Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2021, 23:02   #89
Pinn
 
Pinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputację
Unhappy Ostatnie Tango W Coronet City...

- Musisz popracować nad refleksem w łapaniu za spust…

Słowa Lyn, wywołały na twarzy Lydy, tylko gorzki, ale zarazem rozbawiony grymas. Przemytniczka była naprawdę dobra w łapaniu za spust, w wielu znaczeniach tego słowa, i tylko pokiwała głową, wiedząc, że każda sekunda, kiedy Vundanie się przegrupowują działa na nich niekorzyść. Niemniej Kapitan wiedziała, że zbiry trafiły na potężnych przeciwników i za sprawą lepszej taktyki wkrótce, czerwonoskórzy, pozornie gruboskórni gangerzy, będą rzut beretem martwi i usmażeni jak guar na rożnie, dymiąc potężnymi dziurami po strzałach prosto z piersi. Rot złapała DL-44 i spojrzała przez lunetę, wciskając mały żółty przycisk z boku pistoletu, który uaktywnił termowizję. Trans-kobieta uśmiechnęła się gotowa do akcji.

- Edge! Rusz dupę, weźmiemy ich od tyłu!

Na słowa gwiezdnej szmuglerki, weteran przewrócił tylko oczami i dość pretensjonalnie, nietypowo dla siebie westchnął. Rot wiedziała, że nie cierpi jej stylu bycia, ale sam Allcax też nieco ją mierził. Od początku znajomości, plus przez długi czas, kiedy lecieli na Corellię, nie zdjął emocjonalnego pancerza w porównaniu do Indygo. Nawet Tiamath zrobiła się nieco bardziej żywa i kontaktowa. Przez ułamek sekundy dość młoda kobieta, poczuła dziwne wrażenie, kiedy tylko pomyślała o Zabraczce, jakby jakaś wysoko błyszcząca na północ nocnego nieba, gwiazda przez chwilę zamigotała a potem zgasła…

***

Tiamath stała, czując gęsty smród ścieków i smogu, nad małym kanałem wodnym przecinającym portową dzielnicę, w której statki morskie, podróżowały głównie handlowo między Coronet City a Ono-Bay. To wąskie pasmo wody nie można było nazwać rzeką- bez dwóch zdań. Zielona od rosnących na brudzie glonów, czarne i mieniące się tęczą ścieżki oleju oraz paliwa, a na dodatek mnóstwo worków na śmieci wyrzucanych z przy portowych kawalerek i płynące chyba przez całe Sumoggu puste, i tekturowe kubki po corus-coli z logiem Mac-Wana, przemoczone i samotne jak ona sama.

Stojąc na małej betonowej przystani, nieco zamroczona przyglądała się dwóm łódką i jednej grawitacyjnej szerokiej łodzi do przewożenia wolno stojących skrzyń a czasem i ludzi. Przypomniała jej się Lyda, która paliła jak smok Krayt, na którego bezcenne perły polowała kiedyś z grupą myśliwych w czasie, krótkiego pobytu na Tatooine. Zabójczyni w tym momencie również chciała przykopcić papierosa mimo, że nie paliła pięć lat a wtedy tylko okazyjnie… nieco kręciło jej się w głowie, po połowicznie i powoli wypijanych trunkach.

Odwiedziła trzy portowe speluny, w jednej prawie dowiedziała się czegoś konkretnego o Horusie, w pozostałych tylko musiała patrzeć chłodnym, bezwzględnym wzrokiem na dokerów, którzy najchętniej, by ją zgwałcili, więc z jasnym przekazem odsłaniała długi bicz elektryczny i mniej preferowany pistolet DH-17. Horus, był znany z zamiłowania do hazardu i często, kiedy dostarczał ładunki na Corellię, spędzał czas w “Radosnym Kutrze” stawiając swoje kredyty. Dodatkowo Tiamath dowiedziała się, że ma silne powiązania z Smoggersami. Podobno sam prawie do nich należał, jednak nieoficjalnie, coś jak daleki krewny; brał od nich zlecenia pędząc przez odległe krawędzie Galaktyki w F-55, Węgorzu. Podobno jego statek należał do najlepszych i najszybszych, jak również trudno wykrywalnych, miał nie tylko maskowanie przed radarami, ale również kamuflaż optyczny. Szczerze powiedziawszy właśnie najwięcej dowiedziała się o skoczku Horusa, bo ten wywoływał największe emocje wśród chlejących rum dokerów. Raz podobno, prawie przegrał go w pazaaka, ale ostatecznie zachował szybką, wąską fregatę. Tiamath napisała na persokomie, odsłaniając klapkę, wiadomość do Kapitan, a pomarańczowa łuna ekranu odbijała się w jej oczach.

“Dowiedziałam się nieco w przy portowych barach na temat Alexa Horusa. Niestety nic o naszym głównym celu, ale podobno zmienia kobiety jak rękawiczki. Statek tego gościa, jest chyba na równi zaawansowany z Twoim i ten przemytnik ma powiązania z Smoggersami. Powęszę nieco na ich temat a potem możemy spotkać się kiedy załatwicie tropy w Motelu. Nawiasem, jak Wam idzie?”


Cicha zabójczyni wysłała wiadomość i spojrzała jak jakiś wodny, kanałowy wąż pląta się z ciemno-zielonej wodzie. Wtedy to chwilowe odwrócenie uwagi, nagle wyostrzyło jej zmysły. Poczuła bardzo negatywną energię, Moc jakby zadrżała i przebiegła jej wzdłuż kręgosłupa, kończąc na rogach na głowie. Aura była złowroga, bezwzględna, ale nie wściekła, lecz raczej chłodna i zdeterminowana, pełna sadyzmu oraz egotyzmu. Kobieta kiedyś poznała kogoś o podobnym ładunku niepisanych, promieniujących uczuć. Był to jeden z jej nauczycieli, Inkwizytor z Korriban, który zlecił im ostateczny sprawdzian, mający przecież zabić większość akolitów… jednak wtedy zrezygnowała z ścieżki Sitha, mimo wszystko ucząc się wiele cennych lekcji.

Tiamath złapała za bicz elektryczny, trzymając palec z pomalowanym paznokciem na aktywatorze. Wtedy wreszcie odważyła się odwrócić głowę do miejsca, gdzie pulsowała energia, nieznanej podłej duszy.

Zobaczyła siedzącego na zbiorze pustych skrzyń białego jak mleko mężczyznę, pozbawionego owłosienia. Był to Rattataki, członek prawie wymarłego gatunku z niegościnnego Rattatak na dalekich krańcach zewnętrznych rubieży, z wytatuowaną czarno twarzą jak również wąskimi ustami, oraz licznymi ozdobami z srebrnym kolczyków. Zabraczka od razu poznała w nim bezwzględnego i wyszkolonego zabójcę. Patrzył na nią chłodnymi, białymi tak jak skóra tęczówkami. Wnet uśmiechnął się podrzucając coś co było srebrną monetą, rodem z jego macierzystego świata. Okrągły skrawek metalu obrócił się parze razy w powietrzu a potem wylądował na okutej w rękawicę dłoni.




RODIA THORAM, EKS-ZABÓJCA BRACTWA CISZY


-A więc umrzesz…- powiedział głosem wypranym z emocji.

Kobieta analizowała sytuację, szukała możliwej taktyki i słabych punktów ku niewiedzy kobiety, człowieka wysłanego przez Nadzorcę Adara z Phat IV, Rodii który wszak pomimo imienia nie miał nic z zielonoskórych obcych, z czułkami i wielkimi czarnymi oczami. Pancerz mordercy wydawał się jego dużym atutem. Niekrępujący ruchów, czarny z ciemno czerwonymi detalami… składał się z kilku nakładających się elementów. Najmocniejsze były metalowe płyty w kluczowych witalnych miejscach. Tiamath z podziwem odkryła, że jest zrobiony z czarnego metalu, w którym płynęły niebieskie żyły. Był to drogocenny, wręcz egzotyczny onyxomirtan, Zabraczka widziała taki na pancerzu Inkwizytora. Los bywa przewrotny i czasem, okrutnie oraz ironicznie lubi się powtarzać. Wiedziała, że metal jest odporny na ogień z blasterów i w dużym stopniu mieczy świetlnych, jego najcenniejsze, najłatwiej dostępne złoża w kalderach wygasłych wulkanów na Mustafarze wyczerpały się przeszło 250 lat temu…

Większość uniformu Rattataka, był jednak zrobiony z wiele razy nałożonych hexów, włókien carbonetu, a w wielu miejscach znajdowały się komory z żelem reaktywnym. Będzie musiała wziąć to pod uwagę, bo ta substancja, lekka w nieaktywowanym stanie kondensowała się w ciężkie, kryształy pod wpływem blasta lub uderzenia wręcz. Ostatnim, ale znaczącym elementem był biały, namalowany symbol dłoni, która jakby ściekała w dół w krwi, z małą czaszką wkomponowaną na środku znaku. Tiamath nie widziała nigdy takiego symbolu, ale nieco słyszała o wielu Gildiach i Domach zabójców wzdłuż galaktyki.

-Kim jesteś?- powiedziała patrząc mu w oczy, jak zabójczyni, równemu sobie zabójcy, Tiamath w żadnym wypadku nie lekceważąc go, i generując w sobie koncentrację bojową.

-Rodia. Rodia Thoram. Ostatnia osoba, którą ujrzysz w życiu.- powiedział Rattataki, z nutą udawanego współczucia.- Lecę za Wami prosto od Phat. Nikt inny jak sam, słaby, żałosny Adar wysłał mnie za Wami… Ale mam dość jego dużych ilości kredytów, posadki na tym gównianym księżycu i haremu Kartelu… nie… Jestem drapieżnikiem, łowcą. Nic innego nie wtłacza tyle życia do mojej czarnej krwi co polowanie.

-Może to będzie Twoje ostatnie…- powiedziała jak kamień Tiamath, jednak ku swojemu niepokojowi zauważyła wahanie w swoim głosie, na co Rodia odpowiedział patrząc jej w oczy z odległym zadowoleniem.

-Nie sądzę. Gracie “O GRACE” na bardzo wysokich stawkach. Zapewne nie macie wtyczki w Najwyższym Porządku. Ja mam. W Wywiadzie.- Rodia powiedział to tak, jakby kochał tylko ton i dominację swojego głosu, jako jedynego na świecie.- Nie wiesz, ale ten wasz dziadziuś a w zasadzie tatuś, Khalido kiedyś zrobił dziecko Vintorri. Nie wiem ile ma teraz lat, ale to on pomógł jej uciec od Ojca Generała… jak sądzisz zhańbił swój Imperialny mundur? Bo na pewno, nie jest miło, kiedy Twój kumpel znany z Imperialnej akademii oficerskiej, uwodzi Twoją młodszą o trzydzieści lat córkę.

-Pierdolisz.

-Nie pierdolę. Z tego co wiem, kiedy lecieliśmy na Corellię, Mos Myrro zostało zbombardowane z orbity, wybite w pień a Khalido pochwycony przez oddziały specjalne. Więc Kochanie… pożegnaj się z wypłatą.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=ZpuROwy_8mg&ab_channel=earthatic[/media]


Tiamath z każdą chwilą, kiedy płatny zabójca, sycił się swoimi słowami, prawdziwymi lub nie korzystała z jego gasnącej nieuwagi czekając na odpowiednią chwilę- bicz aktywował się jasno, biało skrzącymi się błyskawicami i uderzył prosto w siedzącego na skrzyniach Rodię. Ten odskoczył w ostatniej chwili, śmiejąc się szaleńczo w gorączce walki. Z jego góry dłoni wysunęły się wszczepione pazury, również z onyxomirtanu, rozpędził się i wyskoczył z taką energią, że napierając z wysokości, Tiamath widziała taką siłę i prędkość tylko u doświadczonych wojowników Sithów na Korriban. Ten jednak nie używał mocy, czuła to. Zamiast tego jego ciało było naszpikowane cybernetyką tak mocno, że prawie nie przypominał organika. Zabraczka odskoczyła w ostatniej chwili, bicz nie nadawał się do tak bliskiej, szybkiej wymiany ciosów- chwyciła prawie zapomnianą już w Galaktyce broń. Miecz świetlny, z zakrzywioną rękojeścią, z energetycznym, czerwonym ostrzem, który wysunął się z dźwiękiem zwiastującym kłopoty.

Wojowniczka rzuciła bicz, i zaczęła czekać na sposobność do kontry przeciwnika. Okrążali się jak dwa, dzikie drapieżne koty. Oboje było wyszkolonymi, niebezpiecznymi, wypełnionymi koncentracją zabójcami. Ich bronie skrzyżowały się. Odporny na broń Sithów, wulkaniczny kryształ zablokował szybki cios z boku. Miecz świetlny iskrzył się i pulsował, bucząc a pazury nagrzały się do czerwoności, jednak nie pękły, skupiając energię w teraz jarzących się błękitnych żyłach minerału. Twarze dwójki zbliżyły się niemal jak do pocałunku i oddaliły się szykując na kolejną wymianę cięć i pchnięć. Walczyli jak demony, u krańcu czasów. Szybkość pojedynkujących się była zatrważająca, a refleks nie mógł należeć do zwyczajnych ludzi.

Rodia, z początkowej przesadzonej pewności siebie, zrobił się ostrożniejszy, atakował rzadziej i skupiał się na defensywie. W tym momencie w umyśle Tiamath zapaliło się jasne światło- TERAZ!

Luka w obronie pozwoliła jej zaatakować pewnym pchnięciem prosto w pierś zabójcy. Jednak nie sądziła, że onyxomirtanowa płyta na piersi ma dwie warstwy. Materiał wytrzymał, choć pierwsza płyta pękła, to druga nie, mieniąc się rzeką rozgrzanych do białości uprzednio niebieskich żył tego egzotycznego metalu. Rodia uśmiechnął się z wielką, dziką satysfakcją, w pełni spełniony, nie mając od lat tak wymagającego pojedynku i kiedy pazury, wbiły się w brzuch i pierś Tiamath a miecz świetlny upadł na ziemię osmalając beton, kobieta poczuła się bardzo słabo a ostrza przebiły ją na wylot. Upadła martwa na ziemię. Jasna krew wylała się bardzo obficie z przekutych ran.

-No…- powiedział morderca, chwytając i wyłączając z zadowoleniem drogocenną, zdobytą broń.- Teraz pora wyśledzić resztę Twoich przyjaciół, znaleść biedną Grace... i jej dzieciaka… a potem oddać Was wszystkich jak po nitce do kłębka Najwyższemu Porządkowi.


***



Smigacz Vundanów eksplodował z potężnym hukiem, zamieniając się w wielką kulę ognia. Trójka gangusów odleciała daleko, płonąć żywcem i drąc się wniebogłosy, zlikwidowani potężnym blastem z ręcznego działka Emrei’a. W tym samym momencie niczym para bliźniąt z zaskakującym zgraniem, Lyda wypaliła z ciężkiego DL-44 z bliska w pierś kryjącego się za kontenerem na śmieci, zmieszanego Vundana, tak, że nawet kaftan nie wytrzymał a wielka dziura dymiła z jego martwej piersi. Egde skoczył na bok, przeturlał się (jak Max Payne ;> ) i wypalił z dwóch IB-44 ogniem seryjnym, strzelając tak długo, aż ostatni z Vundan nie padł, a wypływający z kaftana plastoid był tak roztopiony, że wyciekał jak gęsta smoła. Było po wszystkim.

Z wnętrza motelu wyszedł, ciężko krocząc Emrei a za nim drobniutka Healstrom. Allcax schował pistolety do kabury, a przemytniczka wytarła dłonię i również schowała broń.

-W środku jest ogłuszony, nieprzytomny worek mięsa.- stwierdził na poły lodowatym tonem trybu bojowego droid, by potem ku groteskowemu zaskoczeniu drużyny, powiedzieć typowym, nieco kanciastym, ale żywym głosem.- Drużyno sugeruje, by po takim wysiłku i stresie udać się do jakiegoś punktu gastronomicznego w celu uzupełnienia kalorii, tak przecież potrzebnym istotą opartym na węglu.

-Żebyś wiedział Emmy.- powiedziała Lyda Rot, i rozejrzała się po przyjaciołach.- Ale najpierw przesłuchujemy ich przywódcę? Wchodząc do środka, mówił, chyba jako jedyny w basicu?- kobieta, ku małemu zadowoleniu Allcaxa, nie wypowiedziała tych słów z nutą pewności i przywództwa, zamiast tego mówiąc jak równy do równych.

Nagle zawibrował persokom Rot, na jej przedramieniu. Przeczytała na głos wiadomość tekstową od Tiamath.

-Nie wiem, czemu, ale mam jakieś złe przeczucia...- powiedziała cicho i jakby wbrew sobie, dyktowana dziwnym wrażeniem przemytniczka.
 

Ostatnio edytowane przez Pinn : 16-10-2021 o 23:51.
Pinn jest offline