Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2021, 19:56   #211
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 38 - 2525.XII.25/26 mkt/bct; północ

Czas: 2525.XII.25/26 mkt/bct; popołudnie
Miejsce: 1 dzień drogi od wioski Aldery, dżungla, skraj Nawiedzonych Mokradeł
Warunki: na zewnątrz: noc, odgłosy dżungli, pogodnie, łag.wiatr, nieprzyjemnie (0)



Wyprawa do piramidy



Strach i obawy. Było właśnie tak. Strach i obawy zdominowały atmosferę na tych kilku łodziach jakie ruszyły o zmierzchu w głąb tajemniczych bagien. A jak zapadła ciemność to się po prostu zrobiło strasznie. Carsten to czuł pomimo nocnych ciemności. Nawet jak nie widział wyrazu twarzy a u Togo to w ogóle widział tylko białka jego oczu. Ale to się czuło. Bali się. Bali się wszyscy. Nie był pewny czy ktoś z marynarzy kapitana słyszał tą historię tego miejsca od Majo czy którejś z Amazonek. Ale oni też się bali. Bały się Amazonki i Togo. Bała się Zoja. I Vivian chyba też. Dało się wyczuć to nerwowe napięcie. Tą ciszę jaka emanowała z wszystkich łodzi, że dało się ją kroić nożem. Bali się głośniej odetchnąć, bali się rozmawiać. Jak już to ukradkiem i szeptem i rzadko. Właściwie nie musieli i nie powinni nawet rozmawiać. A Amazonki porozumiewały się gestami dokąd płynąć albo nie. Wystarczyło machnąć przywołująco ręką albo zastopować. To było całkiem czytelne nawet jak ludzie różnych nacji nie rozumieli swoich języków. Ale strach zdominował wszystkich.



https://i.pinimg.com/474x/89/d4/b1/8...d364815421.jpg

W tej nocnej ciszy ciche pluskanie wody o burty łodzi, chlupot wioseł odpychających wodę, dźwięk zwykle tak naturalny, że aż sielski i kojący teraz wydawał się jak złowieszcza zapowiedź czegoś strasznego. Czegoś co nadejdzie za każdym następnym machnięciem wioseł. Coś na co chyba mniej lub bardziej świadomie czekali wszyscy w łodziach. I w końcu się doczekali. Gdzieś od jednej z łodzi Amazonek dobiegło ostrzegawcze syknięcie. W pierwszej chwili nie bardzo było wiadomo o co chodzi. Ale zastopowano wiosła i przez moment łodzie płynęły siłą rozpędu aż uspokoiły się i weszły w leniwy dryf. Ale wkrótce i Carsten i reszta jego kapitańskiej łodzi też to dostrzegła.

Coś jakby poświata. Jakby w pewnym miejscu w tej mgle błądziło jakieś blade światło. Ale dziwne. Raczej taka poświata od nie wiadomo czego a nie coś znajomego jak ognisko czy pochodnia. Potem się chyba zbliżyło bo widać było nieco wyraźniej. To coś jakby latało czy pływało w tej mgle. Składało się z wielu, drobnych punkcików świetlnych jak jakaś ławica. Albo większe stworzenie z tymi kropkami mdłego światła. Ale samego stworzenia nie było widać co to właściwie jest.

~ Złe juju! ~ szepnął przerażony Togo. Carsten nie widział jego twarzy ale po głosie poznał, że niski dzikus się boi. Potem coś mamrotał szeptem co brzmiało jak modlitwa, prośby czy jakieś zaklęcia. I kurczowo zaciskał swoją włócznię.

Zoja też coś szeptała. Wyjęła za pasa pistolet gotowa strzelać. Ale chyba traktowała to jako ostateczność bo tylko trzymała ten postlet. Rozglądała się nerwowo dookoła ale wzrok wciąż jej wracał do tego czegoś. Wokół było widać tyl bagna, mgłę, trzciny i czasem jakieś drzewa. I to mglisto świecące coś w nocnej mgle.

Amazonki też pokuliły się w swoich łodziach. Jeśli coś modliły się czy szeptały to Carsten tego nie słyszał. Ale zaległy na dnie łodzi, że czasem tylko widział jakiś ruch gdy pewnie któraś wyglądała poza burtę.

Przesądni marynarze też pokulili się na swojej łodzi. Nie wiedząc z czym mają do czynienia robili to co reszta.

~ Obawiam się, że to mi wygląda na coś paskudnego. ~ szepnęła cicho bladolica szlachcianka. Niby spokojnie i opanowanie jak na błękitnokrwistą przystało. Ale nawet u niej dało się wyczuć napięcie w głosie. Może po prostu lepiej nad sobą panowała.

Trudno było powiedzieć ile trwał ten wymuszony postój. Wydawało się, że wieki. Ale może trwało tylko pół pacierza? To coś stopniowo oddaliło się i rozmyło w tej mgle. Jeszcze trochę poczekali tak na wszelki wypadek gdy Meda dała znać pozostałym i znów wiosła ostrożnie zanurzyły się w bagiennej wodzie a łodzie wznowiły celowy ruch. Płynęli tak i płyneli przez te Nawiedzone Bagna. Aż z nich wypłynęli. Łodzie zaszurały o coś pod spodem i pierwsza łódź łuczniczek królowej Aldery wyskoczyła w bagienną wodę po czym część ruszyła do przodu a dwie wciągały łódź na płytszą wodę. Za nimi operację powtórzyły kolejne łodzie. Wody wciąż było po kostki albo i do połowy łydek a teren jakoś niezbyt się zmienił. Czyli z bliska dominowały trzciny i jakies pływające zielsko a nieco dalej wszystko tonęło we mgle i nocy.

~ Przepłynęliśmy. Jesteśmy blisko piramidy. Ale jest noc i mgła to jej nie widać. ~ Togo jakby odżył gdy okazało się, że o dziwo przebrnęli cało przez te cholerne bagna. I teraz tłumaczył ciche, szybkie słowa czarnoskórej Amazonki. Pokazał też kierunek taki sam jak ona. Chociaż z tego miejsca to równie dobrze mogliby pokazywać każdy inny. Wszystkie wydawały się jednakowo mgliste. Meda jednak sprawiała wrażenie pewnej siebie co do tego gdzie w tej chwili są.




Czas: 2525.XII.25/26 mkt/bct; popołudnie
Miejsce: 1 dzień drogi od wioski Aldery, dżungla, okolice Wzgórz Terradonów
Warunki: na zewnątrz: noc, odgłosy dżungli, pogodnie, łag.wiatr, nieprzyjemnie (0)


Wyprawa na Wzgórza Terradonów





https://www.desktopbackground.org/t/...600x1200_h.jpg


Póki na dno dżungli docierało jeszcze światło dnia to jeszcze nie szło się tak najgorzej. Ale jak słońce zaszło to zrobiło się znacznie trudniej. Wydawało się, że tam, na ziemi, to leży cała masa zielska, korzeni, krzaków, kamieni, mrowisk jakie tylko czekają aby zaczepić o czyjąś nogę. No i wciąż wspinali się pod górę. Chociaż ta okrężna droga nie była tak stroma jak bezpośrednie podejście. Ale po całodziennym marszu w tropikalnym upale to ta końcówka trasy była jednak dość uciążliwa. Zwłaszcza jak się nocą maszerowało przez dno dżungli na przełaj.

Byli już całkiem blisko nieprzyjaciela więc trzeba było zachować ciszę. Ludzie, Amazonki i elfy niewiele więc rozmawiali. Zresztą wspinaczka, zwłaszcza po ciemku nie sprzyjała rozmowom. Szli kawałek od skraju dżungli więc chociaż jej kraniec widać było jako wyraźniejsze prześwity między drzewami to samego szczytu już nie. Po prostu stopniowo czuło się jak stok pod nogami unosi się coraz bardziej stromo.

W tych ciemnościach i potrzebie zachowania ciszy grupa rozpraszała się coraz bardziej. Trudno było utrzymać jednolite tempo w tak bardzo mieszanym składzie. Bertrand orientował się tylko kogo ma za najbliższych sąsiadów i miał dość mętne pojęcie kto idzie gdzieś dalej i czy w ogóle idzie. Dlatego mógł się czuć trochę zdziwiony gdy w pewnym momencie natknął się na któregoś z Tileańczyków. Po chwili ten przywołał po cichu Sabatiniego. Okazało się, że są już blisko szczytu. Weszli razem z tymi tarczowniczkami Aldery

~ Tarczowniczki obsadziły skraj dżungli. Chyba nam się udało bo coś tam cicho. Ja tam byłem ale po ciemku nic nie widzę. Ale na mój rozum jak te gadziny nie zrobiły nas w konia i nie odleciały jak tu leźliśmy to dalej powinny tu być. ~ porucznik tileańskich kuszników szeptem zdał relację Bertrandowi z tego co udało mu się ustalić do tej pory. Ucieszył się, że przybyły inne oddziały no i Bertrand który mógł zdjąć z jego barków brzemię dowodzenia. Zaprowadził go w tych ciemnościach do skraju lasu. Ten jawił się jako czarne, grube, zwykle mniej więcej pionowe krechy pni drzew. I granat nieba oznaczający jakąś większą przestrzeń. Ale dalej Sabatini nie podchodził obawiając się zaalarmować przedwcześnie gadzich strażników. Gdzieś tam dalej powinny być jaguarzyce Aldery no ale one miały wprawę w skradaniu no i po ciemku trudno je było dojrzeć.

Wraz z Bertrandem na szczyt wzgórza dotarła Maanena oraz Toras ze swoimi elfimi włócznikami i ciżba obozowa która zachowała całkiem niezłe tempo dorównując oddziałom liniowym. Ale to nadal była gdzieś połowa ich grupy. A tak na oko to mogło już być w okolicach północy. Zdążyli złapać oddech, napić się wody i zastanawiać się czy pozostałe oddziały ich odnajdą w tych ciemnościach i czy w ogóle dotrą. Ale jednak dotarły z pacierz lub dwa później. Dotarła Majo z oszczepniczkami i bretońscy kusznicy Bertranda. Wciąż była mniej więcej północ gdy wreszcie byli w komplecie.

~ Epsi mówi, że gadziny śpią. ~ Majo szepnęła gdy przez chwilę rozmawiała z Maaneną i jedną z Amazonek. Jak się okazało z tą co dowodziła jaguarzycami.

~ To dobrze. Na razie dobrze idzie. To co teraz? ~ zapytał równie cicho porucznik Sabatini. Udało im się dotrzeć prawie na miejsce bez alarmowania przeciwnika. A na razie to ich wcześniejsze plany kończyły się właśnie na dotarciu na szczyt wzgórza co właśnie im się udało.


---

Mecha 38

Test zmęczeniowy na nocne marsze

Bertrand; (ODP) 55+15=70; rzut: 51; 70-51=19 > ma.suk = o czasie (00:00)

Maanena; (ODP); 35+15=50; rzut: 48; 50-48=2 > remis = o czasie (00:00)

Majo; (ODP); 35+15=50; rzut: 66; 50-66=-16 > ma.por = spóźniona (00:30)

Toras; (ODP); 35+15=50; rzut: 36; 50-36=14 > ma.suk = o czasie (00:00)

kusznicy bretońscy; (ODP); 30+15=45; rzut: 61; 45-61=-16 > ma.por = spóźnieni (00:30)

kusznicy tileańscy; (ODP); 30+15=45; rzut: 4; 45-4=41 > śr.suk = przed czasem (23:30)

włócznicy elficcy; (ODP); 30+15=45; rzut: 34; 45-34=11 > ma.suk = o czasie (00:00)

ciury obozowe; (ODP); 30+15=45; rzut: 37; 45-37=8 > remis = o czasie (00:00)

tarczowniczki jaguara; (ODP); 30+15=45; rzut: 3; 45-3=42 > śr.suk = przed czasem (23:30)

oszczepniczki piranii; (ODP); 30+15=45’ rzut: 54; 45-54=-9 > remis = spóźnione (00:30)


---




Czas: 2525.XII.25/26 mkt/bct; popołudnie
Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji w dżungli
Warunki: wnętrze namiotu, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: noc, odgłosy dżungli, pogodnie, łag.wiatr, nieprzyjemnie (0)



Iolanda





https://3zsmz73ycy0o482l6t1qvq2e-wpe...6/IMG_3706.jpg


W połowie nocy to już nawet w dżungli było mało ciepło. Zwłaszcza od ziemi ciągnął mało przyjemny, wilgotny chłód. Ale to była jakaś odmiana od tropikalnego dnia. W dzień w obozie panował ruch. Oddziały ćwiczyły musztrę aby nie zgnuśniały, wystawiano warty i wysyłano patrole. Niektóre także do Jaskini Konkwistadorów jak je zaczęto nazywać od okoliczności spotkania. Ale wieczorem większość tych aktywności się uspokoiła. Zmrok jaki na dnie dżungli przechodził w głęboki mrok skuteczenie utrudniał takie fanaberie. Za to sprzyjał obozowej atmosferze i wypoczynkowi. Więc od ognisk płynęły mniej lub bardziej udane utwory. W większości w wykonaniu zwykłych żołnierzy i marynarzy więc były proste i nierzadko sprośne. Albo ckliwe gdy śpiewali o domu który często został po tamtej stronie oceanu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline