Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2021, 20:03   #2
Asuryan
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Gveir ciągnął wolnym krokiem w stronę słońca. W tym momencie nie myślał o niczym, a jedyne, co liczyło się, to było to, co znajdowało się przed nim i żeby tylko dotrzeć na czas do blasku przed nim.
- Stać!.. Stać!! - wykrzyczał Esmond, wciąż kaszląc ciężko.
Ruszył w ślad za towarzyszami osłaniając wzrok przed słońcem, z trudem brodząc przez wysoką wodę.
Nie wiedział co czeka ich dalej, ale wiedział że czym prędzej musi pomóc pozostałym, choćby miało czekać ich przebudzenie równie drastyczne jak jego własne. Co w przypadku utopca byłoby pewną ironią losu.
Spowolniony przez wodę, niezdarnie pobiegł za kompanami, którzy zdawali się nie słyszeć jego wołania. Czując niepokojącą presję czasu, przeszedł od razu do sprawdzonej metody. Podciął najbliższego z mężczyzn, po czym chwycił drugiego za ramiona i jego również rzucił do wody. Szybko jednak złapał obu, by mieć pewność że przypadkiem ich nie utopi.
Niczym przyłożenie w policzek, nagłe zanurzenie wyrwało obu mężczyzn spod czaru słońca. Przy okazji zachłysnęli się potężnym haustem wody, która wypełniła ich gardła i płuca. Chwilę później sami kaszleli wciąż skołowani sytuacją. Bolały ich usta, języki, oczy i twarz. Brak wody szczególnie dotkliwie odczuł utopiec nie mogąc poczuć ulgi po tak krótkim zanurzeniu. Pamięć powróciłą do obojga. Przypomnieli sobie gdzie byli i co przeżyli. Brakowało tylko Hebalda i Karhu. Co zaś się stało z pozostałymi, którzy nie podążyli za nimi do jaskini… tego nie wiedzieli.
- Khhh.. ghrr..
Hektor podniósł się chwiejnie tylko po to by upaść na kolana bliżej brzegu. Wspomnienia i zdezorientowanie sprawiły że przez moment toczył spojrzeniem dookoła próbując zrozumieć gdzie jest i prawie spojrzał ponownie w słońce. Gwałtowne ukłucie niepokoju powstrzymało go jednak i zgiął się opadając na dłonie. Twarz przez moment zawisła przed taflą wody, po czym wiedziony potrzebą ugaszenia bólu zanurzył głowę w rzece. Poczuł się lepiej, ale coś mu nie pasowało. Otwierając swoje rybie oczy przesunął spojrzeniem po dnie. Nierówne i kamieniste… nie to nie były kamienie. To były kości. Ludzkie i nieludzkie czaszki leżały zatopione po części w mule.
Gveir splunął wodą i przekleństwami. Kasłał tak przez dłuższą chwilę i wreszcie przemówił:

- Na wszystkie diabły…! - tu splunął raz jeszcze. - Gdzież się znaleźliśmy? Gdzie Karhu? Hebald? Pamiętam… Jaskinia i góry…

Wojownik okręcił się jak fryga w wodzie i spojrzał w stronę, z której przyszli. Czy istniała jakaś ścieżka? Dokąd zawędrowali? Nerwowo oglądał siebie i okolicę, macając za ostrzami przy pasie. Wreszcie, odwrócił się do kompanów.

- Musimy odszukać Ristoffa i wydusić odpowiedź od niego co do tego… - tu machnął ręką wokół - ...wszystkiego.

- Pytanie czy pozostali gdzieś w tyle, czy też może są przed nami - zastanowił się Esmond- nie znamy skali tego miejsca.

Hektor patrzył przez moment na ludzkie szczątki osadzone w dnie rzeki. Strach lągł się w sercu, ale rycerz zdusił atak paniki. Nie chciał jednak dłużej obcować z tymi którzy byli tu przed nimi. Wynurzył się z wody oblizując rybie usta. Przeszedł ociężale na brzeg rzeki i usiadł wciąż starając się nie patrzeć w kierunku Słońca.
- Na pghrewno nie jesghrlteśmy tu pierwsi - wybulgotał - Dno rzeki usłane tymi którzy mieli mniej szczęścia. Esmghrlond… jesteś w stanie sprawdzghrkić brzegi tej rzeki? Jeśli Hebald i Karhu wyrghrlwali się z transu, to z pewnością nie podążali dalej korghrlytem.

-Oczywiście- odpowiedział łowca. Teraz, świadom po czym stąpa, zejście na brzeg zdawało się przyjemniejszą opcją.
Wyszedł na brzeg i rozejrzał się wkoło, starając się wypatrzyć jakiekolwiek ślady wskazujące na obecność zaginionych towarzyszy. Rozglądając się, usiłował również wyłapać co ważniejsze punkty orientacyjne, które pomogłyby w nawigacji po tej dziwacznej krainie.
- Nie sądzisz jednak, że gdyby wyszli z transu przed nami i nas by obudzili?
Wszystkiego czego mógł się normalnie Esmond spodziewać nie znajdowało się na horyzoncie. Czuł się odrobinę jak wtedy kiedy byli w umyśle Izabelli. Trawa z niewielkimi pagórkami ciągnęła się w nieskończoność. Ponad nią chmury kłębiły się nienaturalnie tworząc linie, które prowadziły wprost do… Słońca.

- Blah, magia! - fuknął Gveir . - Zapewne to sprawka bogów.

Nie był w stanie dodać niczego więcej - nie miał pojęcia, w jakim miejscu znaleźli się i dokąd powinni się udać. Wyglądało to jak jeszcze jednak z dziwacznych zagadek bogów, w której świat został zmieniony według jednej, centralnej zasady… Mógł jednak gdybać i mogło to być cokolwiek. Gveir nie lubił takich sztuczek.

- Sądzę, że najrozsądniej byłoby się cofnąć. - zasugerował Esmond, błądząc wzrokiem w kierunku z którego przybyli. Miał nadzieję, że Ristoff i Karhu nie dołączyli do szczątków pokrywających dno rzeki.
- Wiemy, że weszli tu razem z nami, powinniśmy trafić na jakieś ślady w okolicy wejścia. Nawet jeśli wyszli na brzeg już wcześniej, powinniśmy zobaczyć coś co to potwierdzi.
- Niech i tak będzie - zgodził się gorliwie Gveir. Ostatecznie, nie mieli niczego lepszego. To rozwiązanie było tak dobre, jak pozostałe. - A co, jeśli… - gdybał. - Skoro za nami są tylko pola, to co by było, gdybyśmy szli… Tyłem?

Gveir zastanawiał się, na jak bardzo szalone pomysły musieli się zdobyć, aby uciec stąd.

- Ta spiekota musghriiała ci zaszkodzić przyghjacielu - rzekł Hektor. - Wolę mieć to… - słowo ‘Słońce’ nie chciało przejść przez gardło - .. tą pułapkę za sobą jak będziemy wghrlracać. Ktoś wie ile tu szliśmy? Godziny? Dnie? Wspomnienia są zbyt mgliste…
Tknięty nagłą myślą, gwałtownie sięgnął po torbę w poszukiwaniu Kruka. Torby nie było, ani jej lokatora. Nie tylko jemu brakowało plecaka.
- Chodźmy zatem - ponaglił wojownik. - Niech będzie po twojemu!

Zawrócili idąc brzegiem rzeki. Plan wydawał się logiczny ale szybko przekonali się, że nie byli w logicznym miejscu. Minęło kilka chwil jak czystym przypadkiem rycerz się poślizgnął na zdradzieckiej trawie i wpadł z powrotem do wody. Podnosząc się spostrzegł, że woda sięga mu wyżej niż wcześniej. Błysk światła w wodzie zasugerował mu z której strony świeci słońce. Jakimś cudem było na powrót przed nimi. Esmond z Gveirem chwilę później wyrwali się z zamyślenia zauważając to samo. Wyglądało na to, że ta droga donikąd ich nie zaprowadzi poza słońcem.

- Magiczna pułapka... - Gveir skubał w zamyśleniu brodę. - Idąc w przód i patrząc w słońce, zginiemy. Trzeba więc może zrobić coś przeciwnego. Teraz niech będzie po mojemu!

Gveir naciągnął kaptur na głowę i zamknął oczy. Pochylił się lekko, aby kaptur zasłonił promienie, a następnie zaczął bardzo wolno iść w tył.

-Cóż…-mruknął Esmond, obserwując najemnika- w tej sytuacji, ten plan zdaje się tak samo dobry jak każdy inny.
Postanowił chwilowo nie dołączać do najemnika, zamiast tego obserwując jego postępy. Chciał zobaczyć co się stanie, gdyby plan miał ewentualnie zawieść.

Hektor natomiast bez słowa postąpił tak jak Gveir. Był mu to winien za swą poprzednią uwagę. No i nie byłaby to pierwsza dziwna na sytuacja z jeszcze dziwniejszym rozwiązaniem, w jakich przyszło mu uczestniczyć.

Esmond patrzył jak jego towarzysze ruszyli tyłem chcąc oddalić się od słońca. Odeszli może na dwa metry kiedy zawrócili i dalej idąc tyłem minęli go.
~ Droga prowadzi do mnie i tylko do mnie. Nie obawiajcie się mych objęć. Jam ostatecznością. ~ gruchnęło im wszystkim w głowach jednocześnie. Nawet nie patrząc w słońce wszyscy zauważyli, że jego światło się wzmocniło a cienie pogłębiły. Wiatr się zerwał, chmury zawirowały mocniej, a woda w strumieniu zakotłowała się zrywając i wzmacniając nurt. Potem się wszystko uspokoiło. Gdzieś w oddali, z dala od rzeki usłyszeli skrzek kruka.

- Czyżby twój przyjaciel powrócił do nas? - zapytał najemnik Hektora. - Nie zdziwiłbym się, gdyby to była jego sprawka.

Po czym odwrócił się w stronę, z której dobiegał dźwięk. Ani myślał posłuchać głosu “słońca”, które zapewne było jakimś tworem albo demonem, który na nich wpływał. Jeśli ten słoneczny “bóg” chciał, żeby do niego przyszedł, musiał zawojować o uwagę Gveira mocniej.

-Tyś ostatecznością?- zapytał Esmond, oglądając się w stronę ludzkich szczątków pokrywających dno rzeki.- liczę, że nie taka ostateczność nas czeka.

Hektor pokręcił głową. Starał się zignorować głos “Słońca”
- Nie mam pojęcia… Ale jeśli oba kierunki wzdłuż rzeki się nie sprawdziły…
Rycerz skierował się w kierunku z którego dobiegło ich skrzeczenie kruka. Jeśli to był demon, mógł im w ten sposób pomagać. Każdy kolejny krok był coraz szybszy.

Gveir zobaczył pojedyncze czarne pióro które opadało na trawę. Hektor udał się w tamtym kierunku i po chwili… zniknął im z widoku. Jak był tak przestał być.

Gveir czym prędzej pobiegł w kierunku, gdzie udał się Hektor. "Lepsze to niż nic” - pomyślał.

Esmond szybkim krokiem ruszył w ślad za towarzyszami. Nie zamierzał zostać sam w tej przedziwnej krainie.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline