DeGroat szedł pierwszy dzierżąc oliwną lampę, którą wcześniej zapalił. Zdawało się, że doskonale orientuje się, gdzie idą. Zaraz za nim szedł Klemens, który odczuwał odrobinę dyskomfortu z powodu ciasnoty korytarza, którym wlekli Sotoriusa. Za nim Tosse i Root wlekli skrępowanego, zakutego i zakneblowanego kupca, który w dodatku nie widział nic przez naciągnięty mu na głowę worek. Sapał tylko i jęczał cicho źle znosząc wcześniejsze kopniaki i całą hecę. Lupus szedł za nimi cały czas zastanawiając się, czy wóz do niego wróci. Co prawda nagroda jaką mieli dostać zrekompensowała by mu z naddatkiem poniesioną stratę, ale za dużo czasu poświęcił na modyfikację wozu, by teraz lekką ręką się go pozbywać. Wiedział jednak, że to konieczność. Lepiej było stracić wóz, niż głowę a sprawa której się podjęli była gardłowa. Durnhelm i Rip zamykali pochód cały czas oglądając się przez ramię, czy aby nikt nie idzie ich śladem. Nie szedł, a to już dobrze wróżyło na przyszłość.
Korytarz prowadził w lini prostej, choć po prawdzie żaden z nich nie miał aż takiej pewności, gdzie wylądują na końcu. Durnhelm wiedział, że gdzieś tam będzie Grubas, prawa ręka Orsiniego, ale pewności nie miał. W tym świecie niczego nie można było być pewnym. Ale taki był plan. Taka była umowa. Tam miała czekać na nich nagroda.
-Blłułblu, bleebłg, bughrr… aaaach! - z worka nałożonego na łeb finansowego magnata wydobywał się bełkot i jęki. Nikt jednak nie zaprzątał sobie tym głowy. To, że wydawał dźwięki tylko świadczyło o tym, że dobrze go zakneblowali, by uciszyć jego wrzaski. Że dobrze…
-Zaaaapłacę wam! Zapłacę dwaaa raz zzzy więcej, niż oni wam dają! Trzyyyy razy więcej! - głos kupca w końcu nabrał zrozumiałego przekazu. Przez chwilę zwolnili. Niektórzy zaczęli liczyć ile to jest dwa razy więcej a ile trzy.
-Uciszcie go, kurwa! - syknął DeGroat. Kolano bolało go jeszcze od uderzenia w ścianę i nie było mu do śmiechu. Root odwrócił się i zdzielił wielką jak bochen chleba pięścią wór w miejscu, gdzie powinno być ucho ofiary. Kupczyk sflaczał i zabełkotał coś niezrozumiale, ale umilkł. Pozostało mieć tylko nadzieję, że go nie zatłukł. Ruszyli dalej. Jeszcze szybciej, niż wcześniej. W porwaniach szybkość przemieszczenia się była najważniejsza. I w napadach. I w kradzieży. Ogólnie można było powiedzieć, że w ich branży szybkość spierdalania z miejsca zdarzenia bywała pomocna. Niektórzy mówili, że konieczna. Ci, którzy powątpiewali w tę odwieczną złodziejską prawdę, zwykle kończyli na szubienicy.
Korytarz skończył się w pewnym momencie niechlujnie wyciosanymi w skale schodkami. DeGroat odetchnął z ulgą. Jeszcze tylko kilka kroków i będą mogli pozbyć się ładunku. Kilka schodów. Kilka…
Z tyłu, gdzieś w oddali za nimi, szczęknęło coś i dał się słyszeć głos podobny zupełnie do nikogo -
Tędy …chyba uciekli. -Kurwa! - zaklął pod nosem DeGroat a słowo te w myślach powtórzył chyba każdy z nich. Sotorius uniósł głowę, która wcześniej zwisała bezwładnie. -
Pomoo! - kolejny cios, znów go uspokoił.
-Szybciej!
Ciężkie kute drzwi były zwieńczeniem ich podróży. De Groat naparł na nie barkiem. Miały być otwarte… Były. Wpadł do piwnicy rozświetlając jej przestronne, zastawione pakami i skrzyniami wnętrze. Gdzieś z góry słychać było gwar biesiady. Karczma, która była na górze cieszyła się o tej porze liczną klientelą. Po kolei włazili do piwnicy. Ciśnięty jak wór na ziemię kupiec jęknął. Durhelm i Lupus zatrzasnęli drzwi blokując je ciężką, żelazną sztabą. Dopiero w tej chwili wszyscy odetchnęli. Na chwilę. Pościg w końcu chyba deptał im po plecach. Ale drzwi wyglądały na takie, które wytrzymały by i krótkie oblężenie.
-No i mamy ptaszka w klatce! Brawo DeGroat, spisałeś się! - Grubas w pełni zasługiwał na swój przydomek, bo jego ciało w rytm jego kroków wręcz falowało nadmiarem wciśniętego w biały szlafrok tłuszczu. Był boso, musiał zejść do piwnicy tym wejściem, które Pan Orsini kazał przebić z łaźni. -
Niestety zaszła drobna zmiana planów.
Zza kilku skrzyń wysunęli się ludzie, którzy najwidoczniej wcześniej tylko na nich czekali. Ponure mordy, ponure ostrza i z całą pewnością ponure zamiary. Było ich siedmiu, może ośmiu. Nikt nie miał czasu dokładnie policzyć. Zgrzytnęła dobyta broń gdy ścisnęli się w środku, odruchowo przyjmując pozycję obronną.
-
Tylko nie zróbcie niczego głupiego! Nikt tu nie chce waszej krzywdy. Odłużcie broń i się dogadamy. Orsini ma kłopoty chwilowe i dla tego kazał nam przejąć pakunek. Zapłata będzie jutro. - "Codziennie wam mówię przyjdźcie jutro a wy uparcie przychodzicie dziś" brzmiał jeden ze starych dowcipów. Może chciał zażartować, ale ostrza w rękach jego ziomków wyglądały zupełnie nieśmiesznie. Grubas cofnął się kilka kroków, jakby nie chcąc by coś ewentualnie zachlapało jego biały szlafroczek. Stanął na granicy światła. I zdawał się porozumiewawczo patrzeć na jednego ze zbirów. Jakby dawał mu sygnał do…
***
5k100 proszę
.