Noc nie należała do tych, które Mark zaliczyłby do szczególnie udanych. Nie tylko z powodu nosa (który prawie wcale nie bolał). I nie z powodu snów, z których rano nic nie pamiętał, a które dość mętnie kojarzyły mu się z odgłosami podobnymi do wycia wilków.
A to, że wilki o tej porze siedziały cicho, jak myszy pod miotłą, zdecydowanie nie poprawiało mu humoru, wprost przeciwnie - miał wrażenie, że nawet natura sprzysięgła się przeciwko niemu.
Najpierw ten debil Chase, a teraz jakieś nienormalne wilki, które nie wiedziały, że nie wyje się do księżyca schowanego za chmurami. A może to kolejny debil, który łazi po mieście i zabawia się w straszenie każdego, kto jeszcze nie śpi. I ślepo wierzy w to, że wilki nie mają nic innego do roboty, jak atakować ludzi...
A na dodatek była jeszcze sprawa Jess...
Zanim zdążył zasnąć wyobraził sobie Bryana, który z gracją słonia biega po boisku, usiłując zastąpić Marka. Widok był zabawny, ale w humoru Marka nie poprawił. Ani nie zmienił poglądów najważniejszego zawodnika drużyny na przebieg najbliższego meczu. Oaks dostanie w dupę, a trener będzie mógł mieć pretensje tylko do siebie.
I do Bryana.
* * *
Ranek, jak powiadają, jest mądrzejszy od wieczora.
Gówno prawda.
Mark nie miał pomysłu ani na nocne wilków zabawy, ani na Bryana, bo zebranie paru chłopaków, by sprać tego kretyna, nie wchodziło w grę. Trzeba było wymyślić coś oryginalnego.
Nie miał też pomysłu, co zrobić z Jess.
* * *
Rozmowa, jaką prowadził ojciec, wybiła z głowy Marka myśli o wilkach, zemście, meczu i Jess.
- Co się stało? - spytał. - Kolejny trup?
Ojciec zakończył rozmowę i przeniósł wzrok na syna.
- Na szczęście nie trup - powiedział burmistrz. - Przynajmniej jeszcze nie. Ktoś kilka razy ugodził nożem Debrę Singelton. - Brandon Fitzgerald spojrzał na syna by upewnić się, że ten nie jest skończonym ignorantem w sprawach lokalnych i wie, o kogo chodzi. - Jakimś cudem przeżyła i lekarze walczą o jej życie.
- Muszę jechać do centrum. - Burmistrz zmienił temat. - Zabierzesz się ze mną? Czy dasz radę sam dotrzeć do szkoły? Nochal ci nie przeszkadza?
- Nie, tak, nie - odparł Mark. - To nos, a nie oczy - dodał, by rozjaśnić nieco swą wypowiedź. - Bez problemu dojadę do szkoły. I wrócę do domu - dodał.
Przeżuwając powoli kanapkę zastanawiał się, czy na Debrę napadł ten sam osobnik, który wcześniej zabił Mary.
I czy szeryf jest w stanie złapać kogokolwiek. Hase nie wyglądał na bystrzaka, a morderstw było w Oaks jak na lekarstwo, więc i doświadczenie szeryfa w tych sprawach było, delikatnie mówiąc, niewielkie.
Bardzo delikatnie mówiąc.
Na szczęście on nie był na miejscu szeryfa i nie do niego należało łapanie przestępców.
Dokończył śniadanie, zabrał plecak. Po chwili siedział za kierownicą i, w zasadzie trzymając się przepisów, jechał do szkoły.