Wątek: WFRP 2ed - III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2021, 12:12   #77
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Priorytetem było wydostanie się z pola bitwy, obozu w którym zawsze łatwo było o kłopoty oraz najbliższej okolicy. Sanie zaprzęgnięte przez Ingwara pozwalały w miarę wygodnie ułożyć rannego i to z dobytku Lorda, co zapakował na nie sługa. Kilka koni, które zdążyli osiodłać, dawały szansę wydobycia się z tarapatów. Pewnym bowiem było, że któraś ze stron ruszy na przeszukiwanie pola bitwy. Nie mieli ochoty na takie spotkania.

Theophrastus dużo czasu spędził przy rannym dbając o jego wygodę, świadom tego że od tego zależy wiele spraw. Być może i ich życie. Co innego ratować z bitewnego skrzętu i odwozić do domu rannego rycerza, co innego wieźć trupa. Podkładane od czasu do czasu pod czujnym okiem sługi lusterko szczęśliwie parowało. Choć sam ranny nie odzyskał przytomności, nie jęknął nawet. Medyk wiedział, że wkrótce powinien się nim zająć na poważnie. Miał zrabowane w obozie przedmioty, które wpakował do torby medycznej ochlapanej krwią leżącej na stole. Miał stosowne utensylia, miał maści i wywary. Nawet księgę, której jeszcze nigdy nie miał w rękach, ale pobieżne przejrzenie wskazywało na jej medyczną zawartość. Nie miał jedynie warunków do zajęcia się Lordem. I czasu.

Jechali powoli, omijając wykroty i jamy, czujnie obserwując pobocza traktu świadomi tego, że przed nimi i inni podążali tą drogą. Tacy, którym osiodłane konie mogą wydawać się wystarczającym powodem, by posłać ich wszystkich do błota. Póki co jednak mijali jedynie kilku uciekających z bitewnego pola wojaków, w zdecydowanej większości przestraszonych i rannych, którzy na ich widok schodzili z traktu. Wola walki w tych ludziach umarła. Nikt się im w sumie nie dziwił. Pod Wusterburgiem była rzeźnia zacna. Nawet Semen, doświadczony w boju, nie potrafił sobie podobnej przypomnieć. I jeszcze ta bestia… Na same wspomnienie o niej serca stawały na ułamek chwili. Wiedzieli, że nigdy jej nie zapomną.

Tupik jadący na koźle obok Ingwara w końcu mógł rozwinąć swój największy dar, mowę. Zaczął ostrożnie, obawiając się nieco reakcji sługi, ale ten bardziej skupiał się na powożeniu i omijaniu przeszkód. Co zachęciło niziołka do większej wylewności czemu dyskretnie przysłuchiwała się jadąca w siodle reszta kompanii. Każdy z nich, z uwagi na odniesione i pobieżnie opatrzone rany, wolałby jechać w saniach, ale miejsca tam dla nich nie starczyło.

-Powidz Ingwardzie co nieco o swoim panie. Sławne to imię, wartało by usłyszeć o nim skoro okazja się nadarza. Musisz bowiem wiedzieć, że i mnie nie obce rycerskie i dworskie obyczaje. Chętnie dowiem się jak wygląda dwór w Teoffen? - spytał niziołek otulony w grube futro.

Ingwar milczał chwilę, wyraźnie zastanawiając się co powiedzieć. W końcu odparł. - Lord Eryck, pan na Teoffen to surowy ale sprawiedliwy pan. Ludzie go szanują, choć rzezimieszki omijają nasze ziemie, bo nie są mile widziani. Jak wszędzie, ale mój pan miano „Łupacza” zdobył łupiąc ich miast oni nas.

-To wyborne! Tak należy z hultajstwem! Żeby inni tak robili byłby spokój na traktach. A dwór? Ziemie Lorda Erycka muszą opływać we wszelki dostatek pewnikiem. - Tupik pytał dalej widząc, że Ingwar trochę się otworzył.

-Za starego pana to ino wieża była i mur co otaczał zabudowania czeladzi, ale teraz zamek w Teoffen jest solidny. Do wieży już na początku, po śmierci swego ojca Ademara, dobudował skrzydło a i mury podniósł. Czeladzi pobudował domy poza murem i też je palisadą i wałem ziemnym otoczyć kazał. Prostaczki psioczyły, bo musiały swoje odpracować, ale jak był najazd to wszyscy się w zamku skryli a Lord Eryck dał odpór wrogowi. Krwawy był to czas. Burgman stracił swój browar co to sławny był na całą okolicę, ze wsi i siół to ino kominy sczerniałe ostały, ale ludzie przeżyli. To i odbudować było komu, zwłaszcza że pan dał im wolniznę na lasu karczowanie. Teraz prostaczkowie mieszkają w chatach o których ich przodkom się nie marzyło. - Ingwar rozmarzył się, widać było, że wspomnienie rodzinnych stron zagrało w nim rzewną nutą.

Theophrastus nie chciał przeszkadzać, ale słaby puls leżącego na saniach rycerza i wyraźna bladość oblicza nie wróżyły niczego dobrego. Musiał go obejrzeć w jakimś spokojnym, nie rozchwianym miejscu. - Musimy się gdzieś zatrzymać. - Powiedział do woźnicy głosem nie znoszącym sprzeciwu. Ingwar obejrzał się przez ramię i wnet jego oblicze spoważniało.

-Parę lig w stronę Rötenbach jest dobre miejsce na obóz. Wiedźmie Wzgórze, o ile pamięć mnie nie myli. Jest jaskinia, gdzie moglibyśmy odpocząć i spędzić noc, a ze szczytu pagórka widać najbliższą okolicę. Niespodziewanych gości raczej zabraknie, bo podobno mieszkała tam niegdyś wiedźma i podróżni omijają tamte strony, bo jest nawiedzone. Ale to bajki, bo obozowałam tam kiedyś. Wiedźm i duchów nie ma. Powinniśmy się tam dzisiaj zatrzymać. A i nie wiemy, czy taka okazja nam się jeszcze nadarzy -„Łasiczka” wyraźnie znała okolice. Gudrun jadąca nieco z tyłu przytaknęła jej skinieniem głowy. Nocowała kiedyś w tej jaskini w trakcie swoich łowów w pańskich lasach, ale w obecności sługi włodarza okolicy wolała się do tego nie przyznawać. Zresztą w przebitym podbrzuszu rwało ją tak, że nie miała ochoty ani sił gadać. Tym bardziej, że swą uwagę skierowała zupełnie gdzie indziej.

Wrażenie, że ktoś jedzie ich śladem pojawiło się już kilka pacierzy temu, ale myślała że to tacy jak oni, uciekinierzy. Tyle, że zwykli uciekinierzy raczej rwali by co sił a nie trzymali się na dystans. Przypomniała sobie ślady kilku koni, które widziała wcześniej schodzące z traktu i niknące gdzieś w głębi leśnej głuszy. Odgłos by pasował, bo jeździec z całą pewnością nie był sam. I utrzymywał dystans do jadących sań. Tak jakby mu się nie spieszyło. Albo, jakby sam nie chciał być widziany.

Theo skinął głową „Łasiczce”, ale miał świadomość tego, że „parę lig” może wykopyrtnąć Lorda Erycka i wpędzić do grobu. - A coś bliżej? - spytał Ingwara wyraźnie nerwowym głosem.

-Jest tu po drodze kilka chat, przy Kaczym Strumieniu, w Podgajach a wcześniej będzie i smolarska chata jeśli mnie pamięć nie zawodzi. - myślał na głos Ingwar. Theo wszedł mu w słowo. - Smolarska chata. I to szybko!

Miał świadomość, że pan na Teoffen właśnie powolutku puka do ogrodów Morra. Miał jednak również swoje zacięcie. Zacięcie, które nie raz wpędziło go w kłopoty a i teraz, mimo odniesionych w bitewnym szaleństwie ran, budziło się do życia i zmuszało go do hazardu ze śmiercią. Ale co jak co, Theophrastus wielu imion Hohenheim, był w tym mistrzem!

Ingwar zaciął konie zmuszając je do większego wysiłku. Dzwoniąca uprząż zagłuszyła wszelkie inne dźwięki, bo krzyczeć nikt z nich nie miał zamiaru. Semen przywołany przez Gudrun zwolnił i zrównał się z nią koniem. Dopiero z bliska wyjaśniła mu swe wątpliwości. Obejrzeli się przez ramię, ale za nimi tylko wirował śnieg wzburzony pędzącymi saniami i końskimi kopytami. W blasku poranka skrzył się śnieg. A niebo cudownie łyskało błękitem.

Chatę smolarza czy tam innego kmiotka dostrzegli z daleka. Zasypana śniegiem niemal do połowy zdawała się jedynie małym wzgórkiem. Z komina nie unosił się dym a i wejście było zawalone śniegiem, widać gospodarz przewidując kłopoty, porzucił swój dom i uszedł przed wojenną zawieruchą. Sprawnie zatrzymali sanie przed obejściem czujnie lustrując okolicę z napiętymi kuszami i łukiem, ale okolica sprawiała wrażenie wymarłej.

Semen pierwszy zsiadł z konia i przedzierając się przez zaspy kopnego śniegu dotarł do drzwi zabitych dechami. Kilkoma ciosami swego nowego topora, który dziwnie lekko pracował mu w dłoni, odbił przybite deski i rozwarł drzwi na oścież. Ze środka powiało chłodem, jednak nie narzekali. W środku było jakieś posłanie, stół kilka zydli i wygasły piec. Jakieś garnki gliniane i drewniane misy, jakieś pęki ziół wiszące na sznurku. Drzwi prowadzące do drugiej izby. Wszystko oświetlone przez dwa małe okienka chronione rybim najpewniej pęcherzem. Theo zajrzał do środka i zadowolony powiedział. - Nada się. Ogień rozpalcie, bo ciepło rannemu potrzebne. I wody nagotujcie, bo nie ma to jak war na odkażenie. - Sam wszedł do środka i przesunął stół bliżej pieca zostawiając pozostałym wniesienie Lorda. A potem zajął się badaniem ziół wiszących na sznurze i z zadowoleniem stwierdził, że niektóre z nich mogą być pomocne.

Ingwar wespół z Semenem, „Łasiczką” i Tupikiem najostrożniej jak się tylko dało przenieśli Lorda Erycka na podłożonym uprzednio futrze, do środka. Gudrun zajęła się końmi, które wprowadziła do małej, pustej stajni. Nie starczyło miejsca dla wszystkich, ale kmiotek na szczęście miał komórkę z dużym wejściem i tam wprowadziła pozostałe. Szybko też dołączyła jej do pomocy „Łasiczka”. Razem uwinęły się mimo bólu, który coraz dotkliwiej szarpał podbrzuszem łowczyni. Krew przesiąkała przez bandaże założone przez druhów a ona czuła się coraz słabsza. Mimo to wciąż czuła niepokój, bowiem jeźdźcy, których słyszała przecież wyraźnie, już dawno powinni ich minąć. A nie było ani śladu nikogo na trakcie.

No, chyba że wszystko to jej się tylko przywidziało?


***

5k100
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline