Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2021, 06:51   #14
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- To jest tylko zły sen - Vannessa powtórzyła sobie obserwując stwora. Jej ciało… Nie! Na pewno nie jej ciało reagowało dreszczami i mdłościami. Więc to na pewno sen.
Tak realistyczny, że aż za bardzo prawdziwy.
Zły sen.
Więc gdy w pojawił się jeszcze jeden aktor w tej scenie, który w spektakularny sposób unicestwił sepleniącą kreaturę Vannessa Billingsley odparła ochrypłym głosem - Nie. Miss Universe.
W absurdalnych sytuacjach absurdalne odpowiedzi były najlepsze.
A sen był przecież absurdalny.

Oczy za maską zwęziły się, jakby ich właścicielka zastanawiała się nad uzyskaną odpowiedzią.
- Wiesz, gdzie ona jest przetrzymywana?

Brak poczucia humoru. Tak. Taką diagnozę postawiła Vannessa. Czyli sen robił się coraz bardziej absurdalny.
- Tak - próba obudzić się. Zatem trzeba było zacząć być poważnym. - A czego chcesz od niej?
- Nie czas na te pytania. Za chwilę zbiegnie się tutaj więcej tych pomiotów. Gdzie ona jest. Powiedz, a ciebie też uwolnię z tej klatki.
Najwyraźniej zamaskowana kobieta nie miała pojęcia, jak wygląda Vannessa.
- Dobrze - powiedziała Vannessa. Gorzej być chyba nie mogło być. - Właśnie z nią rozmawiasz. Co chcesz ode mnie?
- Chodź za mną, jeżeli chcesz żyć! - kobieta schowała miecze i chwyciła dłońmi w rękawicach kraty. Niemal bez widocznego wysiłku wyrwała je z muru, przy dźwiękach pękającej zaprawy i sypiących się kamieni.
Przejście stanęło otworem, a kobieta, nie czekając na Vannessę ruszyła korytarzem, obojętnie przechodząc nad zabitymi przed chwilą wielkouchymi stworami.
To było coś. Druidka przez chwilę stała patrząc się z niedowierzaniem na wyrwane kraty.
W pewnym momencie odwróciła głowę za kobietą, która ją uratowała.
- Dlaczego to robisz?- Pann Billingsley zapytała ruszając za osobnikiem w dziwnej masce. - To znaczy jak na warunki snu, to staram się zrozumieć.
Ból głowy jaki jej towarzyszył był krótko mówiąc nieprzyjemny, Vannessa zrzuciła to jednak na karb objęć młodszego brata śmierci, w których przecież znajdowała się.
- Snu? To nie jest sen. - kobieta idąca przodem słyszała jej słowa.
Vannessa usłyszała kolejny świst miecza i dziwaczny, ni to pisk, ni to charkot, ni to gulgot. Kilka kroków dalej, w panującym półmroku ujrzała jeszcze jedno ciało potworka z wielkimi uszami lekko drgające na ziemi.
- A robię to dlatego, że takie mam zadanie. Mam cię stąd wyciagnąć za wszelkę cenę.
Przed nimi zaczynały się schody. Takie wyglądające na stare, jak w zamkach. Z góry dobiegły do jej uszu odgłosy walki - jakieś ryki, wrzaski bólu, piski strachu i co jakiś czas odgłosy strzałów z broni automatycznej i to chyba raczej z rodzaju tych większo kalibrowych - karabiny szturmowe lub coś takiego.
- Gdy znajdziemy się na górze, trzymaj się blisko mnie i głowa nisko.
Nawet jeżeli słowa kobiety zrobiły wrażenie na Vannessie, to nie dała po sobie tego poznać.
- Jasne - rzuciła krótko.
Na razie Druidka nie zamierzała kłócić się. Szła posłusznie za tą, która wyrwała kratę.
- Kto dał Ci takie zadanie? - Zapytała w końcu.
- Ktoś, kto chce cię ocalić. Skup się! Chcesz broń?
Wchodziły po schodach. Odgłosy walki stawały się coraz głośniejsze.
- Eeee… Nie. Nie ten profil - odparła Druidka zastanawiając się kto chce ją ocalić i w jakim celu. Te pytania zada jednak później. - Ja prowadzę kwiaciarnię a nie strzelnicę.
- To rób, to co mówię!
Kobieta w masce dotarła do szczytu schodów. Wyjrzała szybko i ostrożnie, a potem cofnęła się gwałtownie, dając znak Vannessie, by zrobiła to samo.
Panna Billingsley nie zamierzała opanować. Skoro należało cofnąć się, to to zrobiła wyczerpująco patrząc na swoją wybawicielkę.
Na górze ktoś przebiegł. Sądząc po cieniach i tupotach nawet kilka osób. Kobieta odczekała chwilę i spojrzała na Vannessę.
- Teraz biegiem. Nie prostuj się! Złap się mojego pasa. Postaraj się nadążyć. Nie puszczaj mnie, choćby nie wiem co. Jasne?
- Nie puszczać - wymamrotała Vannessa. Łatwiej było powiedzieć niż zrobić. Nadążyć za sprawnym osobnikiem przy ostrej migrenie to pestka.
Drżącą rękę chwyciła pas i kiwnęła lekko głową na znak, że jest gotowa.

Kobieta ruszyła, szybkim tempem, ale na szczęście nie nadludzko szybkim. Wybiegły na dziedziniec, kojarzący się z klasztorem lub innym tego typu obiektem sakralnym. Wokół ubrani na czarno żołnierze walczyli z dziwacznymi potworkami - większymi i mniejszymi, wielkouchymi, zielonoskórymi. Walka była zażarta i wyrównana. W kilku miejscach nad walczącymi górowały mierzące dobre trzy metry kreatury, które uzbrojonymi w ostre kolce maczugami, próbowali zmiażdżyć czarno odzianych wojowników.
Coś wyskoczyło na ich drodze, ale zamaskowana kobieta zabiła to szybko, bez wahania, z wprawą tnąc po gardle z siłą, która niemal oddzieliła głowę od reszty ciała.
Nad głową Vannessy coś świsnęło, uderzyło w ścianę, koło której pędzili. Włócznia z krótkim drzewcem i paskudnym, zębatym grotem.
Kolejny wróg stanął na ich drodze i stracił życie. Biegnąca Vannesa o mało nie potknęła się o jego drgające truchło.
- Już blisko!
Zbliżyły się do schodów prowadzących na wysoki, kamienny mur. Vannessa słyszała dziwny szum, dobiegający zza muru.
- Biegnij na górę i zaczekaj tam na mnie. Muszę odesłać żołnierzy.
Billingsley ruszyła bez słowa. Na górę po schodach. Nie oglądając się za siebie.
A gdy już osiągęła szczyt kamiennego muru ostrożnie wychliła się by sprawdzić źródło szumu.
To było morze albo ocean. Leżało jakieś dwadzieścia, trzydzieści metrów niżej. Budynek, w którym się znajdowała stał na wysokim, postrzępionym, skalnym brzegu. Morze było niespokojne, szare i wzburzone. Gdzieś, nieco niżej po lewej, Vannessa ujrzała długą, szarą łódź.
- No pięknie - mruknęła Druidka cofając się. Z jednej strony woda z drugiej strony jakaś jatka. Gdyby jeszcze Vannessa wiedziała gdzie znajduje się. Ale nie wiedziała.
Usunęła się wie tylko na zimną posadzkę muru i na chwilę przymknęła oczy. Znając życie, to właśnie wpadła z deszczu pod rynnę. A jej wybawicielka okaże się jeszcze gorsza od oprawców.
Nagle usłyszała jakiś tupot. Otworzyła oczy widząc, że po tarasie na murze w jej stronę pędzi jeden z rosłych, zielonoskórych potworów. Mial na sobie staroświecką kolczugę a w rękach ogromny topór. Z krzywej, pełnej kłów gęby, wysunął szpetny, mięsisty jęzor. Czarne ślepia z żółtymi tęczówkami wlepił w Vannessę.

Było jednak gorzej. Panna Billingsley nie miała czasu si teraz nad tym rozwodzić. Stwór który biegł w jej stronę nie robił tego by wręczyć jej kwiaty na powitanie.
Druidka zerwała się na równe nogi i biegiem ruszyła w stronę schodów licząc na to, że zamaskowana kobieta pojawi się na nich i uwolni ją od tego natrętne.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline