O losie, o diable przeklęty, no co to niby miało być, no co to to było?
Rust podskoczył w miejscu, obrócił się jak rączka od młynka i zaświszczał jak czajnik.
Nie, nie przeklął, nie krzyknął, choć obolały, z nogą pulsującą po walnięciu we framugę i głową w guzach po tym jak straganiarskie dekoracje waliły się na niego w pościgu. Syknął, nachylił się pod ścianę i uchylając maskującej chusty, posłał solidnego charcha na stertę desek. - No panie Sotorius – zebrał się do kupy i modulując głos, z powrotem za chustą, podszedł do handlarza podrywając go z ziemi. – Hop. Idziemy.
Biedak był gumowaty, ale Tosse ściągnął go do siebie za koniec łańcucha i kupiec potoczył się naprzód rozbujany na boki, stawiając kroki, jakby ślizgał się w chodakach. Durnhelm złapał go z drugiej strony, osadził w miejscu i zostawił reszcie, by zapakowała przesyłkę po schodach w dół. - To weź jeszcze to przeparkuj, kolego. – W międzyczasie DeGroat skoczył do młokosa, którego zhaltował Lupus. Dzieciak zaczynał jako stójka, ale teraz już parę razy łapał się większych wykończeniówek. – Upominek pod deską na koźle.
Wyrostek złapał za lejce i poszedł z wozem w następną alejkę, gotów zrzucić kradzioną bryczkę między gołębiarzy przecznicę dalej. Dość, by pościg bujał się na manowcach i dość, by ludzie Orsiniego zdążyli przeprowadzić Sotoriusa już kawał dalej. * * *
Robiąc u Orsiniego od paru lat, Rust zastanawiał się, po co adwokat skupuje od handlarzy i rzemieślników piwniczki, składziki, komórki i sutereny. Racje i szachowe przewidywanie ruchów patrona wyszły na jaw, kiedy trzeba było ewakuować pewnego jurnego barona z komnat hrabiostwa du Zwatt. Innym razem, dobry użytek z korytarzy zrobił rajca von Braun, który dusił się po ludzku w nałożonym areszcie domowym i musiał zażywać kontaktów z dziewczętami. Sprytne ścieżki pomogły też po bretońsku wyprowadzić arcykapłana z nabożeństwa, kiedy na pogrzebie zabitego przez straż miejską i ukochanego przez plebs ojca Bonford wyszło, że celebrans jest kapkę niedzisiejszy i tłum poczuł wzburzenie.
Tak, Rust pieklił się, kiedy – by zachować sprawy w sekrecie i nie wciągać w temat nikogo z zewnątrz – Orsini zlecał im z chłopakami pomaganie krasnoludzkiemu inżynierowi w kuciu i tynkowaniu korytarzyków pod kamienicami. To była brudna robota, paskudne i ciemne sprawki, gorsze od wszystkich tych kantów i mordowań na świeżym powietrzu.
Ale teraz, kiedy wlekli Sotoriusa z jednego krańca rynku na drugi w trymiga, wychodziło, że ciężka praca jednak popłaca, a cierpliwość daje słodkie owoce. Rzuty: 86, 100, 41, 72, 2
Ostatnio edytowane przez Panicz : 28-09-2021 o 14:15.
|