Skórznia i kolcza zbroja leżały jak ulał - jednak wyroby płatnerzy dawi przeznaczone dla dawi były wykonane niemal jak na zamówienie podczas, gdy próba dopasowania tych samych elementów powstałych w człeczych pracowniach oznaczała długi i niekoniecznie w pełni skuteczny proces. Z tego samego powodu, dla którego postanowił się zmienić własne płyty na nieco mniej rzucające się w warunkach miejskich pancerze, zdecydował się nabyć otwarty hełm - jego własny nadawał się bardziej na pole bitwy a w mieście stawiał na swobodę ruchów i pełną orientację co do sytuacji wokoło.
Preferował solidną tarczę, jednak z braku możliwości uzupełnienia jej o porządny kawał stali zdecydował się na bardziej dyskretne stalowe karwasze wykończone miękkim futrem - choć nie zapewniały tak skutecznej ochrony jak tarcza, czy choćby puklerz, to mniejsze ostrza lub cios pałką można było z ich pomocą sparować. Po chwili namysłu uzupełnił wyposażenie o lewak - w odróżnieniu od jego estalijskich odpowiedników broń zupełnie pozbawioną zdobień, ale przy tym o solidniejszej budowie, z dwoma wydłużonymi wąsami i nacięciami na klindze służącymi do zakleszczenia ostrza przeciwnika.
Na koniec dobrał krótki miecz, który doskonale można było zamaskować pod płaszczem w pochwie umieszczonej na plecach. Miecz zamocowany był rękojeścią skierowaną w dół, a zabezpieczony przed wypadnięciem zmyślnym mechanizmem ukrytym w okuciu w jej górnej części - miecz zwalniany był po jednoczesnym naciśnięciu obu bocznych krawędzi okucia, co powodowało cofnięcie zapadek przytrzymujących miecz za specjalne wycięcia w taszce.
Kusiło go, by dozbroić się jeszcze w porcie, ale w końcu odpuścił. Samopały były zbyt hałaśliwe, a kusza trudna do ukrycia. Mniejsza broń strzelecka wymagałaby stosowania trucizn dla zapewnienia skuteczności, a takowych nie uznawał. Solidna zbroja, miecz, lewak, nóż i kastety wsparte krasnoludzkim uporem i zapiekłością będą musiały wystarczyć.
* * *
- Może jestem przewrażliwiony, ale w moim rodzinnym karaku bacznie przygląda się Sylvanii, która od wieków jest siedliskiem plugawych zangunazi... wąpierzy - dodał spoglądając na
Rudolfa.
- Trudniej je wytępić niż karaluchy, a w intrygach są bardziej przebiegłe niż thaggoraki... skaveny. W korespondencji mamy list elektorki do Waldenhof i z jakiegoś powodu nazwisko Drach kojarzy mi się z tymi przeklętymi ziemiami. Może to przypadek, ale zangunazi od wieków spiskują przeciwko Imperium i rejza granicznych byłaby im na rękę, a przy tym nikt nie łączyłby ich z tym zdarzeniem. Mają też dość wpływów i umiejętności, żeby przeniknąć do dowolnych urzędów umgi - potrafią omamić, zaszantażować lub wręcz przemienić człeczyny w swoje sługi, które zrobią wszystko dla swych nieumarłych władców. Jeśli to zangunazi, oby nie, to miejmy się na baczności. - Mamy do porozmawiania z Frau Drach, a do odnalezienia jest Herr Schilde. Możemy zacząć od pytań o zaginionego - ktoś go przecież musiał szukać. - Zakończył.