Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2021, 19:35   #4
psionik
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Koniec lata od lat miał jedną datę i jedno miejsce w Międzyrzeczu. Datę tą wyznaczał festiwal i rok rocznie Dresden przybywał w to miejsce na błoniach. Pierwszy raz gdy jako świeżo upieczony żak przyjechał pożegnać stare życie i powitać nowe w towarzystwie starszych kolegów i koleżanek. Z każdym kolejnym rokiem, każdą sesją poprawkową i ryzykiem wyrzucenia z uniwersytetu festiwal stawał się coraz większą imprezą. Picie na umór, przebieranki i własne konkursy, imprezowanie do rana, budzenie się w dziwnych miejscach obok przypadkowych dziewczyn… westchnął do własnych myśli. Teraz sytuacja wyglądała inaczej. Nie groziło mu wydalenie, uniwersytet skończył z wyróżnieniem. Nie był w grupie żaków, w chwili obecnej był sam, z tobołkiem swojego dobytku u nóg. Jedyne co się zgadzało to puste sakiewki. Wtedy nikt nie miał pieniędzy, lecz nie przeszkadzało to w zabawie. Teraz jego sakiewki były niebezpiecznie lekkie, ale to ze względu na proste zlecenie, od których musiał uciec.
Jeśli jest cokolwiek gorszego niż nawał pracy, to jest to praca poniżej swoich kompetencji.

Westchnął ostatni raz, zarzucił tobołek na plecy i z uśmiechem przekroczył prowizoryczną bramę festiwalu.


* * *

Wystarczyło kilka godzin i dwa litrowe kufle piwa by Dresden odnalazł się na polu namiotowym przy dużym dębowym stole, gdzie razem z czterema innymi graczami rozgrywali turniej lokalnej odmiany pokera. Dwójka podchmielonych żaków nie liczyła się i szybko odpali, jednak byli klubowi dla rozgrywki — dostarczyli potrzebnego mu tak bardzo brzdęku monet. Trzeci z graczy, krasnoludzki knur, grubiański i hałaśliwy próbował zastraszać współgraczy, a ostatni - akolita Caydena Caileana był naprawdę wytrawnym graczem.
Po kolejnych rozdaniach krzykacz ryknął rzucając karty. Odgrażał się jeszcze, ale starsi kapłani szybko powstrzymali krewkiego awanturnika. To było święto Caydena Caileana, a on nie życzył sobie awanturowania się.
Krupier rozdał kolejną kolejkę.
- To jak, zabierasz swoje krążki i uciekasz, czy gramy dalej? - rzucił wyzywająco akolita, gdy zajrzał w swoje karty. Dresden czuł podwyższone bicie serca i lekkość swoich sakiewek. Nie był typem człowieka, który lubił rezygnować, jednak brak kasy był dla niego palącym problemem. Spojrzał na karty leżące na stole. Nie musiał sprawdzać swoich. Pamiętał je doskonale, podobnie jak wszystkie poprzednie układy. Inni mogliby nazwać to oszustwem, on nazywał to liczeniem kart. Szybko przeanalizował karty i możliwości przeciwnika. Jego pewność siebie w połączeniu z jego zachowaniem z poprzednich rozgrywek pozwoliła Cane’owi wykluczyć część kombinacji. Te, z którymi został wywołałyby uśmiech na jego twarzy, gdyby nie silna wola i doskonała kontrola ciała.
- Pytasz dzika, czy sra w lesie? - Jednym ruchem przesunął swoje monety na środek stołu. Akolita uśmiechnął się i również dorzucił swoje monety na środek.
Krupier dołożył kolejną kartę, co tylko utwierdziło Dresdena w swojej decyzji. Sługa Przypadkowego Boga również musiało to ucieszyć, bowiem aż przysiadł się bliżej. Oblizał wargi w ekscytacji.
- No to patrz! - wyłożył króla i asa -- HA! -.
Dresden westchnął rzucając karty na stół. Blotki.
- Strit kontra kolor. - ogłosił krupier. - Wygrywa Dresden.
- CO?! -
Huknął akolita, a chwilę później pokiwał głową. - No, no, Dresden. Takie zagranie. Winszuję - wyciągnął rękę. - Pieniądze są twoje, ale następna kolejka jest moja. Eric jestem.
Dresden. Dersden Cane. -


* * *

Kolejne kilka godzin później siedząc razem z Ericiem Dresden przepił już jedną piątą wygranej. Picie z akolitą nie było rozsądnym pomysłem dla stanu jego sakiewki, jednak festyn to festyn, a Biała Czapla była tym miejscem, na które jego żakowa kieszeń była zbyt lekka, toteż tym chętniej korzystał z jego uroków. Już wcześniej jego czujny, choć coraz bardziej mętny wzrok wyłapał uśmiechniętą rudowłosą dziewczynę, ale dopiero jak Erik zawołał ją, Dresden mógł się lepiej przyjrzeć rudowłosej piękności.
- Nie przedstawisz nas? - spytał gdy ten dał dziewczynie wiadomość.
- Ach, mea culpa. Berenika, Dresden, Dresden, Berenika. - Cane wstał i przywitał się z podchmieloną, ale nadal atrakcyjną dziewczyną. Mocny zapach alkoholu odrzucał go jednak od dziewczyny. Pożegnali się szybko, a Dresden podpytał swojego kompana o dziewczynę.

Gdy wychodzili z Czapli jakiś czas później, śledczy wpadł prosto w biust wysokiej ulfeńskiej najemniczki.
- Najmocniej psz… przepraszam. - odezwał się teatralnie kłaniając się, co chyba tylko jeszcze bardziej podjuszyło dziewczynę. Warknęła coś, jednak Dresden rozbroił ją szybko czarującym uśmiechem i zakładem. Dziewczyna startowała w turnieju łuczniczym i Cane postanowił również wystartować i wygrać jej główną nagrodę.
Cóż. Nie wygrał. W zasadzie to zajął ostatnie miejsce, ale jego radosna postawa sprawiła, że uśmiech zwycięstwa i pogardy najemniczki zamienił się w serdeczny uśmiech, a szczere gratulacje w ciepły uścisk.
Obiecali spotkać się wieczorem pod główną sceną, by uczcić jej zwycięstwo. Do tego czasu jednak mężczyzna musiał załatwić jeszcze jedną rzecz. Ta ulotka, którą miał Eric - widać, że ktoś potrzebował dedektywa do rozwiązania zagadki zaginięcia ludzi, a kto jak kto, ale najlepszy detektyw Ostrzogrodu nadawał się do tego doskonale.

* * *

Gdy wszedł do przedsionka biura, w którym miał przyjmować Aurelius, nie zauważył jeszcze Bereniki, za to pod ścianą stał inny śmiałek, półork, wraz ze swoim wilczym towarzyszem.
Dresden skłonił lekko głowę na powitanie. Nie umknął jego uwadze ani źle dopasowany pancerz, ani maska przy pasie, ani inne szczegóły wyglądu półorka, które lepiej niż słowa opisywały mężczyznę.
Dla kontrastu, Dresden był średniego wzrostu i przeciętnej budowy ciała mężczyzną dobijającym trzydziestki. Miał gęste kasztanowe włosy lekko opadające na skronie, gęste, grube brwi spod których spoglądała para dociekliwych, piwnych oczu. Nie za duży nos, pełne usta okalane wąsem i brodą dodawały mu tylko powagi.
Ubrany był w lekki, podróżny, skórzany pancerz z wygotowanej, utwardzanej skóry zabarwionej na ciemno-szaro na który zarzucony piał płaszcz z wysokim kołnierzem postawionym na sztorc i rękawami, w których nie raz z łatwością ukrywał drobne przedmioty. Reszty ubioru dopełniały wygodne podróżne spodnie takiegoż koloru i szerokie dość drogie, choć mającej dobrych kilka lat, skórzane buty z cholewami. Przy pasie luźno zwisało wąskie ostrze rapiera.

Mężczyzna zdjął plecak zostawiając go pod ścianą.
- Cześć, jestem Dresden - zagadał do półorka. Rezerwę wyczuł z miejsca i spróbował ją przełamać. Półork patrzył na niego przez sekundę, po czym uśmiechnął się szczerze.
- Gorsnak, miło poznać - odpowiedział, wyciągając do niego potężną prawicę. Panowie zamienili jeszcze kilka zdań zanim w drzwiach nie pojawiła się Berenika, z którą widział się w Czapli, oraz ostatni gość i odczekawszy jeszcze chwilkę, w której Cane przyglądał się miejscu i osobach, które odpowiedziały na apel.

- Dresden Cane, detektyw z Ostrzogrodu - przedstawił się łapiąc tracąca równowagę Berenikę.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 17-10-2021 o 21:40.
psionik jest offline