Odstąp. Nie zbliżaj się kochany, proszę cię. Nie rób tego.
Posłuchał. Może czasem po prostu trzeba posłuchać drugiego głosu? A może powinien był odejść już wcześniej? I nie udawać, że jest kimś, kim z zasady po prostu nie mógł się stać! Bo cokolwiek by uczynił nigdy nie stanie się człowiekiem. Może przyjąć ich język i zwyczaje. Może starać się z całych sił przyjąć ich myśli. Ale oni nie przyjmą jego.
Tak. Rozumiesz, prawda? Powinieneś odejść
A może to nie to? Może po prostu w kawalkadzie zbrojnych coś było nie tak? Coś budziło jego lęk i instynktownie rozbudzało uważność. Przykucnął za omszałym drzewem. Teraz skrytym pod omszałym drzewem. Chwilę tak obserwował. Wóz, zbrojnych, kobietę. Jego nieludzkie oko taksowało każdy ruch, twarz, miecz… naszyjnik!
***
Ruszył dalej. W koło śnieg, las. Gdzieś w oddali wilki. A jeszcze dalej ludzka kawalkada zmierzająca w swoim kierunku. I medalion. Czy to był ten medalion?
Co zamierzasz uczynić? Odebrać go?
A co, jeśli nie zechce go oddać? Użyjesz siły? Zastraszysz? A może zabierzesz we śnie?
- Uczynię to co uznam za konieczne – głośno wypowiedziane słowa utwierdziły w przekonaniu i kiedy tylko przebrzmiały Loki zdał sobie sprawę, że z tej deklaracji nie zamierzał się wycofać. Przyspieszył kroku. Ruszył biegiem.
Był i kolejny aspekt, który go ponaglał. Z początku jakby nie zdawał sobie sprawy. Nie potrafił tego nazwać. Dookreślić. Ująć. Ale z każdym kolejnym uderzeniem serca, spojrzeniem w bok i za siebie czuł. Czuł coraz pewniej i wyraźniej. Las był obcy. Dziki. Nie poznany. Może nawet nie przystępny? Maedhros odszedł z Laurelorn przed laty. Ale na bogów! On tam się wychował. Czucie i bliskość lasu była mu przyrodzona. A teraz? Nagle te uczucie na skraju świadomości, które kazało mu przyspieszyć i wzmóc ostrożność. Biegł.
***
Płonące pochodnie zdawkowo oświetlało palisadę. Obserwował chwil parę by uznać, że strażnicy w płonnej nadziei przeczesujący ciemność byli zdenerwowani. Najgorsza recepta. Ale droga była tylko jedna. Odszukał zdatną gałąź i nadepną. Ta przeraźliwie zatrzeszczała i pękła. Przystanął. Nic.
Postąpił parę kroków bliżej i ponowił ciemność. Ponownie nic się nie wydarzyło. Ogłuchli?
Za trzecim razem przyniósł gałąź nieco bliżej bramy, dziwiąc się, że jeszcze go nie dostrzegli. Choć z drugiej strony trzymanie pochodni tuż przed twarzą sprawia, że w ciemności nic nie widać. Zwłaszcza jak jest się ślepym człowieczyną.
To twoi młodsi bracia. Czyż nie?
- Stój! Kto tam? – zakrzyknął strażnik po lewej stronie.
- Co się stało? – ktoś inny.
- Coś słyszałem. Hej! Tam w ciemności – wskazał w stronę Loriego.
Ten już widząc kusze celujące w jego strony, nie miał ochoty na więcej hazardu.
- To ja Lori. Jestem zwiadowcą z podchodu jaki spotkaliście dziś w lesie. Moi druhowie są przy waszym ogniu.
Podszedł parę kroków bliżej tak by mogli go zobaczyć. Nie wykonując żadnych ruchów przystanął w oczekiwaniu na reakcję.