Rust widząc strażników załamał ręce. Metaforycznie, bo gdyby przy wszystkich napotkanych tego dnia wybojach miał ręce załamywać, to byłby już dawno wytrącił je z zawiasów. Człowiek-guma, etat w cyrku i tournée po Imperium. - Dobra, herbata może kiedy indziej. – Skoczył z doku na rozchybotaną rybacką szkutę i o mało co nie zwalił szypra, który wydziabywał wodorosty z rozwleczonej na burcie sieci. – Witam pana. - Co… C-co? – Rybak nie załapał od razu, co i jak, ale odruchowo sięgnął po zalegający na dnie łodzi bosak. – Czego tu? - A tego. – Rust zadał mu szacha podając do ręki sakiewkę. – Starczy za kurs Twoją gondolą, kapitanie? Starczy. Wierz mi, że starczy. - Ale jak… – Szyper dobrze rozróżniał przedmioty, więc łatwo zmienił orient z bosaka na sakiewkę. Dobrze leżała w dłoniach. – Płynąć? Jak gdzie? Jak to tak? - Robisz w handlu, dobry panie. Jest okazja, darowany koń, te sprawy – będziesz w zęby zaglądać? – Machnął na kompanów, żeby ładowali się do łajby i sam porwał się za bosak, gotów odepchnąć się od mola. – Na drugi brzeg i cieszysz się złotem.
Rust umiał liczyć, więc liczył, że rybak też potrafi i nie będzie się certolić. Łajba duża nie była, ale dość, by pomieścić całe towarzystwo i jeszcze przykryć wszystkich plandeką. Mokra, zalegała na łodzi i na taki rejs incognito pasowała jak ulał. Rzuty: 30, 26, 6, 31, 85. |