Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2021, 01:11   #446
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 72 - 2519.02.17; wlt (1/8); przedpołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Kazamatowa
Czas: 2519.02.17; Wellentag (1/8); przedpołudnie
Warunki: wnętrze lochów, jasno, nieprzyjemnie, cicho; na zewnątrz jasno, pada gęsty śnieg, sła.wiatr, bardzo mroźno (-20)



Egon






https://i.pinimg.com/originals/8a/24...6c605ed6b6.jpg


To nie było zbyt przyjemne miejsce. Ale cóż… W końcu to były lochy. A mogło być gorzej. Mógł być po mniej właściwej stronie krat. Albo ścian. Dzisiaj chyba trafił na zmianę w grafiku czy co. I chyba nie podpadł żadnemu szefowi czy co skoro nadal go tu trzymali. W każdym razie od rana jak przyszedł pod główną bramę to przypadł mu dyżur wewnątrz budynku. Co było o tyle przyjemne, że chociaż owo wnętrze budynku nie grzeszyło urodą to chociaż nie prószyło śniegiem a i mróz był stępiony do nieprzyjemnego, wilgotnego chłodu. Więc było całkiem nieźle. W porównaniu do zeszłego tygodnia.

No a jak był w środku to mógł więcej niż na zewnątrz. Nawet jak stał, siedział czy chodził z innymi strażnikami to jednak mógł więcej. Chociaż nie wszystko. Mógł na własnej skórze przekonać się o czym mówiła Łasica. Póki chciał sobie robić za strażnika to właściwie nic nie stało na przeszkodzie. Ale jakby chciał się urwać i pozwiedzać czy porobić coś bez kolegów to już o wiele trudniej. Bo ile można siedzieć na klopie czy co? A to właściwie była jedna z niewielu okazji aby mógł zostać sam bez nich. No chyba, że się wokół ciebie zakręciła kochliwa Katja. Co jak to w swoim wewnętrznym męskim towarzystwie koledzy nazywali ją ruchliwą rechocząc przy tym obleśnie. Ale chyba sprawiało im przyjemność, że taka sztuka lata za nimi i tak prawie sama rozkłada przed nimi nogi albo klęka do berła. Czuli się i opowiadali to sobie i nowemu koledze jak zwycięzcy. Gdyby Łasica była porządną dziewczyną a jeszcze z dobrego domu to pewnie powinno jej serce pęknąć ze złości gdyby usłyszała co tu o niej koledzy z pracy wygadują. Ale akurat dzisiaj taka zaszargana reputacja latawicy mogła im się przydać.

- Ty to chyba nowy jesteś co? I zostaniesz u nas? Podoba ci się? - zaćwierkała do niego rudowłosa Katja gdy wydawała mu śniadanie na stołówce. I tak jakoś zgrabnie poprosiła go o pomoc z bardzo ciężkimi skrzyniami kóre taki bardzo duży mężczyzna jak Egon na pewno bez problemu mógłby jej władować we właściwe miejsce. Może dlatego przy śniadaniu tak się nasłuchał od kolegów jaka to z niej ruchawica. I chyba mu trochę zazdrościli domyślając się po co tak naprawdę do niej idzie i co i gdzie będziej jej pakował. Właściwie stało to w sprzeczności z regulaminem i moralnością. Ale widocznie do Katji chyba już wszyscy się przyzwyczaili i mieli wielkie wyrozumienie, że miło było skorzystać z jej gorących i gościnnych wdzięków. To jak po śniadaniu ruszył sam w stronę magazynów i kuchni to nawet nikt się nie dziwił ani go nie zatrzymywał.

Szedł prosto. W końcu był cały i zdrowy. Co mogło wydawać się dziwne po walce stoczonej wczoraj głęboko w podziemiach. Inni nie mieli tyle szczęścia. Bolo padł na samym początku walki. Kornas i Norma przetrwali ale byli w stanie krytycznym. Musieli ich wspólnie we trójkę wynieść najpierw z tuneli a potem przez kanały. A potem jeszcze przez miasto w świetle kończącego się dnia aż do domu gdzie urzędował Sebastian. Zdziwił się ale przyjął ich i wyglądał na takiego co wie co robi. Z tymi rannymi, krwią, gotowaniem wody i tak dalej. Musieli mu pomóc ich ułożyć na łóżkach, rozebrać i przewalać w jedną to w drugą stronę. Co im zajęło czas do zmroku. Jak od niego wychodzili to już było bardziej ciemno niż jasno. Jak się znów ładowali we trzech do kanałów to już właściwie było ciemno jak w nocy.

Vasilij znów się przydał jako przewodnik bo para mięśniaków miała dość mętne pojęcie rozróżnić jedną odnogę tunelu od kolejnego. A on jakoś trafił do tej dziury. Wcześniej nieźle się zmordowali aby wynieść tędy Kornasa i Normę. Musieli pojedynczo. Wspinanie się jak się było całym i zdrowym wymagało uwagi i pewnej dozy zręczności. A jak trzeba było jeszcze wnieść takiego bezwładnego kloca jak ochroniarz Versany to mordęga właśnie. Norma była lżejsza i drobniejsza od niego ale w tej kolczudze i reszcie też było przy czym się nasapać. Dobrze, że nic ich nie ścigało ani nic takiego bo mogło się zrobić dramatycznie. Więc jak schodzili na dół we trzech to teraz poszło im lżej. Bez trudu znaleźli otarcia na miękkiej ziemi i krwawe ślady jakie zostawili tu poprzednio. I dalej wystarczyło po nich iść do miejsca ostatniej walki.

O ile któryś z kolegów Egona nie zrobił tego za pierwszym razem gdy ten akurat nie patrzył to ktoś przeszukał ciało Bolo. Bo brakowało pasa i sakiewki. Ale jak Norma i Kornas właściwie byli wyłączeni z akcji to podejrzani byli tylko Silny i Vasilij. Ci na oko brodacza też wyglądali na zdziwionych tym odkryciem. Spoglądali w ciemność bezimiennego tunelu. Ale w końcu zawinęli ciało podwładnego Cichego i odrąbali łeb potwora jako dowód wykonania zadania. I wrócili znów do tego krzywego komina czy ziemnej studni aby wspiąć się do kanałów. Z kolejnym ciałem, tym razem całkiem bezwładnym i już sztywnym było równie trudno jak z Kornasem. Potem jeszcze kanałami do portu i wreszcie na lodowate, morskie powietrze. Tam rozstali się z Cichym który powiedział, że załatwi sprawę z Bolo. A Silny z Egonem poszli do Czarnych.

Jak doszli to już była z połowa wieczoru. Późno na wizytę porządnych ludzi u porządnych ludzi. Ale wątpliwe by ktoś w tym gronie zasługiwał na to miano. A herszt najsilniejszej bandy w mieście przyjął ich bez większych ceregieli. Wyszedł do nich gdzieś z tylnej izby i wcale nie wyglądał na ksiecia podziemia jakim w gruncie rzeczy był. W zwykłej koszuli i kalesonach wyglądał jak jakiś mieszczuch. Chociaż tatuaże jakie wystawały spod ramion i kislevskiego kołnierza wskazywały już na nie tak rutynową przeszłość. A mimo to jego ludzie wyglądali już bardziej jak uliczne zbiry i wyraźnie słuchali jego poleceń. Nawet Silny to zwykle tyle szacunku to okazywał tylko Starszemu i może trochę Karlikowi.

- No? Co jest Silny? Z czym przychodzisz? - zapytał krótko i dość flegmatycznym tonem czekając aż przedstawią swoją sprawę. I przedstawili. Silny po prostu wywalił łeb stwora z torby jaką pożyczył od Sebastiana właśnie w tym celu. Obły kształt stuknął o blat i potoczył się po nim. Czarni się tego chyba nie spodziewali bo drgnęli gdy zorientowali się na co patrzą. Odruchowo dłonie sięgnęłu ku rekojeściom noży i pałek a spojrzenia na herszta. Ten okazał więcej opanowania bo właściwie w ogóle nie widać było żadnej reakcji. Obserwował przez chwilę znieruchomiały łeb podobny trochę do jakiegoś wielkigo szczura. O wielkosci byczej głowy.

- Co to? - zapytał w końcu nie robiąc żadnego ruchu. Jego ludzie wobec tego też zamarli czekając na to co się wydarzy.

- To ten rozpruwacz. Ten co nocami dziewczyny kroił. Poszliśmy jego śladem dzisiaj. No i ubiliśmy go. Słyszałem, że obiecałeś nagrodę za kogoś kto to zrobi. - Silny jak zwykle nie bawił się w jakieś rozbudowane dialogi. Tylko streścił to co najważniejsze. Czarny powoli uniósł łapę i podrapał się po policzku. Wreszcie sam się ruszył i podszedł do stołu aby z bliska obejrzeć ten odcięty łeb.

- No. Tak. Jest nagroda. To siadajcie. Opowiadajcie. Jak to było? - Czarny Peter nawet się uśmiechnął i usiadł przy tym samym stole co zwykle. I jakoś nie przeszkadzał mu zakrwawiony rekwizyt leżący na nim kawałek dalej. Kazał przynieść miód, kiełbasę, chleb i piwo, nawet bigos się znalazł i piwo. I tak u Czarnych zjedli wczoraj swoją obiadokolację. A rzeczywiście od śniadania w “Warkoczach” nic nie jedli to był czas najwyższy coś wrzucić na ruszt. Ale musieli opowiedzieć Petrowi jak to było z tym polowaniem i ubiciem kanałowego rozpruwacza.

A poza tym wypłacił im nagrodę. Trochę w różnych monetach, trochę w biżuterii jaka też była dość łatwa do upłynnienia. Tak na oko to mogło być tam i ze dwie stówki. Może trzy. A jeszcze drugie tyle obiecali kupcy i karczmarze. No ale już było zbyt późno aby do nich uderzało dwóch uwalanych krwią, błotem i kanałami osiłków tuż przed północą. Więc uzgodnili z Silnym, że jutro pójdą. Wieczorem jak Egon skończy robotę. No albo jak mu nie przeszkadza to on mógł tam podskoczyć, może z Vasilijem jeszcze. Sumka mogła się uzbierać całkiem spora no ale wypadało ją podzielić na wszystkich uczestników walki.

Więc noc spędził u siebie i rano wstawało mu się całkiem dobrze. Nie oberwał wczoraj chyba jako jedyny co brał udział w bezpośrednich zmaganiach z potworem. Bo nawet Silnego to trochę sieknął chociaż niezbyt poważnie. A jak przyszedł rano do roboty to czekała go ta przyjemna wiadomość, że kiblowanie na blankach zmieniło się w kiblowanie wewnątrz. A przy śniadaniu Łasica jako Katja zrobiła mu poranek zapraszając go przy wszystkich na numerek co chyba cała stołówka strażników mu zazdrościła.

- Jesteś. Dobra to chodź. Wiem gdzie zaczniemy. - zastał ją jak stała oparta plecami o ścianę korytarza z jedną nogą też o nią opartwą w klasycznej pozie ulicznicy. Czekała na niego. I poderwała się ledwo wszedł do środka korytarza. Wyszła mu naprzeciw dając znać aby nie zamykał drzwi.

- Tu mniej więcej sprawdziłam w tym skrzydle. Pójdziemy do północnego. Tam jeszcze nie byłam. Chyba tam są jakieś magazyny albo archiwa. Sama nie wiem. Mamy ze dwa pacierze zanim zaczną sobie zadawać pytania czemu nie wracamy. - mówiła szybko i cicho ale szła żwawo. Skierowała się w jakąś odnogę korytarza dając znać którędy mają iść. Egon też tam nie był. Dziś rzucili go do południowego gdzie kiblowała większość więźniów.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ratusz
Czas: 2519.02.17; Wellentag (1/8); przedpołudnie
Warunki: wnętrze biura, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz jasno, pada gęsty śnieg, sła.wiatr, bardzo mroźno (-20)



Pirora






https://i.pinimg.com/originals/13/03...0ab89b49ab.jpg


- Tak, to mówi pani, że umie rysować? I ludzi też? I twarze? Bo to by nas najbardziej interesowało. - urzędnik do jakiego po kilku jego poprzednikach trafiła drobna blondynka był pewnie w wieku jej ojca. Miał też wygląd ojca i głowy rodziny czyli taki jakiego spodziewać się można było po kimś po tamtej stronie biurka. Był ubrany w skromny ale porządnie uszyty kontusz oraz łańcuch z godłem miasta jaki obwieszczał, że jest w służbie państwowej i reprezentuje władze tego miasta. Pirora musiała przebyć dziś rano tradycyjną pielgrzymkę od biurka do okienka i tak dalej zanim trafiła właśnie tutaj. Czyli do Thobiasa Ostermanna jaki widocznie był właściwim człowiekiem do rozmowy o tych portretach.

Rozmowa przebiegała raczej standardowo. Chociaż Ostermann zdziwił się chyba trochę, że szlachcianka szuka pracy. Uprzejmie poinformował, że to nie jest praca na jakiej można zbić majątek. Ale bardzo potrzebna bo szukają głównie potrecistów do rysowania zbiegów i tych wszystkich za jakimi wystawia się listy gończe. Często trzeba więc robić ten portret bez modela i tylko na podstawie rysopisów świadków. Co było znacznie trudniejsze. No ale bardzo pomagało w chwytaniu sprawców.

- No dobrze, to jeśli można to chciałbym zobaczyć próbkę twoich możliwości. Możesz narysować mój portret? - poprosił widocznie chcąc praktycznie sprawdzić poziom umiejętności kandydatki na to stanowisko o jakim rozmawiali. Zadzwonił dzwonkiem, po chwili przyleciał jakiś chłopak w wieku Juliusa co widocznie był tu gońcem. I jak dostał takie polecenie zmył się a po chwili wrócił z blokiem i przyborami do pisania. Czyli zestawem jakim zwykle robiło się portrety do listów gończych. A potem na drukarni można było je powielić i rozlepić gdzieś dalej.

Ostermann jako model był całkiem skory do współpracy. Nie wiercił się, nie zmieniał za bardzo pozycji, przeglądał jakieś swoje papiery nie przeszkadzając malarce w pracy. A tej skoro nie chodziło o barwny portret tylko czarno - biały szkic głowy aby dało się to potem skopiować mogła zrobić ten portret w pacierz albo nawet mniej. Raz tylko przerwała im jakaś dziewczyna która zapukała, weszła gdy ją gospodarz poprosił i gdy podeszła do biurka przynosząc znów jakieś papiery Pirora rozpoznała ją jaką tą “koleżankę” Juliusa jaki spędził z nią na rozmowie jeden z wcześniejszych wieczorów w “Żaglach”. Ona posłała jej przelotne spojrzenie gdy wychodziła zabierając przyniesione papiery ale chyba potraktowała ją jak kolejną petentkę jaka przyszła załatwić swoją sprawę. Więc pewnie jej nie skojarzyła tak jak Pirora ją.

Tworząc ten portret mężczyzny w średnim wieku który jej nie przeszkadzał zamjując się swoimi sprawami na swoim biurku miała okazję wspomnieć wczorajsze i dzisiejsze wydarzenia.

Co do współpracy z Oksaną to domina odpowiedziała jakby dwojako. Z jednej strony chyba uważała się za artystkę w swoim fachu a tą dominację nad innymi w łóżku traktowała jak sztukę. Może nawet trochę jak przedstawienie. Wkładała w to całą siebie i efekt był naprawdę wyśmienity. Zwłaszcza jak drugą stronę stanowiły niemniej ponętne i skore do współpracy niewolnice jak Łasica i Burgund. Idealnie się dopasowały. Ta co uwielbiała dominować i te co uwielbiały być dominowane. Więc w każdym przybytku, w jakim urządzano by takie zabawy to Oksana wydawała się właściwą osobą na właściwym miejscu.

Okazała się surową i wymagającą dominą. Do tego z talentem aktorskim. Więc aż przyjemnie się oglądało ten dominująco - uległy spektakl. Ta mieszanina zamrożonego ognia i ognistej furii. Momenty gdy była wymagającą wychowawczynią strofujacą dwie krnąbrne uczennice przeplatały się z tymi gdzie zmieniała się w brutalną egzekutorkę. Gdzie chłodne, oficjalne maniery przenikały się z momentami hedonistycznego zezwierzęcenia gdy potrafiła sprowadzić drugą stronę do poziomu czegoś brudnego, godnego pogardy i skomlącego żałośnie u jej stóp. Gdzie możliwość pocałowania tych stóp czy dłoni okazywało się prawdziwym wyróżnieniem. Albo jak z lubością wbijała igły w żywe ciało. Zwłaszcza w te najwrażliwsze miejsca. Aż trudno było uwierzyć, że to ta sama grzeczna, spokojna i usłużna sprzedawczyni i krawcowa tak miło rozmawiajaca z klientami, biorąca z nich miary i umawiajaca terminy przymiarek.

A wczorajsze spotkanie chyba jej też się spodobało bo uznała, że jej stara i nowa niewolnica zasługują na pełne 6 kropek. I na dłoni każdej z nich wybiła igłą te 6 kropek przez co trochę wyglądało to jak odcisk 6-ki na klasycznej kostce do gry. Ale pewnie dzień czy dwa i ten słaby ślad zniknie a w zimie i tak chodziło się w rękawiczkach. Zaś Burgund z Nadią cieszyły się z tego jakby dostały order za wierną i wzorową służbę więc też chyba wszystkie strony były z tego zadowolone.

A materializm o jakim wczoraj rozmawiały grzejąc się przy koksowniku niezbyt mistrzynię igieł interesował. Niby nie powiedziała “nie” aby jakoś swój talent i pasję gratyfikować pieniężnie ale też nie była tym zainteresowana. Pirora odniosła wrażenie, że to trochę jakby w jej oczach “brudziło” sztukę jaką tworzyła głównie dla własnej przyjemności i satysfakcji. Zdawała się każde takie zlecenie traktować jak poznawanie nieznanego lądu, jak wyzwanie i osobiste trofeum. I to zdawała się naprawdę lubić. A pieniądze czy zarobek zdawały się dla niej być sprawą drugorzędną. Już bardziej preferowała prezenty, najlepiej biżuterię czy coś równie efektownego. I też raczej jako trofeum i pamiątki bo przecież nie wypadało aby zwykła krawcowa chodziła obwieszona nie wiadomo czym. Więc o ile samym miejscem gdzie mogłaby dominować, poniewierać i pomiatać możnymi tego świata ją interesowało i czy byłby to specjalny dom czy kamienica Pirory to już nie robiło jej różnicy to aby to przynosiło jakiś dochód to już ją prawie nie obchodziło.

- Ja sobie radzę i bez tego. Mam mnóstwo znajomych jacy tylko czekają na mój pejcz. Ale lubię poznawać nowe osoby. Zwłaszcza atrakcyjne. I brać je pod obcas. Prowadzać na smyczy. A takie miejsce mogłoby się przydać to takich spotkań. - jakoś tak to wczoraj powiedziała. Brzmiało jakby i bez Pirory miała aż za dużo ochotników i ochotniczek do takich zabaw. No ale może tylko tak to podbarwiała. Za to w pełni poparła pomysł aby przenieść do praktycznie nienaruszone wyposażenie pokoju wychowawczego w bezpieczne miejsce. I to jak najszybciej. Skompletowanie takiego specyficznego ekwipunku byłoby i trudne i kosztowne i długotrwałe. A tutaj to takie jedne drzwi nie stanowiły przeszkody dla nikogo zdeterminowanego. Dookoła była pustka więc mógł tu wejść każdy i zrobić wszystko. A szkoda byłoby stracić taki bezcenny komplet. Poza tym wycieczki na ten bezludny koniec miasta były i podejrzane, i czasochłonne, i rzucały się w oko. Bo przecież dorożkę przed budynkiem było widać daleko i tak samo, że stoi ona tam całkiem długo więc coś w środku budynku pewnie się dzieje. A na śniegu o ile akurat nie zasypało wszystkiego to wszystko było widać i można było pójść jak po sznurku.

- Widzisz? Mówiłam ci, że trzeba to przenieść jak najszybciej. Jak ktoś tu przyjdzie i to połamie albo spali? - jak wracały Łasica nie powstrzymała się aby nie przypomnieć, że już za pierwszym razem radziła Pirorze coś podobnego jak teraz Oksana. W końcu dyb czy krzyżaka to nawet w fabryce mebli nie szło chyba dostać. Trzeba by zamówić u stolarza. Takiego co nie zadaje pytań po co komuś coś takiego.

Potem się rozeszły. Oksana w swoją stronę, obie łotrzyce jak się dowiedziały, że Pirora ma plany na wieczór to poszły w swoją czyli do “Mewy”. No a Averlandka już pod koniec dnia wróciła do “Żagli”. Potem było spotkanie z tym nowym, Johanem. A rano przyszła Kerstin i prawie na ostatnią chwilę jak Pirora już miała wychodzić do ratusza Burgund. Pokiwała głową dając znać, że wie o co chodzi z tymi listami i wyszła. No a Pirora pojechała do ratusza czyli tu gdzie była teraz. Zdążyła jeszcze posłać liścik do panny van Hansen. A na razie to właściwie skończyła portret Herr Ostermanna.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; dom Aarona
Czas: 2519.02.17; Wellentag (1/8); przedpołudnie
Warunki: wnętrze domu, jasno, nieprzyjemnie, cicho; na zewnątrz jasno, pada gęsty śnieg, sła.wiatr, bardzo mroźno (-20)



Johan



- Nieźle sypie co? To co? Co pijesz? - gospodarz jaki otworzył Johanowi drzwi zdecydowanie nie robił wrażenia magistra sztuki tajemnej. Raczej jakiegoś zarośniętego rozczochrańca. A sądząc po alkoholowej woni jaka od niego biła także pijaka. Trudno było uwierzyć, że przeszli przez to samo Kolegium w Altodrfie. Chociaż Aaron wydawał się wyraźnie starszy od młodszego z mężczyzn. Ale może też przez te rozczochrane włosy, brodę i niedały wygląd. Niektórzy bardziej ekscentryczny magistrowie z Kolegium Bursztynu ponoć też przybierali taki dziki wygląd. Chociaż w Altdorfie Johan ich nie spotkał. Bo byli tam albo tacy jak on - adepci albo nauczyciele. A inni zwykle po ukończeniu nauki opuszczali uczelnie. Ten schemat zresztą prezentował i on sam. A jednak ten zarośnięty gospodarz przedstawił się jako Aaron. I dało się dostrzec, że nowy kolega przyszedł jak na jego wyczucie zdecydowanie zbyt wcześnie. Ale jednak nie przegnał go tylko wpuścił i teraz starał się go jakoś ugościć. Chociaż możliwości chyba miał raczej skromne.

- Lubisz wino? Jeszcze mi zostało. A może coś przyniosłeś ze sobą? Mogę wstawić wrzątek jak chcesz. I tak trzeba rozpalić. Zimno trochę nie? - mruczał jakby próbował przezwyciężyć senność i kaca. Ale zimno tak, było zimno. No może chłodno a nie zimno. Pewnie ogień wygasł przez noc a jak widocznie dopiero walenie do drzwi obudziło gospodarza ze snu a chyba mieszkał sam to nie miał kto rozpalić. Ożywił się na myśl, że może nowy przyniósł ze sobą coś do picia. Bo w butelce niewiele zostało. Starczyło gdzieś po pół kubka dla każdego z nich.

- Ta. Słyszałem, że mamy nowego. Chłopaki mi mówili. To ten… Też jesteś magistrem? A którym? - Aaron zapytał gdy zabrał się za rozpalanie pieca. Wino i ruch chyba pomogły na tyle, że zaczynał jakoś mówić przytomniej. A kolegą magiem to się wydawał w naturalny sposób zaciekawiony. Jak to przedstawiciele tej samej rzadkiej profesji mają w zwyczaju gdy się spotykają niespodziewanie gdzieś gdzie się jeden nie spodziewał drugiego. No i tak się zaczęła znajomość Johana z Aaronem.

Kuchnia w jakiej rozmawiali i chyba w jakiej gospodarz sypiał bo przy piecu stało łóżko była też miejscem pracy. Bo na kuchennym stole stały lampy, świece i o dziwo jakieś zapisane papiery. A tego umorusańca o tak odpychającej aparycji aż trudno było podejrzewać, że może posługiwać się słowem pisanym.

Zanim zastukał do drzwi kolegi kultysty przeszedł się przez miasto. Padało. Przez te lata nieobecności i pobytu w Altdorfie można było zapomnieć jak tutaj, na północy potrafi padać i ile jest tu zimą śniegu. Przeszedł się obok tych kazamat co w Angestag na zborze tyle się nasłuchał. No cóż. Nie znał się na forsowaniu murów i innych takich. Ale dzisiaj mury, bramy i baszty wyglądały równie posępnie i niedostepnie jak pamiętał za dzieciaka. Do tego przysypane tym śniegiem wydawały się szczególnie zimne i złowrogie. Nawet gdyby tam jakoś udało się zaczepić linę to nie był pewny czy dałby radę się wspiąć. Może taki Silny albo Egon bo wyglądali na takich co mają parę w łapach albo Łasica i Versana bo wyglądały na gibkie i zdrowe. Ale sam nie był pewny swoich sił.





https://i.ytimg.com/vi/N0EdtGhQyww/maxresdefault.jpg


Z drugiej strony ten śnieg pod murami tworzył spore zaspy. Całą zimę miał aby się uzbierać. To kto wie? Może by po prostu dało się zaskoczyć jak już ktoś by dotarł na blanki? Jakoś strasznie wysokie te mury nie były. Gdzieś na pograniczu pierwszego i drugiego piętra. No a śnieg to nie kamienny bruk jak na niego skakać. Oczywiście najpierw trzeba było znaleźć się na tych blankach.

Czekając aż Aaron rozpali ogień w kominku mógł sobie przypomnieć wczorajsze rozmowy ze swoimi gospodarzami. O ile panna Froya zachowywała się wobec niego uprzejmie i nienagannie to jakoś nie inicjowała ani rozmów ani niczego innego ze swojej strony. Jak wrócili do rezydencji to stracił ją z oczu. Jej rodzice wydawali się być bardziej mu życzliwi. Zwłaszcza lady Martina. Wydawało się, że rozmowa z młodym uczonym i do tego astrologiem jest dla niej bardzo przyjemna. Przez drogę powrotną do rezydencji właśnie rodzice Froi rozmawiali z młodym magistrem.

Mikael pochwalił się, że w przeszłości zdarzało mu się bywać w Altdorfie. Ale przyznał, że owym cesarskim zoo nigdy nie był. Słyszał o nim ale no niestety nie było okazji na zwiedzanie. Ale wydawał się być zaciekawiony stworzeniami jakie tam można znaleźć. Chociaż w bardziej dystyngowany sposób od swojej żony. Ta otwarcie była pod wrażeniem i była ciekawa tych rysunków o jakich wspomniał Johan. Co prawda znała gryfy ale głównie z różnych herbów a i nie był to najpopularniejszy symbol w Nordlandzie. Nie zdarzyło się jej jednak widzieć takiego stworzenia na własne oczy więc była go bardzo ciekawa. Zaś co do stawiania horoskopu zdradziła mu, że jest spod Gwiazdy Wieczornej. A ta była symbolem tajemnicy i iluzji.

- A w ogóle niedługo będę szedł do Sebastiana. Bo jest moja zmiana przy Gustawie. - poinformował go Aaron przy okazji wyrywając ze wspomnień z wczorajszych rozmów z całkiem innymi ludźmi niż on. Wstał i zamknął piec. Wciąż było chłodno w tej kuchni ale skoro ogień już buzował to wkrótce powinno się zacząć robić cieplej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline