Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2021, 01:46   #26
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Ciemność kocham
Chłód uwielbiam
Zimny mrok pieści mnie
Zimnymi dłońmi swemi”
fragment modlitwy noktambulistów



Ciała zastygłe, jako trupy najprawdziwsze mieli. W bezruchu zmartwiali i jako kłody wyglądali. Letargiem do imentu owładnięci, choć serca im łomotały, jak zwierz spłoszony, a myśli gonitwa umysł i duszę do czerwoności rozpalała.
Aytherem skrępowani jednością z wolna się stawali, choć każden z osobna trwał i bytu swego, ni cech jego intymnych i osobliwych, wyzbyć się nie miarkował.

Ten, co ręce miał rozpostarte, jako Eygoz potężny, co po nieboskłonie szybuje, pęta aytherowe ściągnął z całych sił swoich. Tem sposobem, ku sobie pozostałych celebransów przywabił, by ayther szybciej pomiędzy nimi krążył i cel wspólny wyznaczyć.

Stracharska para, co w Topieli najgłębszej brodziła, z wolna za guślarskim przywołaniem podążyła. Rychło przylgnęli do niego, jako brzdąc do kiecki matuli swej, świadomości nawet tego w pełni nie mając.

Strugi mocy pradawnej, co siłę boską w sobie skrywa krwioobieg ich wypełniały, duszę i umysł pieściły, niczym kochanek najczulszy. I choć trójca celebransów nad ciałem wystygłym, ducha pozbawionym stała, to ekstaza w najczystszej formie każdą cząstkę ich jestestwa wypełniała.




Aran wątpliwości swych zdało się wyzbył i nie tylko głębiej w stracharskie praktyki się zanurzył, nie tylko na duchów podszepty krew mrożące się otworzył, aleć też prym pośród trójcy przejął. Wolą swoją nieskrępowaną cel reszcie wyznaczył i pęd nadał, by do niego dążyć. Przetem zbliżył ich ku sobie, tak by jedność stanowili i swą bliskość czuli.

Oczy szeroko otworzył i ku ohydnej ceremonii spojrzenie swe zwrócił.

Wysokie olchy przez wiatr targane, szumiały donośnie, a głos ich brzmiał niczem ribaldowe nucenie, co uwerturą jest do kantyku patetycznego, który duszę do szczętu przeniknąć ma. W każdym tonie, dźwięku i gałązki drżeniu, mrok ukryty tkwił i drażnił, niczem drzazga w palcu, abo kamyk w bucie.
Ukołysany natury melodią, poglądał guślarz na kopiec, co tłuste glizdy uwiły. Robactwo oślizgłe pełzało przed oczami jego i straszliwe skojarzenia przywoływało.

Ciało przy ciele, od potu mokre i od nieustających fal rozkoszy drżące, ujrzał. Tłum samców jurnych i samic żyznych w jedno splecionych, przed nim dygotał, sapał i wierzgał. Lubieżne oddechy z ust im parowały i w kłęby sprośnej wydzielony się zmieniały. Na robactwo gęstym śluzem pokryte poglądał, a orgię ludzką widział, której w samym Ulthancheyo, by się nie powstydzili. Obrazy nakładały się na siebie, jakby jedno tworzyć miały. Zespolone mu się objawiały i nie minęły trzy serca uderzenia i nie potrafił on już glizd czernistych od ciał ludzkich, potem i ejakulatem gęstym ociekających, rozróżnić.

Krew aytherem przepełniona, lepka i miazmaty z Teynechen zawierająca, kropla za kropla na robaczy kopiec padała. Głuche dudnienie pośród olchowego szumu zagrało, jakby w tamburyn kto uderzył. Ilekroć jucha qurboców na ziemię padała, tylekroć bębnienie się rozlegało. I szept cichy, na poły wstydliwy, na poły utajony, pośród tych uderzeń wybrzmiewał.

- Tyurghoola, tyurghoola, byr thooghayndarım

Ożyło robactwo, tak jak i ciała ze sobą splecione i w rozkoszy zjednoczone. Spazmami jedni i drudzy zdjęci byli, wszak spełnienie już blisko.

- Tyurghoola, tyurghoola, byr thooghayndarım - powtórzył ktoś i echem dyskretnym się jego słowa poprzez światy niosły.

I ujrzał guślarz, jak postać bez ciała w mrok i popiół odziana, głowę ku niemu się obraca. Twarz blada i bez wyrazu żadnego, ni zmarszczki choćby jednej, na niego poglądała. I choć gładka była i niegroźną zdawać by się mogła, to lęk upiorny Arana za serce chwycił i puścić nie chciał.
Przerażony za maskę szarą chwycił i zedrzeć ją zapragnął, by lico, które ona skrywa ujrzeć. I odrzucił precz zasłonę kłamliwą, aż ta z głośnym trzaskiem się o ziemię rozbiła. Koszmar końca nie miał, gdyż za maską gładką, kolejna taka sama jak poprzednia tkwiła i łypała złowrogo na guślarza, choć przeta żadnego wyrazu ona nie miała.
I znowuż sięgnął Aran dłonią, by fałsz przejrzeć, ale za maską, nic tylko znowuż kolejna maska się kryła.




Chłód od dłoni w truchle zanurzonej na resztę ciała się rozszedł i w odrętwienie wszytkie członki wprawiał. Za nic to jednak miał, stracharz, co niejedno w swoim życiu już widział. Przeżycia takie dla niego większą rozkosz ze sobą niosły, niźli mięciutkie ciałko, krągłej młódki.
Nic mu takiej ekstazy nie przynosiło, jak śmierci mroźne i duszne miazmaty.
Zaczerpnął guślarz powietrza w swe płuca i wiatrem wprost z czarno-rdzawych równin Teynechen pochodzącym się zachłysnął.

Stary już był i choć jeno jaźnią swą chłopca gonił, to od przywar ciała, nijak wyzwolić się nie potrafił. Ciężkie, morowe wyziewy dusiły go i szybkości nabrać nie pozwalały.
Gnał, co sił poprzez trzęsawisko trawą i turzycą porosłe. Rozmokła ziemia pod stopami pryskała i ohydne odgłosy wydawała, jakby chór kochanków w jednym rytmie jęki lubieżne z siebie wydawał.

Konary mchem porosłe na drodze mu stawały, ale on w wysiłkach nie ustawał. Szum olch wysokich, uszy mu wypełniał i dźwięk ten, brzmiał niczem ribaldowe nucenie, co uwerturą jest do kantyku patetycznego, który duszę do szczętu przeniknąć ma. W każdym tonie, dźwięku i gałązki drżeniu, mrok ukryty tkwił i drażnił, niczem drzazga w palcu, abo kamyk w bucie.

W końcu wyciągnął starzec dłoń swą bliznami poznaczoną i sękatymi zrostami, co obrzydzenie budziły i na ramieniu chłopca złożył. Czuł się przytem jak drapieżnik, co po długiej gonitwie w końcu swą ofiarę dopadł. Serce łomotało mu jak wściekłe, a krew w głowie szumiała. Rozkoszne odrętwienie kończyn, stupor trupi przypominało. Rozkosz i ekstaza w najczystszej formie.

Ruch nagły, ten idealny moment zaburzył, jakby kto potężnie łodzią zaczął kołysać, co na spokojnych wodach stoi. Chłopiec ku niemu lico obrócił i w jednej chwili, lęk upiorny za serce go chwycił i puścić nie chciał.
Stał twarzą w twarz z…. nienazwanym i niewysłowiony, co grozę absolutną budzi.

Słów brak, by oblicze maską okryte opisać. Szare, gładkie i bez wyrazu, bardziej bezdenna pustkę przypominało, niźli lico ludzkie. Zerwać zasłonę, co prawdę skrywa, tego tylko pragnął.
Zdjęty strachem za szarą maskę chwycił i jednym ruchem ją zdarł. I odrzucił precz zasłonę kłamliwą, aż ta z głośnym trzaskiem się o ziemię rozbiła. Koszmar jednak trwał, bowiem za maską gładką, kolejna taka sama jak poprzednia tkwiła i łypała złowrogo na starca, choć przeta żadnego wyrazu ona nie miała.
I znowuż sięgnął Animur dłonią, by fałsz przejrzeć, ale za maską, nic tylko znowuż kolejna maska się kryła.




Matką nie była. Macierzyństwa nie pragnęła, choć wieku ku temu dla niej najlepszy był. Ileż to już razy napomnień o tem słyszała? Serca jej inszą drogą jednak podążały. Jednakoż gdzieś na dnie, głęboko, pod warstwą piór, pod pancerzem niedostępności i brudem, co skórę jej pokrywał, tkwił instynkt najprawdziwszy, szczery i czysty.
Jęk dziecięcy, co zasłony światów rozdzierał, niczym ribaldo wprawny na strunach jej duszy zagrał i skierował jej kroki tam, gdzie tylko ból, rozpacz, jałowizna i apatia.

Przez chwil kilka nad oparzeliną rdzawą się unosiła. Szum złowrogi w uszach jej grał i kątem oka spostrzegła, że ziemia wyschnięta drży i dygocze.

Pomiędzy dźwiękami, półtony lubieżne, stado potem ociekające wygrywało. Westchnięcia do szczętu przesycone ekstazą cielesną z olchowym szumem współgrały. Orgiastyczny chór przyrody i człowieczego spełnienia, falował pośród fałd wszechświata.

Spostrzegła go, choć w ciemności zupełnej tkwił. Mrok obejmował go czule i opieką otaczał, jak syna ukochanego. Skulony, na podobieństwo gryzonia spłoszonego, w kąt się wtulił i czekał.

.
.
.
.
.
.
.

A wokół żar watry się tlił. Pośród płomieni echa ględ dawnych trzaskały głośno i w pył się obracały. Nadzy w szaleńczym tańcu wirowali wokół płomieni. Cienie długie skakały po ścianach, jakby przed blaskiem ognia uciec pragnęły i się w gęstym mroku skryć. Przyrodzenia wzniesione, spełnienia żądały.

- Huuuu! Huuu!

Wrzask zadudnił, a po chwili klask dźwięczny i znowuż ryk gardeł wielu. Pojedyncze uderzenia w rytmie się zjednoczyły, a krzyk niezliczonych w jeden chór się zlał.

Pieśń wściekła pośród ognistych blasków brzmiała. Wycie, co spełnienia się domagało, powietrze nasycało i ayther w wirowania wprawiało. W samym środku zaś harmidru nieokiełznanego, tkwił on skulony i zlękniony. Głowę ku niebu wzniósł i jęk wydał z siebie straszliwy, by całemu stworzeniu, ból swój wyznać.




Morra zastygła w bezruchu, świadoma, że ruch gwałtowny aytherowe strugi zaburzyć może. Niejedną ględę o tem za dziecka wysłuchała i każda jedna wielkim strachem ją napawała. Tak bowiem erzahler słowa kreślił, tak zgrabnie nimi żonglował, że straszliwe obrazy ją potem w snach prześladowały.

Lat minęło ledwie kilka i teraz sama z woli nieprzymuszonej, na ohydne stracharskie praktyki poglądała. Rytuał jednym z najbardziej plugawych był, w samym jego centrum bowiem, truchło wystygłe i serca pozbawione, co duszę skrywa, tkwiło.
Guślarz niezwykła siłę ducha wykazał i aytheru tyle przyzwał, że aż jej umysł szalone krajobrazy zatruły, a na dodatek jeszcze on…

Mały podglądacz, co ciekawość swą pewnie skazą umysłu przypłacił.

Poczuła wilgoć na wargach. Metaliczny smak wsączył się wolno do ust i oblepił język. Krew ciekła jej z nosa, a w głowie szum jeno i kołatanie. Obraz przed oczami zafalował, jakby ją kto tundurmą zgniłą napoił. Zachwiała się, a mięśnie wszystkie w jednej chwili posłuszeństwa odmówiły. Czucie w członkach straciła i z lękiem spostrzegła, że spada.




Brzdęk strun i śpiew melodyjny wespół z wiatrem zawodzącym i deszczu szumem w jedną pieśń się zlały. Słowa, co mocą aytheru przepełnione w mrok się niosły. Kantyk ten dla jednych uszy przeznaczon był. Tylko to jedno wskazane serce miał poruszyć i język do słów wypowiedzenia nakłonić.

Aaron niczem erzahler wprawny na poczekaniu ględę sklecił i pod dźwięki vandelu swego ją wyśpiewał.

Słowa i nuty w tany ruszyły i na pasmach aytheru boskiego wirowały. Moc ich wielka była, bowiem rab niezwykle biegły w swym fachu był i dar wspaniałego głosu posiadał. Przytem umiejętnie ayther tkał tak, by wprost do serca Nurbeka przeniknąć.

Noktambulista w dyby zamknięty, nie drgnął nawet na widok elbena. Znieruchomiały w strugach deszczu tkwił i w ziemię się wpatrywał, jakby tam pocieszenia szukał.
Kędy popłynęły dźwięki pieśni i opowieść swoimi rytmem się toczyć, wiązki aytheru z wielką starannością wybrane, jęły oplatać serce nurbukowe.
Z każdym słowem i nutą każdą coraz gęstszy oplot duszę noktambulisty przenikał.

Nie poglądali na siebie nawet, aleć obaj wiedzieli, że boskim elementem teraz związani.

- Źle czynisz, rabie - wyszeptał Nurbek, gdy pieśń do końca dobiegła - Licho złe na siebie ściągasz i uciec przed nim już nie zdołasz. Przeklętym ja i syn mój. Litować się nade mną nie musisz, bo i po co. Każden ze swym grzechem sam uporać się musi. Ni ty, ni nikt inny, pomóc mi nie zdoła. Chłopaka najdź i niech śmierć ma lekką.




Deszcz bez litości plac rubieżanowy chłostał. Mrok już świat otulił i do wieczornicy gromada cała, by się teraz sposobiła, gdyby nie okoliczności mordu straszliwego.
Miast tego każden po chałupie swojej siedział i z lękiem na kolibę wspólna poglądał. Tam bowiem nad ciałem Baktygula, rytuał zakazany się odbywał.

Nagle drzwi koliby się rozwarły na oścież i chłystek jakowyś z niej wybiegł. Ledwo kilkanaście kroków przebiegł i legł, jakby go kto biczem smagnął. Krzyk potężny się przytem z jego gardła wydobył, jakby na strzępy go rozrywali.

Wnet cała gromada z chałup wybiegła, by obaczyć kto on i co z nim.


_______
* Ulthancheyo - region słynący z dwóch wielkich miast - Ulthan i Ghayldul. W nich to znajdują się najbardziej okazałe świątynie Kaytula, a coroczne orgie odbywające się w drugiej tercji pory Hajot, opiewane są w licznych poematach, które noszą wspólną nazwę “Rozety rozpusty”
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 28-10-2021 o 18:42. Powód: literówki
Ribaldo jest offline