Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2021, 10:19   #4
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
I tylko krew nas łączy...



WCZEŚNIEJ

Ku chacie Durgi ruszyła, gdy tylko przybyła do osady. Zrzuciła obszyty futrem plecak na ziemię i kucnęła koło starej kobiety, która rozsiadła się na kolorowym kocu i grzebała we wnętrznościach rozprutego od szyi do tyłka ptaka. Nachyliła się, podała nóż, który wypadł ze starych palców o pogrubiałych stawach. Babka Baktygula - Durga z rodu Torhani - łypnęła na nią spod brwi, skrzywiła w wyrazie niechęci ciemną i pomarszczoną jak łupina orzecha twarz.

- Śmierdzisz - mruknęła jak zawsze.

Rune wzruszyła ramionami, obróciła w ustach owoc krzyżowca, splunęła ciemną od jego soku plwociną w wysoką trawę. Co miała poradzić? Zapachy trzymały się jej jak pchły sierści gymroka. Zapachy zwierząt. Zapach przelanej juchy i ciepłych jeszcze wnętrzności. Zapach mokradeł i szarej mgły. Pachniała wszystkim tylko nie człowiekiem. Nie wiedziała, który z nich tak naprawdę kobiecie przeszkadzał.

- Zdychasz - odburknęła mało serdecznie, mierząc kosym spojrzeniem skarlałą, zgarbioną sylwetkę staruchy, która była stara nawet wtedy, gdy Rune była małym dzieckiem. - Mogłabyś się tylko z tym bardziej pośpieszyć.

- Wszystko zdycha, głupia dziewucho. Tobie już raz się udało.

Wrona wzruszyla ramionami ponownie, uśmiechnęła się nieładnym, kwaśnym uśmiechem. Siadła na trawie, podwinęła pod siebie bose, brudne od błota i zielonego soku traw stopy.

- Hegnar pozdrowienia przesyła. Ochre dziękuje za radę - przekazała krótko wiadomości od dalekich krewnych Durgi. Przechyliła głowę, podała kobiecie owinięte w skóry zawiniątko. - Asyr skattur na twoje ręce składa. - Odłożyła na chwilę złośliwość, wiedząc, że podarunek nie radość przyniesie, ale smutek i ból. Na ile stara potrafiła jedno i drugie odczuwać.

Starucha przejęła pakunek po długiej chwili ciężkiego milczenia. Powoli rozwiązała sznur spleciony z ludzkich włosów - które Asyr z własnej głowy musiała obciąć - pozwoliła rozwinąć się barwionej szkarłatem skórze. Rune czekała. Pomimo wzajemnej niechęci łączyła je krew: prababka Wrony była siostrą Durgi. A przyjęcie skattur, tego rzadkiego wykupu z zobowiązań wobec rodu, wymagał świadka. Nawet jeśli tym świadkiem miała być stracharka, która tak naprawdę nigdzie nie miała swojego leża. Obydwie popatrzyły na dwa palce serdeczne: zdrewniałe, magią pokrzywione i oderwane. Asyr zrywała więzi, odcinała się od swojej krwi, spłacała mięsem i kością dług i teraz żaden Molsuli, żaden Torhani nie miał prawa prosić ją o pomoc i żadnego z nich nie miała prawa prosić ona. Oddawała kawałek siebie najstarszej żyjącej z rodu i szła dalej. Bez nazwiska. Bez imienia matki i ojca. Sierota prawdziwa. O ile Durga ją uwolni. O ile Durga wypowie Słowa i rozleje swoją juchę.

- Była ci winna, stracharko.

- Spłaciła dług - wykrzywiła się Wrona niezadowolona. - Nie chciałam, ale oddała co winna była. Pytałam. Dlatego przyszłam tak późno. Rozliczyła się ze wszystkimi co do jednego. Nikt nie rościł pretensji. Nikt kogo znam. Nie przywiążesz jej tak do nas. Nie powiedziała czemu. Wiesz?

- Nie wiem. Podejrzewam.

- Przez ciebie?


Durga milczała. Gdzieś za chatą wydzierał się sterkus, gdzieś z boku słychać było jak Kasym zagania rozkrzyczane owoce swoich lędźwi do roboty. Rune obróciła głowę ku Chali, która powoli podchodziła coraz bliżej i bliżej, węsząc za tajemnicami, odliczając zapewne uderzenia serca do momentu, gdy będzie mogła rozpuścić swój przeklęty jęzor. Przymrużyła oczy, ostrzegawczo wyszczerzyła ku niej ostre zęby, zjeżyła się cała dopóki kobieta nie wycofała się z powrotem pod ścianę swojego domu. Pomiędzy nią i Durgą mogło nie był serdeczności i ciepła, ale co krew to krew. To było jej - ich - i stracharka nie miała zamiaru oddać z tego ani kawałka.

Durga milczała. Rune wyciągnęła drzazgę, która wbiła jej się w stopę a potem czekała, niecierpliwie zrywając i splatając razem źdźbła traw. W końcu stara sięgnęła po nóż i rozcięła serdeczny palec lewej dłoni od opuszka po nasadę. Krew wypełniła głębokie linie losu i słońca, spłynęła ku nasadzie dłoni i dopiero stamtąd spadła gęstymi kroplami na złożony skattur.

Durga rozlała swoją juchę.
A potem powiedziała Słowa.
Całkowicie nie te, których Wrona się spodziewała.


⧫⧫⧫


Jak zwykle przyszła wraz z deszczem. Wślizgnęła się do wnętrza chaty tuż po tym jak erzahler nabrał tchu, by rytuał wieczornicy rozpocząć a grube krople uderzyły o strzechę i wszystko wypełnił jednostajny szum deszczu. Jak zwykle kucnęła w cieniu wpół otwartych drzwi, poza kręgiem skupionych wokół Baktygula ludzi. Bose stopy zaparte mocno o ziemię, przedramiona swobodnie oparte na kolanach, głowa lekko w tył odchylona. Blask żaru lepił się do jej palców, wydobywał z cieni kawałek policzka, błysk oczu spod rzęs, kościaną biel ozdób wplecionych w ubranie i włosy. Baktygul snuł swoją gawędę. Znała jej słowa. Rozumiała ich wagę. Cieszyła się ich barwą. Były jak spokojna, znajoma rzeka, w której można było się zanurzyć wiele razy. A jednak nie dla nich tam była. Cienkie smugi siwego dymu wiły się pośrodku pomieszczenia jak rozleniwione węże za nic mając sobie rytm wyznaczany przez gromki głos erzahlera. Przez ten ruchomy woal patrzyła na maskę, która teraz była twarzą Haruka. Jeszcze niedawno był najpiękniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek obdarzyła spojrzeniem. Z tym swoim trochę za dużym nosem, trochę zbyt szeroko rozstawionymi oczami, z trochę zbyt krzywym uśmiechem na przeciętej blizną twarzy. Teraz zza ciemnej, wzmacnianej drewnem i przepalonej zdobieniami skóry obserwowały ją całkowicie inne, obce oczy.

- Ignys! - wrzasnął Baktygul.

Rune wykrzywiła się do Haruka, w nagłym rozbłysku płomieni wyszczerzyła do niego zęby, błysnęła wyzywającym, rozgorączkowanym spojrzeniem.

- Teyrra! - zagrzmiał erzahler.

Wyprostowała się powoli, poruszyła ramionami. Spod rozchylonej koszuli zapulsowało gwałtownie nieludzkie serce uwięzione w klatce żeber.

- A ayther!? - zapiszczał niespodziewanie Baydur.

Nie drgnęła nawet, nie zwróciła uwagi, przez dym i żar wiążąc na sobie wzrok stojącego po drugiej stronie pomieszczenia mężczyzny. Ale jego oczy były inne i obce, mające w sobie tyle ciepła, co wygasłe z dawna palenisko. A jednak Wronę ciągnęło ku niemu nawet teraz.

- Niech cię Topiel pochłonie - warknęła gardłowo głosem ściśniętym goryczą. Słowa wyrwały się z niej nieprzemyślane, nagłe i boleśnie słyszalne w grobowej ciszy jaka rozlała się po pomieszczeniu. Zabrzmiało jakby obwiniała dzieciaka, jakby rzucała oskarżenie. Choć powinna przecież. Zabrzmiało arogancko, jakby rościła sobie prawo do ferowania wyroku. Zabrzmiało jakby przerwanie ględy wbiło jej nóż głęboko w ciało. Zabrzmiało jak prawda, choć było przecież kłamstwem.

Dopiero wtedy odwróciła od niego wzrok.


⧫⧫⧫


TERAZ


Noc spędziła skulona w dziupli starego jak czas cyprysu. "Wronie Gniazdo" mówili o nim miejscowi, od kiedy stracharka obwiesiła je wietrznymi dzwonkami, wyłożyła legowisko darnią i uznała za swoje. Przez długie godziny słuchała tylko dochodzącego z osady echa rozmów, pomrukiwania gymroków, matowego grzechotania drewnianych dzwonków poruszanych co jakiś czas niewidzialnymi palcami. I dopiero po godzinie północnic zapadła w płytki sen pełen trzepotu ptasich skrzydeł, smaku starej krwi, urwanych w niedopowiedzeniu słów i masek splecionych z ludzkich palców. Palców Asyr, palców Haruka, pociętych nożem palców Durgi.

Gdzieś w ciemnych godzinach przedświtu śmierć przyszła do osady i Wrona miała wrażenie, że wiatr niesie ze sobą zapach padliny, nieruchomego, stygnącego mięsa. Jakby w samym powietrzu krew przelana odcisnęła swój stygmat. Obydwa serca pulsowały niepokojem i zwiastunem burzy. To ludzkie: szybko, w pośpiechu. To drugie - ciemne i obce - wolniej, ale znacznie mocniej. Tym ciężkim, nieustępliwym rytmem, którego nie da się powstrzymać i który dyktował rytm jej własnych kroków. Jak zew. Jak wiatr wiejący w plecy. Jak bęben centarysty.

Jak krew wołająca do niej z ziemi i powietrza.

Powiodła wzrokiem za chmarą przepłoszonych kobiecym krzykiem ptaków i wiedziała, że nie wróci już na moczary tego dnia. Minęła Ryoosę i towarzyszące jej płaczki bez słowa. Przeszła obok zawodzących kobiet jak zły omen: w zaciętym milczeniu, otoczona cichym klekotem kościanych i drewnianych ozdób; z błyszczącymi jak w gorączce oczami i ustami zaciśniętymi w wąską, bladą kreskę. Pod bosymi stopami trawa była zimna i wilgotna jak skóra umrzyka, ziemia uginała się lekko jak świeżo zasypany grób.

Już z daleka dostrzegła stojącą przy chacie erzahlera babkę Baktygula i skierowała się prosto ku niej. Wyminęła naczelnika Drunga i idącego dwa kroki za nim Haruka. Serca zapulsowały gwałtowniej, zmusiła się, by nie odwrócić spojrzenia i głowy ku Harukowi w tej przeklętej masce shyty na zawsze już przyżeganej do jego twarzy. Ale kątem oka widziała przecież.

W kilku długich krokach dopadła celu. Nachyliła się nad starą, przegięła giętko grzbiet zbliżając przemalowaną popielnikiem twarz do jej twarzy.

- Masz co chciałaś - warknęła oskarżycielsko bez żadnego wstępu, podwijając górną wargę, szczerząc ku niej zęby. - Nie oddałaś krwi, więc krew została ci zabrana. Zagrałaś skattur po swojemu. Warto było? Warto było, >krewniaczko<?

Z erzahlerem łączyła ją krew.
To było jej - ich - i stracharka nie miała zamiaru wybaczyć nawet kropli.

 

Ostatnio edytowane przez obce : 30-09-2021 o 11:35.
obce jest offline