Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2021, 10:43   #19
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wyboista droga oraz ciężkie myśli sprawiły, że nawet na chwilę nie zmrużyłam oczu.

Na szczęście moja pierwsza zgryzota została przepędzona jak tylko wjechaliśmy na plac przed „Radością”, nasz minibus dotarł tutaj przed nami najwyraźniej bez większych problemów. Wysiedliśmy z autobusu i dostałam rozwiązanie zagadki, nad którą także się głowiłam. Podczas naszej nocno-porannej pogawędki z Alą i Finchem dziwiłam się, że nasze podniesione głosy nie obudziły Furyego. Okazało się, że powód był taki, iż nie było kogo budzić, bo Ernest prawdopodobnie był już w drodze do tego miejsca. Ten mały łobuz zapewne przewidział, że się tutaj zjawimy i przygotowywał lokum. Jeszcze bardziej się w tym utwierdziłam, kiedy przyniósł kartki z napisami o tym co przygotował. No cóż, ludzie muszą się nauczyć bardziej doceniać jasnowidzów.

Chwilę później o ziemię gruchnęła moja kolejna odpowiedź. Jehudiel przyniósł ciało Alicji, więc nie trafiło ono w ręce Borbli, no i może była dla niej jakaś nadzieja, skoro anioł jej nie skreślił. Nurtujące mnie pytania brzmiały za to: gdzie był Gładzik i co się z nim stało?
Potem pojawiły się kolejne wątpliwości: dlaczego anioł nie poskładał Kopaczki do kupy i dlaczego Gemma tak zareagowała na jego obecność?

Nie podobało mi się to. Nie wyczuwałam jednak od dziewczynki nic niezwykłego ani niepokojącego, a taka reakcja mogła być spowodowana różnymi czynnikami. Niestety jedną z możliwości jaka przychodziła mi do głowy było to, że mała Gemma mogła skrywać w sobie coś demonicznego.

Przekazałam przytomniejącą Gemmę Aniołkowi.

- Weź ją do środka. – Zgodziłam się z jego słowami - I odseparuj od reszty, dobrze? - Dodałam enigmatycznie.

- Ne… ne ... nee..ee.. xu...xu...xuuu..sssss. Jee… jeee… ddddd...dddzdzdz...iiii...eeee t..t...tuuuu. – Odezwał się Fury i zabrzmiało mi to jakoś wyjątkowo złowróżbnie.

Sama nie wiedziałam, dlaczego.

- Musiałeś go budzić? No i gdzie jest Gładzik? – Odpowiedziałam Furyemu.

- Nnnn… nnnii..eee…. buu…. buuu….udzi….dzi...dzi...łł..łł...łeee. ee….mm...mmm g...ggg..goooo….ooo...oo...o.

- A czy wiesz, gdzie jest Gładzik i czy wszystko z nim w porządku? – Zapytałam niecierpliwie, chociaż wiedziałam, że błędem było zmuszanie Ernesta do wypowiedzenia takiej ilości słów.

- Nnn ...nnnn …. ni..iii..eee….eeee - machnął ręką wskazując budynek, do którego kierowała się reszta, potem pokazując ruch, jakby coś rysował.

- Tak, tak, idź tam, ja zabiorę Alę.

Ruszyłam szybko w kierunku leżącego ciała Alicji, ale kiedy byłam już bardzo blisko to zwolniłam aż zatrzymałam się w miejscu stając kilka kroków od Kopaczki. Nabrałam powietrza i starając się nie patrzeć na wszystkie krwawe szczegóły podeszłam powoli i podniosłam ciało Vordy z ziemi. Nie byłam jakimś siłaczem, ale Ala nie była też mocno zbudowana, rzekłabym, że przeciwnie była raczej dość drobna, a do tego jej ciało nie było kompletne więc ważyło jeszcze mniej. Ruszyłam w stronę bocznego wejścia do budynku, tak aby nie wchodzić tymi samymi drzwiami, którymi były wprowadzane dziewczynki i oszczędzić im tego widoku.

A widok był koszmarny. Z czaszki ciekła jej jakaś maź, jej pozbawione życia oko wpatrywało się w pustkę. W boku miała dziurę, a z ręki został tylko kikut. Najgorszy był jednak bezwład i pustka. Jakbym niosła potłuczoną skorupkę a nie człowieka. Zaczęłam się zastanawiać: a co, jeżeli pieczęć nie przywróci Vordzie życia? Może Jehudiel przyniósł jej ciało żebyśmy ją po prostu pochowali.

Przed tylnym wejściem czekał na mnie Fury. Miał krótszą drogę, więc przeszedł ją szybciej. Wyciągnął ręce dając mi znak, że może przejąć ode mnie zwłoki, lecz nie oddałam mu ciała Alicji tylko weszłam do środka nadal trzymając ją na rękach.
- Gdzie mogę ją położyć? - Zapytałam, a potem przypominając sobie do kogo mówiłam, dodałam:
- Wskaż mi drogę.

Fury ruszył przodem, bez słowa i zaprowadził mnie do małego pokoju. W pomieszczeniu była kanapa, mały stolik, szafka i stary komputer. Z dalszej części budynku słyszałam gwar dziewczęcych głosów oraz nawoływania rodzeństwa Skandynawów i Aniołka.

- Mam ją położyć na tej kanapie? – Przypomniała mi się wyciekająca z ciała lepka ciecz - Może skombinuj jakiś koc albo prześcieradło, żeby ją na nim położyć i drugi, żeby ją okryć.

Skinął głową i wyszedł zostawiając mnie samą z ciałem Kopaczki, które nagle zaczęło mi strasznie ciążyć. Na szczęście wrócił po kilku minutach niosąc dwa koce. Dziewczęce głosy dobiegały z jakiegoś bliższego miejsca. Słychać było nawet śmiechy. Najwidoczniej strach zmieniał się w euforię po ocaleniu. Fury podał mi jeden z koców.

- Rozłóż go proszę na kanapie.

Czułam jak ciało Alicji zaczyna mi się wyślizgiwać z rąk.

Fury z namaszczeniem rozłożył szary koc na kanapie i dał mi znak głową, że mogę na nim położyć ciało, więc ułożyłam je na kanapie. Podał mi drugi koc, ten do przykrycia i dokładnie okryłam nim Alę. Fury skierował się w stronę wyjścia z pokoju a ja odwróciłam się w jego stronę.
- To wiesz coś o tym Gładziku, Erneście?

Energicznie pokręcił głową w zaprzeczeniu, ale wyjął notesik i pisak, po czym szybko nabazgrał jedno słowo.
ŻYJE.

- Jesteś pewien? – Dopytywałam.

Kiwnął głową zdecydowanie więc ja też pokiwałam głową. Kiedy Ernest wyszedł z pokoju przyklęknęłam przy kanapie i wyciągnęłam spod kocyka dłoń Alicji ujmując ją w swoją.

Słyszałam echa odgłosów dziewczynek z pobliskiej jadalni, ale dla mnie brzmiały jakby dobywały się z innego świata. Ręka Kopaczki była chłodna, jej ciało nadal traciło ciepło. Nie dawała żadnych oznak regeneracji. Siedziałam dłuższą chwilę w tej pozycji a potem przyłożyłam czoło do trzymanej w ręce dłoni i moje ciało zaczęło się trząść wstrząsane cichym łkaniem. Teraz kiedy nie musiałam działać moja zdruzgotana psychika dała mi się we znaki. A co, jeśli Jehudiel dowiedział się, że zamierzamy pozbyć się jego pieczęci i postanowił pokazać nam jak się kończy chociażby jeden dzień bez jego wsparcia i pomocy. Do tej pory i O’Hara i Vorda wstawali szybko, więc coś powinno już się zacząć dziać. Coś złego się wydarzyło i czułam to.

Próbowałam działań takich jak przy Gładziku, kiedy sączyłam w niego światełko, ale zrozumiałam, że Gładzik był żywy, a Alicja nie, nawet jej pieczęć nie lśniła swoim blaskiem. Przestałam więc tych bezsensownych prób becząc tylko równie bezsensownie. Nie wiedziałam jak dużo czasu w ten sposób straciłam, ale widocznie ktoś zauważył moją nieobecność, bo usłyszałam pukanie do drzwi. Nie odezwałam się nadal łykając łzy, więc pukanie się powtórzyło.

- Kto...tam? – Zapytałam starając się, aby mój głos brzmiał w miarę normalnie.

- Aniołek. Wszystko w porządku? Mogę ci jakoś pomóc. Albo jej?

- Wejdź proszę. - Poprosiłam Ojczulka.

Aniołek wszedł i rozejrzał się spokojnie, po czym potarmosił swoją związaną w warkocz brodę. W drugiej ręce trzymał kubek z czymś lekko parującym.
- Przyniosłem ci herbatę. Pewnie ci się przyda, bo przemokłaś. Ta mała, Gemma, położyłem ją w osobnym pokoju. W siódemce na piętrze. Jej funkcje życiowe są w normie. Odzyskała przytomność, ale kazałem jej chwilę poleżeć. Mocno reaguje na stres.

Ojczulek starał się nie patrzeć na ciało Vordy.

- Mogę na nią zerknąć? – W końcu podjął decyzję, z dużym trudem, przełamując napięcie na twarzy.

Puściłam dłoń Alicji, zdjęłam z twarzy maskę i otarłam łzy rękawem. Wstałam, wzięłam od niego herbatę i cofnęłam się robiąc mu miejsce.

- Nie wiem co się dzieje - przyznałam - Ona powinna się z tego podnieść, ale nic się nie dzieje. Nie rozumiem tego i boję się - wyznałam.

- Te rany wyglądają dziwnie. Nie jestem pewien, ale chyba użyli jakiejś specjalnej amunicji. Spójrz. Poczerniała skóra, wybroczyny żylne, jak przy poparzeniu lub toksynie. Duży kaliber, ale chyba ktoś użył desakracji. Amunicja demoniczna, moim zdaniem. Zabójcze dla ludzi i większości Fenomenów. Za czasów MR-u, zakazane. Przeklęte przez demoniczne siły pociski. Niedobrze. Taka broń potrafi zabić nawet istoty celestialne. Lub pozbawić możliwości funkcjonowania na bardzo, bardzo długi czas. Wiedzieli, po kogo jadą. Wiedzieli, z kim będą się strzelać. Ona, Emmo przykro mi to mówić, ona może z tego już nie wyjść. Znaleźli chyba na nas sposób. Na tych z nas, co mają Pieczęcie. Trzeba będzie powiedzieć innym z Towarzystwa.
Jego twarz pozostała bez wyrazu, ale gardło ściskał strach i wzruszenie.

Nie zauważyłam tych wszystkich medycznych szczególików, ale nie byłam tym faktem mocno zaskoczona, gdyż moja wiedza medyczna była szczerze mówiąc mizerna. Chciałam ją sobie rozszerzyć i zaliczyć kilka kursów pierwszej pomocy jeszcze jak należałam do MRu, ale jak zinfiltrowany przez demony Borbl przejął Ministerstwo wszystko się zmieniło i nie zdążyłam tego zrobić. Cóż, życie.

- Oczywiście, że wiedzieli na kogo jadą i oczywistym jest, że wiedzieli co tam się dzieje! – Odpowiedziałam Ojczulkowi nieco za ostro.
- Przecież sami to przygotowali - dodałam już nieco spokojniej - I wiedzieli, że tam się zjawimy.

- Dobra - wszedł mi w słowo. - Ja spróbuję oczyścić te rany ze splugawienia. Może cofnę proces desekracji i regeneracja znów zacznie działać. Zasuwaj do dziewczyn. Pomóż reszcie, nim przyjedzie wsparcie. Dam ci znać, jak skończę, wtedy tutaj wrócisz, OK? I zrobisz coś dla mnie? Niech mi ktoś przyniesie tutaj taką mocną jak diabli kawę, z dużą ilością cukru. Brakuje mi energii, po tych uleczeniach dzieciaków, a będę jej potrzebował, jeżeli moje moce mają zadziałać. Dziękuję - posłał mi uśmiech, a jego jasne oczy zalśniły wesoło z nadzieją.

- Dobrze.

Złapałam w jedną rękę swoją maskę, w drugiej trzymałam kubek z herbatą, podeszłam do drzwi, stwierdziłam, że nie mam wolnej ręki, wróciłam do stolika, położyłam tam maskę, postawiłam kubek, podwinęłam rękawy bluzki, zdjęłam zbyteczne już i puste uprzęże po nożach z przedramion, ponownie chwyciłam kubek zostawiając całą resztę. Wyszłam z pokoju i ruszyłam energicznym krokiem w stronę kuchni popijając gorącą herbatę. Kiedy tam dotarłam postawiłam pusty już kubek na blacie i sama zajęłam się przygotowywaniem kawy dla Ojczulka.

Na zewnątrz, w jadalni panował niezły harmider. Musiałam przez nią przejść, aby dotrzeć do kuchni. Po krótkiej chwili mocna i słodka kawa była gotowa. Brat Mandy podszedł do mnie, gdy wracałam.
- W porządku? Nic ci nie jest? – Zagaił.

Szłam powoli ostrożnie niosąc kawę, tak aby się nie oparzyć.
- Niosę kawę dla Ojczulka. Nieźle dał sobie w kość lecząc te dziewczynki - Wyjaśniłam nie wdając się w szczegóły własnego samopoczucia.
- Zaraz pomogę wam ogarnąć ten bajzel - Dodałam chcąc usprawiedliwić moją dotychczasową bezczynność.

- Spoko. Leć.

Tak jak myślałam. Michael miał gdzieś moje samopoczucie, chodziło mu tylko o to żebym ruszyła tyłek i im pomogła.

Podeszłam do pokoju, w którym pozostawiłam Aniołka i Kopaczkę. Wahałam się chwilę, ale zapukałam do drzwi. Nie czekałam jednak na zaproszenie tylko zaraz po zapukaniu wparowałam do środka.

Aniołek zdążył już zapalić jakieś kadzidła, nie wiadomo skąd powyjmował kawałki kryształów i poukładał je po pokoju, część z nich kładąc na powiece Alicji. Zapach śmierci i woń ziół mieszała się ze sobą tworząc dziwną zawiesinę w powietrzu. Oczy Ojczulka lśniły błękitem wewnątrz czaszki, a z dłoni rozlewała się świetlista wstęga dymu, która wnikała w rany Kopaczki, rozpalając się miriadami iskierek świateł w jej ciele, pulsując łagodnie. Twarz Aniołka była skupiona, usta posiniały z wysiłku. Nie podniósł wzroku nawet na chwilę nie przerywając swojej koncentracji.

Nie mogłam go wypytać o Gemmę, mimo że bardzo chciałam. Postawiłam kubek z kawą na stoliku, wymamrotałam pod nosem, że ją tam stawiam i cichutko wyszłam.
Wróciłam do jadalni, tam zdjęłam swoją bluzkę, która jeszcze była trochę wilgotna rozwieszając ją, aby wyschła. Zostałam w samym podkoszulku, ale nie było mi zimno i zgodnie z deklaracją poszłam ogarniać dziewczyny, bo zapewne Mattssonowie nie dawali sobie już sami rady.

Tak, sytuacja była dość napięta i ta robota mogła dać w kość. Dziewczynki, jak trochę odreagowały, zaczęły się wykłócać, niektóre płakały, inne zaczęły wołać opiekunki, nie zdając sobie sprawy z diabolicznej natury sióstr. Trzy dziewczyny chciały uciekać, nazywając nas porywaczami, dwie, podobnie jak wcześniej Gemma, straciły nagle przytomność i zaczęły krwawić z nosa, a jedna dostała nawet ataku najprawdziwszej epilepsji. Część narzekała na przemoczone ubrania, na to, że są w poszarpanych koszulach nocnych, że pootwierały im się rany, a jedna, zawstydzona, podeszła do mnie mówiąc, że właśnie zaczęła pierwszy raz krwawić "no tam, na dole". To był czysty chaos, do tego Michael i Ernest średnio się nadawali do zapanowania nad nim a zapowiedzianej odsieczy nie było widać.

Podeszłam do tego na spokojnie, mimo że ciężko było. Przeliczyłam dziewczynki i podzieliłam je na grupy według ich zapotrzebowania i zajęłam się nimi segregując ich potrzeby według pilności. Do tego trzeba było reagować na bieżąco na większe kryzysy. Starałam się, aby każda dziewczyna została wysuszona, umyta, odziana, napojona i nakarmiona. Fury nie nadawał się do rozmów, ale przygotował kanapki i zupę mleczną. Trzeba była pozakładać opatrunki a do tego tłumaczyć, tłumaczyć i jeszcze raz tłumaczyć im sytuację po kilka razy, no i rozmawiać, uspokajać a nawet utulić te młodsze. Udało nam się w końcu ulokować większość z nich w pokojach zlecając tym starszym opiekować się tymi młodszymi i wołać nas w razie jakichkolwiek problemów. W międzyczasie zrobiło się jasno, ale pomimo tego starałam się wytłumaczyć dzieciakom, że powinny położyć się odpocząć a nawet trochę pospać.

Z pokoju, w którym leżała Kopaczka wyszedł Aniołek. Miał zmęczoną twarz, przekrwione oczy i ogólnie wyglądał jakby wyczerpał wszystkie swoje siły. Nalałam sobie kawy i z kubkiem w ręce ruszyłam do Ojczulka.

- Wypiłeś kawę? Chcesz kolejną albo coś innego do jedzenia bądź do picia? – W razie czego byłam gotowa podać mu swoją.

Pokręcił głową tak zmęczony, że nawet werbalna odpowiedź była dla niego ponad siły. Powlókł się do pierwszego wolnego krzesła, usiadł na nie i spojrzał tępym wzrokiem w podłogę.

- Połóż się i odpocznij - Poklepałam Aniołka delikatnie po ramieniu.

Wtedy gdzieś z zewnątrz usłyszałam dźwięk dużego silnika samochodu. Ktoś właśnie zbliżał się asfaltówką prowadzącą wzdłuż jeziora. To była najszybsza droga z Londynu. Zaniepokojony Mattsson podszedł do okna wyglądając na zewnątrz. Podeszłam do drugiego okna niedaleko Michaela.

- To powinien być ktoś od nas - powiedziałam do niego - A jeśli nie to musimy się tym kimś zająć.

- Nie, no spokojnie. To Brennan z żoną. Jest z nimi O'Hara. I jeszcze ta mała, Elisa.

Rzeczywiście cała czwórka, z Finchem wlekącym się na końcu, ruszyła w stronę wejścia do "Radości", a Michael wyszedł im na spotkanie.

Ja też popędziłam tak szybko przebierając nogami, że ostatecznie wyprzedziłam Mattssona.

- Hej Emma - przywitała mnie nieco zaspana Sophie Brennan. - Ponoć niezły bajzel się narobił. Jesteśmy, aby pomóc. Po drodze znaleźliśmy Fincha. Wyobraź sobie, jechał tutaj rowerem.

Finch uśmiechnął się szeroko i spoważniał niemal natychmiast. Wyminął patykowatym krokiem Joe, Elisę i Sophie i stanął przede mną.

- Prowadź mnie do niej, proszę. Szybko.

Złapałam Fincha za ramię jakbym się obawiała, że zaraz mi może gdzieś zniknąć.

- Już. Zaraz. – Powiedziałam prędko.

- Sophie, Elisa i Joe - wymieniając ich imiona kiwałam im po kolei głową, Brennanowie byli właścicielami pensjonatu a Elisa Siostrzyczką, no i członkinią Towarzystwa, więc powinna być nieocenioną pomocą przy rannych - mamy tutaj 45 dziewczynek od szóstego do szesnastego roku życia. Część z nich jest poraniona, Freddie zrobił co mógł, żeby je uleczyć, ale już jedzie na oparach. Manda i Michael was wprowadzą.

Potem zaczęłam ciągnąć O’Harę za rękę w stronę domu i pokoju, gdzie leżała Vorda. Robiłam dobry użytek ze swoich długich nóg, a gdyby Finch nie nadążał albo się opierał to, chyba wlokłabym go po ziemi.

Na jego szczęście nie opierał się i przebierał swoimi długimi, chudymi nogami z godną podziwu szybkością. Wparował do pomieszczenia, gdzie leżała martwa Vorda. Weszłam tuż za nim, ale ustawiłam się w rogu pomieszczenia nie chcąc przeszkadzać. On za to zatrzymał się w progu, wciągnął powietrze przez nos, wypuścił przez usta z sykiem i zaczął powtarzać tę czynność. Syk wchodził w dziwne wibracje. Miałam wrażenie, że dźwięk wnika w przestrzeń wokół nas, wprowadza w dziwny stan meble, które zaczynają drgać, ale nie tak fizycznie, tylko jakby migotały, niczym psujący się hologram. Ten świst docierał też do Alicji, i jej ciało też zaczęło tak fazować, jakby była bezcielesnym próbującym nieskutecznie zamanifestować swoją obecność w świecie rzeczywistym.
Ciało O'Hary zaczęło lśnić. Z jego chudego ciała, z czoła, z dłoni które wyciągnął do Kopaczki, zaczęło wypływać srebrzyste światło. Powoli blask spływał na ciało naszej przyjaciółki, wsiąkał w nie jak w gąbkę, wzmacniając iskierki pozostawione przez Aniołka. Finch zaczął gwizdać. Ciało Kopaczki znikało i pojawiało się na przemian, a włosy na moim ciele zaczęły stawać dęba pod wpływem niewidzialnej energii wypełniającej pomieszczenie. Świst przeszedł w gwizd, a ten w inkantacje w języku, który też znałam, ale bardzo rzadko miałam okazję praktykować: język anielski, język istot celestialnych. Finch podszedł do Vordy wolnym krokiem, przyłożył swoje dłonie do jej ciała, a jego ręce zamieniły się w czyste, srebrzyste światło. Potem potężny impuls srebrzystego ognia wylał się z O'Hary i wbił w Vordę. Srebrzysty ogień otoczył ciało martwej, która nagle, z wrzaskiem bólu, otworzyła swoje jedno oko. Tam, gdzie wcześniej były dziury lub oderwane kawałki ciała, pojawił się ich utkany ze srebrzystego blasku odpowiednik.
O'Hara zabrał dłonie i odsunął się od Kopaczki, a blask zgasł. Mężczyzna zgarbił się w sobie, wydając się być teraz wyjątkowo chudy i kruchy. Z jego ust wydobyło się ciche rzężenie, a suchy kaszel wstrząsnął plecami.

- Więcej nam tak nie rób - suchy, niczym szelest jesiennych liści, głos Fincha wypełnił nagłą ciszę pomieszczenia. - Odpoczywaj.
Vorda zamknęła oko. Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, a z oka spłynęła łza bólu i radości.

Przez cały ten czas stałam w rogu pokoju obejmując się rękami, lekko pochylona do przodu jakby było mi jednocześnie i zimno, i niedobrze z napięciem obserwując to wszystko i prawie zapominając o oddychaniu. Kiedy zobaczyłam, że Alicja zareagowała i jej ciało rozpoczęło proces regeneracji to wróciłam do normalnego trybu oddychania.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline