Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2021, 20:08   #85
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Huw, Elijah oraz reszta mężczyzn pospiesznie opuścili okolice góry Maddox. Dalszą drogę mieli pokonać dwoma ukrytymi w okolicy pojazdami. W obydwu przypadkach były to jeepy typu wrangler. Pierwszy z nich, do którego wsiedli Lwyd i Addington, został zaparkowany w niewielkim zagajniku i przykryty dużą stertą gałęzi. Drugi, zajęty wkrótce przez pozostałą część drużyny, stał w zacienionym parowie kilkaset metrów dalej.
Lwyd odpalił silnik, który zawarczał donośnie niczym budzący się z długiego snu niedźwiedź. Po przesiadce z passata, jeep dawał poczucie ogromnej mocy: auto szybko nabrało prędkości i już po chwili łykało kolejne odcinki wyboistej trasy.
Horyzont wciąż zasnuwały gęste kłęby sinego dymu. Mężczyźni nigdzie nie widzieli jednak charakterystycznych świateł straży pożarnej. Tę kwestię rozwiązał niebawem Addington, twierdząc że macki Pieńka oraz jego kumpli sięgają daleko w lokalną społeczność. Niewykluczone, że mogli nawet wpłynąć na służby, aby odwlec w czasie interwencję. Gdyby chodziło o wypadek w zamieszkanej społeczności – tłumaczył dalej – byłoby to znacznie trudniejsze, ale Aberdar już od dawna nikogo nie obchodziło.
Jechali nie szczędząc maszyn. Kilka razy detektyw miał wrażenie, że jeep za chwilę wyskoczy z drogi wprost do pobliskiego rowu, lecz maszyna okazywała się niezawodna. Doskonale radziła sobie z wertepami oraz uskokami terenu. Poza tym Lwyd zaczął przyzwyczajać się do specyficznej sterowności pojazdu, intuicyjnie wychwytując w której chwili zwolnić, a kiedy znów przyspieszyć. W ten sposób ranger wkrótce płynął wręcz po rozmaitych nierównościach terenu. Z czasem trasa zaczęła być również trochę przystępniejsza, przez co Siwy mógł wreszcie skupić się na czymś więcej niż samej drodze.
Na tle rozległego krajobrazu zaszła bowiem jakaś zmiana. Już wcześniej Huw zauważał w górach jako takich osobliwe zjawiska. Raz była to nienaturalna cisza, kiedy indziej nadmierne nasycenie kolorów – jak wtedy, gdy znalazł wskazany przez Robin totem. Teraz, spoglądając zza szyby na piętrzące się do nieba masywy, również dostrzegał coś nowego. Na samej granicy widzialności, gdzie linia wysokich szczytów niknęła w chmurach, tam właśnie zdawało się, że grzbiety gór lekko falują. Był to efekt porównywalny do rozgrzanego nad asfaltem powietrza lub ulatniającego się gazu, lecz w takim miejscu nie odnajdywał on logicznego wytłumaczenia. Lwyd kilka razy potarł oczy, ale zjawisko wciąż powracało. Addington szybko pojął, co takiego widzi Huw. Księgowy wyraźnie pobladł i mocniej zagłębił się w swój fotel.
– Anomalie. Major mówi, że będzie ich coraz więcej. – stwierdził cierpko. – Raz już słyszałem wstrząsy, teraz to. Podobno te rzeczy oznaczają, że coś próbuje się do nas przebić. W sensie do naszego świata – zrobił dłuższą przerwę. – Cholera, sam nie wierzę, że to mówię.
Przez pozostałą część drogi Elijah milczał. Trudno było jednak zignorować fakt, że jego objawy zaczęły powracać. Huw zauważył jak tamten próbuje zamaskować drżenie rąk i nerwowe skurcze. Księgowy stale odwracał wzrok i wyraźnie unikał podejmowania dalszej rozmowy. Zamiast tego spoglądał na niebo, które powoli ciemniało, zwiastując nadejście kolejnej nocy.
Ostatecznie droga zajęła drużynie trzy kwadranse. Zgodnie z planem jeden z jeepów pojechał od strony północno-zachodniej, aby odwrócić uwagę okupujących miasteczko. Huw oraz Elijah ruszyli drogą prowadzącą między lessowymi spadami. Wąwóz prowadził prostą ścieżką, którą urozmaicały jedynie wyrastające ze ścian, skarłowaciałe drzewka. Wąskie gardło, przez które przeciskał się teraz Huw, rzeczywiście zdawało się zapewniać dobrą osłonę. Ponownie też docenił wybór jeepa, gdyż jego samochód już dawno zakopałby się w grząskim piachu wyścielającym całą długość tego odcinka.
U wyjścia wąwozu detektyw ujrzał wreszcie skupiska opustoszałych budynków. Zatrzymał się, po czym obydwaj mężczyźni zaczęli obserwować Aberdar w oczekiwaniu na akcję drugiej ekipy. Ostatni kawałek drogi, ten dzielący miasteczko od dolinki, znajdował się na otwartej przestrzeni. Przy skupieniu sił wroga na kimś innym istniała przynajmniej częściowa szansa na niepostrzeżone przedarcie się do celu.
Nie musieli długo czekać, aby ujrzeć jak wzdłuż przeciwległej strony mieściny przejeżdża ranger i pokonuje brunatne, usiane plamami chwastów wzniesienie. Pojazd przyspieszył, a ryk silnika rozlał się donośnym dźwiękiem po okolicy. Auto jechało wzdłuż linii drzew pobliskiego lasu, kierując się cały czas na wschód, przez co trudno byłoby je przeoczyć właściwie z dowolnego miejsca w Aberdar. Wkrótce jeep zniknął w samym lesie, ale przynęta do pewnego stopnia zadziałała. Spomiędzy walących się budynków wyjechały trzy auta, które zgodnie zmierzyły w gąszcz zieloności.
Huw nadal nie mógł wiedzieć jaka jest liczebność pozostałych sił wroga, niemniej była to najlepsza chwila, aby ruszać dalej. Dodał gazu i szybko wjechał między zabudowania, już po chwili wykonując zwinny rajd między kilkunastoma ruderami. Dopiero gdy ulice okazały się zbyt dziurawe lub kompletnie zawalone, zjechał na bok i wysiadł z Addingtonem na zewnątrz.
Wyglądało na to, że jeep ludzi z Maddox zniknął na dobre, podobnie jak należące do pogoni auta. Trudno było więc o inną alternatywę, niż spróbować odnaleźć Robin właśnie teraz. Ogólny kierunek był Huwowi dobrze znany: ostatecznie wyznaczał go słup dymu. Już z daleka dostrzegał też łunę, która rozlewała się na czerwono po resztkach murów oraz szkieletach budynków. Lwyd jeszcze raz spojrzał na lokalizację przesłaną mu przez kobietę. Wyglądało na to, że Carmichell znajdowała się w którymś ze sklepów należących do pasażu w centrum miasta.
Razem z Elijahem zmierzyli niczym przyczajone cienie między sieć uliczek. Początkowo poruszali się truchtem, potem musieli wyraźnie zwolnić. Czasem, gdy z oddali ujrzeli zarys sylwetki przepatrującej pobliskie ulice, przytulali się do którejś ze ścian i dłuższą chwilę czekali w bezruchu. Na ich szczęście Aberdar było istnym labiryntem pełnym potencjalnych kryjówek. Huw oraz jego kompan coraz mozolniej, aczkolwiek konsekwentnie zbliżali się do centrum miasta.
Ostrożnie wychodząc z kolejnego przejścia, ujrzeli w końcu taniec ognia, który rozgrywał się na środku miasta. Magazyn podpalony przez Robin i Owena wciąż stał w płomieniach, choć wyraźnie pożoga traciła na swojej mocy. Wszechobecny dym utrudniał oddychanie i roztaczał gryzący zapach spalenizny.
Przed dwójką roztaczał się plac otoczony sklepy oraz punkty usługowe. Jego wewnętrzną powierzchnię wypełniały głównie sterty kamieni, fragmenty ścian jakichś budek, a także pojedyncze drzewa. Na drodze do sklepu, gdzie powinna przebywać Carmichell, kręcił się jeden człowiek. Jegomość w zniszczonym trenczu był na oko w wieku Huwa. Dysponował średnią budową ciała, miał dłuższe, pozostawione w nieładzie włosy, zaś na twarzy nosił obraz czystego skupienia.


Przycupnęli za kupą skał, obserwując tamtego. Z pobieżnej obserwacji wynikało, że mężczyzna patrolował teren. Zazwyczaj mijał dwa pobliskie drzewa i przechodził na drugą stronę placu, gdzie spędzał jakiś czas, a następnie wracał z powrotem. Jego marszruta za każdym razem trochę się różniła, lecz w dużym uogólnieniu można było ją poprowadzić między dwoma porzuconymi na placu skrzyniami.



Robin starała się przygotować na wszelkie scenariusze, nawet te najgorsze. W tej chwili najważniejsze było, że Huw wiedział o jej lokalizacji, podobnie jak Will. Ten ostatni wkrótce się rozdzwonił, ale Carmichell zdążyła do tego czasu wyłączyć dźwięk. Odebranie telefonu było teraz więcej niż ryzykowne, a ona musiała ograniczyć wypowiadane słowa do niezbędnego minimum. Poza tym zarówno behawiorystka, jak i policjant już kilka razy słyszeli dźwięki bezpośrednio przed sklepem. Raz nawet doszedł ich odgłos kroków na potłuczonym szkle. Jeśli zatem jeden z ludzi, którzy nawiedzili miasteczko, nie wszedł jeszcze do sklepu, miało się to stać lada moment.
Jakiś czas siedzieli razem z policjantem w milczeniu. Foxy posłusznie zachowywała spokój w swojej kryjówce. Jedynie czasem poruszyła się lub cicho zamruczała, ale nie były to dostatecznie głośne dźwięki, aby kogoś zaalarmować. Na razie mogli mówić zatem o względnym szczęściu: w ten sposób minęło bardzo długie pół godziny, podczas gdy nadal nikt nie odnalazł dwójki.
Po kilku następnych minutach behawiorystka usłyszała całkiem wyraźnie, że ktoś kręci się po sklepie. Ludziom od totemów najwyraźniej kończyła się cierpliwość: sądząc po odgłosach, ów ktoś bezceremonialnie przewracał manekiny oraz resztki sklepowych dekoracji. Obcy zaklął też kilka razy pod nosem.
Robin ujrzała przez szparę w drzwiach krzątającego się w tę i z powrotem mężczyznę. Nie wyglądało na to, aby ten konkretny budynek wzbudzał jego szczególne podejrzenia, raczej dopiero sprawdzał teren, jak zapewne jemu podobni w sąsiednich obiektach.
Po chwili Owen szturchnął Robin i przybliżył twarz tuż do jej ucha.
– Spójrz na jego dłoń – wyszeptał możliwie cicho. – Coś takiego miał też Pieniek.
Robin wytężyła wzrok. W półmroku trudno było dostrzec cokolwiek konkretnego, lecz Gryffith miał rację. Mężczyzna, a właściwe jego ledwie widoczna sylwetka, wymachiwał w powietrzu małą wersją totemu. Była to swego rodzaju lalka, prawdopodobnie wykonana z wikliny, patyków oraz drobnych kosteczek. Osobnik kilka razy potrząsał gadżetem w losowym kierunku, aby zaraz odwrócić się i kontynuować zabieg, mamrocząc jakieś słowa.
Musiało minąć kilka chwil, aby Robin zrozumiała, że nie były to tylko puste gesty. Z początku czuła jedynie mrowienie gdzieś w okolicach skroni. Nagle pojęła jednak, że jej myśli spowalniają, a wnętrze głowy zdaje się wypełniać gęsta substancja. Każdy element otoczenia zaczął się zniekształcać i mienić kolorami jak wnętrze kalejdoskopu. Gdyby znalazła się w innych okolicznościach, coś takiego mogłaby uznać za całkiem spektakularne widowisko.
Wkrótce odniosła też wrażenie, że tkwi wewnątrz ogromnej dekoracji i wszystko zaraz runie jak domek z kart. Zacisnęła powieki i spróbowała się skupić, bowiem resztki świadomości krzyczały, że to, co właśnie obserwuje, jest kłamstwem. Niestety, coraz trudniej było jej się zebrać w sobie. Otworzyła z powrotem oczy i wtem zdała sobie sprawę, że nie jest już w garderobie, nie ma też jej psa, ani Owena.


Odcięło ją. Kompletny blackout. A jednak o czymś myślała, próbowała dociec prawdy, a zatem nadal BYŁA. Tylko kim? I gdzie? Te oczywiste przecież fakty gdzieś jej umknęły. Przez okropne sekundy nie potrafiła sobie przypomnieć nawet własnego imienia. Odpowiedź na wszystkie pytania pojawiła się zupełnie niespodziewanie. To było tak, jakby przez chwilę znalazła się w kompletnej ciemności, a teraz ktoś zapalił światło, ujawniając kompletną zmianę scenografii.
Jak mogła o tym zapomnieć? Wybierała się na imprezę na uniwersytecie. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą przebywał… chyba Gryffith, teraz przykucała młoda dziewczyna, a konkretnie jej koleżanka ze studiów.
– Zwariowałaś?! – powiedziała do Robin z wyrzutem. – Całkiem odpadniesz i tak już wszyscy mają cię za dziwaczkę. Nie można nie iść na imprezę Bractwa!
Chyba coś jej odpowiedziała i najwyraźniej się zgodziła, gdyż już moment potem była na miejscu. Z jakiegoś powodu przeskok między dwoma scenami zdawał się teraz kompletnie naturalny.
Była tu pierwszy raz i któryś zarazem. Pamiętała przecież muzykę, która dochodziła z głośników. Dlatego w jakiś pokrętny sposób wiedziała co, a właściwie kto na nią tutaj czeka. Niby obserwowała pląsający tłum ludzi i słuchała podchmielonych rozmów, ale to wszystko było nieistotne.
Chłopak, który wszedł właśnie do pomieszczenia, do tego stopnia przyćmiewał towarzystwo, że ludzie wokół zdawali się bezosobową masą. Jedynie on był wyraźny, przez co aż raził swoim kontrastem. W głowie Carmichell zaświtało, że istotnie pozostali imprezowicze są jakby pozbawieni twarzy oraz jakichkolwiek cech, które mogłyby ich wyróżnić. Coś wewnątrz niej zdawało się zapewniać, że to normalne, że tak właśnie powinno być.
Stanął przed nią i zachęcił gestem dłoni. Jego perfumy oszałamiały zmysły, przywodziły na myśl jakieś dawno zatarte wspomnienia. Była w nich obietnica przygody, ale i niebezpieczeństwa. Na chwilę tło wokół niej rozmyło się i znów wróciła do garderoby, ale postać przed nią wcale nie zniknęła.
Owen wynurzył się z kąta pomieszczenia i zarazem zakamarków jej pamięci. Jeszcze bliżej przysunął się do Robin.
– Nie wiem co za diabelstwa używają, ale to miesza nam w głowach – szept mundurowego doszedł ją przez wciąż grającą muzykę. – Nie jestem pewien, ale chyba… też coś widziałem – ostatnie słowa sprawiały mu wyraźną trudność. – Pamiętaj, że to podstęp. Cokolwiek widzisz, oni chcą, żebyśmy się ujawnili.
Mężczyzna z imprezy zdawał się ignorować obecność Gryffitha. Postąpił o krok w kierunku Robin.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 23-10-2021 o 09:47.
Caleb jest offline