Obaj dostali swoją szansę i jeszcze okazało się, że nawet dostali za nią kasę. Nikt nie twierdził, że są to kokosy (widział w ogóle ktoś kokosa?), bardziej drobne, dla JD nawet uwłaczające.
Gdyby Hector i JD byli bohaterami przedwojennych gier komputerowych, to coś takiego to się chyba nazywało quest początkowy czy jakoś tak. Ale mamy rok 2050 i takiego sprzętu to ze świecą szukać, w Avonmore to nawet prądu nie ma.
JD kończył bandażować rękę, kiedy wszedł Hector. Pan Władza z Hakiem stał przy barze. Gadał z barmanem, na tyle głośno że to było słychać, ale na tyle cicho, żeby za bardzo nie rozumieć. Bez trudu można było poznać, że dowódca tej uzbrojonej grupy znał barmana, a barman znał jego. Rodziło się pytanie, kim był ten facet i ile mógł.
Do Hectora tamten się uśmiechnął: - Dzięki, zaraz z wami na spokojnie pogadam.
Żeby głupio nie stać monter usiadł przy jednym z wolnych stołów. JD też skończył, mierzyli się jeszcze wzrokiem. Ten z hakiem po chwili się do nich usiadł, stawiając trzy szklanki i butelkę (tę trzymał pod pachą). Hector rozpoznał ją jako jedną z tych droższych, których w ogóle nie widział na stołach. Stały zawsze za plecami barmana, jak ktoś je brał to tylko na dla szklanki na dwa palce. Butelka w żadnym wypadku nie zawierała niczego przedwojennego. - W imieniu Królewskiego Hrabstwa Pittsburgh Wschodni dziękuję za udzielenie pomocy, Przepraszam za celowanie do was z bronią, ale jak sami się domyśliliście jest kurwa trochę niespokojnie. - Przesunął płyty do obu nowojorczyków. Może i były jak przedwojenne karty kredytowe, ale kilka razy grubsze i cięższe. - John Petersen, rycerz.
Wyciągnął lewą dłoń na powitanie. Czekał na wasz ruch. W jego słowach nie było żadnej próby zastraszania, próby okazania wyższości. Nie było też przymilnej radości handlarza.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |