Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2021, 18:34   #16
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Udało nam się załadować minibus, ale nadal nie mieliśmy pojęcia co zrobić z pozostałą częścią uratowanych dziewczynek, kiedy zjawił się Gładzik niczym nasz personalny cudotwórca i zbawca. Cały autobus. To w zasadzie rozwiązywało sprawę braku miejsc, ale nie rozwiązało sprawy atakujących Borbli. Wtedy to z kolei Ala postanowiła wkroczyć w swoim niepowtarzalnym stylu.

Pamiętam jak kiedyś wspomniałam coś o zdrowym rozsądku Alicji i sama wspomniana wręcz się obraziła, iż śmiałam zasugerować jakby coś takiego w ogóle posiadała. Teraz też musiałabym się z nią zgodzić i odszczekać własne słowa. Kopaczka zaprezentowała całkowity brak instynktu samozachowawczego i zgnoiła swoimi czynami koncept zdroworozsądkowego myślenia.

Władowała się w pojazdy Borbli jak mój wujaszek Lawrence w zapiekankę pasterską a potem pociski z karabinu Borblowców z niej samej zrobiły siekane mięso. Półcalówka! Cholerna półcalówka! Ten do kogo z niej mierzono nigdy tego nie zapominał a mi się zdarzało to zbyt często jak na jedno ludzkie życie. Na szczęście bus już się oddalał i te wstrętne ścierwa z Biura chyba nawet nie zdawały sobie sprawy, że ktoś już się oddalił z tego miejsca. Za to my mieliśmy przerąbane.

- Jedziemy! Szybko! – Wrzasnął Gładzik.

Ja za to miałam inne zdanie.

- Nie! Nie możemy zostawić Ali!

Wepchnęłam nieco bezceremonialnie Aniołka do autobusu i sama wtarabaniłam się za nim, żeby przepchnąć się do Egzekutora.

- Freddie siadaj za kółko i ruszaj! Leo, proszę cię, uratuj Alę! – krzyknęłam Gładzikowi prawie prosto do ucha roztrzęsionym głosem.

Gładzik spojrzał na mnie jak spojrzałby każdy normalny człowiek, czyli, jakbym urwała się z choinki. Widział, jak karabin rozerwał Kopaczkę na kawałki, a potem przejechał ją wóz Borbli i chyba nie dawał jej za dużych szans na przeżycie tego.
.
- Ona nie żyje, Emm! Nie zdołam jej uratować. Mogę zabrać jej ciało, co najwyżej.

- O tym mówię! Bierz jej ciało! – Nie chciałam się teraz spierać i tłumaczyć mu różnic w fizjologii Alicji a każdego innego Egzekutora. Gdyby nie zamierzał mnie posłuchać byłam gotowa sama wyskoczyć z autobusu i biec po ciało Kopaczki.

Gładzik też nie marnował czasu na spieranie się ze mną. Opuścił autobus i popędził w stronę pojazdu wrogów, trzymając się nisko i starając się nie rzucać w oczy. Nie świecił, jak Ala, więc deszcz i ciemności dawały mu osłonę.

- Musimy jechać - Aniołek wskoczył na siedzenie kierowcy. - Ja poprowadzę. Nie możemy czekać. Idź do tylnych drzwi. Upewnij się, że dziewczynki są w porządku. Ja otworzę drzwi z tyłu i w razie co, pomożesz wskoczyć Gładzikowi.

- Ja też mogę pomóc - powiedziała mała Gemma z zaciętą miną.

Nie wiem w czym chciała pomóc, ale postanowiłam wziąć jej osobę pod uwagę i dać jej jakieś zajęcie.

- Ruszaj! - Krzyknęłam do Aniołka, sama biegnąc w stronę drzwi z tyłu autobusu.
- Gemma, sprawdź czy wszystkie dziewczyny zajęły miejsca i każ im się położyć na nich i trzymać głowy jak najniżej! - Poleciłam dziewczynce.

Wprawdzie gdyby nas ostrzelali z półcalówki to i tak nie na wiele to by się zdało, bo pociski poszatkowałyby autobus zamieniając go w sitko, ale wolałam, żeby dzieciaki nie patrzyły co się dzieje i nie wpadły w niepotrzebną panikę.

Dobiegłam na koniec pojazdu i podwinęłam nogawki spodni tak aby mieć dostęp do swoich kolejnych sztyletów. Dwa już straciłam, ale nadal miała trochę broni w zanadrzu. No i moje poparzone wcześniej demoniczną krwią dłonie w końcu nadawały się do użytku. Podwinęłam też bluzę do góry, aby w razie czego móc sięgnąć po taser, gdyby ktoś chciał gonić Gładzika. Teraz pozostawało mi już tylko czekać na Egzekutora.

Rozejrzałam się po okolicy, ale nigdzie nie widziałam Gładzika. Autobus wytoczył się na ulicę. Aniołek nie należał chyba do najlepszych kierowców, bo staranował śmietnik stojący tuż przy krawężniku. Chociaż słowo "staranował" było zbyt mocne. Po prostu otarł się o niego ze zgrzytem blach. Dziewczyny pisnęły i wrzasnęły. Światła pojazdu Borbli złapały nasz pojazd w swoje snopy. Kurde, kurde, kurde! Głośnik zamontowany na pojeździe Borblaków zazgrzytał nawołując nas do natychmiastowego zatrzymania autobusu. Potem ten sam, męski głos, dodał coś o otworzeniu ognia, jeżeli kierowca nie posłucha poleceń.
Aniołek też coś krzyknął, niezrozumiale dla mnie, zakręcił kierownicą pokonując najbliższy możliwy zakręt. Może i nie prowadził najlepiej, ale i tak lepiej niż ja a do tego wiedział, że nie może ustawić się w linii prostej do opancerzonego i uzbrojonego transportera. Bo wtedy kule z karabinu szybko zmieniłyby autobus w ser szwajcarski z krwawą wkładką mięsną w środku.

Budynek zasłaniał mi miejsce, gdzie upadła Vorda, więc nie wiedziałam, jak szła Gładzikowi jego akcja ratunkowa. Kurczę, nic nie mogłam zrobić. W tej chwili wszystko zależało od przytomności umysłu i zdolności Gładzika oraz od opanowania i umiejętności prowadzenia pojazdów przez Aniołka. Czułam się taka bezsilna w tym momencie.
- Dziewczyny trzymajcie się czegoś i głowy nisko! - Wykrzyknęłam tylko do pasażerek autobusu.

Nagły manewr Freddiego sprawił, że mną trzepnęło i bałam się reakcji sierot, żeby mi czasem nie spanikowały i nie zaczęły biegać lub robić coś równie nierozsądnego.

Autobus zrobił kolejny zakręt i jeszcze jeden, a potem wyjechał na prostą. Przez chwilę Freddie utrzymywał tempo jazdy, po czym zrobił kolejny gwałtowny manewr, w tak wąską uliczkę, że miałam wrażenie, iż zaraz zaklinujemy się między ścianami budynków. Zmieściliśmy się jakimś cudem i Aniołek wyjechał na szeroką aleję, gdzie już jeździły inne samochody. Wyczekał chwilę i włączył się w niewielki ruch uliczny a później skierował się na pobliski most.

Nikt nas nie gonił ani nie ścigał. Byliśmy bezpieczni, ale było też wielkie: ale, nigdzie nie widziałam Gładzika.

Przedarłam się do przodu autobusu, do prowadzącego Aniołka.

- Jedź do Radości, tak jak było ustalone. – Poleciłam - Tam powinna czekać już reszta. Nie wiem tylko cholera co z Gładzikiem i Alą. Może po prostu musiał wybrać inną drogę, a może potrzebuje pomocy.

Roztrząsałam coś przez chwilę.
- Wiesz co wysadź mnie tutaj, pójdę sprawdzić, co się dzieje. – Podjęłam po chwili decyzję.

- Jesteś pewna? - Aniołek zaczął zwalniać.

- Nie, nie jestem. – Wybuchłam - Po pierwsze – zaczęłam wyliczać - wpierdalam się Gładzikowi w jego kompetencje, po drugie nie jestem Egzekutorem i moje sprawdzanie może skończyć się tym, że to mnie złapie Borbl, po trzecie fakt, że Leo nas nie dogonił nie musi oznaczać nic złego, w końcu tak jak wspomniałam mógł wybrać inną trasę, co miałoby naprawdę dużo sensu, a po czwarte zostawianie ciebie samego nie wydaje mi się szczególnie dobrym pomysłem zważywszy na to, że prowadzisz i nie możesz jednocześnie patrzeć na drogę i do tyłu na wnętrze autobusu. - Przerwałam, bo zabrakło mi tchu, wpatrując się przy tym w Ojczulka proszącym o pomoc spojrzeniem.

- Daj działać Gładzikowi. Na miejscu będę potrzebował ogarnąć ten cały babiniec. Nie jestem w tym najlepszy. Wiesz, że z punktu widzenia prawa, to teraz uskuteczniamy masowe porwanie i to nieletnich.

- Naprawdę w tej chwili przejmujesz się tym jak to wygląda od strony prawnej? – Odparłam zaskoczona.
- Dobrze, zaufam Gładzikowi. – Zgodziłam się z Freddiem - Szczerze mówiąc to obawiam się bardziej nie samego ogarniania tego bajzlu po dotarciu na miejsce, ale tego czy tam w ogóle dotrzemy. Poza tym tam już powinni być Manda i Michael. To jaką trasę proponujesz, żeby zgubić ewentualny pościg?
Przeniosłam spojrzenie na nasze pasażerki starając się kontrolować sytuację w autobusie.

- Tym rzęchem. Jak najszybszą. Masz inne sugestie? - odpowiedział mi Ojczulek.

- Oczywiście. - Przytaknęłam zaraz - Pokieruję cię tak żebyśmy się upewnili, że nikt za nami nie jedzie, dobrze? - To było pytanie retoryczne, więc nie czekałam na odpowiedź i natychmiast po tym dodałam:
- A co do zwykłych organów ścigania to się nie obawiaj. Najwyżej jak nas zatrzymają powiem im, że zabieram moją córkę i jej koleżanki na przyjęcie - niespodziankę. - Przez nadal naciągniętą na moją twarz maskę Freddie nie mógł zobaczyć mojej całej twarzy, więc raczej ciężko mu było ocenić, czy mówiłam na poważnie czy sobie żartowałam. A ja nie żartowałam.

- Świetnie. Durne, ale świetne. – Najwyraźniej Aniołek nie przyjrzał się dokładnie Gemmie i nie wiedział, że w razie czego każdy by się nabrał na tekst o córce - Młode trzeba będzie też nakarmić, ogrzać. Ale to już na miejscu. Siadaj gdzieś, droga zajmie nam około godziny przy tej pogodzie.

- Tak, wiem. – Zgodziłam się z nim - Zajmiemy się nimi na miejscu. Muszą jakoś wytrzymać do tego czasu. Podam ci trasę, a potem siadam ich pilnować, a w szczególności Gemmę.

Wyjaśniłam ułożoną już przeze mnie trasę, a potem przespacerowałam się po autobusie, żeby sprawdzić jak się sprawy miały. Dziewczyny były w szoku i rozmowa z nimi na razie wyglądała na mało efektywną, więc usiadłam sobie koło Gemmy.

Młoda patrzyła w milczeniu na zalewaną deszczem szybę. Słyszałam chlipanie i posmarkiwania innych dzieciaków. Świat za oknami powoli szarzał, budził się nowy dzień.

Zdjęłam moją bluzę, tę z kapturem i oddałam ją którejś najskąpiej odzianej dziewczynce, chociaż bluza też była mokra od deszczu, ale nie miałam nic lepszego w danym momencie. Kiedy zdjęłam bluzę i wygładziłam włosy miałam nadzieję, że będę wyglądać bardziej przystępnie, chociaż maski z dolnej części twarzy jeszcze nie zdjęłam. No i wiedziałam, że moje oczy nadal świeciły niczym zielone latarenki. Spróbowałam popytać najbliżej siedzące dziewczynki o ich imiona, żeby odciągnąć ich myśli od tego co się stało i skierować na jakieś choćby pozory normalności.

Otrzymałam trochę odpowiedzi, ale dziewczynki nie były zbyt gadatliwe. Chyba trochę się mnie mimo wszystko bały. Generalnie panowała atmosfera lęku. Zrozumiałam, że nie chodziło im o mnie a raczej ogólnie były zszokowane tym czego doświadczyły. Część z nich wyglądała jakby się wykąpały we krwi. Część ubrana była tylko w koszule nocne, były boso. Normalnie bida z nędzą.

Postanowiłam dać im jeszcze chwilę i zwróciłam się do mojego małego sobowtóra.

- Na imię masz Gemma, a jak dalej? - Zapytałam.

-Artworth. Gemma Artworth. A pani?

- Emma, już ci mówiłam. I myślę, że na razie samo imię wystarczy, z różnych powodów.

- Jasne. Uratowała pani nasze tyłki. Niech tak będzie - Gemma spojrzała za okno.

Przejechała palcem po mokrej i zaparowanej szybie zostawiając jakiś szybko znikający ślad, który wyglądał jak magiczny symbol ochronny.

- Co to było? To co przed chwilą zrobiłaś? – Zapytałam szybko.

- Bazgrołek? Czasami robię takie bazgrołki. Uspokajają mnie.

Znak był dobrze wykonany, porządnie, jak przez kogoś kto się na tym znał, ale nie dawał żadnej ochrony, bo nie został nasycony magią. Sam znaczek bez koncentracji rzeczywiście był tylko bazgrołkiem. Czy Gemma zapomniała go aktywować czy nie wiedziała, że powinna to zrobić, aby zadziałał? Przyjrzałam jej się jeszcze uważniej.

- Czy nie miałabyś nic przeciwko żebym zadała ci kilka nieco osobistych pytań, Gemmo? – Zapytałam ostrożnie.

- Czemu? - Oderwała twarz od szyby i spojrzała na mnie.

- Czyli masz coś przeciwko - Stwierdziłam - Na razie jednak muszę zrobić coś innego.

Wstałam i udałam się na środek autobusu.
- Dziewczęta! – Zawołałam starając się zwrócić ich uwagę - Posłuchajcie mnie przez chwilę. Chciałam wam powiedzieć, że nie musicie się obawiać. – Powiedziałam spokojnie, starając się brzmieć jak najbardziej przekonywująco - Nie spotka was z naszej strony nic złego. Jedziemy teraz do miejsca, gdzie będziecie mogły się wysuszyć, ogrzać, zjeść i wypić coś ciepłego, a potem odpocząć. Musieliśmy ze względu na okoliczności zabrać was z waszego domu, bo tam obecnie nie jest bezpiecznie. Dobrze? Rozumiecie wszystko? Macie jakieś pytania?

No cóż sama tego chciałam. Po moich pytaniach zostałam zalana lawiną pytań i próśb.

- Co z siostrą Beatrice?
- Co z Klarą?
- Gdzie jedziemy?
- Kim jesteście?
- Ja chcę z powrotem.
- Siku. Muszę siku.
- A czy…?
- A kiedy …?
- A czemu…?
Większość słów zlała się w ciąg niezrozumiałych wypowiedzi. Większość dziewczyn przekrzykiwała się nawzajem. Milczały tylko dwie z nich: Gemma i mała, przemoczona, drobna dziewczynka siedząca samotnie na początku autobusu.

- Hej, hej! - Odrobinę podniosłam głos, żeby zapanować nad tym tłumkiem.
- Powoli i pojedynczo proszę, tak nie damy rady się porozumieć.

Kiedy jako tako się uciszyły, powiedziałam:
- Część dziewczyn ruszyła wcześniej innym transportem, więc powinny dotrzeć na miejsce przed nami. Co do toalety nic nie poradzę, musicie wytrzymać aż będziemy na miejscu. Na razie nie możemy wrócić, dopóki nie upewnijmy się, że w waszym domu jest bezpiecznie. Co do waszych opiekunów to sama chciałam o to zapytać. W budynku nie znaleźliśmy nikogo dorosłego, więc gdzie siostry, które się wami opiekują mogłyby być?

- Nie mamy pojęcia - odezwała się ciemnowłosa, z wyglądu najstarsza z dziewczyn. Mogła mieć z szesnaście lub więcej lat. - Stare pierniki gdzieś zniknęły, gdy zaczęła się burza.
- A wcześniej kazały nam zjeść lekką kolację.
- Takie niedobre jedzenie. Bardzo słodkie. Za słodkie.
- Mi smakowało.
- No i wcześniej kazały nam się dużo modlić.
- Ja się nie modliłam.
- One chciały nas złożyć w ofierze - głos Gemmy przebił się przez piskliwy jazgot dziewczyn.
- Ty. Artworth. Lunatyczko. Daj se siana - naskoczyła na nią czarnowłosa.
- Antworth - lunatyczka! Antworth - ćpunka! Antworth - dziwaczka!
Gemma coś mruknęła i pokazała ciemnowłosej dwa paluchy.
- Pani jej nie słucha. Jest szalona.
- I moczy się w nocy!
- Nieprawda - wtrąciła milcząca, siedmioletnia blondynka, która do tej pory nie odezwała się słowem. - Dajcie jej spokój, kłamliwe kurwy!
Autobus eksplodował wściekłymi wrzaskami. Ciemnowłosa ruszyła z miejsca w stronę blond smarkuli.
- Jak mnie nazwałaś, Piaget? Jak?! Chcesz znów żreć mydło?! Chcesz?!
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline