Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2021, 16:59   #299
Zaalaos
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Qwerty miał nadzieję, że zazna nieco spokoju po wielu trudnych wydarzeniach, które miały miejsce wcześniej. Znajdował się w towarzystwie wielu innych Heroldów, dlatego czuł się dość bezpiecznie. Przynajmniej na samym początku. Kiedy jednak stanął tuż przed budynkiem metra i ujrzał szereg policjantów… zrozumiał, że jednak nie będzie tak łatwo, jakby chciał. Przypomniał sobie pierwsze starcie tuż po przebudzeniu, które miało miejsce jeszcze w magazynie. Jednak liczył na to, że wszystko potoczy się dużo lepiej i bez zbędnych zwrotów akcji.

Malkaviana nie zaskoczyło, że pozostali również byli mniej lub bardziej stabilni. Ujrzał jak znienacka Navaho zaczął rozmawiać ze swoim psem. Każdy potrzebował wsparcia psychicznego. Zdawało się jednak, że Gangrelowi nie udało się go uzyskać. Pokłócił się z czworonogiem, aż ten w pewnym momencie najpewniej z żalu postanowił popełnić samobójstwo, biegnąc na wrogich policjantów.
— Nie! - szepnął Qwerty.
Błagania Malkaviana najwyraźniej spełniły się, gdyż pies nie zginął od razu. Ludzie zaczęli go gonić, odsłaniając podziemne przejście.
— Nie ma tego złego, co by na dobre… - zaczął Uiop, ale wtem spojrzał na Gangrela.
Wyciągnięty język, dzikie spojrzenie, wysunięta żuchwa. No cóż, najwyraźniej klan Malkavian nie miał monopolu na szaleństwo. Qwerty’emu zrobiło się szkoda Navaho. A wszystkie Niskie Klany powinny trzymać się razem.
— Nie martw się, wróci cały i zdrowy - rzekł. - Ja… ech… widziałem to w wizji - skłamał, chcąc pocieszyć Gangrela. - Wszystko będzie dobrze.
- Nie martwię się o niego. Wie, co ma robić. - mruknął beznamiętnie Navaho.

Następnie ruszył naprzód. Qwerty doszedł do wniosku, że musi znaleźć w sobie siłę dla pozostałych. Najłatwiej byłoby po prostu załamać się psychicznie, ale należało przeć naprzód. Jeśli jeszcze na przykład Tony lub Yusuf zwariowali, to byłoby znacznie niebezpieczniej. Choćby ze względu na ten miecz dwuręczny. Uiop prześlizgnął się za latarnie i skorzystał z Niewidoczności. Skoczył do przodu za antyczną budkę telefoniczną, a potem kosz na śmieci. Ułamek sekundy później znajdował się już przy wejściu do metra. Jego towarzysze wkrótce do niego dołączyli. Zaczęli schodzić w dół.
— Hej ho, hej ho, świat zbawiać by się szło - zanucił radością, może z przesadnym entuzjazmem.
Normalnie wolałby kompletnie milczeć, co pomagałoby w skradaniu się. Jednak bez wątpienia morale drużyny były ważniejsze.
— W Londynie wybuchła drama… czy to jest zamknięta brama? Szybko wnet ją otworzymy, wyważenie rozważymy. Jednak może być to głośne… rozwiązanie niezbyt znośne. Czy ktoś może ma wytrychy? Ale z nas to są oprychy!

Qwerty chciał aby było wesoło, więc dalej śpiewał rymami. W jego głowie myśli szybciej krążyły, co poruszyło Vitae w żyłach. Wnet oparł się lekko o bramę i prawie stracił grunt pod nogami. Jego oczy zaszły krwią. Ujrzał Nosferatu, który rył w ścianie jakiś symbol. Ciężko było jednak stwierdzić, czy to już się zdarzyło, czy dopiero będzie miało miejsce. Powinien być w widoku dla zwykłych ludzi…
Wnet wizja rozproszyła się. Qwerty włączył latarkę i szybko przesunął ją po ścianach, chcąc dostrzec, co znajdowało się na okolicznych ścianach…

Wyczuł to niemal natychmiast. Zapach innej, znacznie potężniejszej istoty. To były jej tereny łowieckie, a oni właśnie zakłócili jej domenę. Szczury miały rację - kto tu raz wejdzie, nigdy już nie wyjdzie. Ostrzegł resztę Heroldów w bardzo lakoniczny sposób.
- Broń.
Samemu wyjął ukradzionego ze zbrojowni Anny Desert Eagle’a z kabury pod pachą. Sięgnął do jednej z kieszeni po taktyczną latarkę dającą zdecydowanie najwięcej światła. Skrzyżował obie dłonie ze sobą w taki sposób, że światło podążało zawsze tam, gdzie skierowana była lufa pistoletu.
W międzyczasie wrócił też Wilczur z udanej akcji dywersyjnej. Wyraźnie nie chciał wchodzić głębiej do tunelu, za bardzo się bał. Zmuszanie go do tego byłoby równie skuteczne, co tresura kota.
- Możesz zostać. Dobra robota z policjantami.

Yusuf biernie podążał do tej pory za swoimi towarzyszami, akceptując ich plany. Przemknął do tunelu dzięki skutecznej dywersji, a teraz uważnie szacował teren. Nie widział w ciemnościach. Nie tak perfekcyjnie jak niektórzy Spokrewnieni, ale zdecydowanie lepiej niż człowiek. Jednak zachowanie Malkava i Gangrela sugerowało że nie jest tutaj bezpiecznie.

Otworzył swoją walizkę i wyjął ze środka perfekcyjnie wyważone ostrze. Było piękne. Początkowo oparł je o bark, ale szybko uświadomił sobie że nie da rady wyprowadzić tutaj żadnego szerokiego ciosu. Zamiast tego jedną dłonią złapał broń za trzon, drugą natomiast w połowie długości ostrza.

- Nie widzę perfekcyjnie w ciemnościach. Krew nie obdarzyła mnie tym darem… Jeszcze. Wezmę tylną straż. - zasugerował.

Policjanci zeszli za nimi na peron, jednak nie widzieli w ciemnościach. Najwidoczniej nie powinni schodzić z posterunku. Minutę poświecili latarkami w różne miejsca, po czym wrócili na powierzchnię. W między czasie między nimi przebiegł pies, który już wcześniej odwracał ich uwagę.

- Poszli sobie… - z ulgą szepnął Tony, widząc jak światła latarek znikają w końcu w ciemnościach, a trzymający je policjanci wychodzą na powierzchnie. On sam już profilaktycznie niemal zniknął wszytkim z oczu. Moce Niewidzialności, szczególnie w tak mrocznym miejscu dawały ogromne moziwości. Brujah pomimo tego, że zgubili ogon, nie czuł się w podziemiach zbyt pewnie. Wampir może i dośc często nawiedział za życia opuszczone kanały, przeprawiając się z rozmaitą kontrabandą, ale nie mógł powiedzieć, że lubił przytłaczającą ciemność iświadomość ton ziemi i kamienia nad głową, które mogły się zwalić grzebiąc ofiary na zawsze. Oh, jaki był wtedy naiwny. Teraz będąc już przeistoczonym, wiedział, że słabości konstrukcyjne sa najmniejszym z niebezpieczeństw. Teraz wiedział, kto naprawdę rządził podziemnym światem i był tutaj tylko intruzem, na łasce klanu Nosferatu.

-Be careful fellas - szepnął: - To domena Nosferatu. - Jakby na jego słowa uwaga Indiania skierowała się mrok, powodując nieznośne ciarki strachu na plecach Castellego. Teraz szczerze żałował, że wybrał kanały, zamiast prostej misji w teatrze. Ale zdawał sobie sprawę, że tutaj mógł być bardziej przydatny niż dublując większość umiejętności Kath.

Sam w końcu dosłyszał hałasy na jakie zwrócił uwagę Utamukeeus. Ostrożnie ruszył za wszystkimi spodziewając się komitetu powitalnego szczurów.

- To Domena czegoś więcej, niż Nosferatu. Nie jestem pewien, czy w ogóle mamy do czynienia ze Spokrewnionymi… - uświadomił resztę, nie zdając sobie sprawy, jak zagadkowo mógł zabrzmieć w tym momencie. Jeśli to nie wampiry, to co?

Ze wschodniego tunelu dochodziły jakieś hałasy i to tam udali się Heroldzi.

Qwerty’emu wydawało się, że gdzieś dalej w mroku dostrzegał zarys pojedynczej osoby. Znajdowała się może czterdzieści metrów wgłąb tunelu. Najpewniej kobieta. Poruszała się dość nieporadnie i na eleganckim obuwiu. Skąd się tam znalazła? Jeśli jedno zejście na dół było blokowane przez policjantów to można było spodziewać się, ze pozostałe również. Czy to możliwe, że Nosferatu sprowadziły ją tutaj w charakterze ofiary, ale im uciekła? Z drugiej strony nie sprawiała wrażenie kogoś, kto byłby w stanie wymknąć się niepostrzeżenie…
— Trzeba teraz być ostrożnym, a najlepiej i pobożnym - zanucił Qwerty. - Czy to jest sprytna pułapka? Może i jest na nią chrapka, lecz jej krwi nie wysysajmy. Lepiej w skrytości działajmy. Choć przepytać ją możemy, bowiem w info gustujemy. Co w tunelu wykryjemy? Pytając prawdę znajdziemy. Przejdźmy jednak dalej trochę, inaczej zrobimy wiochę jeśli nas gliny usłyszą. Bo wciąż na nas oni dyszą.

Osoba zbliżała się i nawet zaczęła wołać:
- Halo!
Wyraźnie męski głos dobiegł w stronę Heroldów. Cóż nawet wprawny łowczy mógł się pomylić. Mężczyzna był postury Tonego i faktycznie musiał mieć z pięćdziesiąt kilogramów.

W świetle latarki ukazał im się chudzielec w zielonej kamizelce, eleganckiej koszuli i brązowym płaszczu. Wygląd dopełniały spodnie khaki i eleganckie buty ufajdane błotem.

- Jestem Wiktor. Jak dobrze nareszcie zobaczyć tu na dole kogoś innego niż policję!

Tony, mimo tego, że ostrzeżony wystraszył się nie na żarty w pierwszym momencie, tak, że niemal instynktownie zatopił się w ciemnościach tuneli. Obserwował póki co spokojnie pod dającą ułudę bezpieczeństwa osłoną Niewidzialności.

-Who da fuck is he? - szepnął tylko cicho do swoich towarzyszy: - wygląda jak cholerny Leprechaun?!
Gdy Navaho uniósł broń blady mężczyzna odruchowo cofnął się o dwa kroki.
- Hej, dobra, pomyliłem się… w zasadzie to już mnie tu nie ma.
Mężczyzna próbował się odwrócić i ruszyć w głąb tunelu.

Tymczasem Tony przywarł do ściany i rozpływając się w cieniu obszedł Wiktora dookoła odcinając mu drogę ucieczki.

- No dobra, nie strzelajcie - powiedział nieznajomy tonem jakby miał się rozpłakać. - Ja chcę tylko wyjść z tych podziemi.

- A my tutaj kogoś szukamy. - odparł sędzia, wychodząc zza Navaho - I potrzebujemy przewodnika. Wyglądasz na kogoś kto zna te kanały dość dobrze. - dodał, dość swobodnie podrzucając swój zweihander w rękach.

-Przeszukaj go. - indianin wydał polecenie, zapomniał tylko określić komu i czekał aż którykolwiek z jego towarzyszy je wykona. Wciąż mierzył do nieznajomego i oświetlał jego postać latarką.

Yusuf skinął głową i ruszył w kierunku “jeńca”, lekko po łuku, tak aby nie blokować strzału towarzyszowi. Oparł swoją broń o ścianę tunelu, dobry metr za sobą i warknął.
- Ręce na boki!

Wiktor posłusznie wykonał polecenie:
- To nieporozumienie. Ja nie znam tych tuneli…

- Jasne. - odparł krótko Yusuf, przetrząsając Wiktora. Szybko znalazł portfel, a w nim informacje że Viktor pochodził ze stanów i wizytówki do różnych klubów. - Jest czysty. Wybrałeś sobie chujowy moment na odwiedziny, trzeba było zostać w stanach. Czemu zszedłeś do podziemi?

- Och, widzisz, znalazłem to ogłoszenie na jednym z koszy na śmieci w pobliżu Trafalgar Square. - Viktor wskazał palcem jedną z trzech ulotek wyciągniętych z jego kieszeni przez Yusufa - To było trochę niejasne i normalnie nigdy nie jestem osobą, która śledzi takie bzdury, ale jestem trochę w trudnej sytuacji z moimi innymi... przyjaciółmi. Wtedy zobaczyłam reklamę klubu „osoby samotnej” w londyńskim metrze. Chodzi o to, że chodzę tu nocami i tak naprawdę nie mogę znaleźć żadnego klubu ani żadnych ludzi.

Był wyraźnie zakłopotany faktem, że nadal jest w niego wycelowana broń.

- Na powierzchni bezpieczeństwa nie znajdziesz. Tutaj w zasadzie też nie. - odpowiedział Sędzia - Spróbuj przedostać się na jakąś głęboką wieś i wynająć łódź którą dopłyniesz do kontynentu. Wszystkie typowe ścieżki z całą pewnością są pod uważną kontrolą. - dodał, domyślając się że nieznajomy jest wampirem. Przez chwilę jego wnętrzności skręciły się, gdy pomyślał o słodkiej, słodkiej Vitae czekającej na niego o wyciągnięcie dłoni. Nikt by nie zauważył braku jednego spokrewnionego w tych jakże niebezpiecznych czasach… Sędzia warknął gardłowo, ledwo powstrzymując Bestię.

W historii amerykanina było coś naiwnego. Naiwnego naiwnością białego człowieka. Utamukeeus widział to wiele razy. Ot natrafili na ofiarę losu, która w pogoni za łatwą krwią ruszyła do „klubu dla samotnych”. Ale klub to ściema. Najpewniej nosferatu rozprowadzają ulotki po mieście, żeby zyskać łatwą zdobycz. Viktor chciał się podpiąć pod ten pomysł… i teraz wracał z niczym.
Traper rozluźnił się, ale wciąż trzymał broń w gotowości. Nieznajomy nie był zagrożeniem, które wyczuł zaraz po wejściu w tunele. Nie miał też prawdopodobnie w ogóle pojęcia o kimś takim jak De Vorde.
-Jesteśmy na czyimś terytorium łowieckim. Lepiej, żebyś tu więcej nie wracał. Widziałeś coś lub kogoś po drodze?
 
Zaalaos jest offline