Leamer patrzył na piękną, wysoką czarnoskórą piękność. Jej szaty, silnie zarysowane kości policzkowe, w sposób jaki mówiła zdawał się hipnotyzujący. Mężczyzna poczuł ukłucie w kroczu pomimo stanu w jakim się znajdował. Nie do końca wiedział, czy śni na jawie. Wszystko zdawało się nierealne, pełne nachalnego oniryzmu. Rozejrzał się po brudnej alejce, parę rozbitych butelek, błoto i zaschnięte szczyny. A jednak Wenus pomimo mrugania oczami nie chciała się rozpłynąć.
Zgodnie z jej słowami zauroczeni prześladowcy zaczynali wracać do rzeczywistości. Irand chwycił mocniej nóż do garbowania, rozglądając się z strachem za siebie. Obity nadgarstek spuchł i sprawiał, że ostrze ledwo trzymało się w dłoni.
-Dobra… dobra…- mówił pół-elf jakby do siebie.- Przyjmuję Twoją propozycję. Tylko zrób coś, żebym przetrwał w jednym kawałku.- powiedział czując jak spod oparów opium wysuwają się oślizgłe macki przerażenia i cierpienia cielesnego.