Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2021, 11:27   #61
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację



Uprzątnięte wichrem Gnojowisko wyglądało… jak Gnojowisko. Cudem było by uprzątnąć dziesiątki lat gromadzenia śmieci w jedną chwilę, ale przykład możliwych działań robił wrażenie umiarkowane. Miotane jeszcze przed chwilą deski, kawałki gontów, jakieś łachmany, śmieci i kawałki Sigmar jeden wie czego pospadały tworząc nowe stosiki w nowych miejscach. Tyle w epicentrum zabawy pojawił się krąg w miarę czysty. Cóż, pewnie ogień sprawił by się lepiej. Ale nikt z nich nie miał zamiaru podsuwać tego pomysłu Durnhelmowi, bo diabli jedynie wiedzieli do czego jest zdolny.

Ruszyli nieco wolniej bo Sotoriusa, który lał się przez ręce, z jednej strony dźwigał przypięty doń łańcuchem Tosse a z drugiej Rip. Greger chwilowo dźwigał „Oczko”, który powoli dochodził do siebie. Zbyt powoli, by samemu stanąć na nogi. Siłą rzeczy na czele szedł walczący z obluzowanymi gaciami DeGroat i czujny Lupus a pochód zamykał Klemens, który miał baczenie na tyły. Minęli kilka zaułków, gdzie musiano słyszeć co się działo wcześniej, bo ludzkie odpadki schodziły im z drogi i kryły się w bramach, ruinach kamienic, czy w piwnicznych zsypach. Albo zastygały w bezruchu udając śpiących czy martwych. Niektóre zwierzęta tak ponoć robiły, widno i ludzie z czasem nabywali tej pomagającej przetrwać umiejętności. Byli i tacy, którzy zupełnie się nie przejmowali ich obecnością, mając widać wpojoną zasadę, by nie wtykać nosa w cudze sprawy. Jak parka, która w jakiejś bramie ruchała się bez śladu skrępowania, choć dupa pannicy leżała w błocie. Albo kilku urwisów, którzy gonili kota, do którego ogona przywiązali sznurek i jakiś kawał brzęczącego metalu, który mógł być wszystkim. Albo trójka pijaczków, którzy siedząc na schodach opowiadali sobie jakąś śmieszną historię i rechotali na całe gardło popijając coś z flaszki. Flaszki! To chyba byli tutejsi książęta. Albo babina mocująca się z wózkiem zawalonym jakimiś domowymi sprzętami, najpewniej zabranymi z okolicznych ruder. Albo inna drąca się przez szeroko rozwarte okno, do swej sąsiadki, która wystawiła fioletowe, podobne do starych szynek, cycki i masowała je lubieżnie ku uciesze męża tej pierwszej. Albo pijany gość stojący pod ścianą z gaciami spuszczonymi do kolan i szczający na swoje nogi, spodnie, buty i okolicę. Albo… Mnóstwo różnych albo. Ludzkie sprawy w nieludzkim miejscu.

Z jednej strony mogli się skryć w każdym z tych ruder, ale cholera jedna wiedziała, co tam zastaną. Pomysł byłby lepszy, gdyby któryś z nich miał tu melinę. Ale nie miał. Parli więc ku nadbrzeżu przebijając się przez zaśmiecone, zawalone barykadami śmieci, połamanych skrzyń, kawałków jakichś mebli uliczki zbyt wąskie, by mogły nosić te miano. Byle bliżej nadbrzeża, bo tam były składy kupieckie, magazyny i trochę więcej porządku. Idąc tu, wdeptywali z mlaśnięciem w wiekową breję złożoną diabli wiedzą z czego, ale cuchnącą na milę mimo wyraźnie wyczuwanego smogu z fabryk, manufaktur, hut i kuźni unoszącego się nisko nad ziemią. Smród był wszechobecny, oblepiał ich niemal. Wchłaniał. Tylko Tosse czuł się jak ryba w wodzie. Wnet też zorientował się po zabudowaniach, że zbliżają się do bardziej znanych mu rewirów.

-Tu zaraz są Trapy! Mam tam norę! - wydyszał słabym głosem, bo kupiec ważył tonę a chyba stracił przytomność, bo lał się przez ręce i musieli się z Ripem sporo natrudzić, by go dźwigać.

Trapy to było miasto na wodzie stworzone z dziesiątków starych łodzi, czółen, barek i tratew połączonych ze sobą niezliczoną ilością trapów, pomostów, kładek i linowych mostków. Smrodliwe śmietnisko, gdzie ludzkie odpadki egzystowały w zgniliźnie z dnia na dzień. Chorzy, wyrzutki, ścigani przestępcy i odpad, odpadu marginesu społecznego. Tacy, których nawet Gnojowisko nie przyjmie. Obcy zwykle opuszczali Trapy z biegiem rzeki, zabici i rozdrapani na strzępy, bo ludzkie strzępy bywały tu w jadłospisie. Zewsząd czuć smród choroby, zgnilizny i śmierci. I śmiech. Dziki rechot otumanionych głów. Pomysł by wejść tam z własnej woli wszystkim zdał się szalony, ale Tosse z jakiegoś powodu zdawał się zadowolony.

Klemens idący z tyłu nie czuł się w tej plątaninie zaułków i wąskich przejść zbyt pewnie. Zdawało mu się, że ściany ruder napierają nań z każdej strony, jakby chciały go pogrzebać żywcem w tym ludzkim piekle. Pomysł, by ukryć się na Trapach, które znał tylko ze słyszenia, ale wiedział, że są o wiele gorsze od Gnojowiska, a to już coś znaczyło, uważał za szalony. Tyle, że teraz bardziej skupiał się na swoich plecach. Od pewnego bowiem czasu miał wrażenie, że są śledzeni. Nie potrafił jednak nikogo konkretnego dostrzec. Widział jednak, że coś z tyłu za nimi się czai. I tam myśl głównie zaprzątała mu głowę.



Wyszli na nadbrzeże w okolicach starych doków przechodząc wąskimi przejściami pomiędzy dwoma magazynami. Tu już napotkali kilku robotników, którzy mordowali się z wielkimi pakami nie zwracając na nich najmniejszej uwagi. Jakiś opasły kupiec pokrzykiwał na nich motywując ich do bardziej wytężonej pracy a kilku bosonogich żebraków czekało opodal, licząc że załapią się na zarobek. Nikt jednak ich nie zaczepiał. Wyszli na brzeg niosąc już tylko Sotoriusa, bo Durnhelm doszedł do siebie i był w stanie iść o własnych siłach. Dziesiątki łodzi i barek, tabuny robotników i ich nadzorców. Marynarzy i dziwek liczących na żer. Gwar okrzyków, przekleństw, poleceń i marudzenia. Jęki pracujących żurawi. Chlupot fal bijących o wzmocniony palami brzeg i krzyk mew. Wszystko to sprawiło, że mieli wrażenie jakby utknęli w jakiejś ludzkiej, rozwrzeszczanej mazi poruszającej się wedle swojego rytmu. Z jednej strony łodzie, barki, czółna i większe jednostki zwieńczone masztami i pracującymi żurawiami z drugiej ściana ruderowatych budynków. I nie kończąca się wymiana handlowa. W tle zaś, na wodzie, w oddali, przylegający do brzegu Trap. Szli nie niepokojeni. Nawet Klemens stracił poczucie, że ktoś go obserwuje. Pewnie z powodu ilości obserwatorów w większości zajętych swoimi sprawami. Nie niepokojeni.

Do czasu.

Uchylone drzwi składu szumnie opisanego „Rzeźnia Bredo” wyglądały jak setka mu podobnych, ciągnących się wzdłuż południowego brzegu Reiku od Leniwej Strażnicy po Wielki Most. Chybotliwe dechy oklejone dziesiątkami ogłoszeń przyklejanych jedno na drugie, tak że miało się wrażenie jakby cała budowla trzymała się właśnie tylko na nich. Osmolone wiecznym dymem Smrodliwej budynki, szopy i składy. I otoczona smrodem krwi. W końcu była to rzeźnia. Wokół gromadziło się sporo żebraków czekających na jakieś ochłapy, ze środka dochodziło chrumkanie i kwik. Z boku rzeźni kilku rosłych robotników nadzorowało zagrody w której stłoczono przeznaczone na rzeź świnie. Bardziej przed ludźmi, niż by zwierzęta miały się zagrody wydostać. Nic nadzwyczajnego.

Nadzwyczajny był ubrany nieco lepiej, w zielony wams i modne ciasne spodnie, mężczyzna, który zdawał się jakby ich wypatrywać a wyłowiwszy z tłumu wzrokiem ruszył w ich stronę wyraźnie wkurwiony. Twarz ozdobiona modnym wąsem była czerwona ze złości. A ręce, zbyt delikatne by mógł zajmować się uczciwą pracą, gestykulowały żywo. Jakby chciał dodać wagi słowom wypluwanym z wściekłością.

-Ile mam czekać do kurwy nędzy?! - krzyknął skinąwszy na swoich dwóch ludzi. Rosłych robotników o obojętnych obliczach zawodowych bokserów. - Panicz Eryk czeka na swą przesyłkę! Widzę, że go macie. Przynajmniej tego nie spierdoliliście. Wnieście go tam! - wskazał ręką boczne wejście do krzywego budynku, który chyba stał tylko dzięki temu, że podpierało go kilku pijaczków. Budynek nosił dumną nazwę „Pałac Jebania” a wystające na balkonie wyuzdane, umalowane krzykliwie dziwki nie kryły nic ze swej profesji wystawiając na pokaz cycki i zarośnięte cipy. Wykonując przy tym obsceniczne gesty i wołaniem zachęcały przechodniów do wstąpienia do przybytku rozkoszy.

-Na co kurwa czekacie?! Na czerwony dywan?! - darł się tak, że aż zwrócił uwagę kilku okolicznych marynarzy i robotników, którzy przerwali na chwilę swe zajęcia i ciekawie przyglądali się widowisku.

Tyle, że nie było to do końca to, na czym im zależało.


***

5k100

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline