Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2021, 03:37   #13
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Na obleganym langskipie zawrzało - zaczęły się krzyki, łomoty, szczęk i świst oręża, sapanie wioślarzy i nieludzkie syki. Nuda prędko została przegnana i poszła w niepamięć, gdy przyszło do boju o życie. Nieumarłe stado wczepione w bakburtę dało się powstrzymać jedynie przez parę sekund, ale defensywna linia załamała się i krew zaraz zaczęła przyozdabiać deski pokładu - zarówno ta czarna z topielczych ciał, jak i szkarłatna z ciał żywych. Utopce cały czas nadpływały w ich stronę, wczepiały się pazurami w drewnianą burtę, coraz mocniej wychylały langskipa na lewo...

Zawrzała rzeka. Płomienie buchnęły przy akompaniamencie nieludzkich wrzasków i wycia, gdy ogień rozlał się po rzecznej tafli, liznął nieumarłych i wzbił w powietrze tumany pary. Gotująca się woda zabulgotała wściekle, a kolejne kształty jeszcze niedawno zmierzające w ich stronę zaczęły znikać pod falami. Smród i wycie palących się ciał rozniosły się po okolicy, a bitewne szale zaczęły przechylać się na korzyść załogi langskipa, dzięki szybkiemu i trzeźwemu działaniu Temujina. Gnom mógłby sobie pogratulować, ale to jeszcze nie był koniec.

Topielce na burcie nie odpuszczały, mimo szalejącej za ich plecami pożogi, dalej wyrywały się na pokład czy próbowały ściągnąć któreś z załogi w rzekę. Nie odpuszczali i oni. Utopce na pokładzie nie zagrzewały miejsca na długo - tu Ganorsk rozłupał czaszkę, tam Maakor sztychem włóczni wypchnął umarłego za pokład, Ursk i Rawgh rozrywali i wyrywali kawały nieumarłego mięsa, Berenika parzyła mglistym światłem, Ulfeni świstali ostrzami i strzałami. Tutaj nie było miejsca na finezję czy półśrodki, każdy uderzał jak najmocniej umiał, chcąc pozbyć się pasażerów na gapę, ale dopiero magia załatwiła sprawę.

Temujin wyuczonymi, precyzyjnie kreślonymi gestami przywołał do życia iluzoryczne jęzory ognia, ignorując odzywające się blizny po oparzeniach. Kałuża płynnego ognia syczała i parowała, przygaszana gdzieniegdzie kotłującą się wodą, ale zogniskowane zaklęcie zaraz otuliło langskip. Topielce, jeszcze przed chwilą dzielnie wymijające alchemiczny ogień, teraz zrejterowały zupełnie, nurkując pod wodę. Ostały się jedynie te wczepione jeszcze w burtę, ale tymi zajął się Dresden. Iluzja rozciągnęła się wzdłuż drewna, a okrzyki wydane przez nieumarłych poprzedziły pluski.

Langskip po raz kolejny już zachybotał się, pozbawiony balastu. Ulfeni z prawej strony naparli wiosłami, a mielizna wypuściła okręt ze swych objęć. Wiosła uderzyły, wykręcając langskip nagle, gwałtownie. Gorąc płomieni, tych prawdziwych, uderzył w załogę, ale kolejne uderzenia wioseł prędko wyrwały ich spoza strefy zagrożenia. Barkę rybacką minęli szybko, z Hildą wykrzykującą rozkazy, a Temujin z Dresdenem dla pewności, skinieniem palców, przesuwali płomienne miraże. Langskip zatrzymał się dopiero spory kawał rzeki dalej. Nieumarłe truchła, zalegające na pokładzie, zostały zrzucone w rzeczną toń i wszyscy odetchnęli z ulgą.

- Wszyscy cali? - Hilda omiotła spojrzeniem pokład.

Wszyscy byli cali. Nie licząc drobnych poharatań czy nacięć, nie licząc zgubionej czy ściągniętej za burtę garstki Ulfenów. W ostatecznym rozliczeniu langskip nie wypadał źle. Zabrudzony i osmolony, ale w całości, podobnie jak załoganci. Hilda nie zamierzała widocznie wracać czy opłakiwać straconych towarzyszy, bo z zaciętą miną rzuciła rozkazami i langskip na powrót zaczął rejs w górę Sellenu.


***



Do Rybników dobili o zachodzie słońca. Senna wioska otoczona ostrokołem powoli układała się do snu, skrzypiące pomosty świeciły pustkami. Wyciągnięte spod pokładu toboły i torby lądowały na stałym gruncie, a Ulfeni - w ponurym nastroju od starcia z topielcami - nie kwapili się do rozmów. Metodycznie i w ciszy krążyli między langskipem, a pobliską polaną na której mieli zamiar spędzić noc.

- Tam jest zajazd - Hilda wyciągnęła palec w kierunku budynków majaczących w górę wydeptanej ściezki - ale jeśli chcecie możecie nocować z nami. Zawsze raźniej.

Mimo oferty, ruszyli w stronę osady z wrodzonej ciekawości. Zajazdy miały to do siebie, że stanowiły dobre źródło informacji, a nawet jeśli mieliby tylko usłyszeć miejscowe plotki, to strzelające palenisko oraz jadło i napitek były przekonującymi do spaceru argumentami. Wioska była cicha i spokojna, przesiąknięta zapachem ryb. Wszechobecne sieci rybackie, wędki i ościenie ozdabiające drewniane ściany chałup świadczyły o głównym środku dochodu miejscowych. Nieliczni o tej porze przechodnie nie zaszczycali ich większą uwagą, chociaż parę ciekawych spojrzeń poleciało w stronę Ganorska i Maakora oraz ich zwierzęcych towarzyszy.

Sala wspólna zajazdu, w porównaniu z przepełnionymi oberżami Przystani, wydawała się pusta. Owszem, były grupy chłopów sączących piwo i dyskutujących między sobą, ale panował względny spokój i kultura. Uszy nie były atakowane decybelowym harmidrem. Na powitanie nie musieli czekać długo, bo gospodarz przybytku zaraz ruszył w ich kierunku z uśmiechem wymalowanym na twarzy.

- Witam w “Wąsatym Sumie” - odezwał się. - Robert, na usługi mości państwa. Służę uprzejmie.

Prędko dowiedzieli się, że ewentualny nocleg w zajeździe wiele by ich nie kosztował - pokoje na piętrze były wynajęte i pozostały jedynie miejsca na podłodze wspólnej izby, jak oznajmił im Robert z udawanym smutkiem. Dziewka służebna, która pojawiła się przy ich stoliku, oznajmiła że daniem dnia była rybna zupa, zerkając z zaciekawieniem w stronę Ganorska. Subtelność nie była jej mocną stroną, bo na widok posłanego w jej stronę uśmiechu zarumieniła się i czmychnęła, zebrawszy zamówienia grupy.

Gorący posiłek i pełne kubki poprawiły nastroje i odnowiły nieco siły nadwerężone przez napad topielców. Palenisko, przy którym usiedli, trzaskało wesoło i rozgrzewało zmarznięte w rejsie kości. Spokój cieszył. Nikt nie zwracał na nich uwagi, rozmowy trwały w najlepsze gdzieś wokół nich. O rybach, o dostawach z Podgórza, o sąsiadach. Nic nadzwyczajnego.

Spokój utrzymał się przez noc.


***



Do Podgórza dotarli na krótko przed południem. Mieścina wyrosła na jednym ze wzgórz otoczona była solidną palisadą, na której dostrzec mogli krążących strażników ludzkiego i krasnoludzkiego pochodzenia, uzbrojonych w ciężkie kusze. Podgórze diametralnie różniło się od Rybników - nieco większe i bardziej gwarne, rozbrzmiewało odgłosami licznych warsztatów i kuźni, a budynki w obrębie drewnianego muru były w większości postawione z kamienia. Miasto przypominało jedną wielką faktorię.

Tarczowe Bractwo za swoją siedzibę obrało opuszczony magazyn na drugim końcu miasta, pod bramą skierowaną na Masyw Brethlendzki. Budynek, do którego zostali pokierowani przez zaczepionego przechodnia, pamiętał lepsze czasy, chociaż drewniane rusztowanie i grupa robotników świadczyły o trwającym remoncie. Na pytanie o majstra czy innego dowodzącego, wskazano im skromną przybudówkę parę kroków dalej.

Pomieszczenie było ciasne i zagracone, a cienkie strużki światła przebijające się przez okiennice uwydatniały wirujący w powietrzu kurz. Duchota też nie była przyjemna, ale siedzący za zawalonym papierami biurkiem czarnowłosy krasnolud - Birger Gormsson, jeśli wierzyć wygrawerowanej plakietce, ledwo mieszczącej się na blacie - zdawał się tym nie przejmować. Nie przejmował się i nimi, skrobiąc coś w księdze. Dopiero chrząknięcie oderwało go od pisania i zmusiło do podniesienia głowy. Skrzywił się, przejeżdżając ciemnym spojrzeniem po każdym z nim.

- Czego?

Birgerowi nie można było odmówić kultury i elokwencji, z jaką ich powitał.
 
Aro jest offline