Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2021, 21:15   #16
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Basta!” wrzasnął Drunga, uderzając corylusem o ziemię jakby na pół chciał ją rozłupać, rozpadlinę otworzyć i Wronę w nią wepchnąć. Stracharka przechyliła głowę, łypnęła spode łba, mocniej zaparła bose stopy w zimnym błocie i zastygła jak rzeźba drewniana. Uparta i do ruszenia niemożliwa. Wiedziała, że ma rację. Czuła, że ma rację. Na Topiel, znała swoje prawa. Ale czasem - gdy jej słowa tak wielki gniew budziły i tak wielki sprzeciw - nie była już pewna na ile to były jeszcze prawa Molsuli, prawa Rune, córki Gerd z rodu Torhani a na ile Wrony.

Odprowadziła wzrokiem Drungę i towarzyszącego mu jak zamaskowany cień Haruka. Popatrzyła na przycupniętego koło ciała wrońca ciężko, z wyrzutem, jakby to on winny był wszystkiemu.

- Leć - warknęła do niego cicho, przez zaciśnięte zęby, choć gestu najmniejszego nie uczyniła, by go przepłoszyć. - Pierzchaj, trupojadzie.

Ptaszysko nawet nie spojrzało bardziej zainteresowane martwym mięsem i zmywaną kroplami deszczu krwią. Rune zacisnęła usta, zacisnęła pięści, odwróciła się na pięcie i wspięła na najbliższe drzewo. Usiadła na jednej z niższych gałęzi, oparła o pień plecami, naburmuszona i nastroszona jak kocisko, które ktoś z chaty na zimno przegonił. Zwątpiła, zawahała się, straciła rytm. Obserwowała kątem oka krzątające się przy zwłokach kobiety i sama już nie wiedziała czy bardziej złość czuje czy smutek.


⧫⧫⧫


PÓŹNIEJ
Kolyba, gdzie ciało Baktygula złożone zostało
Animur, Aranaeth, Rune


Słuchał Animur tropiciela z ludu Molsuli, twarzy do niego nie zwracając. Wdychał zapach olejków wonnych, jakimi ciało erzahlera zostało obmyte, marszcząc nos, jakby mu te zapachy większą przykrość sprawiały niźli odór śmierci. Czyste i wonne było ciało erzahlera. Śladów zewnętrznych zbrodni pozbawione. I gdyby nie dziura otwarta w piersi i pięści zaciśnięte zdawać by się mogło, że nic się nie stało, że Baktygul śpi tylko.

Nie skomentował timoryta mowy Areneatha ani obecności dziewki. Chrząknął coś tylko, jakby gardło z plwociny chciał oczyścić, przełknął i podszedł do zwłok co na marach zostały złożone. Stukot kostura odbijał się echem od pustych ścian. Stanął przy podeście, laskę ułożył wzdłuż ciała, podwinął rękawy odsłaniając guzy jakimi poznaczone były jego ręce, jakby pod bladą skórą zamieszkały chrabąszcze. Przysunął dłonie do trupa i zaczął powoli wodzić opuszkami po namaszczonej skórze kościstymi, powykrzywianymi ze starości palcami.

Wrona zareagowała na powitanie drugiego Molsuli zaciekawionym, uważnym spojrzeniem, znakiem nakreślonym na wysokości serca szybkim gestem i czymś co mogło być cieniem uśmiechu - równie wyraźnym co cień w głębokim półmroku. Zaraz jednak jej wzrok się na timorytę ześlizgnął, potem ku leżącemu nieruchomo ciału i zmienił się wyraz jej twarzy oraz ułożenie ramion. Podeszła do zmarłego cicho, stanęła u wezgłowia, odgarnęła delikatnie kosmyk, który przylepił się do mokrego policzka trupa, pogłaskała równie mokre włosy. I dopiero wtedy część złości z niej zeszła. Przytknęła czoło do zimnego czoła, zaszeptała coś: jakieś obietnice, jakieś sekrety, może pożegnanie a może ostatnia nowinę, której nie zdążyła mu przekazać. Dopiero wtedy - gdy twarz była przy twarzy - dostrzec można było rys podobieństwa, który krew jego babki pomiędzy nim i stracharką nakreśliła. Krew z krwi, prawdę mówiła. Dopiero chwilę później głowę ciemną podniosła, łypnęła na milczącego stracharza.

- Wrona ci język wyrwała, starcze? - chrypnęła przez ściśnięte gardło, zrzucając z grzbietu wierzchnią kurtę, zakasując rękawy znoszonej koszuli i podchodząc ku niemu na tyle blisko, by ignorować jej nie mógł jak to na placu uczynił.

Palce starca zatrzymały swoją drogę. Animur wyprostował się, Spojrzał na dziewczynę z zaciekawieniem.

- Po co tutaj jesteś Molsuli? - spytał. - Dlaczego tak interesuje cię los człowieka?

Sarknęła, wydęła usta.

- Mógł mieszkać tutaj, mógł się w was wżenić, ale przez krew był też mój. Mówiłam. - Podrapała się po nosie, nachyliła nad ciałem, westchnęła z ciężko. Przełknęła Durgę, która skattur naruszyła. Przełknęła wspomnienie momentów serdeczności, które erzahler czasem rzucał w jej stronę niefrasobliwym gestem. Jego słowa. Jego opowieści. Nic nie zostało z nich oprócz nieruchomego powietrza i ciszy. - Plączecie wszystko - wymamrotała jednako do stojącego z boku tropiciela i Trójokiego. Oddałaby połowę tego, co posiada, żeby tylko być teraz w chacie sama; wgryzłaby się wtedy w mięso, łyknęła krwi, poczuła wszystko samą sobą. Ale nie była. I dlatego nie mogła.

Popatrzyła na Aranaetha. Popatrzyła na timorytę starego. Aytheru stapianie przez pierwszego pomocą mogło być wielką a i jego ostrzeżenia nie można było zignorować. Doświadczenie drugiego, którego musiał nabyć przez dziesiątki swoich lat również.

- Będę twoim bębnęm - zadeklarowała cicho, krzywiąc się przy tym niechętnie. - Dam ci rytm, na którym pojedziesz jak na gymroku.

Popatrzył na nią z zaciekawieniem. W wędrówce do Ayetchen dwóch Molsuli sprawnych w kształtowaniu ayetheru, mogłoby być dużym wsparciem. Mogli odpowiednio wzmocnić lub gdy zrobi się niebezpiecznie, rozproszyć ayether.

- Dobrze Wrono - zachrypiał. - Lecz nim zaczniesz wybijać rytm, chciałbym upewnić się czy go nie zgubisz, w najmniej dogodnej chwili. - Zagrzechotały kościane ozdoby zawieszone u szyi timoryty. Przysunął ją nagle do siebie wczepiwszy chude palce w szatę. Byli teraz tak blisko twarzami, że czuła smród jego ropiejących dziąseł. Wolną dłoń położył między jej piersi. Czuł je. Biło. Zaburzając rytm jej własnego serca. Wzrok mu się zamglił. Zawładnęła nim gorąca pokusa by ją otworzyć, zobaczyć je, dotknąć, wyrwać!. Opanował się. Wyszeptał gorące słowa. - Czy ty je kontrolujesz, Wrono?

- W pamięci miejcie ino tyle, co rzekłem – koczownik przypomniał o swojej obecności, która uwierała tych dwoje, choć najlichszego znaku poznać po sobie nie dali. – On już czarność rubieży Teyna przekroczył – wskazał na ciało. - Nie lza nawet wam ścirzwu nadto hańbić, praktykami bezecnymi. Boleśnie jego żywot zakończon, co samo już przestrogą być winno… Za kiru zasłonę weźrzyjcie jeno, bo może ostawił ślad jaki w pomroku abo insze istotne przykazanie, aleć i to wielce niepewne. - Widać było, że obcy niechętny był timoryckim spaczeniom, a i zaskakująca troska o społeczność osady, bo przecie nie o los tych stracharzy, wyraźnie nim powodowała.

Dwa Serca zasyczała zwierzęco, ostrzegawczo. Drgnęła jej ręka do noża na ten ruch gwałtowny starego stracharza, ale nie sięgnęła ku rękojeści. Zamiast tego zacisnęła dłonie na przedramionach starca, wbiła mocno palce w zgrubienia pod skórą. Sczepiła się na chwilę z nim w bezruchu nim odepchnęła go od siebie.

- Baczenie miej, starcze, boś pochopny niczym smark, co ledwie od cyca matki odstawion został. A z łapami pchasz się niczym niedorostek. Uważaj - ostrzegła.

Zaraz potem gwałtownie odwróciła głowę do drugiego Molsuli, gdy ponownie głos zabrał. Łypnęła bez zrozumienia, nie pojmując w pełni tak troski, jak tego jego przedziwnego dla niej spokoju. Z kamieniem jej się skojarzył wodą obmywanym: nieruchomym, przegładzonym strumienia biegiem. Przedziwnym dla rozedrganej i niespokojnej Wrony.

- Gdyby on mój był, jego ciało na żer ptakom zostałby oddany. Co pozostało, mokradeł stałoby się częścią. Wiesz to - rzuciła do niego w tej swojej zwyczajnej dla niej gorączce. - Ale dlatego Trójoki pieczę nad rytuałem przejmuje. Pod jego oczami bez ochyby nic złego się nie stanie. - Wbiła w timorytę trochę zbyt czarne, trochę zbyt ptasie oczy już teraz rozdzielając winę jak kamienne ciężarki na szalach wagi, by znowu wrócić spojrzeniem do tropiciela. - To się nie skończy, dopóki nie znajdziemy źródła. A nie znajdziemy go, póki nie otworzymy szeroko oczu. Nie sposobem jest wzrok odwracać w strachu i obrzydzeniu.

Starzec puścił jej szaty, strząsnął dłonie stracharki. Nie odpowiedziała i to milczenie było mu odpowiedzią. Zdany był więc na jej spaczenie, pod którego była kontrolą, które krew czarną, złym ayetherem skażoną pompowało w żyły. Dreszcz podniecenia jakiego stare ciało już dawno nie zaznało go przebiegł. Twarz grymas przebiegł, który tylko siłą woli możnaby było za uśmiech odebrać.

Aranaeth zaś niewzruszon dziewuszyska zadziornością, spojrzenie pochwycił w swych mleczno-szarych tęczówkach je topiąc, niczym we mgle lepkiej. Nieokrzesaność biła od tej mołodyci i krewkość niezwykła, co falą przyboju zderzała się z nomada naturą, co bardziej ostańca w tej chwili przypominała. Brew mu nie drgnęła kiedy wyrzekł beznamiętnie:

- Ja o siebie się nie bojam i wzroku od brzydoty nie odwracam. Oczy szerzej otwarte warto mieć, prawdaż to, lecz rozchorzeć i oślepnąć można, kiedy zbyt wiele blasku na nie padnie. Wiem, że śmiałości wam nie braknie, o roztropność w czynach jeno wnoszę.

- Aranaethu - rzekł Animur, studiując ciągle twarz dziewki. - W ayetheru przepływie biegły jesteś, więc nie trzeba tłumaczyć gdzie go szukać trzeba. Przyszliśmy tu odpowiedzi szukać, czy deliberować? - Odwrócił w końcu twarz w stronę tropiciela, on jeden wątpliwości miał. - Działać nam trzeba - zdecydował, po czym czop lniany z rany począł wyciągać, by póżniej rękawy zakasać i ręce w ranę wrazić.


⧫⧫⧫


Było coś niewłaściwego w dłoni starucha w klatce piersiowej Baktygula niknącej. Wrona mrugnęła i zaraz jej się zdało, że ciało się z ciałem stopiło, że ramię wrosło między żebra, owinęło trupią skórą. Powstrzymać musiała zaborczy odruch, by sięgnąć po kościstą łapę timoryty i oderwać ją od erzahlera. Mrugnęła ponownie i wszystko było jak wcześniej.

Nie było drugiej rany, by sięgnąć wnętrzności, ale może - oddając starcowi wodze - nie potrzebowała tego. Stanęła znów u wezgłowia i palcami otworzyła trupie powieki. Gdy nachyliła się, by popatrzyć w zmatowiałe oczy, koszula odkleiła się od ciała ukazując ciemny, pulsujący kształt bijący powolnym, równomiernym rytmem pod jasną skórą. Znieruchomiała tak: przegięta nad ciałem, jedną ręką obejmując twarz Baktygula, wbijając palce drugiej w jego pierś na wysokości serca; wpatrzona w martwe źrenice, jakby chciała wypalone w nich obrazy dostrzec, woal zedrzeć i poprzez nie ku Teynechen sięgnąć. Skupiona, skoncentrowana na dźwięku, który wypełnił jej cały świat.

Bum. Bum-bum.
Bum. Bum-bum.

Nie był to ludzki rytm. Serce inaczej biło, inaczej kurczyło się w sobie, inaczej zapadło, inna była jego budowa.
Nie był to łagodny rytm. Choć powolny niósł w sobie nieustępliwą zawziętość.

Ayther pulsował do niego, tańczył, krążył, przelewał się jak krew przez tętnice.

Był obcy. Był silny i głośny.
Był jej. Był jak ona. Był nią.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 25-10-2021 o 07:34.
obce jest offline