Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2021, 22:33   #2
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
2054.10.01; wt; południe

Patrząc na turlające się po stole gamle ciężko szło nie wykazywać entuzjazmu. Były tam przeróżne rzeczy od papierowych zwitków talonów paliwowych robiących w mieście za podstawową walutę, poprzez przeróżne bronie i magazynki wyładowane ołowianymi pestkami, ostrza, zapasy w puszkach, elementy do renowacji fury, leki w blistrach i torebki z zielskiem, aż po metalowe ustrojstwa których przeznaczenie na pierwszy rzut oka znał może jedynie Ash. Pośród nich bardziej standardowa wydawała się nie pierwszej młodości, obdrapana krótkofalówka i to ją Lucy wzięła do rąk żeby z miną pochłoniętego fascynacją smarka pstryknąć włącznikiem przez co po salonie poniósł się suchy trzask eteru.

- Patrzcie, ma nawet baterie! - nie wiedzieć czemu ucieszyło ją działające urządzenie, mimo że przecież nie należało do The Mourners. Nikt spod łatanego niezliczoną ilość razy dachu starego domu pogrzebowego nie mógł położyć ani jednego palucha, o całej łapie nie wspominając, na czymkolwiek, co święty Mikołaj z irokezem przytargał pod ich grzeszny dach. Wszelkie dobra ściągnięte w ramach opłaty czynszu miały jechać do Browna, a stamtąd jeszcze wyżej. Tam, gdzie trumienne robaczki pokroju Żałobników nie miały prawa wstępu. Jedyne co mogły to postać pod płotem samego serca sterfy Sand Runners żeby sobie powzdychać albo pomarzyć o chwili kiedy podjadą do głównej bramy w wysokim płocie z drutu kolczastego, a ta uchyli się samoistnie za pomocą warujących wartowników i wjadą bez ani jednego słowa typu “na chuj tu was leszcze ciągnie, zgubiliście się?”, bądź coś pod klimat ogólno detroickiej bratniej miłości międzyludzkiej.

- Szuracie od razu do Browna? - pytając włożyła krótkofalówkę do podstawionego przez Geronimo wora, ale patrzyła na Skazę. Tolerowała deszcz, o wiele bardziej niż słońce. Mogła się przejechać bez krzywienia i przewalania oczami, albo chowania twarzy w głębokim, czarnym kapturze. Ze wszystkich miesięcy najbardziej lubiła październik bo to miesiąc kurczącego się dnia, niknącego światła i niepewności, która jak sierota błąka się między jesienią a zimą. Oni też byli takimi zagubionymi sierotkami, cała szóstka Żałobników… kiedyś. Teraz co prawda przybyło im lat, jednak wciąż się gubili w tej drodze po schodkach wewnątrz gangowej hierarchii.

- Ta. Nie ma na co czekać. Co? Chcesz jechać? - Skaza wrzucił do wora gadżet jaki tak zainteresował Asha i dał znać Geronimo. Ten znów zamknął wór kończąc ten krótki etap oglądania fantów. Też spojrzał z zaciekawieniem na bladolicą blondynkę.

- Pada - odpowiedziała jakby to miało wszystko tłumaczyć i po części tłumaczyło. Jeśli cokolwiek nietoksycznego sypało z nieba, wtedy szukanie Phere w domu było próżnym trudem. Włóczyła się po okolicy długimi godzinami czy to deszcz, czy to śnieg. Potem najczęściej ich drużynowy znachor musiał ją zgarnąć do swojej kostnicy i tam trzymać w cieple klnąc na jej głupotę i faszerując lekami. Które załatwiał ktoś z pozostałej trójki. Więc tak, cała piątka The Mourners zdawała sobie doskonale sprawę z pewnych prostych mechanizmów odnośnie albonoski.
Teraz też ją nosiło jednak nie chciała zostawiać Asha samego, poza tym mieli czekać na powrót reszty to czekali grzecznie na dupach.
- Przyda się ktoś rozsądny - dopowiedziała trzymając na mlecznobiałej twarzy poważną minę - Chyba że zacząłeś się mnie wstydzić, albo się obawiasz pogoni tłumu z widłami.
Czasem ktoś się zapominał, a ona wyróżniała się nie tyle budową bo była raczej niska i drobna. Jednak włosami i skórą odcinała się od otoczenia i ubrań. Z jednej strony plus bo była charakterystyczna, z drugiej minus z tego samego powodu. Ash mówił że kiedyś albinizm również występował, tylko teraz przez czasy i niespokojne sąsiedztwo ludzi czasem ponosiło.

- To jedźcie. Ja zostanę i popilnuję chałupy. Ktoś powinien tu zostać. - Ash machnął ręką na znak, że jemu wcale nie zależy na opuszczaniu domostwa w taką chlapę. Chociaż i słoneczny dzień pewnie wiele by pod tym względem nie zmienił. Cała banda wiedziała, że ogólnie ich technik i medyk w jednym nie przepadał za wychodzeniem z domu.

- I już tak nie pada. Jakby słabnąć zaczyna. Poza tym i tak jedziemy wozem. - Geronimo wskazał na widok za oknem. Padać padało nadal. Ale jakby już mniej niż z godzinę czy pół dnia temu. A i deszcz przeszkadzał głównie jak się było wystawionym na jego działanie. A to im groziło tylko w dobiegnięciu teraz do wozu a potem z wozu już u Browna. Czyli niewiele.

- Dobra to chodź. A ty bierz ten wór. I jazda! Do wozu! - Skaza podjął decyzję i wesoło krzyknął na swoją rodzinną bandę dając znać, że czas odcumować ten czterokołowy okręt z ich pogrzebowego portu. Lola i Geronimo roześmiali się, krzyknęli coś na wesoło i razem z nim ruszyli ponownie na schody i dalej na dół do głównego wyjścia.

Białowłosa ruszyła za nimi, jednak zanim doszła do progu zatrzymała się i obróciła przez ramię. Jasne, byli dorośli i każdy umiał o siebie zadbać… ale nie lubiła zostawiać Aarona samego.
- U siebie mam flaszkę whisky - zamiast prosić aby uważał i pytać czy sobie poradzi, uderzyła w inny ton. Bez niebezpieczeństwa narobienia kumplowi siary - Pod poduszką. Jak będziesz się nudził to bierz.

- Trzymasz butelkę pod poduszką? No to musi być strasznie niewygodne.
- Ash uniósł brwi do góry chyba nie spodziewając się takiego obrotu spraw. Ale oczka mu się zaśmiały jakby był gotów pomóc koleżance rozładować ten niewygodny problem.

- Śnieżka! Idziesz czy nie?! - Lola krzyknęła na nią z dołu ponaglająco już pewnie gdzieś od drzwi wejściowych. Te zresztą zgrzytnęły więc już pewnie wychodzili.

- No idę, no! - Phere odkrzyknęła i zakładając kaptur na głowę dodała ciszej - Lubię spać na twardym. Bierz, nie krępuj się… do zobaczenia później - machnęła mu ręką na pożegnie i puściła się biegem w dół po schodach w ślad za resztą.

Nie było się co dziwić, że była ostatnia. Zobaczyła a trochę usłyszała rozbawione spojrzenie Asha. A potem były schody na parter dawnego domu pogrzebowego.
- Leć, ja zamknę! - krzyknął za nią wygolony prawie na zero technik. I faktycznie ruszył za nią. Dzięki czemu mogła zbiec po zewnętrznych, zalewanych deszczem i potokami zimnych strumyków schodach. Przebiec przez kałuże na chodniku i dopaść tylnego siedzenia obok Geronimo. Bo na przedzie siedział Skaza no i oczywiście Lola za kierownicą. Zdążyła już odpalić silnik więc gdy tylko druga z blondyn trzasnęła drzwiami jej Czarnego Mustanga ten ruszył z werwą swojego dzikiego imiennika. Czarny pojazd ruszył przez zalane deszczem ulice. I chyba faktycznie opad tracił na sile. Co nie przeszkadzało wycieraczkom majtać po przedniej szybie raz za razem zgarniając nadmiar wody od deszczu i tych kałuż przez jakie pruła mechaniczna bestia.

Lola miała talent i ikrę za kierownicą jakby się urodziła w Lidze. Więc drogę do Novi pokonali całkiem sprawnie. Raz wydawało się, że blondi trochę przeforsowała gdy staranowała jedną z kałuż. Ta jednak okazała się niczego sobie bajorem jakie wyhamowało pęd maszyny, woda nagle zaczęła wdzierać się przez szczeliny drzwi do środka kabiny a ta wydawało się, że wierzgnie i stanie w środku tego bajora. Ale nie. Pomimo chwili niepewności blondyna jakoś wykierowała swoją bestię na grząski ale grunt. A jak złapała przyczepność starego asfaltu to nawet jak był pokryty mokrą trawą, mchem i błotem to znów odzyskała werwę. I po jakimś czasie elegancko hamowali z werwą przed starą rzeźnią w jakiej urzędował Brown. Ploty chodziły, że jak ktoś mu podpadł to te stare rzeźnickie haki znów były w użyciu. Ale The Mourners nie podpadli i nie mieli z nim na pieńku. Więc przeciwnie. Całkiem raźno wypadli na zewnątrz. Oprócz Loli. Ona miała minę jakby też chciała być w tej chwili z nimi ale jednak została za kierownicą.

- My do Browna. - Skaza starał się zachować powagę jak na jakiegoś biznesmena przystało co przychodzi zrobić interes z drugim. Ale dało się wyczuć, że aż pęka z dumy i radości jak się przedstawiał strażnikom w recepcji.

- I co? Macie z czym przychodzić? - sierżant co robił za odźwiernego i pierwszy kontakt z Brownem zapytał patrząc na nich z rozbawieniem i wyższością z racji wieku i pewności siebie. Skaza machnął na Geronimo a ten poklepał swoje workowe trofeum.

- No dobra. To właźcie. Jest u siebie. - sierżant roześmiał się jak dobry wujek i machnął wykałaczką w stronę drzwi jakie prowadziły do trzewi starej rzeźni. Skaza się uśmiechnął i machnął głową na resztę aby ruszali za nim.

Kociarnia ruszyła za nim pusząc dumnie ogony pod okiem starego kocura który swój pierwszy haracz ściągał pewnie gdy oni jeszcze na gówno papu wołali. Niemniej każdy kiedyś zaczynał, a to był ich wielki dzień. Gangerka puściła indiańskiego Mikołaja przodem zamykając kondukt żałobny, któremu do żałoby było tak daleko jak z Detroit do Vegas. Nastrój udzielił się nawet poważnej zwykle Phere do tego stopnia, że mijając sierżanta puściła mu własny uśmiech i mrugnęła wymalowanym na pandę okiem. Dary przyniesiono, teraz pozostawało czekać na reakcję ich kapryśnego przełożonego. W głębi ducha dziewczyna liczyła że obejdzie się bez kręcenia nosem, że ten gambel stary, a tamten ma nadtłuczoną obudowę. W końcu nie rozbijali się po rewirze Schultza, haracz ściągnięto od zwykłych cywili spoza gangu. Czyli nikogo kogo było stać na zakup Merola. Albo wparowanie do Cylindra na parę kolejek.

Browna zastali w jego biurze. Co pewnie i przed wojną było biurem. Chociaż nie tak zagraconym fantami jak teraz. Trochę to wyglądało jak sklep z jakimiś gruchotami i fantami. Ale kto wie? Może taki Ash wypatrzył by tu coś ciekawego? Tak na pierwszy rzut oka nie dało się rozpoznać czy to jakieś fanty na wymianę, trofea, zasoby na czarną godzinę czy jeszcze coś innego. Ale był sam gospodarz. I Hook co zamiast jednej łapy miał właśnie iście piracki hak. Lub rzeźnicki. I jak Brown potrzebował twardych argumentów to właśnie zwykle Hook wchodził do rozmowy. Był też jeszcze jakiś szczurkowaty koleś, pewnie Gizmo co był cwaniakiem i liczykrupą Browna. Siedział na krześle przed biurkiem jakby Mourners zastali ich w trakcie jakiejś rozmowy. W gabinecie jak zwykle unosił się zapach palonego zielska. Ale trudno było o pomieszczenie czy pojazd zajmowane przez Runnerów gdzie nie dało się wyczuć tego charakterystycznego zapachu.

- O. Nasze młode latorośle. - Brown obdarzył trójkę młodych gangerów zaciekawionym spojrzeniem. Od razu dojrzał wór w łapach Geronimo ale udawał, że go nie widzi i nie wie po co przyszli.

- No. Jesteśmy. I tak jak mówiłem Brown. My nie nawalamy. I zebraliśmy fanty. - Skaza znów starał się zachować powagę ale widać było, że ekscytacja aż go roznosi. Machnął na ich mięśniaka i ten postawił na środku biurka wór z zebranymi fantami. Ostrożnie go położył aby się nie wysypały i cofnął się do tyłu czekając teraz co się stanie.

- I jak poszło? - Brown zapytał otwierając worek i sięgając do środka. Akurat wyjął ten sam fant co wcześniej tak zaciekawił Asha. Też go zaciekawił. I słuchał relacji szefa Mourinersów. Ten nie rozpisywał się zbytnio, właściwie wcale. Powiedział, że poszło gładko i nikt nie robił problemów. I tylko się dziwili czemu nie przyjechał sam Stary Pete jak zwykle. No to Brown może się spodziewać jakichś pytań w tej sprawie. Ale poza tym poszło całkiem gładko. Geronimo w milczeniu kiwał głową potwierdzając słowa szefa.

- Aha. Czyli gładko poszło. No dobrze. To dobrze, że dobrze. Hook, weź to zabierz. - Brown kiwał też głową na znak, że słucha. Wyjął jeszcze krótkofalówkę jaką wcześniej oglądała Śnieżka, też ją pstryknął i prychnął z rozbawienia jak się rozległ trzask eteru. Ale ją też wrzucił z powrotem do wora a jego mięśniak sięgnął po wór i zarzucił sobie na plecy po czym wyszedł z nim z pokoju.

- Dobra robota. Macie tu swoją dolę. - powiedział wyciągając z szuflady kopertę. I rzucił ją na środek biurka. Skaza złapał ją, otworzył, oczka mu się zaśmiały po czym schował ją za pazuchę kurtki. Lucy nie widziała co tam dokładnie jest ale sądząc po kształcie i lekkości to pewnie bony na paliwo. Uniwersalny środek płatniczy w mieście i poza nim.

- Jasne, Brown, jasne. Wiesz jakbyś jeszcze coś potrzebował albo miał jakąś robotę to daj znać. My możemy się tym zająć. - rzucił Skaza wesołym głosem. Szef rejonu pokiwał mądrze głową dając znać, że będzie miał to na uwadze i spojrzał na swojego doradcę. Trudno było powiedzieć czy przypadkiem czy nie, dali sobie jakiś znak czy nie ale niespodziewanie ten zwrócił się do młodych gangerów.

- Tak Skaza. Właściwie to może bym miał jeszcze jakąś robotę. - odparł trochę zaskakując i osadzając w miejscu rozmówce. Ten się chyba tego nie spodziewał, że jego oferta może tak szybko zostać rozważona i przyjęta.

- Tak? A jaką? - zapytał nieco ostrożniej nie wiedząc się czego się spodziewać. Do tej pory nie mieli dostępu do takich ważniaków jak Brown to i nie mieli co marzyć o tym by brać robotę bezpośrednio od niego.

No i Brown streścił im o co chodzi. O rafę. Tą zajętą przez Hegemona i jego mutków. I zaminowaną przez Ligę zanim stamtąd odeszła. No niewiele dało się zrobić póki to była jedna wielka tykająca bomba na gigantycznych zbiornikach ropy. Więc zanim coś by się ruszyło w interesie trzeba było się tam trochę rozejrzeć. Sprawdzić te bomby, czy dalej są aktywne. No i jak to tam w ogóle wygląda. Da się tam wejść? Bo przecież jakby “coś się działo” no to trzeba by tam wejść. I to całą parą i kupą. Więc najpierw trzeba było rozpoznać teren. Sprawdzić tam co jest co. No wiadomo. Niełatwe zadanie. No ale to by było coś. Całe miasto by pamiętało kozaków jacy by zrobili w wała Hegemona. I odzyskano by najlepszą rafę w mieście.

- Pomyślcie o tym Skaza. Pomyślcie. Ja wiem, że to nie jest łatwa sprawa. No ale szukamy takich kozaków. Jak widzicie przydaliby nam się. Daj znać jak się zdecydujecie. - Brown dał znak, że właściwie mogą już odejść. I wcale nie wymaga natychmiastowej wypowiedzi. Skaza pokiwał głową i młodzieńczy entuzjazm już z niego wyparował gdy zdał sobie sprawę o co toczy się gra. Brown jasno dał do zrozumienia, że działa w imieniu najwyższych władz gangu. A sprawa miała zasięg na całe miasto. Więc pewnie nie tylko ich pytał albo będzie pytał. I nie tylko Brown. Szukano kogoś do tego niebezpiecznego zadania.

Pod czarnym kapturem Phere zmarszczyła czoło. Brown zaliczył niezły przeskok od ściągania czynszu do zwiadu i odbicia rafinerii obsadzonej przez Gas Drinkersów jak psie jaja pchłami.
- Ogarniemy - mruknęła cicho, bardziej do pleców Skazy niż do Browna. Zrobiła krok w bok, wychodząc z cienia towarzyszy.
- Wiecie czy przeżył ktokolwiek odpowiedzialny za rozstawienie tych min i bomb? - zapytała Browna - To byli sami ludzie z Ligii, czy ktoś im w tym pomagał? Inne gangi. - część o tym, że pieprzone mutanty przez tyle czasu same mogły rozbroić połowę bomb, przemieścić je po swojemu i od nowa uzbroić… nad tym postanowiła się martwić później.

- Tak, o ile wiem to w Lidze wciąż ktoś jest kto rozstawiał te bomby. Jakbyście byli gotowi się podjąć tej roboty to możemy zorganizować wam spotkanie z nimi. - Brown przeniósł wzrok na milczącą dotąd blondynkę, najdrobniejsza z trójki młodego pokolenia gangerów. Skaza i Geronimo też chyba się trochę nie spodziewali, że się odezwie ale milczeli jakby przytłaczał ich ciężar zadania.

Brzmiało jak samobójstwo, wyglądało jak samobójstwo i samobójstwem ewidentnie było. Lucy nie dziwiły miny kompanów, jej samej też nie było do śmiechu. Dopiero co zgarnęli swój pierwszy haracz, a to co proponował Brown? To było nie dość, że samobójstwo to jeszcze na dodatek ekspresowe.
- No co się tak lampicie? - odpowiedziała im burcząco, rozkładając ręce - I co macie takie miny jakbyście byli sztywniakami z Downtown? Kto ma to zrobić, smętni Schultze? A może ci dresiarze od Huronów, albo kolorowe małpy z Camino że o Parkerach nie wspomnę? - prychnęła krótko i wypuściła powietrze ze świstem. Przez zęby - No przecież… pójdę, nie? A wy? Nie chcecie chyba żeby wstrzymali Wyścigi przez taką pierdołę jak brak wachy!

- O proszę. Młoda ma jaja.
- zaśmiał się rubasznie Brown a Gizmo mu zawtórował. Akurat wrócił Hook ale nie wiedząc o co chodzi oszczędził sobie śmiechów. Kompanom Śnieżki też coś nie bardzo było do śmiechu.

- Dobra Brown, my to jeszcze musimy obgadać. Jutro ci powiemy dobra? - Skaza miał minę jakby stał nad skrajem przepaści. I każda z opcji wydawała mu się równie kusząca co zabójcza. Złapał za ramię Lucy, dał znak Geronimo i razem wyszli z powrotem na korytarz. Brown coś tam jeszcze mówił, że pewnie i spoko. Ale na korytarzu już byli sami i dyskusja zaczęła się prawie z miejsca.

- Chcesz tam pójść?! Poważnie? To przecież nie będzie ciuciubabka z jakimiś dzieciakami. Jak cię złapią to po tobie. - Skaza znów starał się zachować powagę ale niezbyt mu wychodziło. Też widocznie odbierał zadanie rozpoznania rafy jako samobójcze albo prawie. Geronimo się nie odzywał ale patrzył nerwowo na nich oboje i trochę się oglądał jakby sprawdzał czy ktoś ich nie goni z siekierą albo co. Trzasnęli drzwiami gdzie znów zastali sierżanta i jego pomagierów co im machnął, tym razem na pożegnanie i wyszli znów na deszcz jaki wciąż padał na zewnątrz.

- Tak, jak mnie złapią to czapa - albinoska przyznała bez mrugnięcia okiem. Widzieli tę sprawę bardzo podobnie. Odsapnęła cicho, podchodząc parę kroków aż stanęła przed Skazą. Przyglądała mu się uważnie, ale na uszy jej nie padło. Martwił się.
- Gery… - ściszyła głos - Gery no… ale co jeśli się uda? Nie chciałbyś wejść prosto do pierwszej ligii? Być na ustach całego miasta? Jeżeli się uda każdy w naszej dzielnicy będzie wiedział o The Mourners, chętni do dołączenia zaczną się pchać drzwiami i oknami… a ty to wykorzystasz jak zawsze. - położyła mu dłonie na ramionach i mówiła dalej - Daj spokój Gery, równie dobrze jutro może mnie zajebać jakiś naćpany zjeb któremu się uwali w bani że uciekłam od Drinkersów bo wyglądam jakby mnie w wybielaczu matka zostawiła zanim poszła w melanż na cały weekend… pójdę, ale nie na pałę. Słyszałeś Browna, ogarnie nam typa co te ładunki podkładał. Pogadamy z Ashem i… zobaczymy komu Duchy będą sprzyjać w tym rozdaniu.

- Spierdalamy? -
Lola nie wiedząc czemu pozostała trójka wypadła z takim impetem na schody z rzeźni cisnęła za okno szluga i rozgrzała auto jakby mieli się zaraz ewakuować. I ewakuowała ich w trymiga. Dopiero po drodze Geronimo jej wyjaśnił co jest grane bo Skaza gryzł się sam na sam ze swoimi myślami.

- … I wtedy Lucy powiedziała, że tam pójdzie. - zakończył młody irokez nachylając się nieco pomiędzy szczelinę przednich siedzeń aby wyjaśnić blondynie za kółkiem co ich tak wywabiło ze środka rzeźni. A ta niespodziewanie roześmiała się serdecznie.

- I dobrze! I bardzo dobrze! Śnieżka ma rację! Zróbmy to! - zawołała wesoło młoda hedonistka jakby chodziło o dyskusję kto skoczy za róg po piwo.

- Pogięło cię? To chodzi o rafę. O Hegemona. Stamtąd nikt jeszcze nie wrócił. - Skaza obdarzył ją zirytowanym spojrzeniem jakby podejrzewał, że powinna być rozsądniejsza i nie gadać takich głupot.

- A ktoś w ogóle próbował? Daj spokój Skaza. Zróbmy to. Lucy jest niezła w te klocki. Nawet jak tylko tam pójdzie, rozejrzy się i wróci, nawet jakby nie wlazła do środka. To już jest coś. Będą skakać wokół nas jak pchły. No a przecież nie trzeba załatwiać wszystkiego za jednym razem nie? A jak się uda? Hej! Może umówię się z Jay! O! Albo z Patti! Wiecie, że miałam kiedyś jej majtki? - blondyna za kółkiem nie czuła się jakoś rażona spojrzeniem szefa i wesoło tokowała dalej. Jakby uważała, że sprawa nie jest tak beznadziejna jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. A wzmianka o gwiazdach Ligii przykuła uwagę chłopaków. Kto by się nie chciał umówić z Jay albo Patti!?

- Miałaś majtki Patti? - mimo wszystko Geronimo nie mógł w to chyba uwierzyć. - I się nie pochwaliłaś? - dziwił się jeszcze bardziej. W końcu wszyscy wiedzieli, że Patti uchodziła za jedną z najśliczniejszych gwiazd Ligi ostatnich sezonów. I miała zwyczaj wyrzucania przez okno swoich majtek na początku wyścigu. Co niezmiennie powodwało potem istne wojny o ten cenny gambel.

- No tak, dorwałam je jak je kiedyś rzuciła. Ale jacyś kutasiarze mi potem je wyrwali. Ale jakbym ja albo ktoś z nas zrobili ten numer z rafą to ej! Na pewno sama by nam je dała! - koleżanka skrzywiła się nieco, że te cenna pamiątka była jej własnością przez mgnienie oka. Ale szybko rozwinęła przed nimi weselszą alternatywę jakby to wyglądało jakby udało się z tą rafą. Przecież cała Liga by im była wdzięczna w ten czy inny sposób! I tak zahamowała przed starym domem pogrzebowym. Tak samo finezyjnie jak przed starą rzeźnią. W oknie piętra zobaczyli sylwetkę Asha który pewnie sprawdzał kto, po co i w jakim stanie zajechał.

- Cholera, szkoda że Dziki nie rzuca swoich bokserek - Phere jęknęła cicho, kręcąc głową. Oddałaby ostatnie pestki do spluwy i ostatnią koszulę żeby chociaż się z nią piwa napił. Gdyby się udało ogarnąć rafinerię kto wie? Przejażdżka jego furą, taka prywatna i bez dodatkowych ogonów z pewnością była warta grzechu. O ile nie rozwaliłby się popisowo z nią na pokładzie, ale trudno. To dopiero byłaby epicka kraksa!
- Kto wie? Jeśli byśmy odstawili ten numer może Stan by nas zauważył? - tym razem na jej twarzy pojawił się pełen uśmiech. Poprawiła kaptur aby zakryć dokładniej swoja minę i wysiadła.

- No najpierw trzeba by przeżyć aby się cieszyć jakimiś gaciami albo uwagą. - burknął zgryźliwie Skaza i ze złością trzepnął drzwiami fury. Po chwili cała czwórka wchodziła albo wbiegała po zewnętrznych schodach a Ash już zdążył zejść na dół i otworzyć drzwi. I po paru chwilach znów byli w komplecie w salonie na piętrze jak z parę kwadransów temu. Tylko tym razem już bez wora z fantami. A towarzystwo chociaż po ogólnikach przedstawiła Ashowi co im zaproponował Brown. Lola bez skrępowania wzięła stronę Lucy i twardo się tego trzymała. Ash wyglądał na przejętego ale milczał. Geronimo za to bez skrępowania czekał na decyzję Skazy. Ich lider usiadł w fotelu, oparł łokcie na kolanach i złożył dłonie częściowo zasłaniając twarz. I milczał. Ewidentnie nad tym wszystkim główkując.

- To ja nie wiem… Ale jak to zrobimy? Robimy to? Będziemy tam iść? - Ash nie bardzo widząc przełomu w dyskusji trochę nieporadnie rozejrzał się po pozostałej czwórce. Spojrzenie usilnie wracało mu do Skazy który zazwyczaj nie miał takich problemów decyzyjnych. Ale też dotąd nie trafiła im się sprawa takiego kalibru.

- Brown nam załatwi spotkanie z kimś kto te miny podkładał - Phere dodała i zdjęła kurtkę. Trzepnęła nią zanim odwiesiła na oparcie krzesła. - Jeżeli się dowiemy co tam pozakładali i jak to wygląda odpadnie problem że przypadkiem w to wdepnę… zresztą Lola dobrze mówi, da się sprawę ogarnąć na raty. Za pierwszym razem zobaczy się ilu ich tam jest, a pewnie od pyty. Muszą wystawiać warty, o którejś się zmieniają, nie? Każdy obiekt ma słabe punkty, jakieś dziury w murze albo tunele klimatyzacji. Możnaby też część z nich wywabić wysadzając coś w okolicy, to się już na miejscu rozezna. Najbliżej pójdę sama, tak będzie najbezpieczniej - popatrzyła na Asha - Najmniej hałasu narobię, a w razie przypału łatwiej zwinę się w pojedynkę niż mielibyśmy spieprzać grupą.

Popatrzyła po każdej twarzy w pokoju, aż skończyła na Skazie i to do niego podeszła powoli, dzięki czemu miała czas aby mu się przyjrzeć. Siedział spięty i zamyślony. Denerwował się, nie lubiła go takiego. Zwłaszcza gdy denerwował się z jej powodu.
- Daj spokój Roger, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - wyszeptała i klęknęła przed nim, a po chwili przysiadła opierając się plecami o jego lewą nogę. Mogła dzięki temu patrzeć od dołu na częściowo ukrytą twarz - Nikt tam nie wleci na przypał, zrobimy to z partyzanta… i jeśli zacznie się ostro chrzanić to zawinę się tak, żeby mnie nie gonili. Zgódź się, bez ciebie to i tak bez sensu, jak wszystko inne.

- Dziewczyno nie wiesz na co się piszesz.
- westchnął ciężko opierając się o oparcie fotelu. Ale nie zrzucił jej ani nie odepchnął. Sufitował chwilę a pozostała trójka stała rozproszona po różnych kątach salonu.

- Nikt nie wie. Bo nikogo tam nie było. Najpierw bo kwarantanna potem bo Hegemon. Ale ja w ogóle to tam byłam kiedyś parę razy. Jak jeszcze było normalnie. Się dało tam zobaczyć kogoś z Ligi albo wymienić jakieś fanty. Tam pewnie całkiem sporo osób bywało. - druga z blondynek wzruszyła ramionami przypominając pozostałym, że jeszcze całkiem niedawno Pontiac funkcjonowało całkiem nieźle, jak większość innych zamieszkałych części miasta.

- No ja to się nie nadaję do takich rzeczy. Ale jakbyście przywieźli tu te bomby, to mógłbym rzucić okiem. Tylko nie wiem co to za bomby. To nie wiem czy można je przenosić. - Ash znów nie bardzo wiedząc co z tego wyjdzie spróbował zaoferować swoją pomoc w takim przedsięwzięciu. No ale skoro jego opuszczanie domu było skrajnie utrudnione przez niego samego i jego fobie to nie było to takie proste.

- No ja mogę pójść z Lucy jeśli trzeba. Dać komuś w łeb czy co. - Geronimo widząc, że szala przechyla się na korzyść dziewczyn w końcu zaoferował się w pomocy. Chociaż tonem który wskazywał, że jeszcze może się wycofać, zwłaszcza jakby ich lider to zanegował.

- Nie. - Skaza odezwał się wciąż nie patrząc na żadnego z nich tylko gdzieś w brudny i poplamiony sufit. To ich uciszyło i zbystrzeli patrząc na niego bo taką krótką wypowiedź trudno było zinterpretować.

- Podwieziemy ją ile się da. Ale potem pójdzie sama. Inni będą ją tylko zdradzać. Jak jej się nie uda to nikomu z nas się nie uda. - powiedział w końcu co miał na myśli. I sądząc po minach pozostałej trójki chyba mimo wszystko ich zaskoczył.

- Pójdziesz dalej sama. I rozejrzysz się. Do tej rafy to jest kawałek od brzegów strefy. Ale najpierw trzeba będzie pogadać jutro z Brownem czy tam w ogóle można wejść ot tak. Czy jest już po tej zarazie. - podniósł głowę i wreszcie spojrzał najpierw na Lucy co siedziała mu przy kolanach a potem na pozostałych gdy obwieszczał im swoją decyzję.

Ledwo to powiedział albinoska zadarła głowę do góry robiąc triumfalne “Yeaaaaah!”. Jeszcze nie skończyła się drzeć a już obejmowała Rogera ściskając go mocno za szyję. Zgodził się, pies trącał czy się uda. Nie dowiedzą się, jeśli nie spróbują!
- Dzięki, dzięki, dzięki, dzięki! - śmiała się klęcząc i uściskiem kwitując namacalnie odczuwaną radość. - Jedźmy od razu, nie ma co czekać aż nas wyrolują! Słyszeliście, wszędzie szukają chętnych. To jak z tym haraczem, zgłośmy się pierwsi i wyprzedźmy konkurencję! Przy okazji piłka będzie po stronie Browna. Jak mu zależy to i na rano ustawi spotkanie jeśli wcześnie puści posłańca!

Gdy padła zgoda Skazy reszta potoczyła się już z automatu. Całą piątką wylecieli z powrotem na deszcz i wpakowali się do fury. Lola dała po garach ruszając z piskiem opon, a żegnała ich chuda sylwetka Asha stojąca w progu domu.
 
Dydelfina jest offline