Wątek: WFRP 2ed - III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2021, 19:22   #57
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację

Trzeci już dzban rozwiązał język starca do tego stopnia, że nawet Studd Drwal zaczął powątpiewać w jego opowieść. Ale wszyscy z wypiekami jej słuchali. Nie co dzień mogli słuchać takich bajęd. Dzieciaki już nie przeszkadzały a cieńkusz albo opowieść zarumieniła lica wszystkich słuchaczy.

-Jam to na oczy widział, mówię wam. To nie bitwa była a rzeź. Ludziska walczyli na miecze długie i krótkie, włócznie o grotach kutych na dziki i niedźwiedzie ale i takie wojenne, ba nawet na dzidy! Topór każdy tam był w robocie a krew tryskała jak ze źródeł. Walczyli we krwi wrogiej i bratniej, ale przecie wszyscy tam byli braćmi, tylko dali się panom napuścić na siebie. Górale przeciw kmieciom, kmiecie przeciwko chłopom, z miasta lud przeciwko nim wszystkim. A pany jeno spoglądały na to wszystko z daleka. Rzeź była tak okrutna, że w kilku miejscach zwały trupów sięgały do pasa. Nie oszczędzano nikogo. Nikt nie cofał ręki i wiadomo było, że zwycięstwo waha się to na jedną, to na drugą stronę. Rycerstwo już stawało w ordynku by pancernym butem zmiażdżyć niedobitki obu stron i w ten czas huknął straszliwy, niemożebnie okrutny grom z jasnego nieba, świat zasnuła krwawa mgła a potem uderzyła we wszystkich straszliwa fala…


***

Dzikie twarze, wyszczerzone we wściekłym grymasie. Tatuaże i malowidła skąpane we krwi i kawałkach ciał zarżniętych wcześniej wrogów. Dłonie ślizgające się na rękojeści broni i stopy depczące wszystkich, którzy zdążyli upaść wcześniej. Bez zmiłowania, bez litości, bez pardonu. Kto tylko okazał cień słabości, umierał. Od tej brutalnej prawdy nie było odwołania, więc nikt miłosierdzia nie okazywał. I na nie nie liczył. Nadszedł czas umierania.

Semen był jak w transie. Rozdając ciosy na lewo i prawo wgryzał się w tłoczących się klanowych wojowników i parując zadawane przez nich razy. Już dawno stracił kierunek i poczucie miejsca. Krew płynąca z ran, które już otrzymał, uzmysławiała mu, że to jego ostatnia walka. Ale nie był by dumnym synem stepów, gdyby poddał się bez walki. Mógł to w sobie tłumić, mógł ukrywać przed wszystkimi, ale w takich chwilach czuł się nareszcie na odpowiednim miejscu. Unik, kroczek w bok by przepuścić wrażą włócznię, która rozszarpała trzewia kogoś z tyłu. „Dobrze skurwielowi, po co się pcha gdzie nie jego miejsce”. Nóż błyskawicznie sunący po dzierżonym przez klanowego drzewcu i jego wycie gdy trafia. Kikut pozbawiony palców podniesiony w zdumieniu do góry. „Do góry, Rób miejsce skurwielu! Następny!”. Siekiera łukiem opadająca na zaskoczoną twarz i bryzg krwi. Jakiś krzyk z boku. „Jurgen!! Bracie!!” „Ha! Ja ci kurwa dam brata! Wszyscy tu jesteśmy braćmi!!" Siekiera za późno zbiła jakiś obuch i cios rozbił się na twarzy Semena, ale to go nie zatrzymało. Ból tylko rozjuszył go bardziej. Nóż w trzewia i jeszcze raz, pod wzniesione ramię, w pachę. W miękkie. I następny! Jakieś ostrze rozpalające ciało uda, ale to nie oznacza, że trzeba kończyć ten taniec śmierci. „Następny!”

Theophrastus przez ułamek chwili myślał, że wszyscy otaczający go klanowi rzucą się nań, ale wykrzywione wściekłym grymasem oblicza kierowały się gdzieś za plecy medyka. Chciał się cofnąć do „swoich” ale nie był w stanie. Ktoś uderzył go tarczą, raczej przez przypadek niż w zamiarze zadania ciosu, ale medyk odwinął się odruchowo. Pręt wbił się w oczodół jednego z ubranych w futra górali. „Co jest?” Spytał ten obok, bardziej zaskoczony niż ten oślepiony, który już runął pod nogi kompanów wybijając najbliższych z rytmu. Hohenheim wiedział, kiedy jest czas na rozmowy i dysputy i to z całą pewnością nie była ta chwila. Okrwawiony pręt zatoczył krótki łuk i wyrżnął pytającego w ucho miażdżąc je na papkę. Ktoś zdzielił medyka w plecy a pręt wyleciał mu z dłoni. Poleciał na twarz, ale uchwycił się dłońmi skraju czyjejś tarczy. Bratnia ręka podtrzymała go ale zaraz po tym ktoś bardziej zorientowany uniósł do ciosu młot. Medyk miał ułamek chwili by zrozumieć i zadziałać. Nie był sprawny w zabijaniu, ba nigdy niemal nie walczył. Ale znał zasady anatomii jak nikt pewnie na tym polu chwały. Doskoczył do tego z młotem i korzystając z tego, że dwoma rękoma dzierżył stylisko wbił mu dwa palce w oczodoły. Głęboko, aż w kakofonię krzyków, wrzasków, skowytu i wycia wdarł się kolejny piękny głos. Wstrząśnięty tym co zrobił wyrwał dłoń i chciał wytrzeć ją o ubranie padającego, ale palce mechanicznie złapały rękojeść wiszącego mu u pasa noża. Odruch mógł uratować mu życie, bo tym razem już mało który z najbliższych klanowych prących do przodu, przez których chcąc nie chcąc się przebijał, nie zorientował się w tym kim jest. Z nożem w garści zwrócił się do pierwszego, który ruszył mu na przeciwko. Na śmierć…

Siekiera w ręku Gudrun śpiewała swą straszliwą pieśń, jakby chciała nadać akordu jej myślom. A wokoło umierali ludzie. Wielu ludzi. Młodych, starych, kobiet, dzieci, wojów i bohaterów. Każdy na tym polu był na swój sposób bohaterem. Ale bohaterowie umierają tak samo, jak inni ludzie a ona chciała żyć. Chciała żyć!! I wrócić do swoich. Uciec stąd. Tyle, że by to zrobić musiała zabić więcej ludzi. Skąpana we krwi, jak jakaś legendarna Walkiria, parła przez górali zadając i przyjmując ciosy. Niepomna już ile ich otrzymała, ale za każdy odpłaciła z nawiązką. Siekiera już ślizgała jej się w dłoni od roboty. Nóż już dawno zgubiła. I zdobyła nowy, wyrywając go z własnego uda. Cios w bok, zbicie sztychu przeciwnika i uczciwy zwrot siekierą. Z nawiązką. Kolejna rozpłatana, zdziwiona twarz. Krew tryskająca na jej oblicze i osuwające się ciało. I jeszcze jeden. Noga ślizgająca się czyimś ciele. „To ten sprzed chwili”. But wgniatający twarz niedoszłego zabójcy w błoto. I znów cios. Znów trafili. Ból wykrzywił jej twarz a sparaliżowana dłoń w jednej chwili puściła nóż. Została tylko siekiera. Ale to było dobre narzędzie. Nadające się do roboty. Walcząc z falami słabości wzniosła go do ciosu myśląc o tym, że może to już ostatni…

Ciach, unik, cofnięcie, osłona, ciach, unik. Tupik walczył jak w amoku świadom tego, że z tego nie wyjdzie w jednym kawałku. Całym jego życiem kierowało cwaniactwo i zręczność. A tu, na „polu chwały” potrzebne ono było jak świni siodło. W panującym ścisku nie było możliwości robienia uskoków, nie było czasu na wymyślanie forteli. Tylko ciach, unik, cofnięcie, osłona, ciach, unik. Znalazłszy się na wprost klanowych na plecach Helgi widział przez chwilę Gudrun i Semena i nawet starał się zapamiętać ich położenie, ale wnet runął w dół i już widział zdecydowanie mniej. Tylko rząd nierównych, pomalowanych tarcz jeżący się włóczniami i innymi narzędziami mordu. Uniósł swą tarczę, ale wiedział, że sam nie przepchnie ważących więcej zbrojnych. W tym starciu wszystkie jego walory zeszły na plan dalszy. Liczyła się brutalna siła i okrucieństwo. Włócznia, która ześliznęła się z tarczy weszła mu w podbrzusze a on zawył. Uderzył mieczykiem w drzewce ucinając je przy grocie i przerywając męczarnie, ale rwanie pozostało. Powoli wyciekało zeń życie, wiedział to na pewno. „Chcecie okrucieństwa?! Ja wam kurwa pokażę okrucieństwo!!” pomyślał, po czym ciął mieczem po nogach tych z przodu krzywiąc się, gdy nagły wypad spowodował ból, który niemal nie pozbawił go przytomności. Ktoś krzyknął i upadł, ktoś inny runął nań potknąwszy się na jego ciele. Tupik znów uderzył wiedząc, że to już jego ostatni cios. Krew cudza i własna zbryzgała mu twarz, ręce, wszystko. Ostatni cios. I jeszcze jeden. I jeszcze…


***

-Panie! Rycerze stanęli w ordynku! Są gotowi do szarży. - chorąży Anzelm von Dreih wzniósł w pozdrowieniu prawicę zatrzymując konia, który ciężko robił bokami i chrapał z pyska. Widać było, że młody rycerz gonił pomiędzy formującymi się pocztami. Jego przystojną twarz wykrzywił radosny uśmiech. Jak co niektórzy młodsi, pałał rządzą walki, wzięcia udziału w bitwie, wykazania się.

Lord Eryck z Treoffen wiedział, że długo swoich ludzi w siodle trzymać nie może, bo rozpełzną się znów do namiotów na ucztę, którą ciężko mu będzie przerwać. Spojrzał po zarumienionych od mrozu twarzach najbliższych ze starszyzny a widząc ich oczekujące spojrzenie skinął głową.

-Niech zaciężni ruszą zaraz za nami a poczty miejskie i Wierni z Wusterburga staną przed obozem w odwodzie. Grać sygnał ataku! Zmieciemy tę hołotę! Za Imperium Panowie! Za Sigmara!!

Odpowiedział mu chóralny okrzyk najbliższych rycerzy, którzy już zawracali rumaki jadąc do swoich oddziałów. Zagrała trąbka sygnałowa a po chwili jej dźwięk powtórzyły inne w pocztach poszczególnych lordów. Zabrzęczały końskie uprzęże, szczęknął oręż.

A potem skąpana w bladym, krwawym świcie, równina pod Wusterburgiem zadudniła od dziesiątków kopy szarżującego, pancernego rycerstwa…


***

Grom uderzył w sam kipisz, gdzie przy Północnej Bramie w wyłomie walczono na pazury. Skłuta włóczniami, rąbana toporami bestia jeszcze się przed ułamkiem chwili odgryzała obu stronom walczących i nagle uderzenie pioruna z zasłoniętego krwawymi chmurami nieba spopieliła monstrum i najbliższe szeregi walczących. Uderzenie było tak straszliwe, że falą rozeszło się po szeregach ludzi, krwawym podmuchem powalając ich i przerywając ich nic nie znaczącą potyczkę. Siła wichru była nieporównywalna z żadną inną, którą zwykła natura mogła przywołać w górskie wierchy czy na step. Krwawa mgła szczątek ludzkich i Sigmar jeden wie jeszcze jakich zbryzgała wszystkich leżących w promieniu kilkuset metrów. Stopiony mur przy bramie spłynął niczym lód na wiosnę. A fala uderzeniowa rozchodziła się dalej, koncentrycznie, kręgiem przewracając klanowych, rewolucjonistów, wojów i żebraków. Równo zbierając swe żniwo…


***

Siła uderzenia powaliła ich na ziemię w plątaninie nóg i rąk, w krwawej kąpieli której nigdy nie mieli z siebie zmyć. Semen zerwał się pierwszy i w kilku susach przedarł się przez leżące pokotem szeregi klanowych wychodząc na ich tyły. Pod drodze jakimś cudem wypatrzył leżącego na ziemi Theophrastusa. Medyk wodził oszalałym wzrokiem dookoła, ale dzierżonym w garści nożem piłował gardło jakiegoś górala. Spod ostrza ciekła krew. Kozak zawołał do niego, by nie dostać bratnim nożem po nogach. Od bratnich umiera się tak samo jak od wrogich. Złapał półprzytomnego medyka, który chyba go rozpoznał pod ramię i podniósł. Wynosząc poza strefę walki. Tupik żył, choć nie był do końca tego pewny. Skąpany we krwi, z której sporo wyciekało z jego poharatanego ciała słaniając się powstał i w kłębowisku ciał dostrzegł wpierw dźwigającą się na nogi Gudrun. Choć może raczej próbującą to uczynić, bo ciało wyraźnie odmawiało jej posłuszeństwa. Depcząc plecy, głowy, ręce i twarze poczłapał do niej z opuszczoną ręką, dziwiąc się słabości, która nie pozwalała jej unieść. Łuczniczka miała rany na rękach i udzie, których nie powstydził by się gladiator po pojedynku, ale najgorzej wyglądał grot włóczni sterczący z jej podbrzusza. Ale żyła i tylko wodziła wokoło nic nie rozumiejącym wzrokiem. Jak i on. I jak jego dwaj inni kompani, których dostrzegł na skraju pobojowiska.

Pobojowiska, które powoli ożywało. Szarpnął Gudruni zataczając się ruszyli przez pole bitwy ku Semenowi i Theophrastusowi, którzy stali kilkanaście kroków dalej. Zewsząd dochodziły jęki, błagania o pomoc, o wodę, przekleństwa i wezwania wszelkiej maści bogów. Ale bogowie byli chyba zajęci gdzie indziej, bo nikt krzyczącym nie pospieszył z pomocą. No, chyba że za pomoc należało brać narastający tętent dochodzący od tej strony, gdzie mieścił się obóz rycerski. Choć i to pewne nie było, bo równy jeszcze chwilę temu koński chód się załamywał, słychać było jakieś okrzyki. Gdzieś na granicy widoczności pojawili się pierwsi pancerni. Ale nie szli oni galopem, jak zwykło zabawiać się rycerstwo na polu bitwy. Jakby wstrząs, który przeszedł przez pole bitwy i do nich dotarł z morderczym skutkiem. Jakiś jeździec się przewrócił wraz z koniem, innego z siodła wysadził spłoszony koń. Szarża wyhamowywała a część rycerstwa już zawracała. Tylko pole bitwy pod murami Wusterburgu ożywało z każdą chwilą coraz bardziej.

Oni jednak mieli je już za plecami. Całą czwórką ze zdumieniem, oszołomieniem rozglądając się dookoła. Nie wierząc w to co się wydarzyło, nie wierząc w bezmiar okropieństwa w którym brali udział. Nie wierząc w to, że wciąż żyją. I nie wierząc w to, czy uda im się przetrwać następnych kilka pacierzy…


***

5k100
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 17-10-2021 o 19:27.
Bielon jest offline