Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2021, 14:41   #6
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-s4ISxjdmmM[/MEDIA]
Potwierdzał się stereotyp zakorzeniony i pielęgnowany wewnątrz każdego serca prawdziwego Sand Runnera - jeżeli ktoś ma coś zjebać zrobi to brudas z Camino, tfu!
A było tak pięknie! The Mourners siedzieli w swojej melinie świętując otrzymanie pierwszej naprawdę poważnej roboty, święcili swoje pięć minut na świeczniku kiedy w perspektywie dnia następnego zobaczą kogoś z samej Ligi i to na spotkaniu ogarniętym przez Browna oraz jego ludzi - sytuacja nie mieściła się w głowie, a gdyby w zeszłym tygodniu ktoś powiedział o tym Lucy, ta by mu chyba pieprznęła czymś ciężkim w łeb aby trybiki pod czaszką wskoczyły mu na odpowiednie miejsce. Zresztą nikt nie lubił jak się z niego żartowało… ale nieważne! Lecieli na fali, korzystali z danej przez Duchy szansy i nawet bladolica albinoska zyskała swoje pięć minut zza opiekuńczych pleców Skazy… a tu chuj, koniec. Wystarczyło pojawienie się pieprzonego brudasa ze wschodu aby czar chwili wziął i poszedł się kochać. Istniała jednak sprawiedliwość na tym podłym świecie, a karma potrafiła działać natychmiastowo. I bardzo dobrze! Jak przyjemnie było patrzeć na wypadek znienawidzonego sąsiada, aż serce rosło. Urosło jeszcze bardziej gdy ich małpia fura zaczęła tonąć w bagnie.
- I chuj z nimi - Phere powiedziała wesołym tonem, wciśnięta pod pachę Geronimo aby móc lepiej widzieć co się dzieje za oknem. Pokiwała przy tym głową raz, drugi…

… za trzecim zaklęła siarczyście, gdy coś do niej doszło - taki jakby promyczek rozsądku przebijający chmury odwiecznej, rasowej niechęci.
- Musimy ich wyciągnąć - sapnęła z jawnym obrzydzeniem, patrząc po rodzinie - Dawajcie!

- Po co? Zobacz jak wieje. - Geronimo odwrócił się na chwilę do albinoski ale znów wskazał za okno jakby dało się przegapić tą zimnicę na zewnątrz.

- Nie no nieźle zasuwał. Można by się kiedyś pościgać czy co. - Lola skrzywiła się ale nieśmiało zaoponowała. Wiadomo było, że odczuwa coś w rodzaju bratniej więzi z wszystkimi rajdowcami. Przynajmniej z tymi jacy wzbudzili jej zainteresowanie.

- No. Trzeba sprawdzić. - Skaza zastanawiał się chwilę dłużej nad tymi opcjami. Też nie miał miny jakby mu się uśmiechało wyłazić na tą jesienną zawieruchę. Ale chyba w tym liczeniu plusów i minusów wyszło mu, że lepiej jednak ruszyć tyłek z miejsca.

- To idźcie. Ja tu na was poczekam. Przygotuję narzędzia jakby były potrzebne. - Ash nie wypowiadał się w sprawie wyjścia o ile nie dotyczyło jego samego. Spojrzeli jeszcze na Skazę, ten przyklepał ten improwizowany plan skinieniem głowy więc ruszyli się z miejsca.

Zbiegli na dół hałasując ciężkimi butami po drewnianych schodach i zżymając się w duchu na złośliwy los co im przerwał tak przyjemnie zaczęty wieczór. Przynajmniej albinoska się zżymała, ciężko wzdychając oraz siejąc niezadowolenie miną.
- Wezmę linę! - krzyknęła do reszty odskakując w bok i zamiast prosto do vana Geronimo, podbiegła pod ścianę gdzie na haku Ash trzymał podobne gamble jak haki i liny holownicze.
Jakoś musieli wyciągnąć furę z bagna bez niebezpieczeństwa zrobienia krzywdy sobie, albo swojej bryce.
- Mam! - porwała zestaw i zaraz pobiegła w ślad za resztą żałobników.

- Otwieraj! - Geronimo krzyknął do Lulu aby otwarła garaż. Może była ich najlepszym kierowcą ale każdy Runner i każdy mieszkaniec tego miasta za własną kierownicą czuł się jak kapitan na własnym okręcie. Blondynka otwarła wyjazd a zaraz potem wskoczyła na kufer vana siadając obok Lucy. Bo Skaza oczywiście władował się na swoje stałe miejsce czyli obok kierowcy. Trzasnęły boczne drzwi furgonetki i kierowca z irokezem wyjechał z werwą tyłem na drogę. Tam z finezją wykręcił przodem do nowego kierunku jazdy i dał po garach po całości. Może van nie miał takich osiągów jak Czarny Mustang Lulu ale też dało się wyczuć prędkość na przekór tej jesiennej aurze.

Dom ze staranowanym ogrodzeniem zbliżał się w oczach. A za nim widać było już plamę jasnej karoserii skraksowanej maszyny. I barwną plamę kiecki Manfreda. Na piechotę z Johnson byli wolniejsi od rozpędzonego vana no ale zaczęli ten bieg wcześniej i mieli znacznie bliżej. Odwrócili się do hamującej furgonetki. Johnson weszła już gdzieś po połowę łydek w bagno jakie w ostatnich dekadach zmieniło się podwórko domu przy jeziorze. Manfred stał ze dwa kroki za nią. Ale rajdowa fura było jeszcze dobre kilka kroków od nich. Zaryła frontem w błoto i tym frontem tonęła więc gdy czarna furgonetka zatrzymała się przy wyrwie w płocie widać było głównie tył tonącej maszyny.

- Dawaj, kto ma linę?! Dajcie ją! - Skaza wyskoczył z szoferki i krzyknął do dziewczyn na pace furgonetki. Sam podbiegł do przedniego zderzaka vana gotów zaczepić tam jeden koniec liny. Manfred i Johnson mieli miny jakby jeszcze nie wiedzieli czy przyjechali na ratunek czy właśnie się w coś wpakowali.

- Łap! - w stronę jednookiego poleciał koniec liny, drugi Lucy trzymała w dłoniach, ściskając za hak z bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwą miną. Popatrzyła na paskudne błoto wokół wraku, potem na swoje idealnie czarne spodnie bez ani jednej syfiastej plamki i zrobiło się dziewczynie bardzo źle. Może naprawdę przesadzała, co ich obchodził bezimienny brudas z dzielnicy brudasów? Niech zdycha - jeszcze wczoraj to by była uniwersalna odpowiedź. Ewentualnie by wyciągnęli wrak za godzinę żeby rozmontować na części i ograbić trupa.
Ale wczoraj nie mieli nad głową wizji współpracy z innymi gangami na poczet odbicia rafinerii, a było jasne że jak gruchnie wieść że SR kogoś wystawiają, wtedy CR nie będą mogli być gorsi. Konieczność budowania mostów… szkoda tylko że z jebanymi brudasami.
- No ja pierdykam… bądź chociaż przystojny, chuju - zgrzytnęła zębami mając szczerą nadzieję na zwrot i profit z tej całej głupoty. Z tą myślą wbiegła w błoto, a ono ją wyhamowało, zmuszając do wyciągania zeń stóp przy każdej próbie kroku. Nie poddała się, parła dalej aby zaczepić hak o kufer wozu.

- Chcesz zaczepić? - Manfred domyślił się co zamierza albinoska z liną jaka rozbryzgała błoto wbiegając z w nie z impetem. Machnął do Johnson i we trójkę podeszli do kufra tonącej rajdówki. Tu błoto sięgało już gdzieś kolan. Ale wydawało się, że z każdą chwilą jak się stoi nieruchomo to pochłania ona pieszego tak samo jak samochód.

- Zaczepione! - krzyknął Skaza i podbiegł z Lulu do krawędzi bajora próbując się zorientować jak idzie pstrokatej trójce. Ale widzieli głównie ich plecy. Ci zaś musieli już macać w brudnej i zimnej wodzie bo jak jakiś zaczep na linę to pewnie powinien być gdzieś przy tylnym zderzaku. A ten już był pod powierzchnią.

- Chyba go trochę widać. - mruknęła Johnson bo siłą rzeczy jak nie dało się obserwować co jest poniżej to wzrok sam uciekał ku przodowi. A na pierwszym planie była mała, zakratowana tylna szyba. Widać było trochę szoferkę. A w niej kogoś za kierownicą. Poruszał się ale słabo. Pewnie zamroczyło go po takich wywrotkach ale skoro się ruszał to nie wykończyło. W pewnym momencie Lucy trafiła na coś obiecującego. Jakby obręcz. Jak szarpnęła to ta nie odpadła. To mogło być to czego szukała.

Nie tracąc czasu szarpnęła drugi raz dla pewności i gdy kółko nie odpadło zaczepiła o nie hak.
- Zaczepione! - odkrzyknęła Skazie.

- Dobra to wyłaźcie! - ten jej odkrzyknął i na zachętę machnął ręką. Johnson i Manfred nie potrzebowali więcej i brodząc przez zabagnione podwórko wydostali się tam gdzie było stabilniej. Skaza poczekał aż przy wozie zrobi się luźniej i wtedy machnął ponownie. Tym razem do Geronimo. Kierowca zaczął z wolna cofać. Lina uniosła się i naprężyła niczym struna. Po czym dwie maszyny zaczęły się mocować ze sobą. Jedną napędzał silnik i wolno cofała się drugą trzymało zimne bagno w swoim lepkim uścisku.

- Odsuńcie się! Bo jak strzeli to może kogoś sieknąć! - krzyknęła Lola i też dała przykład cofając się dobre kilka kroków w głąb podwórka. Większa maszyna wciąż cofała się a ta mniejsza zaczęła zgrzytać i przez chwilę wydawało się to podobne do przeciągania liny. Ale kawałek po kawałku czarna furgonetka pokonywała zimny opór bagna wyszarpując jej ofiarę. Najpierw zdewastowana rajdówka zgrzytnęła, poruszyła się coś z niej odpadło wywołując denerwujący hałas. I znów poruszyła się o kawałek. W końcu udało się ją wywlec na tą suchszą część podwórka gdzie było już tylko standardowe kałuże i błoto.

- Rusza się! - próbując wytrzepać i wytupać błoto Phere wyszła zza osłony żeby ruszyć ku szoferce. Chciała dodać “jeszcze”, ale sobie darowała. Niechęć co prawda w niej nie malała, jednak gdzieś wśród niej zaczęły kiełkować wąsy ciekawości. Kim był brudas z wraku, dlaczego tak zapierdalał? Uciekał? Jeśli tak to lepiej aby go zdjęli z widoku.
- Geronimo pomóż! Drzwi są wgniecione! - dodała ponad ramieniem ku olbrzymowi z irokezem.

- Już! - kierowca czarnego vana wysiadł ale obiegł swój wóz i wskoczył po coś na jej kufer. Pozostali zbiegli się dookoła zmasakrowanego i uwalanego błotem i trawą wozu. Lola zastukała w boczną szybę od strony kierowcy ale nie doczekała się odpowiedzi.

- Przez tylną coś widać. Trochę się rusza. - powiedział Manfred jakiemu wiatr wciąż zawiewał sukienkę. Może nieco mniej jak teraz dół miała ciężki od błota i wody.

- Niezła fura to była. - Skaza skoro na razie niewiele było wiadomo o załodze to skoncentrował się na ich maszynie. Faktycznie. Jeszcze parę minut temu to musiała być niezła rajdówka.

- No co ty tym nie przetniesz słupka ani drzwi. - Lola pokręciła głową widząc, że ich mięśniak przybiegł z nożycami do cięcia drutów. Do drutów i łańcuchów, nawet kłódek były w sam raz. Ale na coś jak cięcie drzwi to potrzeba było nożyc hydraulicznych albo kątówki.

- Ale na to wystarczy. Przez okno go wyciągniemy. - powiedział Geronimo biorąc się za przecinanie prętów zamocowanych w bocznym oknie. Szyba poszła w drobny mak ale wciąż się trzymała na miejscu. A pajęczynki i błoto skutecznie blokowało widok do wnętrza. Nożyce poradziły sobie w parę nerwowych chwil z metalową siatką.

- Ej ty tam! Uważaj na łeb! - krzyknął ostrzegawczo Geronimo nim walnął nożycami w szybę. Rozsypała się na dobre ukazując wnętrze. Głównie zakrwawioną i chwiejącą się głowę kierowcy. Coś nie widać było aby reagował jakoś. Może dlatego, że chyba przygwoździł twarzą w kierownicę to zamiast niej miał krwawą miazgę. Z ust i nosa bulgotały mu chrapliwie krwawa piana.

- No sam to chyba nie wyjdzie. - szybko oceniła Lulu zaglądając do środka. Facet wciąż żył. Ale niewiele więcej było w tej chwili wiadomo.

- Wygląda jak gówno - dorzuciła swoją opinię Lucy. Dlaczego nie mógł się rozwalić ktoś od nich? Wtedy niesienie mu pomocy nie byłoby aż tak bolesne z runnerską dumę… ale jak się powiedziało “a” to trzeba było powiedzieć i “be”.
- Nie szarp się, już dobrze - mówiąc nienaturalnie łagodnie albinoska wsunęła głowę i ramię przez rozbite okno. Chciała sprawdzić czy od środka działa klamka, a facet jest przypięty pasami.
- Zaraz cię wyciągniemy i obejrzy cię doc - dodała i krzyknęła za plecy - Ej, dawajcie! Pakujemy go w furę i wieziemy Ashowi!

Klamka dała się otworzyć ale drzwi się tak wypaczyły, że dało się zrobić tylko wąską szczelinę. I był przypięty pasami. Dlatego Skaza podał jej swój nóż aby mogła je przeciąć. Chwilę się mocowała ale nóż dał radę.

- Zobacz drugie. - polecił ich lider widząc, że marne szanse na szybkie otwarcie tych od kierowcy. Johnson stała najbliżej i pociągnęła za klamkę pasażera.

- Zacięły się! - krzyknęła kobieta w krótkich włosach.

- To trzeba przez okno. - skrzywił się Skaza obchodząc wóz dookoła aby sprawdzić jakby tu można wydobyć zakrwawiony pakunek.

- Dawajcie łom! Lulu! - albinoska oddała nóż jednookiemu - Geronimo, ty spróbuj! Łom albo metalowy drąg! Odwalisz drzwi a ja go wyciągnę!

Geronimo znów pobiegł do swojej furgonetki. I po chwili gorączkowego szukania razem z Lulu znaleźli jakiś łom. Wrócili do ubłoconej rajdówki. Xavier wsadził kocówkę łomu w szczelinę od kierowcy i mocował się. Całkiem długo.

- Dawajcie, pomóżcie mu! - krzyknął Skaza i złapał za framugę okna. Ale obok mogła stanąć już najwyżej jedna osoba. We trzy osoby wsparte łomem udało się jakoś kawałek po kawałku odchylić te drzwi aż przekroczyły punkt krytyczny i już odskoczyły tak jak powinny. Wreszcie droga do środka wozu była wolna.

Szybko się okazało, że wbrew najgorszym obawom Śnieżki ich niespodziewany problem na szczęście nie był pierdolonym czarnuchem. Widząc prześwitującą spomiędzy krwawych plam i rozbryzgów skórę dziewczynie od razu ulżyło. Wszystko szło znieść, ale też wypadało mieć swoje granice. Typ wyglądał na Latynosa… no ale przynajmniej nie czarnuch.
- Chodź stary… - powiedziała jak do człowieka, wsuwając prawe ramię między oparcie fotela kierowcy i plecy ofiary żeby ją złapać pod pachami. Zaczęła ostrożnie wyciągać gościa z wraku uważając na jego głowę w którą wystarczająco oberwał.
- Łapcie jego nogi! Tylko ostrożnie! - dorzuciła patrząc na Skazę.

No to złapali. Chociaż jak ten rajdowiec jęknął boleśnie przy pierwszym ruchu tak i jęczał przy kolejnych. Ale nie było innego wyjścia, trzeba było go jakoś wyciągnąć. Jak już wygramolili go z wraku poszło łatwiej. Zanieść go na pakę czarnej furgonetki i tam złożyć go na podłodze.

Miał na twarzy tyle krwi… nie wyglądało to dobrze i na pewno ciężko mu się oddychało. Albinoska nie przyznawała tego głośno, jednak zaczynała się martwić. Może typ był obcy, może z gównianego Camino. Może na co dzień do siebie strzelali i robili sobie pod górkę… no jednak trochę szkoda, bo też był człowiekiem. Albo chodziło o fakt iż prawie wyglądał jak człowiek. Tylko trochę mocniej opalony.
- Mogliśmy wziąć od Asha morfinę, nie pomyślałam. Tylko ostrożnie, bez zrywów. Zawieziemy go do nas i wrócimy zholować furę żeby Szczury nie rozkradły tego co zostało - westchnęła, klękając na podłodze vana i gdy jęczące ciało na niej również wylądowało, oparła jego tułów o swój tors, przytrzymując aby nie bujało jego głową i karkiem podczas jazdy, a także aby się nie udusił czy zachłysnął ciągle wypływającą mu z nosa i ust krwią.

- To wy jedźcie. A my z Lulu zostaniemy tutaj. Tylko zaraz Geronimo wracaj. - Skaza przystał na taki plan i nieco go tylko zmodyfikował. Blondynka jaka miała mu towarzyszyć nie wyglądała na zbyt uszczęśliwioną takim przydziałem. Ale ograniczyła się do przewrócenia oczami i teatralnego westchnienia. Oboje jednak wysiedli z wozu i z zewnątrz obserwowali jak Geronimo powoli rusza. Nie było tak daleko jak się jechało wozem. Nawet jeśli nie tak szaleńczo jak niedawno zasuwali z domu. Teraz zaś tam wrócili. Ash nie zamykał garażu spodziewając się, że zaraz wrócą więc kierowca czarnego vana wjechał do środka.

- Ash! Chodź! Mamy klienta dla ciebie! - wydarł się Geronimo wyskakując z wozu i obchodząc go aby wejść na jego pakę.

- Ale drzwi są otwarte. - technik widocznie nie przegapił ich powrotu jednak ogromna przestrzeń ulicy jaka czyhała za otwartymi drzwiami garażu odbierała mu odwagi aby tam wejść.

- Xavier łap go za nogi - Phere ponownie chwyciła ciało pod pachami i milcząco wieszała na ich techniku całe watahy psów. Problem musieli wreszcie kiedyś rozwiązać, tylko nie teraz.
- Aaron! Gdzie go zanieść?! - wydarła się w kierunku domu - Kostnica czy salon?!

- Do kostnicy.
- zgodził się wygolony prawie na zero technik. Jak już zniknęła groźba wystawiania się na obcy, zewnętrzny świat to odzyskał werwę i pewność siebie. A Lucy z Geronimo przenieśli jego pacjenta z samochodu do kostnicy podobnie jak niedawno z wraku do furgonetki. Wciąż jęczał coś na wpół przytomnie. Wreszcie złożyli go na jednym ze stołów.

- Dobra to ja już się nim zajmę. - powiedział Aaron zaczynając oglądać zakrwawioną twarz Camino.

- To ja pojadę po resztę. - Geronimo machnął ręką dając znać, że nie czuje się tu za bardzo już potrzebny a obiecał Skazie i Lulu, że zaraz wróci.

Aaron zaś postawił miskę na stole obok głowy pacjenta i zaczął przemywać mu twarz. Świeża krew wciąż jednak wypływała ale teraz było widać, że to głównie z ust i nosa.

- Ma złamany nos. I zęby. Ale ta krew to głównie z nosa. To w gruncie rzeczy nic poważnego. Ale może mieć wstrząs mózgu. Ale teraz z tym i tak nic nie zrobimy. - mówił gdy jego sprawne ręce oglądały głowę pacjenta. Gdy skończył zaczęły się przesuwać wzdłuż ramion. Tam prawie od razu facet wrzasnął boleśnie.

- Oho. Ma wybity bark. Niedobrze. Trzeba będzie nastawić. - dodał obserwując uważnie wykrzywienie widoczne w uszkodzonym ramieniu. Ostrożniej zaczął badać samo ramię ale uznał, że kości chyba powinien mieć całe. Byłoby łatwiej jakby ten drugi współpracował i mówił czy czuje dotyk czy nie. Podobnie sprawdził resztę ciała. Jaki kawałek metalu przebił bok mężczyzny ale niezbyt poważnie. I miał sporo drobnych rozcięć od jakichś odłamków jakie trzeba było najpierw wyjąć.

- No nie wiem… Jak to byłby ktoś od nas dałbym mu morfinę. Ale mam mało. Jak jemu dam to potem dla nas może być mało. Mam jeszcze gaz rozweselający. Dużo słabszy. Ale łatwiejszy do dostania. - powiedział stając przy stole i zastanawiając się na głos jakby prosił albinoskę o radę.

- Zacznijmy od gazu - Lucy nie bez zainteresowania przyglądała się nowemu pacjentowi pod ich dachem. Dupek miał farta, poważną kraksę okupił nie tak poważnymi obrażeniami. Poza tym ciągle żył i chyba nic nie złamał.
- Będzie źle to mu dasz morfinę, a ja ci ją potem jakoś skołuję. Skoro już tu leży… a chuj jebany niech nie zejdzie - powiedziała ciszej, rozcinając nożyczkami do końca podkoszulkę pacjenta coby Aaron miał łatwiej operować przy ramieniu.
- Szkoda mi go - doburczała jeszcze ciszej.

- No dobra. To jak mi skołujesz morfinę to jedną mogę mu dać. Będzie łatwiej go obrobić. Sporo grzebania przy nim będzie. - po zastanowieniu się nad tymi opcjami ich technik skinął swoją prawie łysą głową i ruszył do jakiejś szafki. Przez ten czas nożyczki Lucy pozbyły się brudnego, mokrego i zakrwawionego podkoszulka. I ukazał się tors upstrzony licznymi tatuażami. To był mężczyzna w kwiecie sił i wieku. Chociaż tatuaże zdradzały jego pochodzenie. Ci kolorowi z Camino lubowali się w takim stylu. Teraz te tatuaże były naznaczone krwawymi rozcięciami jakie musiała spowodować kraksa.

- Dobra to pilnuj, żeby się nie poruszył. Nie chcę by mi złamał igłę. - ostrzegł sanitariusz przecierając wacikiem przedramię Latynosa. A po chwili wbijając igłę i robiąc mu zastrzyk.

- To za parę minut będzie działać w pełni. Wtedy zacznę go zszywać. A póki jest nieprzytomny można by mu rękę nastawić. Ale to znów trzeba go posadzić na krzesło. Tylko przodem do oparcia. To byś mi musiała pomóc go przenieść. Albo poczekać na resztę. - powiedział wskazując na jedno z krzeseł kostnicy. Na razie zostało im czekać aż morfina okaże pełnię mocy.

Albinoska pokiwała smętnie głową, patrząc to na lekarza to na pacjenta.
- Pomogę ci, przecież i tak jestem twoją pomocą przy mniej wymagających przypadkach - uśmiechnęła się do drugiego Runnersa, jak do rodzonego brata. Zrzuciła swoją kurtkę i stanęła pod tą nieuszkodzoną stroną Latynosa.
- Wyobrażałeś sobie że będziemy mieć pod dachem brudasa z Camino i to nie po to aby go przesłuchać tylko ratować? - wyraziła na głos obawy. Powinni gościa skasować, nie mu pomagać. Nie wypadało.
- Nawet jak odzyska przytomność będzie go trzeba wyrzucić w ich strefie… kurwa mać - jęknęła. Rajdowa fura raczej daleko nie pojedzie, ktoś musiał potem odstawić pacjenta na jego rewir, a Śnieżka coś czuła w kościach kto to będzie.

- To już Skaza pewnie coś wymyśli. - powiedział sani obserwując zegarek ile to już czasu minęło. Widocznie pokładał wiarę w ich liderze, że znajdzie jakieś rozwiązanie. A skoro i tak wiązało się to z czymś poza dawnym zakładem pogrzebowym to raczej mało go interesowało.

- Szkoda, że nie jakaś chica. To by chociaż popatrzeć na co było. - westchnął nieco z żalem przesuwając spojrzeniem po roznegliżowanym ciele jakby chciał sobie wyobrazić jakąś młodą Latynoskę zamiast Latynosa na tym stole.

- Chyba już można. - rzekł znów spoglądając na zegarek. Po czym podszedł i sprawdził puls pacjenta. Potem podniósł powieki i oglądał czy źrenice jakoś reagują. Stwierdził więc, że morfina chyba już zrobiła swoje i można teraz zacząć działać.

- To ja go pozszywam. A ty załóż mu opatrunki i plastry. Tam są. - wskazał na szafkę na jakiej stała miska z przygotowanymi rzeczami. Sam zaczął operować twarz pacjenta aby doprowadzić ją do porządku.

W tym czasie Śnieżka wedle wytycznych podjęła się tej mniej wymagającej części pomocniczej dla medyka. Nic skomplikowanego, gdyby Aaron miał tresowanego oposa ten też by sobie poradził z zadaniem. Gdyby wyhodował przeciwstawne kciuki.
- Bardzo dobrze że to nie jakaś chica tylko chico. Ja tam na widoki nie narzekam - w pewnym momencie rzuciła kumplowi rozbawione spojrzenie ponad rolką bandaża oraz bandażowaną kończyną. Dla lepszego efektu poklepała porysowaną klatkę piersiową pacjenta. Widząc minę niepocieszonego technika parsknęła cicho i już dalej pracowali w ciszy oraz skupieniu.
Opatrywanie pacjenta zajęło mniej niż reszcie ekipy przyciągnięcie rozwalonej wyścigówki pod dom pogrzebowy i schowanie jej pod plandeką za budynkiem tak, aby nie rzucała się w oczy komuś jadącemu od ulicy i owej rajdówki szukającemu. Ash miał złote ręce, znał fach medyczny, a i morfina podawana pacjentowi skutecznie go unieruchomiła, więc gdy wreszcie razem z Lucy wrócili się do salonu reszta ekipy akurat kończyła swoją część, więc to technik z albinoską przyszykowali im żarcie dla wszystkich.
- Było coś ciekawego w schowkach? - stawiając miski z podgrzewaną fasolą z kiełbasą Phere spoglądała z zainteresowaniem na pozostałą trójkę.

- Same śmiecie. Nic ciekawego. Spluwa ale to w sumie za ratunek i za fatygę to może byśmy wyszli na zero. - Skaza skrzywił się bo wychodziło, że pod względem zarobku to w najlepszym razie wyszli na zero. Wskazał na jakiegoś Glocka jaki leżał na stole. Obcy, albinoska go nie znała to pewnie znaleźli przy tym Latynosie albo w jego furze. Taki sobie łup. Może jakby skubali jakiegoś frajera na ulicy to nawet by mogło być. Ale jako łup dla całej paczki to prezentował się raczej kiepsko.

- Nawet porządnego noża nie miał. Co to za facet bez noża? A w ogóle co z nim? - Lucy poparła ich lidera w narzekaniu na kiepski łup. A wiadomo było, że ich gang lubował się w dwóch rzeczach. Nowych dziarach i nowych nożach. No i jaraniu zioła oczywiście ale to była taka podstawa, że nie wypadało o tym nawet wspominać.

- Trochę go poszywaliśmy. Dałem mu morfinę. To teraz śpi. Jak dożyje do rana to jest nadzieja, że się z tego wyliże. A wóz? Coś się da z niego wyciągnąć? - Ash streścił jak wygląda stan medyczny jego nowego pacjenta. I teraz zainteresował się jego wozem bo jeszcze go nie widział z bliska.

- Obejrzyj go i sam zobacz. Ja chciałam wyjąć chociaż akumulator ale poszedł w drzazgi. W ogóle z maski i silnika to chyba trudno będzie coś wydobyć. - Lulu pokręciła głową dając znać, że nie robi sobie zbyt wielkich nadziei a bogaty łup z wyścigówki po takiej kraksie i podtopieniu w bagnie.

- A co to? - Ash skinął swoją głową i wskazał na walizkę jaka leżała na stole. Też jej tu wcześniej nie było to pewnie musiała być wyciągnięta z fury.


- Ano właśnie nie wiemy. Rzućcie na to okiem. Miał to na tylnym siedzeniu. - Skaza odsunął się dając technikowi i włamywaczce aby sprawdzili tą czarną walizkę.

- Wygląda poważnie - albinoska przekrzywiła szyję gdy patrzyła spod zmrużonych powiek na ich nowy nabytek. W środku mogły być leki, albo broń. Albo jakieś techniczne gamble, czyli akurat dla Asha. Tylko najpierw wypadało się do nich dobrać.
- Ciekawe skąd to brudas wykopał - podeszła do skrzynki i kucnęła przed nią, z kieszeni kurtki wyjmując agrafkę, a z włosów wsuwkę.

Ash stanął obok i też ciekawie się przyglądał nowemu gamblowi. Postukał w bok walizki aby sprawdzić jej solidność. Okazała się całkiem mocna.

- Nie stukaj tak. A jak tam jest bomba albo co? - Geronimo ostrzegł go trochę nie bardzo było wiadomo czy na poważnie czy dla żartu.

- Albo fiolki z wirusem. Widziałam kiedyś na filmie. Potem się zaczęła zaraz zombie czy coś takiego. - Lulu poszła mu w sukurs i pokiwała swoją blond głową. Też nie było wiadomo czy tylko podbija piłeczkę czy tak na poważnie mówi.

Lucy zaś wystarczyła ta chwila by zorientować się, że to jakaś porządniejsza walizka a nie taka zwyczajna jaką standardowa rodzina brała na standardową podróż. Pokryta była jakimś plastikiem ale całkiem twardym. Nie było wykluczone, że pod spodem jest metal. Nie było też standardowego zamknięcia aby wsadzić agrafkę czy inny wytrych. Tylko pod rączką kółko a z bliska dojrzała cyfry. Czarne na czarnym kółku to były słabo widoczne. Ale były. To musiało działać jak te pokrętło w sejfach. Trzeba było podać odpowiednią kombinację. Wtedy można było ją otworzyć lub zamknąć.

- Weź nie gadaj głupot, zombie nie istnieją - albinoska pokręciła głową kiedy patrzyła na Lolę. Naoglądała się filmów o mutasach i jej teraz odbijało. Akurat kiedy trafili na coś naprawdę ciekawego.
- Nie było nic w schowku, albo za lusterkami? - popatrzyła po rodzinie i powoli wstała.
- Świetnie, przewiskam mu kieszenie i kurtkę. Jeśli ma przy sobie kod to go znajdę. A jak nie ma zostaje palnik acetylenowy - rozłożyła ręce, zaczynając marsz do piwnicy gdzie ranny.

- Nie znalazłem nic ciekawego. Ale jak chcesz to idź i sama sprawdź. - mężczyzna z bielmem w jednym oku wzruszył ramionami dając znać, że co prawda sam sprawdził furę ale zdawał sobie sprawę, że Lucy jest dokładniejsza w takich rzeczach więc wcale jej nie zabraniał sprawdzić ponownie. A nawet zachęcił.

- Bo jak się nie da otworzyć to trzeba będzie czekać aż się obudzi. Albo czekaj pójdę z tobą. - druga z blondynek obdarzyła czarną walizkę spojrzeniem jakby miała do niej żal, że ta nie chce się ot, tak otworzyć ale widząc, że kumpela zmierza na schody na dół to ruszyła za nią.

- Lepiej coś znajdźcie. Bo palnikiem albo kątówką pewnie by się w końcu dało radę. No ale nie wiadomo co jest w środku. Jak coś delikatnego to można to zniszczyć. - Ash zajął miejsce przy froncie walizki opuszczone przez ich skradacza ale widocznie nic mądrego nie wymyślił jak tu od ręki otworzyć to czarne pudło. Zaś obie blondynki wyszły na korytarz a potem ponownie schodami zeszły na parter i do piwnicy gdzie dawniej była kostnica domu pogrzebowego.

- O. Teraz wygląda o wiele lepiej. O tak, o wiele lepiej. - Lola pierwszy raz mogła się przyjrzeć połamańcowi. Jak już był bez tek krwi, krwawej piany i błota. Więc można było mu się przyjrzeć dokładniej niż jak na gorąco się go wyciągało z wraku rozbitej wyścigówki.

W kurtce Latynosa znalazły ładną papierośnicę a w środku o wiele mniej ładne fajki. Lola skrzywiła się sprawdzając zapach. Zwykły i raczej tani tytoń. I bez zioła. Rzuciła więc bez ceregieli papierośnicę na szafkę. Bardziej zainteresował ją multitool. Może to nie był taki nóż czy bagnet albo nawet maczeta jakie preferowali Runnerzy no ale to już było coś co było podobne do noża. Poza tym ciekawy gambel. W bluzie i rozciętym podkoszulku nic właściwie nie było. Zostały spodnie. Ale te wciąż pacjent miał na sobie.

- Na strzelaniu to on się chyba za bardzo nie zna. - prychnęła blondynka do blondynki jak jedna musiała nieco obrócić nieprzytomnego aby druga mogła sprawdzić jego tylne kieszenie. W nich znalazły zapasowy magazynek do tej klamki jaka została na górze. W przednich kieszeniach zaś były jakieś klucze z zabawnym wisiorkiem i niewielki notes. W notesie zaś nazwiska i adresy. Nazwiska nic im nie mówiły ale z adresów to chociaż niektóre były na terenie całego miasta. Nie tylko w strefie Camino.

Widocznie brudas miał znajomości nie tylko w brudasowie, ale dziwić nie powinno podobne odkrycie. Ciekawiło za to białowłosą czy przypadkiem nie ma tam spisanych adresów z ich strefy, ale to postanowiła sprawdzić dokładnie później.
- Na strzelaniu się nie zna, na prowadzeniu się nie zna - mamrotała chowając zapasowy mag do kieszeni swoich osobistych spodni. Fant za ratunek musiał być, a i za odkupienie morfiny powietrzem nie zapłaci.
- Na byciu gangerem się nie zna - prychnęła, wskazując podrabiane fajki bez zioła. Powoli kartkowała notesik zatrzymując się aby spojrzeć na Lolę i potem bez ceregieli rozpiąć facetowi suwak i guziki frontu spodni.
- No przynajmniej ma na miejscu co trzeba - zaśmiała się, podnosząc gumkę bokserek aby zajrzeć co się kryje pod spodem i żeby Mila też rzuciła okiem. Chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz następną kartkę notesu zapisano sześcioma cyframi. Wyglądało na kod.
- Sprawdźmy to, jego drążek jeszcze zdążymy sprawdzić - postukała palcem w notes.

- No. Coś tam ma. Mam nadzieję, że wie jak tego używać. Byłabym rozczarowana jakby się okazało inaczej. Coś nam się przecież należy za ten ratunek i cało to skakanie wokół niego no nie? Poza tym jak zazwyczaj komuś zaglądam co ma w spodniach to raczej nie tylko po to aby sobie popatrzeć. - Lola wykazała pełne zrozumienie dla bielszej blondynki jak i poczucie humoru. Wyglądało na to, że ten nieprzytomny połamaniec zainteresował ją nie tylko pod względem zysku i zarobku. Więc obie wracały na górę w całkiem niezłych humorach.

- I co? Macie coś? - sceneria w salonie jakoś się nie zmieniła za bardzo. Tyle, że brakowało Asha. Ale sądząc po odgłosach zza ściany to pewnie kręcił się i coś robił w kuchni. Nawet dobrze bo przez te jazdy do Novi w tę i we w tę to nie było kiedy co wrzucić na ruszt. Lola trzepnęła w ramię kumpeli aby wskazać na nią od mówienia no i przekazać jej pałeczkę w ciągnięciu tej rozmowy.

- Parę adresów z naszego rewiru - Phere zaczęła gadać, idąc pod skrzynię - Masa kontaktów z całego miasta… obrotny z niego typ. Jak na brudasa - parsknęła, kucając przy niej - Jest też jakieś sześć cyfr, spróbujmy je wpisać. Nie pomoże to będziemy szukać dalej. Kto wie gdzie on to schował i jak dokładnie trzeba szukać… ale mogę sprawdzić - zmieniła minę na śmiertelną powagę, kiedy wprowadziła pierwszą cyfrę - Dla naszego wspólnego dobra.

- Pokaż. -
Skaza wyciągnął dłoń aby samemu obejrzeć te adresy z ich i innych rewirów. Widać było, że go to zaciekawiło. Ale szansa otwarcia walizki jeszcze bardziej.

- Ale może się cofnijmy. A jak naprawdę wybuchnie? - Geronimo miał trochę nietęgą minę i chyba naprawdę obawiał się, że walizka może eksplodować.

- Nie gadaj głupot. Przecież musiał to jakoś otwierać. - Roger prychnął na niego aby nie siał zbędnej paniki.

- Właśnie. A z tym sprawdzaniem co on tam ma to ja też mogę pomóc Lucy. Dla naszego wspólnego dobra oczywiście. - Lola coś nie obawiała się już chyba wybuchów i wirusów jakie mogą kryć się w tej walizce bo siadła na sofie obok kucającej przy walizce koleżanki.

- Co wy macie z tym sprawdzaniem? - Roger zmrużył brwi jakby z pewnym opóźnieniem dotarło do niego co mu obie na raty powiedziały. Ale kliknięcie przy walizce znów skupiło uwagę na niej. Kod musiał być właściwy bo po kliknięciu pojawiła się drobna szczelina w wieczku jasno wskazując, że walizka została otwarta.

W środku na samym wierzchu leżał woreczek z białym proszkiem. Sądząc po wielkości i samym opakowaniu od razu mógł się kojarzyć z koką lub podobnym towarem. Więc musiał być sporo wart. Ale to była za duża ilość jak na indywidualnego użytkownika a za mała na hurtownika. Może dla dealera co wracał od hurtownika. Z drugiej strony takich prochów często używano przy różnych wymianach bo były całkiem chodliwym towarem jaki zawsze mógł znaleźć nabywców.

Obok leżała kolejna klamka. Też całkiem niczego sobie chociaż raczej średniego standardu. Do wieczka walizki były przyczepione trzy zapasowe magi, nóż, wreszcie jakiś porządny bo podobny do bagnetu i latarka. Jak się okazało sprawna.

Na dole zaś leżały jakieś papiery. Wyglądały na wydruki, ksero i inne kopie z odzysku. Pobieżne przeglądanie wskazywały na jakiś medyczny albo naukowy bełkot. Pojawiała się też kilka razy nazwa “ProMedeus”. Brzmiało jak nazwa jakiejś firmy. I jakieś wycinki z gazet, i to lokalnych z jeszcze przedwojennego miasta. Na szybko trochę trudno było się połapać co to wszystko ma znaczyć. Przynajmniej Lucy. Skazie jakoś kojarzyła się ta nazwa z jakimś szpitalem czy apteką. Czymś takim medycznym. Coś takiego chyba było kiedyś albo słyszał o tym. Ale za słabo teraz kojarzył. Loli też coś podobnego kołatało w blond głowie. Rozpoznała na jednym ze zdjęć w gazecie ratusz a podpis pod nim głosił, że burmistrz miasta otwiera właśnie jakąś nową budowę.

- Czekaj… czy to teraz przypadkiem nie jest w strefie skażenia? - Phere puknęła palcem w fotkę ratusza. Z kieszeni kurtki wyłuskała smartfon od Browna - Zróbmy temu foty i w międzyczasie zastanowimy się co dalej z tym fantem. Nie wiemy dla kogo brudas lata, a jak zgubi towar od razu nas pierwszych posądzą o jego zajebanie. Część towaru możemy sobie odsypać, ale reszty bym nie ruszała - wskazała brodą na wnętrze walizki - W jego notesie są adresy od nas, chuj wie z kim robi interesy… pokażemy foty Brownowi i niech on dalej z tym kmini. Albo znajdźmy jajogłowego od staroci - popatrzyła na Asha - Choćby tych archeozjebów… i tak, sprawdzić Skaza. Jego. Ja i Lola - na koniec popatrzyła na jednookiego. Posłała mu szeroki, szczery uśmiech - Czego nie rozumiesz?

- No. Jeszcze musimy obgadać z Lucy co i jak. Wiecie detale są bardzo ważne. Kto bierze górę a kto dół. Albo przód i tył. Wiecie, takie nudne sprawy jakie na pewno nie interesują takich prawdziwych twardzieli i kozaków jak wy. -
na wypadek gdyby Skaza albo któryś z kolegów jeszcze miał jakieś wątpliwości to Lola pomogła im je rozwiać po przyjacielsku łapiąc drugą blondynkę za ramię i przyciągając ją do siebie aby podkreślić, że są razem w tym zespole i zadaniu o jakim właśnie były mowa.

- Chcecie go przelecieć? Tego brudasa? - Geronimo zamrugał oczami jakby wciąż liczył, że to jakieś wygłupy albo dziewczyny się tylko z nimi droczą.

- To zapytajcie czy nie ma jakiejś fajnej koleżanki. Takiej chica a nie chico. - Ash chyba przyjął to najspokojniej z pozostałej trójki a nawet całkiem na miękko i wesoło.

- Dobra chrzanić to! - warknął Skaza jakoś wcale nie rozbawiony jak kolega. - Tu jest niezły skarb i interes do zrobienia! - powiedział wskazując na otwartą przez Lucy walizkę.

- Chcecie z tym pojechać do Browna? Teraz czy jutro jak będziecie tam jechać? - widząc wzburzenie ich lidera Ash wolał szybko zmienić temat rozmowy nie drażniąc go bardziej niż trzeba. Lola miała minę jakby zastanawiała się czy dać mu się zamknąć tak szybko i zerknęła psotnie na kumpelę.

- Tak, to chyba ratusz. On teraz jest w skażonej strefie. Ale to chyba ratusz na tym zdjęciu. A do Browna nie ma co drałować teraz na noc jak jutro i tak mamy do niego jechać. Kiedy ten cwaniak się obudzi? - Skaza podniósł gazetę jaka wcześniej zwróciła uwagę albinoski i przyjrzał się uważniej zdjęciu. Ale poza tym, że to może być ratusz wiele z niego więcej nie było widać. A ludzie ze zdjęcia pewnie dawno już nie żyli. Po wojnie atomowej i kolejnych trzech dekadach zawieruchy.

- Myślicie, że to coś o skażonej strefie? Przecież Schultz tam rządzi. Znaczy odgrodził teren i wprowadził kwarantannę. - Geronimo nadal nie był aż tak ciekawy aby podchodzić do walizki. I tylko pytał patrząc na resztę ich bandy.

- Rządzi nie rządzi, całej strefy nie upilnuje - Phere na chwilę odpuściła, przewracając do Skazy oczami - Jak to coś medycznego i pod ratuszem… nie wiem. Może jakiś jajogłowy lab, albo inna klinika i wciąż tam są leki. Przydałyby się leki - przeskoczyła oczami do Asha i westchnęła. Leki przydałyby się bardziej niż… bardzo.
- Poczytajcie, zobaczcie co za syf. - pokazała wycinki brodą - Zrobimy im dokładnie foty, a rano podbijemy temat Brownowi. Lub sami się tam kopniemy gdy już dostaniemy glejt łowczego i żaden smętny fiut od Schultza na nas nie będzie polował. Jakieś rozpoznanie w strefie się na początek odwali… i jak chcecie to popilnujemy naszego interesu z piwnicy. Niezłego interesu - objęła bliźniaczo Lolę robiąc minę niewiniątka - Póki się nie obudzi. Jeszcze parę godzin.

- Nie chcę was martwić dziewczyny. Ale on nawet jak mu morfina zejdzie to raczej nie będzie się nadawał to jakiejś większej aktywności.
- Ash pokręcił swoją prawie wygoloną głową ale uśmiech wskazywał, że chyba bawi go ten aspekt rozmowy.

- No! Słyszałyście? On jest do niczego. - Geronimo szybko podchwycił korzystną w jego uszach opinię ich nadwornego medyka.

- Naprawdę? Jesteś pewien? Ojej jaka szkoda. A jak byśmy mu tak tylko sprawdzały ten interes? Przecież wystarczyłoby, żeby tak sobie grzecznie leżał jak sobie teraz grzecznie leży. - zachowanie kumpeli jakby nakręciło Lolę do kontynuacji tego ciekawego aspektu rozmowy i rozważań. Nawet zademonstrowała nachylając się wymownie nad biodrami koleżanki jak to niewiele trzeba aktywności od tej sprawdzanej strony. Tego już chyba było za wiele dla Skazy bo się odezwał przerywając tą demonstrację.

- Co z nim dalej będzie to zdecyduje Brown. Tak samo jak co z walizką. Może każe go załatwić albo odesłać do reszty brudasów. To będziemy gadać jutro jak tam pojedziemy. - Roger starał się zachować spokój ale wszyscy znali go na tyle dobrze aby wiedzieć, że dziewczynom udało się go jak nie wkurzyć to chociaż zirytować. Bo o tym marnym końcu Latynosa leżącego teraz w kostnicy coś mówił zadziwiająco chętnie.

- Ojej. To znaczy, że chyba będziemy musiały się pospieszyć.
- Lola miała minę jakby się naprawdę przejęła takim scenariuszem. Bo oparła łokieć na udach Lucy i podniosła na nią głowę udając zmartwioną. Chociaż wyciągnęła wnioski całkiem inne niż by chciał Roger.
 
Dydelfina jest offline