| - Ledwo na oczy widzę, ale poznaję. A jeszcze bardziej poznam, jak mi pomożesz.
Słowa Gudrun jakby sprowadziły Eleonorę na ziemię. Bijące nerwowo serce i gonitwa myśli, czy jej plan się powiedzie przyćmiły umysł dziewczyny i dopiero teraz zaczęła wodzić po reszcie gromadki ciemnym spojrzeniem. Poharatani i poobijani - w normalnej sytuacji powiedziałaby “obraz nędzy i rozpaczy”, ale sytuacja normalna nie była. I rzeczony przysłowiowy obraz, w postaci trupiego pola, minęła niedawno. Oni żyli. Chociaż tyle dobrego.
- Szyć to ja mogę z łuku, a nie ludzi - rzuciła Eleonora w odpowiedzi. - Na felczera się nie nadaję, prędzej zrobię ci krzywdę. Mogę zrobić co najwyżej okład, albo usztywnić kończynę. Pomagałam kiedyś staremu Kurtowi składać naszych, o!, on się znał na rzeczy. Podobno studiował w Altdorfie...
Łasiczka, szykująca się jeszcze przed chwilą do snucia opowieści, przerwała nagle. Zrachowała najwyraźniej, że to nie czas i miejsce, i że wypadałoby im się czym prędzej ulotnić. Widocznie posępniała i przysiadła na wywróconej nieopodal skrzyni, nie chcąc wchodzić w drogę biegłym w leczeniu nowym kompanom. Zaczęła grzebać w spakowanej do granic możliwości torbie, marszcząc brwi w skupieniu godnym filozofów głowiących się nad egzystencjonalnymi pytaniami i paradoksami.
- Aha!
Cichy okrzyk triumfu towarzyszył wydobyciu z bagażu ciemno-zielonej butli, którą prędko odkorkowała. Pociągnęła łyk i wzdrygnęła się. Napojowi brakowało wykwintności, ale grzał przyjemnie.
- Okowita - oznajmiła, wyciągając butlę w stronę Gudrun i reszty. - Ran nie zagoi, ale podobno pomaga na bóle i bolączki. ***
Śnieg chrupał pod końskimi kopytami, chrupała i Eleonora. Oddaleniu się od pobojowiska musiał towarzyszyć powrót apetytu, bo akrobatka wysupłała z przytroczonej do siodła torby kawał suszonego mięsa i oddała się pałaszowaniu, wpatrując w sanie na przedzie bez słowa. Do herbowych pałała niechęcią, co dało się wyczuć przez spojrzenia rzucane w kierunku lorda Erycka. Szlachta rzadko kiedy była szlachetna, mogła to poświadczyć doświadczeniami z pierwszej ręki, ale plan nowych kompanów był solidny. Dostosowała się więc, mimo nabytej przez lata niechęci do przebywania w towarzystwie stanu szlacheckiego. Nawet jeśli rzeczone towarzystwo było nieprzytomne.
Eleonora otuliła się szczelniej płaszczem podszytym futrem. Znaleźna kusza odbiła się od siodła, gdy dziewczyna cmoknęła na wierzchowca i zrównała się z Ingwarem i resztą. Przysłuchiwała się rozmowie Tupika z woźnicą, doprowadzając do ładu splecione i związane na tileańską modłę włosy, od czasu do czasu chwytając za lejce, nadając kasztankowi kierunek. W siodle czuła się wystarczająco komfortowo, jazda konno przypominała jej czasy Trupy... Nie. Przeszłość. Stłamsiła rwące się do przodu wspomnienia. Nie ten czas, nie to miejsce. Chociaż...
- Cztery dni szlakiem, przez zaspy i dzicz - stwierdziła odkrywczo w odpowiedzi na ingwarowe słowa. - To jest, przy pomyślnych wiatrach. Musimy być w pełni sił i gotowi na wszystko, inaczej nie ujrzymy Teoffen.
Eleonora widać lubowała się w stwierdzaniu oczywistego, ale zaraz kontynuowała. Nieco konkretniej.
- Parę lig w stronę Rötenbach jest dobre miejsce na obóz. Wiedźmie Wzgórze, o ile pamięć mnie nie myli. Jest jaskinia, gdzie moglibyśmy odpocząć i spędzić noc, a ze szczytu pagórka widać najbliższą okolicę. Niespodziewanych gości raczej zabraknie, bo podobno mieszkała tam niegdyś wiedźma i podróżni omijają tamte strony, bo jest nawiedzone. Ale to bajki, bo obozowałam tam kiedyś. Wiedźm i duchów nie ma. Powinniśmy się tam dzisiaj zatrzymać.
Łasiczka powiodła spojrzeniem po grupie, ale zaraz wbiła ciemne oczy w końską grzywę. Chuchnęła w dłonie, próbując rozgrzać zmarznięte palce i zakrywając twarz. Na nowo musiała nauczyć się współpracy i czuła się z tym dziwnie. Może to tylko kwestia przyzwyczajenia?
- A i nie wiemy, czy taka okazja nam się jeszcze nadarzy - dodała jeszcze po chwili namysłu. _______________________________ 97, 67, 20, 13, 73
Ostatnio edytowane przez Aro : 26-10-2021 o 00:03.
|