Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2021, 17:40   #23
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Nie zabijaj pokus, lecz kosztuj je, gdy jak owoce dojrzeją.
Przysłowie ludu Molsuli.




Nie robiła jeszcze tego Wrona. Nie robiła jeszcze tego Rune. Tropiciel jak eygoz ramiona rozłożył i aytherowego wiatru w nie nabrał. Piękny był wtedy, w tym jednym momencie. Kamień uskrzydlony. Kamień wzniesiony. Kamień węgielny, na którym gmach rytuału wznosili. I zanim rozkosz jej nie porwała, zanim się w niej nie zatraciła, zanim wyciągnęła dłoń ku Trójokiemu kciuk w dół kierując, myśl jej przez głowę przemknęła czy jak qurboc się nie stają: każde okiem w okno innego świata spoglądające.

Lecz potem dygot i drżenie, melodia ulotna; potem jęk i westchnienie; potem ayther, ciemność, wicher i rozkosz bez spełnienia. Większa i głębsza niż mógł dać mężczyzna, większa i głębsza niż mogły dać palce kobiety lub ruchliwy język i usta. Rune znała rozkosz, ale nawet ta dawana jeszcze niedawno przez Haruka - zanim przyspawał sobie do twarzy shytową maskę - nie sięgała do samej kości, do samych nerwów, żyłami do samego serca nie pędziła, do każdego najgłębszego skrawka ciała nie docierała. Gryzła wargi do krwi i przełykała tą słoną słodycz jakby musiała się czymś jeszcze wypełnić, jakby wciąż niepełna była.

Potem oddech. Płytki, spazmatyczny, prosto z jej płuc wyrwany, co echem odbijał się i dudnił we wszystkich warstwach przestrzeni. I okno szeroko otwarte na Teynechen. I strach, groza prawdziwa, gdy mrok się rozwiał i postać niczym rzeźba z popiołu i burzowych chmur ulepiona zaczęła się ku niej zbliżać. Krok za krokiem. Krok za krokiem. Powoli. Nieustępliwie. Jakby celem jej wędrówki była. I nagle brzdęk, dźwięk weselny, szklanica o szklanicę, puchar o puchar i wiadomo, że się wiedzie, bo to dźwięk szkła a nie drewna miękkiego czy zwierzęcego rogu. Wszystko się zmienia. I nagle obraz jak szkic węglem w cieniach nakreślony, wypłowiały słońcem i wilgocią. Rząd drewnianych półek a na nich - niczym księgi bezcenne - słoje w wielkiej liczbie poustawiane w rzędach równych. Każdy do połowy ziemią roztartą na pył drobny wypełniony. Rune patrzy na to, co wydmami jedynie można nazwać, tym skojarzeniem słów z jednej z Baktygulowych opowieści. Tej o tym, co wcześniej było. O przedczasie. O świecie, którego już nie ma. O świecie, który przetrwał, lecz zmienił się tak, że samego siebie nie rozpoznaje. O piasku złotym, co morza i jeziora okalał, w wydmy łagodne jak kobiece kształty wiatrem i falami naniesionym. Dopiero później kształty, które się po nim snują zauważa, sylwetki ponownie popiołem i chmurami nakreślone. Pozbawione twarzy. Pozbawione płci. Pozbawione wyrazistych linii, które jedno od pozostałych pozwoliłoby odróżnić. Pozbawione wolności, bo czym innym słoje i piach jak nie szklanym więzieniem, drobnoziarnistym ugorem grobu, na którym nic wyrosnąć nie może, w który nijak korzenie wbić, by wody zaczerpnąć.

Przeraża i fascynuje ten brak wilgoci.
Podkreśla jak bardzo ze świata wyrwany jest to obraz, jak osobny i obcy.

Słoje tworem człowieczym jednak były. Przez człowieka stworzonym, przez człowieka postawionym na drewnianej półce, tak zwykłej i prostej, że w każdej ludzkiej sadybie mogła się znajdować. Nie rozumie tego Rune, umysłem nie ogarnia, sercem nie czuje. Jak jedno oko qurboca, które pojedynczy element układanki ma przed sobą a nie tej układanki całość. Próbuje więc głowę obrócić, obraz przesunąć. Więcej zobaczyć. Zrozumieć czemu widzi to, co widzi. Dlaczego ten właśnie obraz jej się objawia. Dlaczego sięgnąć chce ku szklanym więzieniom i w wolność je przekuć.

Chłopcze! Chłopcze! C h ł o p c z e! C h ł o p c z e! C h ł o p c z e!

I znów trzepot skrzydeł. Melodyjny, jakby piórami w powietrzu muzyka wygrywana była. Serca zastygły na moment, na sekundę, na jeden oddech, na drgnienie powieki. Na okruch czasu napęczniały słowami i ględą ponurą. Zamknęła te słowa w ciszy i bezruchu serc jak w puzderku z ciemnodrzewa zanim krąg niewidzialnych oczu ją samą we wstydzie zamknął. Wstydzie nagiego ciała. Wstydzie nagiej myśli i postępków, na które żadnego usprawiedliwienia nie miała. Wstydzie pożądań i pragnień, których pożądać i pragnąć nie powinna i nie mogła. Wstydzie tego czym była a czym być nie powinna.

Lemniskata, wydostaje się ostatnie słowo jak ptak spłoszony nim wieko puzderka zatrzasnąć zdąży.

My teraz. My tutaj - splata myśli, aytherem nasyca, słowom odpowiada.
Z samych siebie. Z samych sobie.
Mamy prawo.
Triskelion.


W oddali, daleko od niej, daleko od granic poznania, od horyzontu myślą nakreślonego - krzyk. Jęk i kwilenie dziecięce, które zasłony między światami rozrywało jak kamień taflę wody. I Rune krzykiem odpowiada. Swoim własnym - jakby wszystko w niej wrzeszczało, całe to obnażone ciało, umysł i dusza - na strzępy próbuje ten krąg wstydu jak nożem rozciąć i sięgnąć ku temu, co płakało dziecięcym głosem.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 25-10-2021 o 14:27.
obce jest offline