Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2021, 20:16   #256
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 50 - Ratusz, Olimp i Mała Rosja

Czas: 2054.10.02; pt; popołudnie; 16:45
Miejsce: Sioux Falls; Plac Ratuszowy; lodziarnia
Warunki: jasno, ciepło, cicho, wnętrze mieszkania; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, szmer rozmów, sła.wiatr


Lodziarnia była całkiem popularnym miejscem w Sioux Falls. W samym centrum miasta no i z reputacją serwowania najlepszych lodów w mieście. Nawet na początku października lokal wciąż był otwarty i obsługiwał gości. Chociaż właściwie było popołudnie a nie wieczór gdy była najpopularniejsza pora na takie wizyty to i tak spora część stołów była obsadzona przez gości. A w tak nasyconym żołnierzami mieście zauważalną część gości stanowili właśnie oni. Siedzieli po kilku we własnym towarzystwie ewidentnie na przepustce weekendowej albo w mieszanym z jakimiś narzeczonymi czy przygodnymi pannami. Ale i byli też i inni. Rodziny jakie przyszły na rodzinny deser z dziećmi, zakochane pary jakie chciały spróbować czegoś słodkiego w spokojnym miejscu, jakieś dziewczęta o wyglądzie sekretarek czy pracownic biurowych albo smyki próbujące chyba wydać swoje uciułane kieszonkowe. Więc z jednej strony cztery, młode kobiety jakie siedziały wewnątrz lodziarni aż tak nie rzucały się w oczy w tym mieszanym towarzystwie a z drugiej ich wieczorowe kreacje pasowały raczej do czegoś bardziej dostojnego i wieczorowego niż taki familijny przybytek. Ale były nieco za lekkie na ten chłodek na zewnątrz aby siedzieć tam przy jednym ze stołów. Bo chociaż od rana pogoda dopisywała i było pogodnie i słonecznie to jednak był już początek października a nie lipca czy sierpnia. I nawet w pogodny dzień siedzenie na krótki rękaw to już było pewnym wyzwaniem. A do końca nie były pewne ile im przyjdzie czekać. Bo chociaż Steve jak dotąd nie zawodził i zjawiał się o w miarę stałych porach po przyjeździe z Wild Water to jednak miał taką a nie inną specyfikę pracy więc mogło się to zmienić w każdej chwili.

- Lamia a masz już jakiś pomysł na pierwszy odcinek “Lesbian Bitch”? Takie coś co tam wtedy mówiłaś? Jakieś uwolnienie jakiejś dziewczyny z opresji? Czy coś innego? A kto by ze mną grał? - jak Lamia z Eve przyjechały do lodziarni to zastały już Jamie i Lanę na miejscu. Jamie udało się skombinować zastępstwo na drugą połowę dnia dzięki czemu mogła mieć wolne i siedzieć teraz z dziewczynami i sobie wesoło pogadać. A wydawała się niezmiennie zafascynowana pomysłem na nowy serial akcji produkcji “Mazzixxx”. Przeżywała to jakby stała u progu nowej, niesamowitej przygody. I to lesbijskiej! Więc wydawała się tym niesamowicie nakręcona.

- Ładna. Podoba mi się. Ciekawe czy lubi z dziewczynami. - Eve za to pochwaliła się koleżankom namiarem do tej “bardzo fotogenicznej” Petry co teraz była kelnerką gdzieś tam w “Coffee Latte” ale blondynka uznała, że bardziej by taka utalentowana dziewczyna przydała im w “Mazzixxx” niż jako jakaś tam znajoma z pracy w redakcji. I pokazała dziewczynom zdjęcie zdjęcia zrobionego z jej cv tej zgrabnej brunetki. Na Lanie i Jamie też wywarła pozytywne wrażenie i wydawały się zainteresowane kontaktem z nią.

Rozmawiały sobie we cztery w najlepsze zerkając w stronę wylotów z placu, sprawdzając czas i czekając na czarnego Ghurkę jaki powinien się wyłonić z nich ale coś się nie wyłaniał. Z drugiej strony przyszły wcześniej niż zwykle Steve kończył to nie było nic dziwnego, że jeszcze go nie ma. Ale się pojawił! Czarna maszyna wyjechała z jednej ulic, potoczyła się ku parkingowi przy lodziarni wywołując poruszenie przy kobiecym stoliku. A po chwili trzasnęła para czarnych drzwi i z terenówki wysiadła parka w wojskowych mundurach. Kierowca, krótkowłosy brunet odstawiony w galowy, ciemno zielony mundur i pasażerka. Krótkowłosa czarnulka już w bardziej polowym mundurze. Oboje uśmiechali się podchodzac do lodziarni i zauważając czwórkę czekających kobiet.


---



Skoro byli w lodziarni, najlepszej lodziarni w mieście, to Krótki nie mógł sobie odmówić przyjemności zamówienia tych zimnych łakoci. Pomimo poważnego wieku i jeszcze poważniej wyglądającego munduru cieszył się z tych lodów jakby znów był małym urwisem. I cieszył się bliskością bliskich osób. Karen też się cieszyła. Bo okazało się, że Krótki nie puścił pary z gęby i myślała, że czekają tu tylko Lamia i Eve. Na niego. Jamie i Lany w ogóle się nie spodziewała a już na pewno nie spodziewała się, że czekają tu specjalnie na nią. Teraz każde z mundurowych siedziało przy tym samym stole co przed chwilą czwórka młodych kobiet i każde z nich było flankowane przez parę tych kobiet.

- To jak rozumiem zostawiacie nam wolną chatę na weekend? - Karen tryskała świetnym humorem też wbijając łyżeczkę w swoje lody i popatrzyła koso na trójkę siedzącą po drugiej stronie stołu.

- Jak nie to się nie bój Karen, zapraszamy cię do nas. My tu mieszkamy zaraz przy placu. Ale myślałyśmy aby pójść do “Neo” albo “Honolulu”. Co wolisz? - Jamie też bezwstydnie adorowała swojego ulubionego bolta. A jak brakowało pyskatego Donniego to nawet dla Steve’a była całkiem miła a nawet sympatyczna.

- No nie wiem, nie wiem… Musiałybyście się zachować odpowiednio. Żadnego sprowadzania chłopców, imprez, petów w doniczkach, butelek pod łóżkiem… Co tam jeszcze dziewczyny? - Krótki całkiem udanie wczuł się w rolę tatuśka i głowy rodziny. Już prawie skończył swój pucharek lodów i patrzył na swoje partnerki jakby pytał jedną i drugą żonę o radę w sprawie ich dorosłej córki albo trzech.

- A orgie możemy robić? Jak nie będziemy zapraszać żadnych chłopców? - zapytała szybko Jamie jakby też jej ta zabawa się spodobała i chciała się pod nią podpiąć.




Czas: 2054.10.02; pt; popołudnie; 17:10
Miejsce: Sioux Falls; Plac Ratuszowy; ratusz
Warunki: jasno, ciepło, cicho, wnętrze biura redakcji; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, sła.wiatr, ruch uliczny


- A to nie idziemy do samochodu? - krótkowłosa blondynka zdziwiła się pokazując palcem na czarnego Ghurkę którego właśnie minęli. Zamiast wsiąść i pojechać do “Olimpu” gdzie mieli zamówiony stolik i plany to Steve prowadząc każdą z nich pod jednym ramieniem minął swoją terenówkę i szedł dalej. Jakby zupełnie nie miał tego w planie.

- Tak, jeszcze tylko musze coś załatwić w biurze. - Steve uśmiechnął się do niej uspokającym, ciepłym spojrzeniem i wskazał brodą na budynek przed nimi. Szli w jego kierunku.

- Do ratusza? Ale to już chyba za późno. Już po 17-tej to większość biur może być zamknięta. - reporterka zwróciła całkiem sensowną uwagę na ten praktyczny aspekt tego planu. O tej porze, i to w piątek, wszelkie urzędy już powinny być raczej zamknięte.

- No to jak będzie zamknięte to wrócimy. - powiedział Krótki jakby w ogóle nie martwił się perspektywą pozamykanych biur. Tak podeszli do schodów w neoklasycznym stylu prowadzących do głównego wejścia ratusza.

- Steve a to do jakiego biura ty chcesz iść? Bo tu to jest nasza redakcja. - Eve robiła się coraz bardziej zdezorientowana gdy już wewnątrz budynku skierowali się ku schodom a potem jeszcze w korytarz na piętrze prowadzący do redakcji “Daily Sioux” w jakiej pracowała. Lamia dostrzegła jego dyskretne spojrzenie aby mu wskazała właściwe drzwi do pokoju w jakim pracowała ich blond dziewczyna. A dalej już Mayers sobie sam poradził. Panna Anderson już chyba się zorientowała dokąd zmierzają ale była tak zaskoczona, że tylko otwarła buzię ale nie zdołała nic powiedzieć. Spojrzała szybko na Lamię jakby licząc, że ona coś jej wyjaśni.

- Steve… - zaczęła i urwała widząc, że już zatrzymał się przed drzwiami gdzie obok framugi była tabliczka z trójką nazwisk w tym z E.Anderson.

- Tylko porozmawiam. Nic im nie zrobię. Porozmawiam a potem jedziemy do “Olimpu”. Dobrze? - uśmiechnął się do niej swoimi orzechowymi oczami i pocałował ją delikatnie w usta. Lamię też. Eve więc przygryzła wargę i pokiwała swoją blond głową będąc skłonna mu zaufać. I teraz już miała minę jakby miało się zacząć dziać coś ciekawego. Krótki zaś po prostu otworzył drzwi i wszedł do środka.

- Dzień dobry panom. - uśmiechnął się pogodnie do dwóch krawaciarzy za barykadą biurek. Ci wybałuszyli oczy chyba kompletnie nie spodziewając się wejścia kapitana w pełnej gali tym późnym, piątkowym popołudniem.

- Dzień dobry. W czymś możemy pomóc? - Martin zamrugał oczami i odezwał się trochę niepewnie zerkając szybko na kolegę. Mayers zaś jeszcze na moment spojrzał pytająco na Lamię jakby chciał się upewnić, że trafił na właściwe cele. Widząc twierdzące skinienie głowy wrócił do zaczętego ataku.

- Tak, zajmę panom tylko chwilkę. Nazywam się kapitan Steve Mayers. Chciałbym mieć przyjemność przedstawić panom kogoś. Oto Eve Anderson. Moja dziewczyna. - brunet zaczął mówić jak jakiś dżentelmen z południa co niestety jest zmuszony przerwać innym dżentelmenom ich zajęcia ale niestety okoliczności go do tego zmuszają. I płynnie wyciągnął dłoń w stronę swojej blondynki a ta podreptała posłusznie do niego jakby zaraz miała wybuchnąć ze szczęścia. I kapitan jakoś zdawał się nie dostrzegać popłochu na twarzach dwóch pozostałych dżentelmenów jakie wywołało to zaskakujące oświadczenie.

- A to Lamia Mazzi. Moja dziewczyna. - po tym jak pocałował krótko usta blondynki powtórzył operacje z zaproszeniem swojej czarnulki i ją na koniec też krótko pocałował na dowód tego co ich łączy i ich oficjalnego związku.

- Niestety nasza trzecia partnerka, Wilma musiała wczoraj wyjechać z miasta w sprawach służbowych więc nie mam w tej chwili przyjemności przedstawić jej panom. Ale z tego co słyszałem zaszczyciła was ostatnio swoją obecnością więc chyba mieliście okazję ją poznać. - Mayers ciągnął płynnie tą akcję cały czas nie wychodząc z tonu szlachetnej uprzejmości jakby rozmawiał z jakimiś arystokratami. Ale w końcu spojrzał na nich dając znać, że mają okazję a nawet powinni teraz się wypowiedzieć. Co ich obu spłoszyło jeszcze bardziej.

- T-tak… Taka trochę ruda? T-tak… Była tutaj… Bardzo ładna kobieta. Znaczy te też! Znaczy pana dziewczyny. Ale my… To my nie wiedzieliśmy! I to jak coś do pana doszło to… - Martin zdobył się aby coś wydukać. Starał się mówić poważnie bo w końcu był zawodowym reporterem. Ale ten rosły mundurowy, z plakietką specjalsów na rękawie stał ledwo dwa czy trzy kroki od niego gorzką gulą stanęło mu teraz te poniedziałkowe żarty z Eve. I widać było, że trzęsie portkami na myśl, że ten mundurowy może mu się teraz odwinąć.

- Tak, doszło coś do mnie. I właśnie dlatego przyszedłem. - Steve nie słuchał dalej tego dukania tylko wrócił do głosu. A obaj koledzy Eve mieli miny jakby właśnie ziszczał się ich najczarniejszy scenariusz gdy oficer boltów potwierdził ich nieme obawy po co tutaj przyszedł. A potem podszedł do Martina który stał bliżej. Temu zaczęła się trząść warga jakby spodziewał się uderzenia w każdej chwili. Eve też wstrzymała oddech jakby zastanawiała się, czy Krótkiego nie poniesie i nie zapomni o obietnicy jaką jej dał na korytarzu.

- Rozumiem, że panowie mogli palnąć jakieś głupstwo z czystej niewiedzy. Zwłaszcza, że nasz związek Eve jest jeszcze dość świeży. - Steve mówił jakby sam znalazł jakieś okoliczności łagodzące dla tego występku obu pozostałych gospodarzy tego pokoju biurowego i był skłonny im wybaczyć.

- Tak! Tak właśnie było! My nie wiedzieliśmy! Myśleliśmy, że to takie żarty! Eve nic nam nie mówiła wcześniej, że z kimś jest! Eve no daj spokój co! To były tylko takie żarty, takie głupie żarty! - Martin chwycił się gorączkowo tej rzuconej brzytwy z takim zapałem, że prawie przerwał temu kapitanowi. I jeszcze szybko spojrzał błagalnie na koleżankę z pracy jakby liczył, że ona się za nim wstawi. Ale nie wstawiła. Bo Krótki znów przejął inicjatywę.

- Naturalnie. Nie ma problemu. Takie rzeczy się zdarzają. - Steve uśmiechnął się łagodnie jakby był gotów do zawarcia ugody.

- Oczywiście panowie rozumieją, że za tak niestosowne żarty to mojej dziewczynie należą się przeprosiny. - powiedział patrząc wymownie najpierw na nich a potem na Eve. Co aż pokraśniała z radosnej satysfakcji widząc jak w parę chwil ich mężczyzna obrócił te relacje w tym pokoju o 180*. Nastąpił iście desperacki wyścig przeprosin i zapewnień, że to była pomyłka, że nic nie wiedzieli, że przepraszają, że to się już nie powtórzy i tak dalej.

- No dobrze. Wybaczam wam. - oświadczyła wspaniałomyślnie rozradowana blondynka promieniejąca szczęściem w uśmiechu i spojrzeniu na cały pokój. Po jej słowach dwójka kolegów z biura spojrzała teraz wyczekująco na Mayersa niepewna jak on potraktuje jej słowa.

- Znakomicie mnie to wystarcza. - kapitan też wydawał się usatysfakcjonowany taką zgodną postawą i przeprosinami. - Informuję jednak panów, że od tej chwili uważam was za wystarczająco poinformowanych o statusie towarzyskim Eve i całej naszej czwórki. Mam nadzieję, że to nasza ostatnia rozmowa na ten temat. Jeśli dojdzie do mnie wiadomość, że takie nienaganne zachowanie się powtórzyło u któregoś z panów lub obu to będe zmuszony tu wrócić. Ale uznam, że szkoda tracić czasu na kolejne rozmowy skoro nie przynoszą efektu. Rozumiemy się panowie? - na koniec postawił im swoje ultimatum. Takim oficjalnie grzecznym tonem tej rozmówki jednego dżentelmena z innymi. Ale i tak wszyscy w pokoju wiedzieli, że jak jeszcze raz wkurzą czy obrażą Eve to Steve przyjedzie spuścić im łomot.

- Tak, tak oczywiście! Niech pan się nie obawia! To już się nie powtórzy! My nie powinniśmy tego robić ale nie wiedzieliśmy, że Eve z kimś jest i w ogóle! To jej życie towarzyskie nie powinno nas obchodzić i już więcej nie będzie! Może pan być o to spokojny! - Martin widząc, że jest szansa, że ten łomot chociaż teraz go ominie znów chwycił się jak tonący brzytwy zapewniając o pełnej ugodowości i woli do współpracy z Eve, Stevem, Lamią i nie wiadomo kogo jeszcze.

- Doskonale. To teraz panów żegnam. Życzę udanego wieczoru. Chodźcie dziewczyny idziemy. - kapitan dostojnie skinął im głową, nałożył czapkę na głowę dając znać, że to koniec tej wizyty, otworzył drzwi na korytarz i dał wyjść swoim dziewczynom. Po czym sam za nimi wyszedł i zdążył zrobić ze trzy kroki gdy Eve się na niego rzuciła.

- Łiiii! Steve! - z tej dzikiej radości podskoczyła, oplotła mu biodra udami i uściskała mocno. Pocałowała go mocno w usta i roześmiała się serdecznie na cały korytarz.

- Lamia! Widziałaś to!? Widziałaś jak ich Steve załatwił!? - reporterka zeskoczyła znów na podłogę i pytała Lamii jakby jakimś cudem mogła to wszystko przegapić stojąc tuż obok.

- Oj to ty tak? Czy Wilma? Czy obie? Ojej ale wy jesteście kochani! Jak wy o mnie dbacie! Kocham was! Kocham was wszystkich! - z tych wszystkich emocji Eve aż się rozpłakała ze wzruszenia gdy jednym ramieniem objęła Steve’a a drugim Lamię.



Czas: 2054.10.02; pt; zmierzch; 18:10
Miejsce: Sioux Falls; Dzielnica Centralna; restauracja “Olimp”
Warunki: jasno, ciepło, gwar rozmów, oklaski, cicho, wnętrze restauracji; na zewnątrz jasno, pogodnie, nieprzyjemnie, powiew, ruch uliczny



- A teraz, nie przedłużając, dla naszych specjalnych gości, zabawią właśnie oni! Wasz ulubiony kabaret! Przed wami “Heca”! Gorąca brawa dla nich! - trójka przy śnieżnobiałym obrusie wyglądała w sam raz do tego lokalu. Znacznie stosowniej niż w lodziarni. Tu wyglądali jak właściwi ludzie na właściwym miejscu. Dostojny kapitan w ciemno zielonym mundurze i dwie ubrane na czerwono piękne kobiety każda po jednej jego stronie. Zdążyli przyjechać, zająć zamówiony stolik i wybrać coś z karty dań. Akurat im przyniesiono to zamówienie i mogli go spróbować gdy spiker wyszedł i zapowiedział występ kabaretu. No a Eve chociaż zdążyła już ochłonąć po tej radosnej niespodziance jaką jej sprawili w redakcji już zachowywała się bardziej poprawnie. Ale dalej te endorfiny kotłowały jej się tuż pod skórą a w oczach czaiło się mokre spojrzenie.

- Ano tak, bo to piątek wieczór. Weekend. Dobrze trafiliśmy. Lubię ich. Mają naprawdę dobre kawałki. Czasem występują u nas w jednostce z jakiejś okazji. W innych też. - Steve widocznie miał miłe wspomnienia z kabaretem jaki zaraz miał wystąpić. I dołączył się do oklasków gdy trójka mężczyzn i trójka kobiet wyszła na scenę, skłoniła się publiczności a ich lider podszedł do mikrofonu.

- Tak, to niestety znowu my. Wiem, że pewnie byście woleli kogoś nowego, powiew świeżości… No ale niestety to znowu my. - Claudio skłonił się jakby zdawał sobie sprawę, że jest jakimś namolnym klientem a nie gwiazdą kabaretowej estrady. I to było dobre na początek bo rozbawiło publiczność więc nagrodziła ten wstęp oklaskami.

- Wiecie jak to jest. Podobno dużo polityki, za dużo jest w naszych skeczach. Dostaliśmy ostatnio liścik z Nowego Jorku… Wcale nie z pogróżkami! Nie, nie oni tam nie bawią się w pogróżki, skądże. Ci Nowojorczycy są bardzo kulturalni i dobrze wychowani. To było pouczenie i lista paragrafów za obrazę prezydenta i legalnie wybranych władz. Tak wybranych po raz trzeci z rzędu. Oczywiście w legalny sposób. Wyraźnie mi to podkreślili grubym drukiem aby nawet taki tępak jak ja mógł to zauważyć. No więc jako wolny kabaret co ma niezależne poglądy i jest kompletnie nieprzekupny wcale nie daliśmy się zastraszyć. I całkowicie legalnie i dobrowolnie postanowiliśmy zrezygnować z żartów o polityce. I Nowojorczykach. I Nowym Jorku. I co tam jeszcze było? A tak, te policyjne pandy z NYPD pod drzwiami to czysty przypadek i to kompletnie nie miało nic wspólnego. A Terry ma podbite oko bo wpadł na szafkę. No co? Zdarza się każdemu nie? Musisz bardziej na siebie uważać Terry. - Claudio nie wiadmo jak i kiedy zaczął swój występ. Wydawało się, że tylko się przywita ale jak zaczął to nawijał jak najbardziej poważnie. Że można było się zastanawiać czy naprawdę nie dostali jakiegoś listu z Nowego Jorku albo prezydent nie przysłał swoich dziarskich, smutnych chłopców z bezpieki. Cholera wie z tym Collinsem… I pewnie w tym była magia tego skeczu, że brzmiało poważnie i bardzo prawdopodobnie. A z głębi sali nie było widać czy ten gruby Terry ma podbite oko czy nie ale rozłożył ręce na boki w stylu “no co zrobić?” i zgodził się z liderem zespołu, że powinien bardziej uważać z tymi szafkami. Aż publiczność przerwała ten monolog oklaskami i wiwatami. Podobało im się. A wszyscy wiedzieli, że Claudio to ma chyba jakąś osobistą vendettę do tego Collinsa i jego systemu bo często wyśmiewał jego reżim.

- No i dlatego dzisiaj nie będzie polityki. Będą lekkie i przyjemne sprawy. Takie jakie każdy z nas. Albo chciałby. Dlatego zapraszam państwa na nasz nowy skecz! “Kochanie to nie jest tak jak myślisz!”. - Claudio na koniec skłonił się podobnie jak pozostała piątka. Po czym zeszli ze sceny żegnani oklaskami. A po chwili wróciła mleczna czekoladka Joy. Szła jakby miała zamiar zeskoczyć ze sceny i nakłaść komuś garści.

- Ależ kochanie! To nie jest tak jak myślisz! - Claudio wybiegł zdyszany zaraz za nią i z miejsca było widać, że odgrywają parę. Ona jest wściekła na niego. A on pewnie coś przeskrobał i teraz chce ją jakoś ubłagać.

- Nieźle się zaczyna. - powiedział rozbawiony Steve do swoich dziewczyn czekając na to jak się ten skecz rozwinie.



Czas: 2054.10.02; pt; zmierzch; 19:10
Miejsce: Sioux Falls; Dzielnica Południowa; Dom
Warunki: jasno, ciepło, cicho, wnętrze mieszkania; na zewnątrz jasno, pogodnie, nieprzyjemnie, powiew, ruch uliczny


- I co mały łobuzie? Wyrwałeś jakieś foczki w tym tygodniu jak mnie nie było? - jak już trzasnęły czarne drzwi i weszli do środka domu a potem na piętro mieszkalne to przywitała ich mała, puchata kulka kociego szczęścia.

- A na pewno chcesz wiedzieć? - Eve roześmiała się widząc jak Steve schylił się i podniósł kociaka w swoje łapy. Ten zaś ciekawie obwąchiwał jego palce i dłonie a w końcu zaczął lizać szorstkim języczkiem te palce.

- Aha. Czyli wyrywałeś je pewnie całymi stadami co? - Steve mając w pamięci wyczyny kociaka we wzbudzaniu atencji u płci przeciwnej podrapał go po łebku i uśmiechnął się do niego domyślając się, że pewnie nie próżnował w tym zakresie.

- Dobra to dziewczyny, może do tej Rosji nie jest jakoś daleko ale po co mamy tracić wieczór nie? Ja się przebiorę w coś luźniejszego. - Krótki odstawił kociaka z powrotem na podłogę i ruszył w stronę wspólnej sypialni jaka ze dwa czy trzy tygodnie należała do Eve a teraz była ich wspólna. Przynajmniej póki nie uszykują więcej przestrzeni mieszkalnej. Mężczyzna z widoczną satysfakcją zaczął rozpinać guziki swojego munduru i rozwiązywać krawat. Naprawdę wyglądało jakby w wolnym czasie nie lubił chodzić w mundurze.




Czas: 2054.10.02; pt; zmierzch; 20:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; ośrodek Mała Rosja; brama wjazdowa
Warunki: jasno, ciepło, cicho, wnętrze Ghurki; na zewnątrz szarówka, pogodnie, nieprzyjemnie, powiew, cisza


- Mówię wam, będzie zarypiaście. Będziemy jeździć na bmx-ach. Ja przynajmniej będe. mają świetny tor przeszkód. Można się wyskakać. I skate park jak lubicie jeździć na desce. I konie. Próbowałem się nauczyć ale cholera te bydlaki w ogóle się mnie nie słuchają. Dlatego wolę fury. I bmx-y. I łódki. Można tam popływać łódką, łowić ryby. Las jest to można coś tam chyba uzbierać. Mnie się nigdy nie chciało. I plaża! Pokażę wam jak się robi ognisko na plaży! Takie jak robiliśmy w Kalifornii. Z ziemniakami i kiełbą. Leżaki i browary. Dlatego mam nadzieję, że nie będzie padać. Jak będzie to i tak zorbię to ognisko dla moich foczek i żaden cholerny deszcz mi nie przeszkodzi. - Steve tryskał świetnym humorem. Pruł sportowym tempem jakby się z kimś ścigał. Pomimo, że już zrobiła się wieczorna szarówka i jechał na światłach. Ruch nie był duży odkąd wyjechali z miasta przez jego południowy kraniec. Po zmroku te międzymiastowe pustoszały. Życie skupiało się w miastach i innych ośrodkach miejskich.

- O, to tam jest Harrisburg. Tam co Petra tam mieszka. - rzuciła Eve gdy wyjechali dopiero co ze Sioux i pokazała na zjazd prowadzący w lewo. Wozem to rzeczywiście było góra kwadrans jazdy z centrum Sioux. Zwłaszcza jak się jeździło jak Steve albo Wilma.

- A kto to? Jakaś nowa koleżanka? - zapytał zaciekawiony kierowca gdy usłyszał jakieś nowe imię od swoich dziewczyn. I tak sobie wesoło rozmawiali gdy z każdym kwadransem oddalali się od miasta i zbliżali do tego wojskowego ośrodka wypoczynkowego nad jeziorem który Steve tak zachwalał. Dojechali faktycznie gdzieś w godzinę, może nawet trochę krócej. Na samochód to to nie było daleko. Czarny wóz zwolnił a w końcu zatrzymał się przed zamkniętą bramą oświetlajac ją reflektorami. Widać było wartownię i dwie czy trzy sylwetki strażników w rozświetlonych oknach. Jedna z nich wyszła na zewnątrz i okazało się, że to kobieta. Podeszła do stojącego wozu z wesołym uśmiechem.

- Cześć Krótki! Dawno cię nie było! - zawołała wesoło widocznie rozpoznając kierowcę. I chyba kojarzył jej się on pozytywnie sądząc z tego przyjacielskiego tonu. Zatrzymała się przy drzwiach kierowcy a ten podał jej swoje dokumenty. Wcześniej uprzedził swoje dziewczyny, że to konieczne aby się wylegitymować na wejściu.

- Oj wiesz Cindy, praca i praca. - Steve wyciągnął rękę po książeczki Lamii i Eve aby podać je strażniczce do sprawdzenia. Też się zwracał do niej całkiem przyjaźnie.

- Tak, wiem. A kim są twoje koleżanki? - zapytała strażniczka spisjąc coś z książeczki do swojego notesu.

- A właśnie poznajcie się. Cindy to jest Lamia. Moja dziewczyna. A to jest Eve. Moja dziewczyna. Wilma niestety musiała wczoraj wyjechać z miasta. Niestety pracuje w weekendy a ja mam wolne tylko weekendy. No ale może kiedś uda mi się także i ją tutaj przywieźć. - kapitan w hawajskiej koszuli w ogóle już nie wyglądał jak oficer. Raczej jak zagubiony turysta. Ale podał Cindy dokumenty swoich dziewczyn a przy okazji je sobie przedstawił.

- A to dziewczyny jest Cindy. Najfajniejsza strażniczka w tej dziurze. - zaraz przebił piłeczkę na drugą stronę przedstawiając także swoją znajomą strażniczkę swoim dziewczynom.

- Wow! To widzę, że się działo u ciebie Krótki! Ostatnio jeszcze byłeś singiel a teraz przyjeżdżać z dwoma pannami bo trzecia wyjechała! No, no! Tylko pozazdrościć! Cześć dziewczyny jestem Cindy. - strażniczka w ciemnym mundurze zaśmiała się chyba nieźle zaskoczona takimi rewelacjami. I nachyliła się do okna kierowcy aby się pokazać obu pasażerkom i aby sama mogła im się przyjrzeć. A potem wróciła do spisywania ich danych. Odezwała się gdy oddawała im książeczki.

- Przyjechaliście na ten bal? - zapytała jeszcze się nie prostując i zerkając ciekawie na całą trójkę w środku.

- Bal? Jaki bal? - kierowca zamrugał oczami wyraźnie zaskoczony takim pytaniem.

- To nie przyjechaliście na bal? - teraz Cindy zdawała się trochę zdziwiona taką odpowiedzią.

- Jaki bal Cindy? - Steve zapytał ją jeszcze raz.

- No bal. Bal pułkowników. Jutro ma być ale już dzisiaj się zjeżdżają i w ogóle ruch w interesie. - wyjaśniła strażniczka widząc, że chyba jednak nie przyjechali na bal.

- Kućwa nie mieli kiedy i gdzie go robić… Jutro mówisz? Dobra chrzanić to. My będziemy na plaży albo w lesie. Obiecałem dziewczynom kalifornijskie ognisko. A oni pewnie będą działać w “1-ce” to nic nam po nich. - machnął ręką jakby ten bal i zjazd jakichś ważniaków w ogóle nie był mu na rękę. Ale ostatecznie potraktować to był gotów jako niedogodność w tle a nie realną przeszkodę mogącą pokrzyżować mu plany.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline