki. Jak zresztą wszyscy. W przeciwieństwie do innych żywych mógł używać mocy eteru. Ciężki pancerz jaki miał na sobie blokował mu nieco dopływ do mocy ale miał w tym wprawę. Piwnica co chwila rozśweitlała się jego strzałami z żywego srebrna. Z satysfakcją mógł odkryć, że na truposze też one działają całkiem nieźle. Chociaż początek walki był dla niego dość pechowy. Dwie z czterech pierwszej wiązki strzał trafiły w szkielet ale pechowo zrykoszetowały i trzasnęły w sufit nie szkodząc nikomu. Ale pozostałe dwie trafiły w cel przebijając stare kolczugi i to co pod nimi. A potem zaczęła się walka na całego.

Zabijanie szkieletów jakie trafiły na niego szło mu dość prosto. Bogowie mu sprzyjali i chociaż szkieletowi tarczownicy próbowali go dopaść to pojedynki z nimi nie trwały tak długo aby mieli szansę go zranić. A te kilka ciosów jakie przeszło przez zasłonę jego miecza nie było na tyle mocnych aby przebić się przez jego pancerz. Był ciężki, głośny, zdradzał jego pozycję ale do ochrony swojego właściciela sprawdzał się znakomicie. A ledwo jakiś szkielet rozgrzał się w walce z nim to już padał rażony magicznymi strzałami tryskającymi z jego dłoni. Próbował też część posłać w szkielety związane walką z innymi ale jednak najbardziej musiał dbać o siebie. Bo chociaż powalił jednego szkieleta to z miejsca zastąpił go kolejny a gdy i tego rozłożył na łopatki to znów przybył następny.

O ile się orientował to inni wciąż stali. Ale sądząc na słuch to jeden z włóczników i Alex mocno oberwali. Już wyraźnie się słaniali na nogach i zostali zepchnięci do defensywy. Drugi z włóczników jakoś sobie radził a śledczej i Oswaldowi szło całkiem nieźle w posługiwaniu się klasyczną stalą. Ciężki, dwuręcz łysego mięśniaka potrafił przepołowić przeciwnika na pół. Gorzej, że ta połówka z głową i czerepem nic sobie z tego nie robiła i nadal próbowała go dopaść. Deacher też nie była tylko od gadania. Umiała robić mieczem i właśnie to okazywała. Właśnie sieknęła swoim ostrzem odrąbując kawałek starej kolczugi razem z kawałkami żeber. Cios zachwiał szkieletowym wojownikiem, czerwone błyski w czarnych oczodołach przygasły i ledwo już stał na swoich nagich goleniach. Ale stał. I wciąż próbował dosięgnąć swoją maczugą śledczej.

- Za nami! Są za nami! - krzyknął ostrzegawczo jeden z włóczników. Kto miał moment aby odwrócić głowę zdążył zobaczyć, że z mroku korytarza jakim się tu dostali wyłania się kolejny szkieleci wojownik.

- Kurz zablokuj wejście! - krzyknęła śledcza błyskawicznie pojmując ryzyko co będzie jeśli kolejna fala szkieletów wedrze się do pomieszczenia. Zaleją ich. Ale póki jeszcze były na korytarzu to wejście było na tyle wąskie, że jeden wojownik miał szansę je zablokować. A Anthon jako jedyny z nich wszystkich właśnie pozbył się swojego przeciwnika. Chociaż kolejny szedł na niego.

- Leć! Ja go wezmę! - krzyknął Oswald próbując zablokować masz nieumarłego na magistra chociaż jego samego wciąż próbował trafić mocno już porąbany szkielet.




Miejsce: G.Środkowe; opustoszałe miasto; podziemia donżonu
Czas: 2519.X.13 Bezahltag (5/8); popołudnie
Warunki: ciemno, cicho, chłodno, wilgotno na zewnątrz jasno; umi.wiatr, zachmurzenie, b.zimno


Karl



Po raz kolejny w piwnicznym korytarzu rozległ się huk z pistoletów. Ponownie broń palna zagłuszyła świst cięciwy i lot strzały. Tym razem strzelali kompletnie po ciemku. Szybko, bez zastanowienia i mierzenia. Tamte już mogły znikać za narożnikiem a te złowieszcze kroki słychać było coraz wyraźniej i bliżej. Więc strzelili i chyba z jakimś efektem. Bo dał się słyszeć krótki, urwany okrzyk kobiecego bólu. Ale więcej naładowanej broni nie mieli a ci co ich wcześniej szukali byli już blisko narożnika.

Ruszyli więc biegiem w przeciwną. W tej części podziemi jeszcze nie byli. Z początku poruszali się po omacku ale po chwili oczy przywykły do piwnicznego mroku. I te niewielkie szczeliny czy dziury po oknach dawały na tyle półcieni aby chociaż mniej wiecej zorientować się gdzie jest ściana a gdzie jakieś przejście. Przynajmniej Karl i Allif tak chyba mieli. W końcu to elfka wzięła za dłoń arkebuzeria i zaczęła go prowadzić.

A do celu też się zbliżali. Chociaż mieli pościg na karku. Wciąż nie było wiadomo kto ich ściga i chyba nawet zyskali na odległości ale te rytmiczne kroki nie ścichły tak do końca. Za to odgłosy walki wabiły ich coraz bardziej. Wreszcie zobaczyli blask ognia. Musiała tam się palić jakaś lampa albo pochodnia. I w jej blasku widać było sylwetki walczących. Część to byli żywi, chyba łowcy czarownic. Część to szkieletowi wojownicy. Walczyli ze sobą. Ale z głębi korytarza widać było tylko wąski wycinek tamtego pomieszczenia. A jeden ze szkieletów stał jakby na warcie plecami do trójki zbiegów. Z czego Karl i Jensen mieli rozładowaną broń. Ale chyba jeszcze nikt ich nie zauważył. Za to jak się zatrzymali na chwilę po dostrzeżeniu tego wszystkiego znów słyszeli jak pościg też się tu zbliża.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline