Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2021, 07:31   #208
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 37 - 2525.XII.25 mkt; popołudnie

Czas: 2525.XII.25 mkt; popołudnie
Miejsce: 1 dzień drogi od wioski Aldery, dżungla, skraj Nawiedzonych Mokradeł
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, powiew, ciepło (0)


Wyprawa do piramidy






https://motionarray.imgix.net/previe...ax&auto=format


- To mamy wejść tam? - Zoja skrzywiła się i po marynarsku splunęła w trawę i błoto pod nogami. Po czym rozgniotła jakiegoś insekta na ręku. Ta maść z jakiegoś soku jaki rozdały im Amazonki chyba działała nieźle. Jak się nią posmarowało to skóra robiła się zielonkawa. Właśnie jakby się ktoś jakimś sokiem roślinnym poplamił. Z czasem jednak wysychała i łuszczyła się więc na przelotny rzut oka to osoba wysmarowana takim sokiem mogła uchodzić za kogoś z jakąś brzydką chorobą skóry. Ale przynajmniej dało się poznać kiedy znów trzeba się wysmarować tym gęstym żółto-zielonym płynem jakiego Amazonki używały do odstraszania owadów. Miał rzeczywiście dość charakterystyczny, ostry zapach. Kojarzący się z jakimiś ziołami. Ale trudno go było porównać do czegoś znajomego zza oceanu. Same wojowniczki Aldery też używały na sobie tej maści. A i większość ludzi z ekspedycji też nie omieszkało skorzystać z tego dobrodziejstwa bo wydawała się działać. Po prostu tutaj już na skraju bagna tych cholernych insektów było chyba jeszcze więcej niż w “normalnej dżungli”.

- Tak. Tędy da się dotrzeć do piramidy. Pytanie czy chcemy ruszać jeszcze w świetle dnia czy ruszamy po nocy. No i kto? - bladolica Vivian jako jedyna była w stanie wytrzymać w długiej czarno - czerwonej sukni z długimi rękawami. Gdzieś po drodze Carsten usłyszał rzuconą półgłosem uwagę Glebovej na ten temat. Dziewczyna nie mogła się nadziwić jak ktoś może wytrzymać w tej duchocie na długi rękaw. Bo chociaż teraz już się ochłodziło i zapanowało całkiem przyjemne ciepło to przez większość dnia było gorąco. To duszne, tropikalne gorąco, tak trudne do wytrzymania zwłaszcza dla ludzi zza oceanu.

- To kwestia kompromisów moja droga. Spójrz na to w ten sposób. Tam gdzie masz ubranie tam to całe robactwo ma dużo trudniejszy dostęp. - panna von Schwarz miała chyba lepszy słuch niż można było sądzić albo to Kislevitka kiepsko oceniła odległość między nimi i były bliżej siebie niż sądziła. Niemniej obie potraktowały tą wymianę uwag jako żartobliwą. Potem blondynka zastanawiała się jakiś czas czy może nie lepiej chodzić “na długo”? Te małe, krwiożercze potwory wydawały się bardziej dokuczliwe niż wszelkie orki, gady i inne takie co tu się można było na nie natknąć. Ona sama preferowała dość lekkie, marynarskie spodnie, wysokie do kolan buty i luźną koszulę. Czyli wyglądała jak przeciętny marynarz. Może pomijając buty bo ci zwykle chodzili boso. No i koszulę miała w haftowane wzory przy kołnierzu i mankietach. Ale i tak niezbyt wpisywała się w obraz jakiejś szlachcianki czy oficera. W przeciwieństwie do panny von Schwarz w jej eleganckiej i solidnej sukni. Już na pierwszy rzut oka widać było, że to jakaś szlachcianka lub ktoś znaczy. A sposób wysławiania się i maniery tylko to potwierdzał. Podobnie jak oni miała wsadzony za pas pistolet a u pasa swoją szablę. I jeszcze tarczę ale niosła ją na plecach. W dłoni zaś dzierżyła włócznię która w tej dżungli świetnie sprawdzała się także jako kostur czy coś do sprawdzenia podejrzanego miejsca przed zrobieniem kolejnego kroku. A przynajmniej tubylcze wojowniczki do tego używały włóczni.

Dobór obsady nie był przypadkowy. Kapitan miał niezły zgryz kogo tu posłać do tej piramidy skoro zabrakło Olmedo i jego ludzi. A i miał jeszcze inne rozterki więc też nie chciał za bardzo uczczuplać głównych sił. W końcu zdecydował się posłać oddział marynarzy. To byli ludzie morza a nie zawodowi zwiadowcy ale też byli zaprawieni w różnych sytuacjach, w walkach na pokładach statków i lądowych. A część z nich była rozbitkami razem z nim gdy pod koniec ostatniej wojny pieszo przeprawiali się przez tropikalną dżunglę. Tylko bardziej na północ stąd. Więc mieli pewne obycie w dżungli i bytowaniu w niej. No i jako marynarze wspinali się po rejach jak małpy co też mogło być przydatne. No i nie klekotali pancerzami i uzbrojeniem co mogło pomóc przy skrytym poruszaniu się. Może i dlatego też do tej wyprawy dołączyła Zoja i Togo. Pigmej co prawda tak samo jak reszta ekspedycji był tutaj po raz pierwszy więc jej nie znał. No ale był stąd. Z Lustrii. Widocznie kapitan liczył, że w razie czego pomoże Carstenowi i reszcie zweryfikować słowa Amazonek lub coś na co się natknął.

Pierwszego dnia nowego tygodnia obie wyprawy opuściły główny obóz. Ale pieszo do wioski królowej Aldery to im zajęło z półtorej dnia. Szli wspólnie z kusznikami i pikinierami jacy pod wodzą Bertranda mieli się rozprawić z latającymi gadami. Ale tak czy inaczej pierwszy etap wiódł z powrotem do wioski Amazonek położonej na Wężowej Wyspie. Więc chociaż wczorajszą noc spędzili w całkiem cywilizowanych warunkach domu gościnnego stojącego na palach. A dziś rano przyszło ruszyć dalej i się rozstać. Wyprawa Bertranda poszła w jedną a oni w drugą stronę. I teraz, tym pogodnym i ciepłym popołudniem dotarli do skraju tych owianych złą sławą moczar. Była okazja do odpoczynku, popasu i zastanowienia się co dalej.

Amazonki chyba traktowały ich poważnie bo wywiązały się z umowy dostarczając łodzie. Z tego co mówiły łatwiej te bagna było pokonać łodzią niż w nich się topić na piechotę. Łodzią na drugą stronę można było dostać się w jakieś kilka dzwonów. Więc trochę przed albo o zmierzchu powinni być już po tamtej stronie. A z tamtej strony jak nie było mgły to widać było już czubek piramidy. Ale mgła była tu prawie zawsze. Te półnagie dzikuski w roli przewodniczek i opiekunek sprawdzały się świetnie. Ze staroświatowców odpadało choćby szukanie drogi. Wystarczyło iść za ich tubylczymi przewodniczkami. Z tą maścią na insekty czy choćby reagowaniem na różne odgłosy dżungli podobnie. Nawet z tymi łodziami było to duże ułatwienie bo te bagna wyglądały na bardziej wodniste niż gruntowe to łodzie faktycznie mogły okazać się bardzo przydatne w ich sforsowaniu. Jednak Amazonki zdradzały pewną nerwowość. Im bliżej skraju bagna tym wyraźniejszą. Dało się wyczuć, że nie lubią tej okolicy i gdyby mogły to by ich tu nie było. Ale po tym co Carsten parę dni temu usłyszał od Majo o tych bagnach nie było się co dziwić.

Dawno, dawno temu, w czasach gdy Pradawni chodzili po ziemi mieszkali w tej piramidzie jaką po nich odziedziczyły Amazonki. To był złoty wiek jakiego echa do dziś da się tu dostrzec. Aż ten wiek się skończył nagle i tragicznie. Gdy pękły jakieś bramy i przez nie Chaos wlał się do tego świata. Carsten pierwszy raz słyszał o jakiś bramach i wlewającym się Chaosie ale nie przerywał bo nie był to koniec opowieści. Wówczas zaczęła się straszliwa wojna z demonami i innymi plugastwami zrodzonymi przez wypaczoną demoniczną moc. Stoczono wiele bitew a stary porządek umarł. Pradawni zniknęli z tego świata. A młodsze rasy jak elfy, ludzie i krasnoludy przejęły ciężar walki z Chaosem. Co ciekawe Majo opowiadała to tak jakby do młodszych ras zaliczała także elfy i krasnoludy a sama uważała widocznie Amazonki za odrębną rasę starszą jeszcze od nich. A przecież to elfy i krasnoludy patrzyły zwykle na ludzi z pobłażliwością lub pogardą w zależności kto i na kogo i w jakiej sytuacji. I ludzie ich właśnie, nie na darmo, nazywali “starszymi rasami”. Ale widocznie Majo i Amazonki miały inny punkt widzenia.

W każdym razie jedną z takich bitew stoczono właśnie tu. Przy piramidzie. Użyto tak potężnej broni i magii, że jej echa są odczuwalne do dzisiaj. Do dziś krążą tam stwory i echa stworów sprzed tysięcy lat. I Zagubione. Odłam Amazonek jakie wieki temu dał się omamić obłąkanej prorokini i zbuntował się więc zostały wygnane na bagna. Do dziś ponoć można czasem je tam spotkać. Podobnie jak ludzi zza oceanu jacy przyszli rabować. Rozbici przez Amazonki ucielki na bagna nie zdając sobie sprawy czym to grozi. Są tam do dziś. A co tam jeszcze może się kryć tego nie wiedziały nawet Amazonki. Przynajmniej tak mu wtedy powiedziała Majo.

- Ale jak trzeba tamtędy pójść do naszej piramidy to pójdziemy. Znamy mniej niebezpieczne ścieżki. - powiedziała na koniec jakby chciała czymś osłodzić tą ponurą wizję zabójczych bagien. Opowiadała to jak i wcześniej na audiencjach u jej królowej. Jak opowieści, mity i legendy. Ale jednak na ile mógł wyczuć Carsten to jednak tak samo jak tam opowiadała to jak najbardziej poważnie. I chyba na poważnie ona i jej siostry wolały się tu nie zbliżać. Bo dzisiaj widział jak rzucają czujne spojrzenia na skraj tego mglistego bagna. Na razie jednak wszyscy odpoczywali po całodziennym marszu przez dżunglę.

- Byłeś już tutaj? - Zoja zapytała kalekę jaki usiadł na przewalonym pniu obok niej. Przez ten hak w miejsce lewego ramienia i drewnianą zamiast lewej nogi wyglądał trochę jak stary pirat, bosman czy marynarz. Nie był jednak stary. Chociaż pewnie mógłby już być głową rodziny. Carsten dobrze wiedział kim on jest. Alonso de Alvarez. Tajna broń kapitana. Człowiek który był i wrócił z piramidy. Do tej pory zazdrośnie chowany gdzieś tam w trzewiach eskpedycji, że Sylvańczyk poznał go dopiero ostatniego wieczoru przed wyruszeniem w drogę. I dostał od de Rivery bardzo precyzyjne wytyczne. Miał mu wrócić de Alvareza na chodzie. On i Zoja bo oboje dostali to zadanie. Kaleka w końcu był ich jedynym człowiekiem jaki widział piramide na własne oczy. Kapitan uznał więc, że jest najlepszym kandydatem aby zweryfikować to z obecną sytuacją.

- Nie. Nie byłem. Szliśmy z drugiej strony. Wzdłuż rzeki. Nawet nie wiedziałem, że są tu jakieś bagna. - Alvarez pokręcił swoją ciemnowłosą głową przedwcześnie posiwiałą. Na razie jako przewodnik nie był zbyt użyteczny bo tak samo jak reszta staroświatowców był tutaj pierwszy raz. Dopiero po drugiej stronie bagien, jak będą w pobliżu piramidy mógł pokazać na co go naprawdę stać.

- Czarna Włócznia pyta czy ruszamy w dzień czy w nocy czy jutro rano. - Pigmej podszedł do nich szczerząc się wesoło i zapytał po estalijsku co Zoja przetłumaczyła na reikspiel. Togo wskazywał na Medę jaka rzeczywiście miała grot swojej włóczni barwiony na czarno. Teraz czarnoskóra wojowniczka wyglądała o wiele lepiej niż gdy ją spotkali po raz pierwszy w niewoli u Norsmenów. Podeszła za Pigmejem czekając na decyzję. Ona z kolei była odpowiednikiem Carstena od Amazonek i dowodziła ich oddziałem wyznaczonym do tego zadania przez królową Alderę. Oddział składał się z tuzina wojowniczek z barwnymi piuropuszami na głowach. Prawie każda była łuczniczką i poruszały się przez dżunglę jakby przez nią płynęły. Więc do zwiadowczego zadania jakie miało przede wszystkim rozpoznanie a nie walkę wydawały się w sam raz. Druga grupa jaka pomaszerowała na te wzgórza teradonów była znacznie większa. Bo i de Rivera i Aldera wydzieliły tam więcej sił. Ale oni z założenia mieli stoczyć walkę a grupa Carstena i Medy wręcz przeciwnie. Przede wszystkim mieli nie dać się wykryć i zorientować się w aktualnej sytuacji przy piramidzie.

A teraz Carstena czekała decyzja jak ruszać. Jak w miarę od ręki po krótkim popasie to mieli szansę znaleźć się po drugiej stronie bagna jeszcze przed zmrokiem. Wówczas w zapadających ciemnościach mogliby się zbliżyć do piramidy. Może nocować i rano się rozejrzeć. Odpadłaby jutro przeprawa przez te bagna. No albo poczekać do rana i rano się przeprawić. Trzecią opcją była nocna przeprawa. Meda jak i inne Amazonki a nawet Togo zgadzali się, że noc jest najlepszą porą do działania przeciw jaszczurom. Są wtedy ospałe i leniwe. Tylko jakoś nikomu nie uśmiechała się nocna przeprawa przez owianę tak złą sławą bagna. A wyglądało na to, że ostateczną decyzję Meda była skłonna przerzucić na Carstena.




Czas: 2525.XII.25 mkt; popołudnie
Miejsce: 1 dzień drogi od wioski Aldery, dżungla, okolice Wzgórz Terradonów
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, powiew, ciepło (0)



Wyprawa na Wzgórza Terradonów




- O widzisz? Latają. Ale dzień się kończy. Jeszcze trochę i wrócą do swoich gniazd. - Majo wskazała swoją włócznią na czarne kreski na błękitnym niebie w białe baranki. Pogodny dzień był dzisiaj jak się okazało gdy zbliżyli się do skraju dżungli. Tak, też je widział. Z daleka wyglądały jak ptaki. Łatwo je było wziąć za ptaki jak się nie wiedziało co to może być. Na otwartym niebie trudno było złapać właściwą odległość i perspektywę. Jak się jeszcze nie wiedziało co to jest i jakie to jest dużo to “ptaki” wydawały się oczywistym skojarzeniem. Ale

- I to ta góra? To tam się gnieżdżą? - zapytał porucznik Sabatini, dowódca tileańskiego oddziału najemnych kuszników. Razem z Bretończykami Bertranda mieli ich jakieś dwie dziesiątki. Do tego do bezpośredniego starcia kapitan wyznaczył elfów Amrisa i grupę ochotników z hufca pomocniczego. Czyli tych wszystkich ciurów obozowych jacy normalnie nie brali udziału w walce. Ale tym razem jeśli wierzyć zapewieniom Amazonek to miała być nie tyle walka co rzeź. Przynajmniej jakby wszystko poszło zgodnie z planem. A wedle planu mieli zaatakować w nocy. Gady w nocy miały być leniwe i ospałe, wręcz ogłupione. A na ziemi to te terradony się zabijało jak pijane gęsi. Wystarczyło trzepnąć kijem aby coś tam im połamać i unieruchomić. A kolejne uderzenie czy dwa załatwiało je na dobre. Bo o ile w powietrzu i w dzień były zwinnymi drapieżnikami jakie mogły narobić kłopotu nawet sporej armii i same były trudnym celem dla strzelców to na ziemi i w nocy miały być właśnie jak “pijane gęsi”. Tylko pierwszy raz była okazja spojrzeć na to miejsce gdzie miały gniazda te latające gadziny.




https://mapio.net/images-p/46979698.jpg


- Tak. To tam. Obsiadują szczyt i tam mają gniazda. Trzeba się tam wspiąć. - Majo potwierdziła domysły Tileańczyka. Sama była łącznikiem między Bertrandem a Maaneną jak dowodziła podobnie liczebnie grupą Amazonek. Bo ich królowa wywiązała się z obietnicy i dostarczyła podobne ilości swoich wojowniczek do obu wypraw. Jakieś łuczniczki pod wodzą Medy ruszyły z ludźmi Carstena na bagna i piramidę. A blondwłosa Maanena poprowadziła tarczowniczki i włóczniczki na te wzgórza. Łącznie mieli ponad pół setki wojowników.

- I mamy uderzyć na nich w nocy? To jak się tam wespniemy? Po ciemku? - Toras co dowodził elfickimi włócznikami a przy okazji wziął też nadzór nad oddziałem pomocniczej piechoty o której chyba jednak nie miał dobrego mniemania zdradzał pewne wątpliwości.

- No właśnie to chciałyśmy ustalić. Nie możemy wyjść w dzień bo nas zauważą i odlecą. Możemy poczekać do zmroku i wtedy wyjść. Ale możemy też obejść wzgórze. Z drugiej strony las podchodzi prawie pod sam szczyt. Tylko to jest dalej. W pobliże szczytu już pewnie byśmy doszli o zmroku albo po. - ciemnoskóra tłumaczka królowej przedstawiła dwa podstawowe warianty jakie uważała za możliwe do zrobienia. Bo chociaż pokonali już większość trasy od głównego obozu w ciągu ostatnich trzech dni to teraz dochodzili do kluczowej fazy. Dobrze było zaatakować tej nocy. Pozostanie dłużej o dzień zawsze niosło ryzyko, że któryś z latających skinków ich zauważy. W końcu potrafiły latać nawet pomiędzy drzewami w dżungli. Więc może nic by się nie stało ale mogli zostać wykryci przez te małe, latające gadziny. Poza tym jakby odwlekli atak o dobę to jutro pewnie też by stanęli tutaj przed tym samym dylematem.

- Tak źle i tak niedobrze. Cholerna wojna. - burknął Toras. Podrapał się po gładkim policzku na jakim miał jakieś małe zadrapanie od gałęzi czy innego kolca. Potrzeba nocnego ataku i zachowania skrytości mocno utrudniała im zadanie. Szczyt co prawda piął się pod koniec dość stromo ale z tego miejsca mimo wszystko wydawał się do przejścia nawet jak się nie było góralem. A Amazonki zapewniały, że to jest do zrobienia i już to robiły w przeszłości. Ale w dzień. Nawet one nie próbowały tego po ciemku. Ale nadal wydawało się to do zrobienia. Niestety z tej strony szczyt był dość nagi więc gdyby tylko wyszli z dżungli zostaliby dostrzeżeni przez powietrzne patrole. I nawet jakby ich nie zaatakowały w co Amazonki wątpiły to mogły zwyczajnie odlecieć. I z ich rozgromienia wyszłyby nici. Dlatego proponowały poczekać do zmroku. I jeszcze trochę. I pokonać drogę na szczyt po ciemku. W ich ocenie dwa, może trzy dzwony powinno wystarczyć nawet po ciemku aby dotrzeć na szczyt. Czyli pewnie by byli gdzieś koło północy. W sam raz na atak.

No albo obejść wzgórze u podnóża, nie wychodząc z dżungli i podejść z drugiej strony. Tam był las prawie na sam szczyt. Dawał szansę na skryte podejście. Wtedy też powinni być u szczytu w okolicach północy. No ale praktycznie byliby cały czas w marszu od rana. Więc byliby zmęczeni i prawie z miejsca trzeba było zacząć atak. Ale odpadało ryzyko pokonywania pustej przestrzeni jaka dominowała z tej strony gdzie teraz byli. No i to wszystko trzeba było zrobić po cichu. Bez krzyków, hałasów, wystrzałów i innych takich. Między innymi dlatego Carlos nie wyznaczył tu żadnych strzelców ani ciężkich pancerzy. Kawaleria zaś mogła dotrzeć tu pewnie już i wczoraj ale nie było pewne czy daliby radę wjechać po tak stromym wzgórzu jakie właśnie było widac.

- A one wszystkie będą spać? Te małe co na nich latają też? Nie wystawią jakiejś straży? - Sabatini zapytał o coś innego. To, że w nocy się spało było naturalne. Ale przynajmniej ludzie i większość rozumnych ras jak była na wojnie to jakichś strażników nawet w nocy wystawiała. Ale z tymi jaszczurami mieli się potykać po raz pierwszy. To nie było wiadomo czego się spodziewać.

- Tak, mogą kogoś mieć. Ale to też gady więc będą wolniejsze i ospałe chociaż nie aż tak jak te co będą spać. - Majo wydawała się być zdania, że jakiemuś sprawnemu skradaczowi czy małej grupce powinno udać się podkraść dość blisko. No ale taka mała grupka raczej nie miała szans załatwić całej zgrai latajacych gadzin i ich jeźźców. No a za to w ponad pół setce dwunogów jaką mieli tutaj u podnóza wzgórza zawsze ktoś mógł coś kopnąć, uderzyć się i odruchowo krzyknąć czy choćby wrzasnąć jakby zleciał w dół wzgórza. Zwłaszcza jak będa tam wchodzić po zmroku. Zaś w wersji na okrągło i przez dżunglę było ryzyko, że rozbudza jakieś małpy czy ptaki które swoim skrzeczniem mogą zaalarmować gadzich strażników.

- Ile ich tam może być? - zapytał Toras bo na własne oczy widzieli tylko kilka latających “ptaków” na nieboskłonie. Nic to nie mówiło o tym ile w ogóle ich może być na szczycie wzgórza.

- Tego nie wiemy. Żadna z nas tam ostatnio nie była. Ćwierć setki, pół setki. Setka. Nie wiadomo. - tłumaczka pokręciła głową




Czas: 2525.XII.25 mkt; popołudnie
Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji w dżungli
Warunki: wnętrze namiotu, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, powiew, ciepło (0)



Iolanda





https://3zsmz73ycy0o482l6t1qvq2e-wpe...6/IMG_3706.jpg


Teraz pod koniec dnia zrobiło się chłodniej i już nie było tak gorąco. Służąca podała wino swojej pani ciesząc się chyba, że tego postoju i bliskości. Po ostatnich wojażach Iolanda została tym razem w głównym obozie. Była więc okazja aby odpocząć. A do odpoczynku okolica nie była taka zła. Brzeg rzeki zapewniał dostęp do świeżej wody i wiała stamdąd bryza jaka nieco chłodziła ten tropikalny zaduch. Dzisiaj mijał trzeci dzień odkąd rejzy Bertranda i Carstena wyruszyły ku swoim celom. Przewidywano już w Festag na naradzie wodzów, że do wioski królowej Aldery zejdzie im pewnie ze dwa dni skoro konnym zajęło to prawie cały dzień jazdy od rana do świtu. I kolejny dzień od wioski do indywidualnych celów. To jakoś dzisiaj był ten trzeci dzień. Nic ich nie zatrzymało albo się nie wydarzyło to mieli szansę już dziś dotrzeć na te wzgórza i bagna. Więc powrotu też najprędzej należało się spodziewać za trzy dni. Ale cztery czy pięć były równie prawdopodobne. Czyli właściwie dopiero w Angestag czy Festag jakby nie wracali znaczy, że coś poszło mocno nie tak. Ale na razie był koniec Marktag i to całkiem przyjemny koniec dnia. Ani za gorący, ani za zimny, akurat w sam raz, zupełnie jak w Estalii. Tylko tam nie było tak duszno i wilgotno.

Iolanda miała aż nadto czasu aby wspomnieć co kto powiedział podczas narady w ostatni Festag. Jej słowa też przyjęto różnie ale wywołały dyskusję wśród zebranych. Pierwsza odezwała się kapitan Koenig ledwo estalijska szlachcianka zgłosiła Carstenowi propozycję zabrania jej ludzi.

- Z całym szacunkiem milady. Ale ja i moi ludzie nadajemy się do walki. Tylko i wyłącznie. - brunetka pokręciła głową na znak, że ma dokładnie sprecyzowany profil swojej jednostki i pomysł na jej użycie. Zresztą de Rivera też wolał trzymać ten imperialny oddział jako żelazny atut gotów go rzucić w decydującym momencie. Dlatego nie bardzo chciał się go pozbywać. A i ciężko opancerzona piechota niezbyt kojarzyła mu się z jakimś zwiadem i rozpoznaniem. A o to chodziło przecież przede wszystkim w zadaniu jakie zlecił Carstenowi. Koniec końców wysłał więc tam oddział swoich marynarzy a Koenig ze swoimi ludźmi została w obozie. Ale jak już podjęto decyzje kto ma zostać a kto iść i dokąd wrócono do tego o co pytała Iolanda.

- Może się mało precyzyjnie wyraziłem Iolando. Ale królowa Aldera dość stanowczo i niezłomnie podkreśla ich prawa do piramidy i tego co się w niej znajduje. A więc także do złota i tego co one uznają tam za dziedzictwo. - Carlos uniósł nieco palec aby podkreślić to co mówi. A mówił wolno jakby chciał starannie przekazać swoje wnioski i ustalenia jakie poczynił podczas swoich rozmów z królową Amazonek.

- Niemniej obiecała nam złoto i skarby. Jako zapłatę. I zgodziła się na dowolne rabowanie jaszczurów czy żywych czy martwych. Odniosłem wrażenie, że mogą mieć inne zasoby złota i skarbów. No chyba, że kłamała. Ale wówczas to zrywa naszą umowę. I wtedy weźmiemy sobie co będziemy w stanie z piramidy. Sprawiła na mnie jednak pozytywne wrażenie. A tu proszę, dostaliśmy od nich takie podarki. Złoto. Zakładam, że nie oddały nam swoich ostatnich zaskórników. Więc pewnie jakieś złoto u siebie mają aby nam zapłacić. A ponieważ w tej chwili z tego miejsca i tak nie możemy zweryfikować ich zasobów a jak wygląda sytuacja w piramidzie to mam nadzieję Carsten przyniesie nam wieści to proponuje się tym na razie nie przejmować i przyjąć, że Amazonki działają w dobrej wierze. Na razie są nam przyjazne i wywiązują się z tego co nam obiecały. - kapitan przyznał się, że nadal wiele rzeczy i dla niego jest niewiadomych. Jednak wydawał się być optymistą. I skoro w tej chwili nie mieli jak sprawdzić słów i intencji Amazonek to się tym nie przejmować na zapas. Pokazał zawieszony na szyi wisiorek o dziwnym wzorze jaki dostał w prezencie od królowej Aldery podczas swojej wizyty i pierwszego wieczoru powitalnego. Błyszczał na żółto jakby był ze złota. A jakoś nie nosił go wcześniej.

- To może zamiast iść do piramidy bić się z jaszczurami weźmiemy sobie od niej złoto? - zaproponował de Guerra. Wniosek przyjęty został jak żart chociaż nie przez wszystkich. Niektóre głowy pokiwały z uznaniem dla tekiej przenikliwości i refleksu starego pułkownika.

- A umiesz pułkowniku zdobyć wyspę na środku rzeki obudowanej palisadą i z basztami obronnymi? Bez łodzi, artylerii i ciężkiego sprzętu? - de Rivera wykazał się nie mniejszym refleksem i zripostował pomysł równie szybko i w żartobliwym tonie. Teraz znów niektórzy się roześmiali a inni pokiwali głowami nad tą celną uwagą.

- Przyszło mi to do głowy. Ale bez floty i artylerii to nie wiem jakbyśmy mieli zdobyć ich wyspę. Nawet zablokować ich nie możemy bo one mają łodzie a my nie. Wystarczy, że nas przeczekają. Nam się w końcu skończą zapasy a im nie. A królowa była bardzo miła i gościnna ale jakoś zaczęła zasłaniać się mnóstwem kłopotów gdy pytałem o kwaterunek dla nas. Więc chyba nie jest taką nieopierzoną trzpiotką jaką się wydaje na pierwszy rzut oka. I widziałem ich palisadę. Ktoś, stawiam na Norsmenów, próbował zdobyć tą wyspę. No i na próbach się skończyło. A oni mają łodzie a my nie. Nie, naprawdę nie wiem jakbyśmy mieli zdobyć ich wyspę siłą. Do walki z jaszczurami to chociaż możemy wystawić całość naszych sił na pewnym gruncie. Tak sądzę. Mam nadzieję, że rozpoznanie Carstena coś wyjaśni w tej sprawie. - kapitan już nieco poważniej wyjaśnił dlaczego nawet jakby Amazonki miały całe góry skarbów nie bardzo widzi możliwość zdobycia ich wyspy. Ale powiódł wzrokiem po oficerach, szlachcicach, najemnikach i doradcach czy mają coś do powiedzenia w tej sprawie. Wyjaśnił o czym rozmawiał podczas negocjacji i chociaż ogólnie jak wygląda wyspa tubylczych wojowniczek bo poza posłami to większość zebranych w namiocie nie widziała tego co oni.

- Ale masz rację Iolando. Nie bardzo jest dla mnie zrozumiały ten ich system liczenia jaszczurów i ich sił. Ale wydaje mi się, że z jakąś podrzędną bandą czy nawet podjazdem to by sobie poradziły same i wcale by nas nie potrzebowały. Dlatego obawiam się, że jest tam coś więcej niż podrzędny, jaszczurzy podjazd. - cmoknął z niezadowolenia ale chyba nie spodziewał się, że rozpoznanie jakie miał poprowadzić Carsten przyniesie jakieś dobre wieści.

- Wydaje mi się, że być może Aldera zaryzykowałaby starcie z jaszczurami sama. Gdyby nie Norsmeni. Wciąż mają z nimi konflikt i w to wtrąciły się jaszczury. Teraz Amazonki siedzą okrakiem zezując między jednych i drugich. Nawet jak pokonają jednych to oberwą. I to może przesądzić sprawę w walce z drugimi. I nieważne za kogo się zabiorą. Więc nasze przybycie może przeważyć szalę. Wygląda na to, że Aldera wierzy, że wspólnie możemy wyprzeć jaszczury z piramidy. Tutaj liczę na Bertranda. Przydałoby się jakieś małe zwycięstwo na początku wojny. I byśmy zobaczyli jakie te jaszczury są twarde w walce. - kapitan w tym momencie mówił nieco niepewnie skoro tego nie usłyszał od Majo ani innych jej sióstr a tylko snuł własne rozważania na temat aktualnej sytuacji w tym trójkącie politycznym w jaki się wtarabanili.

- A tych konkwistadorów bym tak nie demonizował. Może oni byli liczni dla zaskoczonego Olmedo jakiego wzięli pod lufy. Ale to była niepłena dziesiątka ludzi. A nas tu jest trzy setki samego woja. Myślę, że dlatego zwiali. Wiedzą, że są od nas dużo słabsi. Trochę szkoda. Pewnie znają teren i sytuację. Przydaliby nam się. A tak nie mamy ani ich ani Olmedo. - uśmiechnął się dając znać, że kimkolwiek byli ci tajemniczy Estalijczycy to raczej nie powinni być zagrożeniem dla sił głównych ekspedycji. Chociaż na mniejszy, zwłaszcza zaskoczony oddział mogli już napaść czy nawet zlikwidować. O ile by się zdecydowali na wojenna ścieżkę z ekspedycją. Brak trupów Olmedo i jego ludzi dawał kapitanowi nadzieję, że może się jednak na to nie zdecydują.

- Ale masz rację Iolando co do pilnowania złota. Przeżyłem trochę starć i na lądzie i na morzu. I w każdej coś oberwałem ja, moi ludzie albo statek. Zawsze się obrywa. Więc tak, jak będziemy walczyć to straty będą. Mniej bym się obawiał Amazonek. Skoro mamy walczyć jako sojusznicy to chyba nie tak łatwo skoczyć sobie do gardeł. Ale Norsmenów już nie jestem taki pewien. A będziemy wracać przez tereny Amazonek i Norsmenów. Jedni i drudzy mogą nas atakować aż do murów Portu Wyrzutków. A z Norsmenami nie będzie nas łączyć wspólna śmierć i przelana krew. Dlatego póki to możliwe i z jednymi i z drugimi jestem skłonny unikać zwady póki to możliwe. Dopiero w Porcie będziemy bezpieczni. Ale stąd i z piramidy to może być z tydzień drogi albo i więcej. - pokiwał głową zgadzając się, że też ma obawy co do dalszych losów po walce o piramidę. Ale w tej chwili przypominało to dzielenie skóry na niedźwiedziu. Całkiem odległy i niepewny wariant przyszłości.

- A może dogadamy się z tymi jaszczurami? Wyślemy do nich poselstwo tak jak do tych dzikusek i barbarzyńców. - zapytał jeden z oficerów gdy widocznie dodał sobie dwa do dwóch, że walka o piramidę może im wystawić słony rachunek.

- O ile mi wiadomo one nie posługują się mową w naszym rozumieniu. Tak mi tłumaczyła Majo. Nawet one nie rozmawiają z nimi. Umieją rozczytywać ich nastrój po zachowaniu tak jak u nas myśliwy umie czytać zachowanie obserwowanych zwierząt. I to tyle. - pokręcił głową dając znać, że wątpi aby w ten sposób dało się coś osiągnąć. I narada jeszcze trochę trwała. Ale skoro negocjacje z jaszczurami raczej nie wchodziły w grę to zostawało zawrócić i obejść się smakiem albo walczyć. De Rivera nie chciał zawracać. Walczyć też nie. Ale jako wytrawny pirat był gotów walczyć o to złoto jeśli byłyby szanse na zwycięstwo. A jak walczyć to lepiej było walczyć ramię w ramię z Amazonkami niż samemu. I taka była podstawowa motywacja kapitana. Dlatego na koniec narady wydał bardziej szczegółowe rozkazy tym co mieli udać się nazajutrz na obie rejzy. Z czego pierwszy etap znów miał prowadzić do wioski królowej Aldery.

Dało się dojrzeć idących przez obóz grupkę. Pewnie ci co już wrócili z jaskiń. Służąca podeszła do swojej pani ze szczotką do włosów wyrywając ją panią z zamyślenia. No tak. Z tych co zostali kapitan codziennie wysyłał patrole dookoła obozu. W tym także do tej jaskini konkwistadorów w rzecznym klifie gdzie pojmano a potem porwano górali. Okazały się większe niż można było początkowo przypuszczać. Jeden z korytarzy prowadził na drugą stronę rzeki. Więc można było go używać jak podziemnego przejścia pod nią. A inne? Kto wie? Ponoć jeden biegł wzdłuż rzeki i był całkiem obiecujący bo chyba prowadził w kierunku piramidy. Na ile to dało się pod ziemią ocenić i mając tylko pobieżny azymut gdzie może znajdować się piramida. Pewnie nie tylko de Rivera zastanawiał się czy to przypadek czy nie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 17-10-2021 o 21:40. Powód: Odebranie mowy służącej.
Pipboy79 jest offline