Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2021, 17:02   #11
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Vannessa Billingsley

Zimno i wilgoć.
Vannessę obudziło zimno i wilgoć.

Otworzyła oczy i przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Pamiętała, że kładła się spać do swojego łóżka, obok Krisa, na piętrze mieszkania w Londynie. Mieszkania nad jej kwiaciarnią. Miała kwiaciarnię? Chyba tak. Więc dlaczego czuje się taka zagubiona?

Resztki dziwnego snu uciekały z jej świadomości do krain, w których kryją się senne marzenia. Sen był dziwny i pamiętała go mgliście, jak większość snów. Pracowała w czymś, co nazywało się Ministerstwem Regulacji, polowała na łamiące prawo Fenomeny za pomocą swoich magicznych zdolności Druidki, osoby potrafiącej kontrolować Odmieńców, Lud Fae, jej sąsiadów z pobliskiej dzielnicy, u których zaopatrywała się w dziwaczne, egzotyczne kwiaty. W tym śnie była mgła, w której ratowała ludzi i siebie przed jednookimi monstrami i potworami o wyglądzie demonicznych owadów. W tym śnie stała przed dziwaczną postacią w masce odrzucając oferowane jej moce. W tym śnie była w jakimś świecie po drugiej stronie rzeczywistości, widziała anioły i koszmary, a nawet chyba została zabita. Albo i nie? Sen mieszał się, niczym woda do której ktoś wrzucił kryształki nadmanganianu potasu.

Czemu było tak zimno?

Zorientowała się, że leży na desce. Deska wisiała przyczepiona łańcuchami do zimnej, wilgotnej, ceglanej ściany. To była prycza. Vannessa była ubrana w ubłoconą, poszarpaną i przemoczoną piżamę. Jej piżamę. Przykryta brudnym, dziurawych i cuchnącym kocem.

- Obuziłłłaaa siem - powiedział ktoś niewyraźnie gdzieś blisko. - Obuziłłaaa. Bignij po miszcza!

Chlupot wody, jakby ktoś biegł gołymi stopami po wodzie.
Poczuła, że ma ochotę zwymiotować, a głowa rozbolała ją, jakby ktoś rozdzierał ją na kawałki cęgami. Przez chwilę walczyła z ogarniającą ją słabością i rozmywającymi się obrazami. Coś było nie tak. Cholernie nie tak.

Ujrzała, że znajduje się w małej celi. Chyba piwnicznej. Bez żadnego okienka czy wykuszu. Poza pryczą zaczepioną do ściany i drewnianego wiadra na odchody, w celi nie było nikogo i niczego. Za celę, za kratami o gęstym splocie, żelaznymi, grubymi, pokrytymi warstwą rdzy i wilgoci, stał jakiś koszmarny potworek. Był niski, na tyle niski, że przez chwilę Vannessa myślała, że potworek klęczy. Ale nie. Stał.

Stwór miał zieloną niczym gnijąca sałata skórę, wielkie spiczaste uszy niczym skrzydła nietoperza, paskudny pysk podobny do tego zwierzęcia i ciemne, wielkie oczy z pionową, jadowicie-żółtą źrenicą. Uśmiechał się szerokim pyskiem ukazując szereg nierównych i poczerniałych kłów. Widząc, że na niego patrzy wysunął z pyska jęzor, którym oblizał się po płaskich nozdrzach.

- Ty ładna. Ładna ty. Miszcz bundzie zaduwolony. Luuubi grzmocić te ładneee. Lubbbi. On grzmuci, grzmuci, a my jemy, jemy. Hehehe.

Żołądek podszedł jej do gardła. Złe oczy potwora dosłownie, pożerały ją całą.

Jak się tutaj znalazła? I, do licha ciężkiego, gdzie jest tutaj? I dlaczego głowa boli ją tak, jakby za chwilę coś miało rozwalić ją od środka?

Nagle, na korytarzu, gdzie znajdowały się kreatury, dało się słyszeć jakieś dziwne hałasy. Najpierw coś, co brzmiało, jak rozedrgany krzyk, który urwał się nagle. Potem ktoś pojawił się na korytarzu. Jakaś postać ubrana w przylegający do ciała, lekko lśniący, czarny strój z kapturem. Twarz zakapturzonego zasłaniała paskudna, okultystyczna maska.

Czarno odziana postać poruszała się niezwykle szybko. Niemal, jakby się teleportowała. Oba potwory padły na ziemię, rozbryzgując wokół siebie fontanny krwi.

Postać zatrzymała się przed celą Vannessy. Niemal teatralnym gestem strząsnęła posokę z czarnych, niemal niewidocznych ostrzy, którymi przed chwilą zarżnęła goblinoidy.

- Vannessa Billingsley? - zapytała postać kobiecym, cichym i melodyjnym głosem.


DUNCAN SINCLAIR

Duncan wszedł do holu, wypełnionego czerwoną niby-mgłą, na którym ludzie z Towarzystwa walczyli z szybkimi Fenomenami, które wyglądały jak okaleczone, zakrwawione ciała młodych dziewczynek w wieku od kilku do kilkunastu lat. Poruszały się one bardzo szybko, próbując uszponionymi rękami poharatać, rozerwać ciała jakiegoś mężczyzny z mieczem, jakiejś kobiety o czerwonych włosach. Oboje uwijali się pomiędzy potworami z szybkością egzekutorów i wprawą doświadczonych szermierzy. Mimo przewagi liczebnej wydawało się, że kontroluję sytuację.

Murdock biegł tuż za nim, uzbrojony w strzelbę. Użył jej strzelając do jakiejś demonicznej smarkuli, która wylądowała tuż przed nim, ale potworek zszedł z nadludzką szybkością z linii strzału i skoczył w stronę Murdocka. Inna dziewczyna wyrosła, jak spod ziemi, przed Duncanem próbując szponami sięgnąć jego gardła.

“Tyle jak chodzi o ratowanie dzieci” - przeszło przez głowę Szkota, gdy wyprowadzał potężny cios kolbą w podbródek potworka. Świadomość niezbyt ogarniała własne umiejętności, ale pamięć mięśniowa zrobiła swoje. Miał nadzieję żę cios urwie głowę, albo przynajmniej odrzuci pokrakę dość daleko, żeby w razie czego mógł pójść na odsiecz Murdockowi.

Kreatura, trafiona z potężną siłą, poleciała w tył, na ziemię i znieruchomiała na kilka dłuuuugich, przy mocy hiper-adrenaliny, sekund. Murdock też potrafił się bić, ale nie z potworami. Szybki doskok Duncana uratował drugiemu Szkotowi skórę. Sinclair zadziałał na tyle szybko, że wszedł pomiędzy drugą bestyjkę i Murdocka. Pazury świsnęły mu przed twarzą, dosłownie o kilka centymetrów mijając ciało.

- Cofnijmy się! Nie zabijajmy ich! - krzyknęła czerwonowłosa, unikając jednocześnie zgrabnie i zwinnie ataku kilku dziewcząt, próbujących dopaść intruzów niczym sfora wściekłych psów.

- Aye! - lufa przyłożona do głowy stwora nie wypaliła, zamiast tego uderzyła w nią jak kij bilardowy w bilę. - Słyszeliście panią! Cofamy się! Nie zabijać kurwiów! - na wszelki wypadek powtórzył po gaelicku, łapiąc karabin w poprzek i używając jak kija pasterskiego przeciw stadu wilków.

Czerwonowłosa i facet z mieczem, którym płazował przemienione kreatury zaczęli cofać się w stronę wyjścia. Podobnie, jak Duncan.

- A Emma? - mężczyzna rzucił w stronę kobiety.

- Minęli ją na schodach, Gładzik! - zamaszyste uderzenie pięścią posłało jedną z dziewczynek - demonów pod buty mężczyzny. - Da sobie radę! Dajmy jej czas! Niech działa!

Duncan zdzielił kolejną paskudę.

Mimo, że było ich dużo i były szybkie, to ludzie zdecydowanie górowali nad przemieńcami wyszkoleniem i sprawnością. Tylko Mardock, pozbawiony nadludzkim mocy, miał w tej walce problemy. Oberwał ostro po żebrach i po udzie. Cofał się jednak, krwawiąc, jak inni. Widać było, że Gładzik i czerwonowłosa o rozświetlonych zielenią oczach starają się go chronić, podobnie jak robił to Duncan.

- Marduck - ty idź pierwszy, biegiem! - krzyknęła wszędobylska kobieta do człowieka Bastionu Londyn - Chronimy ci dupę!

Karabin Duncana posłał kolejną dziewczynę - potwora na podłogę, ale powalone potworki podrywały się niemal w tej samej chwili. Co więcej kątem oka dostrzegł kilka nowych, na balustradzie na piętrze. Wyglądało na to, że szykują się do skoku na ich głowy.

- Uwaga! Nad wami! - Duncan, w momentach gdy nie ogarniał się od natrętnych pokurczów biegł równym, dostosowanym do Murdocka tempem zamykając pochód. Teraz spiął się w sobie szykując do wybicia się i przejęcia w powietrzu stwora, który jakoś szczególnie mógłby zagrozić grupie.

EMMA i DUNCAN

Emma krzyknęła do ludzi z Towarzystwa, przyciągając tym samym uwagę demona. Ten zaryczał coś, w mowie, od której co słabsi duchem tracili zmysły i rozum i rzucił się w stronę Fantomki. Był szybki.

Emma ledwie zdążyła usunąć mu się z drogi, rozpaczliwym susem. Przy tej szybkości działania, moc fantoma nie zdążyła jej ukryć tak, jakby sobie tego życzyła. Cóż, krzyczenie i bieganie nie jest najlepszą taktyką, jak chce się pozostawać niewidoczną dla zmysłów Fenomenów, szczególnie tak potężnych jak demony. Tutaj nawet najlepsi z najlepszych Fantomów, do których przecież Emma się zaliczała, powinni raczej wybrać taktykę przemykania na paluszkach, od cienia do cienia, najwolniej, ze wstrzymanym oddechem. Wrzask był błędem i za ten błąd oberwała.

Cios spadł na nią z boku. Poczuła, jak unosi się w powietrzu, jak przelatuje nad niską balustradą nad schodami, a potem ląduje w szaleńczym chaosie walki, na czyichś plecach.

Duncan ostrzegł resztę w samą porę. Czerwonowłosa, która znajdowała się najbliżej zaskakującego Opętańca, odskoczyła w bok, nie łamiąc szyku, i potężnym kopniakiem rodem z jakiś wschodnich sztuk walki, trafiła dziewczynkę - demona prosto w klatkę piersiową. Ciało napastniczki poleciało w tył, waląc o ścianę z siłą, która pozostawiła spore wgniecenie w strukturze.

I wtedy, na plecy innego Fenomena, spadła zamaskowana postać o oczach świecących tym samym szmaragdowym blaskiem, co oczy czerwonowłosej wojowniczki z Towarzystwa. Dziewczyna na którą spadła zieloonooka, znalazła się na ziemi, a zamaskowana postać szybko została zasłonięta przez Gładzika.

A potem w sam środek dziewczyn - opetańców zeskoczył wysoki, chudy ale zarazem masywny kształt. Demoniczny byt o ciele ociekającym śliską czerwienią, pod którego skórą wykrzywiały się agonalnie dziesiątki innych, demonicznych pysków i mord. Szybkim ciosem uszponionej łapy posłał Czerwonowłosą w powietrze. Wyszczerzył zębiska do Duncana, który próbował sięgnąć go, bez skutku, mieczem.

Teraz mieli już nie tylko sforę Opętańców na karku, ale jednocześnie też demona który powodował, że wyczucie zagrożenia Duncana wywaliło poza skalę.

Emma, nieco oszołomiona poturlała się na bok, czując że z trudem łapie oddech, a usta wypełnia jej słonawa krew. Z bólu zerwała koncentrację i natychmiast rzuciły się na nią dwie nastolatki, przyciskając do posadzki i próbując szponami sięgnąć jej twarzy, zerwać z niej sprzęt ochronny, dostać się do wnętrzności.

Sigil na jej piersi zapłonął jasnym blaskiem, odrzucając przemienione dziewczęta w tył. Emma była wolna i mogła działać.

Pieczęć na piersi Alicji również zapłonęła tym samym światłem, gdy czerwonowłosa była koordynatorka, poderwała się na nogi z nadludzką szybkością egzekutora.

Od strony wejścia padły strzały. Twarz demona oberwała kilkoma kulami, co jednak niewiele dało. Na ciele demona pojawiły się dziwne smugi energii, które przypominały chyba łańcuchy. Zapewne Manda Mattson użyła swoich zdolności.

Duncan wykorzystał daną mu szansę. Wyprowadził kilka śmiertelnych dla ludzi ciosów, które jednak pozostawiły lekkie rany na cielsku Piekielnego Pomiotu. Najwyraźniej przeciwnik, który im się trafił, należał do jakiejś wyższej ligi, albo Szkot wyszedł z wprawy.

Demon szarpnął się, zaryczał i splatające go łańcuchy energii rozpadły się w drobne iskierki światła. Alicja Vorda, czerwonowłosa, dopadła go, i uderzyła mieczem w bebechy. Nie udało by się jej, gdyby nie jednoczesny atak Gładzika i Duncana, które ściągnęły uwagę Pomiotu. Ostrze Vordy weszło głęboko, a z jej klatki piersiowej, światło-ogień, spłynęła po klindze i uderzyła w ciało demona. Ten wrzasnął przeraźliwie, i skoczył w górę, z mieczem czerwonowłosej wbitym w bebechy, nim ktokolwiek zdążył zareagować. Chwycił się krawędzi na pierwszym piętrze i zniknął im z pola widzenia.

Wrzeszczały także opętane dziewczyny, z których ust wydobywały się smugi czerwonego, świetlistego dymu. Dziewczęta stały, nie atakując, chwiały się na nogach i kiwały, jakby czymś otumanione.

- Jadą tutaj samochody! To chyba BORBLE! Musimy się zabierać! - krzyczał jakiś męski głos od strony głównego wejścia, w którym Emma rozpoznała chyba Michael'a Mattsona. - Będą tutaj za chwilę!

Emma w końcu odzyskała oddech. Czuła, jak sigil na jej piersi buzuje energią, ale podświadomie nie chciała mieć do czynienia z tym, ktory go nałożył, czym ograniczała jego działanie. Alicja nie miała takich oporów. Przebiła się do Emmy, powalając kopniakami i pięściami Opętańców. Pomogła wstać przyjaciółce, które nie czuła się najlepiej.

- Ty. Szkocie! Zabierajcie się stąd! - Alicja krzyknęła do Ducana i Murdocka, który korzystając z chwili spokoju już kuśtykał w stronę wyjścia - podczas walki oberwał paskudnie w bok i w nogę. Tracił krew, a pozbawiony mocy mógł uważać się za szczęściarza, że przeżył. - Jeżeli dacie radę, odciągnijcie stąd tych rządowych skurwieli!

- Nie mamy tutaj chyba czego szukać - Kopaczka spojrzała na Emmę. - Wypierdalajmy stąd, piękna, co?

Emma słyszała demona, który szedł korytarzem. Wiedziała, gdzie idzie. Do pokoju, w którym zostawiła tą jedną dziewczynę. Wiedziała, że znajdzie ją bardzo szybko. Wiedziała, że demon jest ranny. Że słabnie. Ale wiedziała też, że agenci Biura Rady Bezpieczeństwa Londynu będą tutaj lada chwila. I ze nie są oni Fenomenami, na których będzie w stanie wykorzystać swoje moce. Co najwyżej będą to doskonale wyszkoleni żołnierze, na hiper-adrenalinowym haju.
 
Armiel jest offline