Wątek: WFRP 2ed - III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2021, 08:33   #53
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Krwawy płatek śniegu wirował miotany we wszystkie strony, ciskany silnymi porywami wiatru nie chciał opaść w dół, pomiędzy dwie fale wściekłości, które starły się pod nim. Jakby obdarzony świadomością chciał odwlec moment w którym zmieni się w krwawe błoto. Jednak jego los był już spisany, zaksięgowany i odhaczony w wielkiej księdze życia. Jak los wszystkich.

Wszyscy mieli ostatecznie zmienić się w krwawe błoto…


***

-Za REWOLUCJE !!! – zakrzyknął na całe gardło Tupik – Za ODNOWICIELI !

Nie było chwili do stracenia. Wdrapał się za zgodą wielgachnej baby na jej plecy i z wysokości mógł w pełni ocenić skalę zagrożenia. Parła ku nim wyjąca, rycząca, wściekła fala, która zdawała się nie mieć końca. Najeżona orężem, przepełniona żądzą mordu, przekonana o swej sile. Drżącą ręką sięgnął do mieszka i wysupłał zeń kilka kamieni. W drugiej, równie drżącej, dzierżył już procę. Kamień, proca, kilka obrotów i … następny kamień, proca, kilka obrotów… i…

To nie miało sensu, to nie miało prawa dać przewagi, to nie mogło zatrzymać fali natarcia klanowych. Nawykli do brutalności mordercy nawet nie zauważyli tego, że któryś z ich kompanów upadł po uderzeniu w twarz. Inne pociski niegroźnie odbijały się od tarcz, pancerzy, albo niknęły w tłumie. Nie trafić było nie sposób. Tylko co to zmieniało?

Gudrun czuła ból w piersi. Ból, który każdy oddech plamił krwią. Ból… który oznaczał, że wciąż żyła. Tłum nie był idealnym miejscem do zabawy łukiem, ale jakoś udało jej się go napiąć. Przez chwilę nawet celowała w największego, pędzącego na czele ataku klanowych skurwiela, po czym wypuściła strzałę. Nie czekając na efekt ponownie przyciągnęła cięciwę do policzka. I jeszcze raz. I jeszcze…

Tylko jakie to miało znaczenie?

Theophrastus przeciskał się złorzecząc przez skotłowaną, przerażoną i wściekłą zarazem ciżbę. Brudne, śmierdzące strachem ciała świadome tego, że śmierć stanęła im przed oczyma. Wiedział, że nie ma szans na wydostanie się z bitewnego zgiełku. Ale i tak parł przed siebie.

Podobno nadzieja umiera ostatnia.

Semen odgrodziwszy się kilkoma szeregami bab, starców i dzieci od fali klanowych zwrócił się w ich stronę dobywając swej drugiej, ostatniej szabli. W drugą rękę wziął nóż świadom tego, że w bitewnym zgiełku może on oddzielać życie od śmierci. Nie był gotów na śmierć. Nie bardziej, niż zwykle. Ale wiedział, że ten dzień właśnie nadszedł.

Za późno było na modlitwy. „Raz Maty rodiła” pomyślał.

Uderzyli.

Tłum aż się ugiął pod siłą natarcia a pierwsze szeregi niczym zborze legły w tych krwawych żniwach. Topory, przeciwko tasakom, młoty i korbacze przeciwko nożom i nogom od stołów, Pancerze przeciwko łachmanom. To nie miało prawa się udać. Ryk, pisk, szczęk oręża i wycie rannych i umierających. Ktoś uderzony toporem w nogi runął na twarz a klanowy który szarżował w tym miejscu potknął się o jego ciało padając w ciżbę. Niczym szczurza watacha opadli go z każdej strony i niemal rozerwali na strzępy. Prawdziwy tryumf rewolucji!

Tylko jakie to miało znaczenie?

Najeżona orężem zgraja wbiła się głęboko w szeregi proletariackich bab, starców i dzieci. Która choć szła na rzeź, też nie pozostawała dłużna. Rozrąbywane głowy i kończyny, miażdżone ciała, krew od której człek zaczynał się ślizgać. Ostrza robiące w ludzkim ciele nowe otwory przez które wyciekało, niczym piasek w klepsydrze, życie. Krew, krzyk, szczęk i wycie. I śmierć, która tego dnia zbierała straszliwe żniwo.

Semen w ćwierć pacierza znalazł się w pierwszej lini walczących, choć robił co mógł, by odgrodzić się tłuszczą od starcia. Jednak starcy i dzieciaki nie byli w stanie dać odporu nawykłym do mordu klanowym. Doświadczony weteran wielu walk wiedział, że już po nim. Pozostało tylko drogo sprzedać swe życie. Wbił szablę pod tarczę szczerzącego się we wściekłym grymasie górala, gdy ten zasłaniał się nią przed ciosem jakiegoś starca. I wyrwał ją natychmiast by sparować uderzenie mieczem. Ręka zadrżała mu od siły ciosu, ale zdążył wbić nóż pod pachę napastnika. Znów chciał się cofnąć, ale napierali nań z każdej strony. Uchylił się przed toporem, który rozłupał łeb jakiejś baby i znów pchnął szablą. Weszła głęboko w jakiegoś górala, który wznosił właśnie oblepiony włosami i krwią młot do ciosu. Oczy wyszły mu z orbit a Semen szarpnął ręką by wydobyć szablę z trupa, który jeszcze nie wiedział o tym, że jest trupem. Śliska od krwi dłoń wypuściła gardę w chwili gdy trup nie trup szarpnął się w bok. Semen zamarł na ułamek chwili, łowiąc kątem oka nadlatujący z boku cios korbacza. Którego nie sposób było sparować…

Theophrastus niczym piskorz prześlizgiwał się w tył, choć ludzka ciżba nieubłaganie parła go w wir walki. Ułamany pocisk boleśnie go kłuł a on czuł falę mdłości z każdym oddechem. Nie wiedział tylko czy to za sprawą ścisku, smrodu, osłabienia wywołanego raną czy strachu. Ponad ramionami i głowami ludzi odgradzających go od serca boju widział wznoszące się do ciosu topory, miecze, młoty i cholera wie co jeszcze. I krew, które raz po raz wystrzeliwała fontanną w górę chlapiąc równo obie strony walczących. Kiedyś myślał, że umrze z nudów na akademickich wykładach, później myślał, że umrze omyłkowo pijąc jakiś swój specyfik. Jeszcze później myślał, że zachleje się na śmierć, to wtedy kiedy pękło mu z miłości serce. Później jeszcze kilka razy myślał o tym, że umrze ale za każdym razem były to przedwczesne obawy. Teraz jednak wiedział, wiedział to z całą pewnością, że umrze dziś. Za chwilę. W bolesnej, pełnej cierpienia śmierci jaka towarzyszyła ofiarom wszystkich bitew. I bardzo mu się ta myśl nie podobała. Nie miał żadnej broni, jeśli nie liczyć nożyka, który dobył bardziej chyba dla uspokojenia głowy, niźli do obrony. By miał tym maleństwem uczynić komuś jakąkolwiek krzywdę nie miał co marzyć. Mimo to miał go w dłoni. I kiedy ujrzał jak kolejny szereg rewolucjonistów pada, rozstępuje się i umyka przed klanową brutalnością góralskich morderców… odwrócił się i on. I z wrzaskiem, rozdając na lewo i prawo ciosy łokciami i nożykiem, rzucił się do ucieczki.

A potem poczuł uderzenie, które straszliwym bólem rozświetliło jego głowę. I szarpnięcie w tył, które sprawiło, że naraz, przez ułamek chwili, widział wirujące, krwawe płatki śniegu. A może tryskającą krew. A może…

Korin Grzechotark był Człowiekiem Imiennym. Wojenne imię wyrąbał sobie swoim toporem, który posłał do błota wielu ludzi. Nieludzi również. Nie dbał o to. Kiedy była robota do zrobienia, kiedy już się jej podjął, to robił co trzeba. Tak jak teraz, prąc w kierunku czterorękiego olbrzyma, wyrastającego ponad tłuszczę. Rozrąbał jakiegoś starca po mostek, odepchnął tarczą jakąś wrzeszczącą babę, wdeptał głowę jakiegoś malca w błoto czując jak chrupnęła mu pod buciorem. Nie dbał o to kogo zabija, gdy już zabierał się za zabijania. Krew zbryzgała go całego, ale on parł naprzód niezachwianie podniecony walką. Rzezią. Czując u swym boku wiernych towarzyszy. Walczyli w słusznej sprawie, ale to też było bez znaczenia. Zapłacono im dobrze. Ich kobiety będą miały za co kupić wiosną żywność. Oni musieli tylko zrobić swoje. Topór to opadał, to się wznosił. Raz za razem znacząc czerwienią swój ruch. Wyszczerzył z wściekłości zęby. Jak wszyscy dookoła. To był czas wściekłości. Czas umierania. Dla tych skurwysynów. Dopiero będąc tuż przed olbrzymem dostrzegł, że to jakaś ogromna baba z pałą i karzeł siedzący jej na karku. Zasłonił się tarczą przed ciosem pały po czym wzniósł topór do ciosu. Baba, karzeł?

Jakie to miało znaczenie?

Gudrun dostrzegła wielkoluda z toporem, który niczym kosiarz przedzierał się przez szeregi motłochu zostawiając za sobą krwawy szlak, klinem wbijając się głęboko z grupą carlów w ciżbę. Potrącana, szarpana, przesuwana i popychana nie była w stanie celować, ale nic innego nie przyszło jej do głowy. To był czas zabijania a gdy się już zaczęło…

A miała tylko sprzedać futra. Jaki kurwa chichot losu sprawił, że znalazła się w tym gównie. Czemu? Dziesiątki myśli przelatywały jej przez głowę a ona w tym czasie naciągnęła na ile była w stanie cięciwę i posłała pierzastą śmierć w wielkoluda.

Tupik już spoglądał śmierci w oczy. Dobył co prawda mieczyka, ale wielkolud z toporem poza zasięgiem. Nie miał jak się uchylić, nie miał jak zeskoczyć, nie miał jak zrobić cokolwiek. Nawet sparowanie topora nie wchodziło w grę. Ostrze zalśniło w powietrzu i opadło. Tupik odchylił się jak mógł, by jednocześnie nie spaść w ciżbę walczących, która by go pewnie zadeptała. Poczuł ból w piersi rozoranej narzędziem mordu a krew zachlapała mu twarz. Poczuł też szarpnięcie a Helga, matka czwórki zmarłych dzieci, zachwiała się i runęła. On zaś zdołał jedynie zeskoczyć na ziemię nie przygnieciony jej martwym ciałem, choć uwięziony pod pachą but unieruchomił go w miejscu. Topór znów wzniósł się w górę…

Korin poczuł ból i naraz świat przesłoniła ciemność. Uniesiony do ciosu topór bezwładnie wypadł z jego dłoni, kiedy nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zezując jednym okiem w pierzastą brzechwę strzały ze zdziwieniem dostrzegł, że świat cały się przewraca. A potem uderzył łbem w rozdeptane błoto uświadamiając sobie, że to nie świat się przewraca. Tylko on…

***


-Toooo…warzyszu! - głos gońca był rwany. Biegł całą drogę i teraz czerwony na twarzy z trudem łapał oddech.

-Mówcie! - Prokurator K z nerwowym niepokojem spoglądał w wyłom, gdzie walczący kotłowali się w morderczym uścisku z wielkim monstrum i z sobą nawzajem. Nie potrafił by się założyć o wynik tej mordęgi.

-Klanowi uderzyli, walczą z naszymi odwodami wzdłuż muru.

-Poślijcie strzelców na mur, to jedyne wsparcie jakie możemy im dać!

-Ale w bitwie i zamieci nie będą w stanie odróżnić kto wróg, kto przyjaciel!

-Niech strzelają do wszystkiego co się rusza! Tamci i tak już nie żyją!


***

Semen przywarł do klanowego a jego dłoń zacisnęła się na dłoni dzierżącej korbacz. Cios morderczego tłuczka niegroźnie opadł na jego plecy. Dłoń z nożem, słaba z powodu rany już miała zadać carlowi śmiertelny cios, ale ją z kolei uchwyciła druga dłoń przeciwnika. Zwarci w mocarnym uścisku stali twarzą w twarz ze sobą. Wrogowie, Bracia. Góral odchylił głowę by zdzielić go czołem a kozak wbił zęby w jego odsłoniętą szyję. Klanowy zawył, puszczając korbacz, puszczając dłoń Semena dzierżącą nóż. Chcąc odepchnąć od siebie drapieżnika. To tylko pogorszyło jego sytuację. Nóż wszedł w podbrzusze. I w udo. I jeszcze raz. Dziab, dziab, dziab. Jakiś ruch złowiony kątem oka i próba uniknięcia tego, co nieuchronne. I ból w boku. Palący, rozrywający trzewia. Nóż wbity w oczodół napastnika, którego towarzysze wepchnęli w miłosny uścisk kozaka. I ból… Wyszarpnięty ze słabnących dłoni przeciwnika topór. Osłabła dłoń z wysiłkiem unosząca oręż do ciosu na następnego przeciwnika…

Śmierć. Wszędzie śmierć. Nieuchronna. Tak pewna, jak śnieg zimą w Wissenlandzie…

Tupik poczuł, jak coś zwala się na niego. Jakieś ciało. Z nieludzkim, w pełnym tego słowa znaczeniu, wysiłkiem odepchnął wielkiego klanowego i uchylił się przed młotem, który najpewniej wbił by mu głowę między żebra na zawsze czyniąc go brzuchomówcą. Odgryzł się pchnięciem miecza i w końcu wyszarpnął but spod pachy martwej Helgi. Ktoś pchnął go z tyłu w kierunku napierających górali. Obok niego jakiś dziad sierpem przeciął udo carla do kości i choć wnet oberwał od jego towarzysza, to jednak wziął jednego do grobu razem z sobą. Do grobu. Czy ktoś w ogóle dla takiej ogromnej ilości zabitych kopał będzie groby? "Pogrzebią nas we wspólnej mogile, pogodzonych po śmierci, zbratanych jednym losem. Albo spalą. Albo…”. Ktoś uderzył go tarczą w usta. Chrupnęły zęby a Tupikowi świat zawirował w oczach. Ale odciął się wbijając mieczyk w miękkie. Przeciwnik stęknął, wybałuszył oczy, ale niziołek nie patrzył już na niego. Chciał tylko wyrwać się z tego morderczego tłoku, ocalić skórę. Chciał… Kolejny unik. Topór górala przeleciał tuż nad jego głową wbijając się w tarczę jego towarzysza. Tupik nie myślał już o tym, czego chciał, tylko o tym co musiał. Ostrze wchodzące w miękkie. Krew na dłoni, ciepła. I znów…

Gudrun nie miała czasu świętować chwili, kiedy powaliła strzałą wielkiego górala, bo wnet znalazła się w pierwszym szeregu walczących. Zwyczajnie rzeź zmiotła tych, którzy dzielili ją od wroga i naraz stanęła ze śmiercią twarzą w twarz. Odbiła cios siekiery drzewcem łuku po czym wepchnęła jego koniec w usta wrzeszczącego górala. Wytrzeszczył oczy i zachłysnął się swym krzykiem i krwią a ona wyrwała mu siekierę z dłoni i od razu musiała odbić cios włóczni. Odbiła. Włócznia zbita przez nią w bok weszła w ciało jakiegoś staruszka, który nawet nie krzyknął. Upadł. Rąbnęła siekierą w rękę górala, który go nadział i z zaskoczeniem dostrzegła, że odrąbała ją niczym młode drzewko. Krew łukiem znaczyła jej kolejny cios, ale wnet też oberwała. kiścieniem. W bok głowy. Pewnie by padła, gdyby było gdzie paść. Wciśnięta między ludzi odruchowo znów uniosła siekierę i znów rozrąbała czyjeś życie i marzenia. I jeszcze raz. I jeszcze…

Theophrastus ujrzał nad sobą czyjś but i w ostatniej chwili zdążył przetoczyć się w bok. W samą porę. Inaczej wielki góral zgniótł by mu twarz, albo rozłupał czaszkę. W poczuciu nierzeczywistości tego co robi ciął nożykiem po bucie a nie mogąc przeciąć grubej skóry ostatecznie wbił go w stopę przeciwnika. Tym razem czubek gładko pokonał opór buciora i wszedł w miękkie ciało trafiając ostatecznie na kość. „Kość klinowata czy łupkowata? A może skokowa?” przeleciało przez myśl medykusa, ale przeciwnik szarpnął się, wyrywając mu nożyk z zakrwawionej dłoni i upadł ciężko na niego samego. Przez chwilę nawet cieszył się, że ma taką ochronę, bo na wyjącego górala posypał się grad ciosów rewolucjonistów a o pomyłkę było w takim tłoku nie trudno, ale wnet przypomniał sobie o tym, że nie raz słyszał jak na polu bitwy ludzie przywaleni zwałem trupów dusili się. To nie była śmierć o jakiej by można marzyć. On w ogóle nie marzył o śmierci! Chciał żyć! Chciał…

Szarpiąc się, czując jak z rany na głowie spływa mu krew i cieknie wzdłuż szyi i policzków, Theophrastus wydostał się spod powalonego górala. W dłoni trzymał nawet kawał żelaza, jakiś pręt na którym zdążył zacisnąć palce. I z przerażeniem dostrzegł, że znajduje się pośród klanowych, którzy prą razem z nim do natarcia. A twarze tych najbliższych wykrzywia grymas wściekłości…


***

5k100
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline