Wątek: WFRP 2ed - III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2021, 07:39   #71
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
-Ja, na ten przykład, medykiem. Nie żeby to miało jakieś wielkie znaczenie teraz. Po prostu chcemy wydostać się z tego koszmaru - zmęczonym głosem Theo odparł na zadane przez pakującego dobytek „Łupacza” pytanie.

Semen widział dziesiątki splądrowanych obozów. Widział też, co w takich sytuacjach czeladź potrafiła zrobić z niedorżniętymi panami i ich dobytkiem. Miał świadomość tego, że im szybciej się stąd wyniosą, tym większe będą ich szanse na przeżycie. Ale pomysł by wziąć jakiegoś rannego rycerza i jako jego świta uciekać z pola bitwy był zacny. I nie koniecznie musiał mijać się z prawdą. Znacznie. Z tego też względu grzecznie odparł starszemu słudze, który na chwilę przerwał pakowanie i wyszedł przed namiot słysząc słowa Theo.

-Jak macie rany gaspadin, to nasz towarzysz opatrzyć was może. A jak nie to nie wchodźmy sobie w drogę, to może uda nam się wynieść głowy na karkach z tego zamętu. Tylko patrzeć jak się tu zlezą buntownicy. Ani chybi to musiała być magia jakowaś, by pokotem na całym polu bitwy tyle luda położyć.

Obojętne oblicze starego przez chwilę rozpogodziło się, jakby dostrzegł szczyptę nadziei. Jakby w jego głowie rodził się plan jakiś. Rozejrzał się szybko po obozie, gdzie właśnie kilku szubrawców wywlekało jakiś dobytek z jednego z namiotów i rozrzucało go w poszukiwaniu drogocennego łupu, po czym odezwał się głosem, w którym więcej było prośby niźli czegokolwiek innego.

-Mój pan, Lord Eryck z Treoffen, został gdzieś na polu bitwy. Pomóżcie mi go znaleźć. Służę mu od wielu lat i nie porzucę go by ratować skórę. - widział, że ich nie przekonał. Nie mieli zamiaru wracać na pole bitwy. Bitwy mieli po dziurki w nosie. - Jeśli legł, muszę odwieźć jego ciało do domu, by godnie mógł spocząć wśród swoich przodków. Jeśli żyje… nagroda was nie minie. Pomożecie?

Spojrzeli po sobie. Nie w smak było im wracanie do tamtej rzezi. Z drugiej strony miejsce, gdzie załamała się szarża nie było tak odległe a pomysł by wziąć jakiegoś rannego rycerza mieli już wcześniej. Wahali się. Spostrzegł to.

-Na dwóch koniach i tak nie ujdziecie daleko. Znajdźcie go. Na pewno Wam się to opłaci. Na pewno go znajdziecie. Jeśli ostał na polu bitwy. Ja w tym czasie, jak mi dacie kogo do pomocy, przygotuję konie i zaprzężemy je do sań. Są opodal, na polanie w lesie. Jak i większość wozów taboru.

To była sensowna propozycja, jeśli nie chcieli uchodzić za zwykłych dezerterów. A nie chcieli. Chyba. Nie było jednak czasu na długie zastanawianie. Uciekinierów, przerażonych, poranionych, albo zwyczajnie żądnych łupów przybywało. To, że nikt nie brał się jeszcze za siodłanie koni miotających się w zagrodzie, zakrawało na cud.


***



Semen, Tupik i „Łasiczka” najlepiej trzymali się z całego ich oddziału, więc czym prędzej ruszyli drogą powrotną. Tam gdzie szarża załamała się z przyczyn, których nikt nie znał. Tam, gdzie w skopanym śniegu stały przywiązane do swoich panów rumaki. Gdzie jęk rannych mieszał się z kwikiem rannych koni. Gdzie honor i chwała mieszały się błotem i śnieżną breją. O dziwo, nawet nie musieli długo szukać. Jacyś ludzie przesuwali się po polu bitwy pochylając się nad każdym leżącym ciałem, może też szukali swoich panów, ale oni skupili się na gryfie walczącym z niedźwiedziem w zielonym polu. Znaleźli go na samej szpicy. Leżał pod swoim martwym wierzchowcem. Pozbawiony przytomności, ale pewnie i krwi z ran, które Sigmar jeden tylko wiedział kto lub co mu zadało. Szmelcowany pancerz miał cały, ale krew sączyła się spod płyt. Musieli się solidnie wysilić, by wydostać go spod martwego rumaka. I jeszcze bardziej, by przerzucić go przez tego, którego przywiedli ze sobą. A łatwo nie było, bo czując krew i słysząc kwik swoich krewniaków, szarpał wodze trzymane przez Tupika, który z trudem nad nim panował. w końcu jednak wynieśli się pola walki nie zaczepiani przez nikogo. Już to i fakt odnalezienia pana na Teoffen zakrawały na cud. Może gdzieś w górze, jakiś Bóg, nad nimi czuwał?


***


-Ingwar jestem. - przedstawił się służący „Łupacza, gdy tylko Semen i reszta ruszyli na pole bitwy szukać Lorda Erycka. Szybko, na ile pozwalał stan Gudrun i Theo, sprowadzili sanie i z zagrody wyprowadzili konie, które wedle jego wskazań wprzęgli w zaprzęg. Osiodłali do tego jeszcze cztery wierzchowce i spakowali niezbędne w podróży oporządzenie sporo uwagi poświęcając obrokowi dla koni i zapasom. Kiedy Tupik z resztą pojawili się wioząc na koniu sponiewierane ciało rycerza już kończyli pakować na sanie dobytek w dwóch skrzyniach, na którego wzięcie nalegał Ingwar. Zbroje i oręż pozostawili na łup zbrojnym kupom, które coraz liczniej nadciągały od strony miasta. Rycerzyk na skraju lasu i towarzyszący mu wojacy, gdzieś zniknęli. Zaczynał się żer a oni mieli dość rozsądku, by wynieść się z obozu jak najszybciej. Ingwar zasiadł na koźle i zaciął lejcami konie, które ruszyły chętnie, widno w ruchu szukając sposobu na rozgrzanie. Dwa wzięte luzaki biegły za saniami. Gudrun i reszta ledwie trzymając się w siodle ze zmęczenia, wyczerpania wręcz, ruszyła jego śladem. Orszak Lorda Erycka przez tych kilka dni znacznie uszczuplał. Ale żyli. Wciąż żyli, choć kilka godzin temu nie postawili by na to nawet złamanego szelinga.


Zimno było jak diabli. Złożony na saniach Lord Eryck, przykryty wziętymi futrami, raczej tego nie czuł, ale z końskich chrap buchały kłęby pary a i ich oddechy zamarzały niemal w ustach. Podniecenie wywołane bitwą powoli opadało a do ciał dochodziły warunki pogodowe. Które były paskudne. Jednak każdy z nich cieszył się. Wbrew wszelkim przeczuciom i obawom wydobyli się z Wusterburga a do tego mieli konie i zapasy. I powód, by uniknąć ewentualnych pytań. Jechali powoli, wszak nie każdy z nich w siodle czuł się najlepiej, rozglądając się uważnie po kniei po obu stronach traktu. Ciężkie od śniegu gałęzie drzew gięły się niemal do ziemi a przydrożne kopce okrywały paprocie i inne krzaki, które latem okalały drogę. Skrzący się w blasku poranka śnieg zdawał się radośnie zachęcać do pogody ducha. Gdyby nie mijane po drodze ciała tych, którym brakło siły woli by żyć, poranionych na polu bitwy lub później i porzuconych przez kompanów na zatracenie, może by nawet poczuli tę radość poranka. Choć powodów do narzekań raczej nie mieli. Ingwar chętnie odpowiadał na pytania, choć sam ich nie zadawał wielu. Wyraźnie skupiał się na powożeniu zaprzęgiem w taki sposób, by unikać kolein i wykrotów. By jak najmniej cierpienia przynieść swemu rannemu panu, którym na saniach opiekował się Theo. Wcześniej nie było na to zbyt wiele czasu.

-Punk zborny jest pod Eigenhof. Tam pewnie większość wojsk, które ocalały z bitwy, będzie lizać rany. Tyle, że nam nie na północ ale na zachód, do Rötenbach i omijając wzgórza na południe. Jak nas nic nie zatrzyma... - Ingwar spojrzał z obawą przez ramię, na leżącego bez ducha swego pana - ...w cztery dni będziemy na miejscu. W Teoffen. Tam odpoczniemy.



***

To czas na rozmowę z Ingwarem, ustalenie stanu posiadania i lizanie ran.
Jestem do dyspozycji na PW.


5k100

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline