Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2021, 16:26   #27
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Emma! - usłyszałam nawoływania Fincha. - Czułaś to?!

Jak on do licha się tak szybko pozbierał? Ja nie spałam a ledwie się pozbierałam do kupy po tym czymś.

- A co konkretnie?! Jebnięcie, huknięcie czy pierdolnięcie?! – Odkrzyknęłam nadal pozostając w stanie oszołomienia.

- Emanację! - Finch miał twarz spokojną, chociaż nieco podniesiony głos. Jego oczy obserwowały wszystko w jakimś graniczącym z obsesją skupieniu. - Coś, chyba nawet kilka cosi, właśnie zstąpiło na Londyn. Wydaje mi się, Emma, że skrzydlaci zaczęli to, co planowali od dawna. Musimy szybko ogarnąć te dzieciaki i wezwać Jehudiela. Jest nam winny wyjaśnienia. Kto z naszych już dotarł? Kopaczka już na nogach?

- Czyli pierdolnięcie – odpowiedziałam już nie wydzierając się jak wariatka - Widziałam trzy obiekty, zapewne istoty i tak kurde czuję ich moc. Na razie dotarli tutaj tylko Ernest Locke i Zimorodek, a Ala nadal śpi. - Jak chciałam to potrafiłam skracać swoje wypowiedzi do minimum i trzymać się konkretów.

- Dobra. Trzeba działać szybko. Idę po Alę. Ty ogarnij młode, niech nie panikują. Zbierz wszystkich w świetlicy. Dzieciaki i naszych. Przypilnuj Gemmy. Ok?

Potarł czoło, jakby rozbolała go głowa. Pieczęć pod jego ubraniem zaświeciła. Ja również czułam, jak znak Jehudiela na moim ciele pulsuje, jak bijące serce. Ciepło rozlewało się z niego na całe moje ciało. Czy to mi miało dodać otuchy czy tak się po prostu rozgrzewało, żeby przypomnieć o sobie? Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie, więc odwróciłam się na pięcie i pobiegłam zebrać wszystkich w świetlicy. Zaczęłam od dziewczyn na dworze, potem przebiegłam się po pokojach wołając te, które jeszcze drzemały, w tym Gemmę.

Zamieszanie trwało chwilę, a kiedy w końcu zebraliśmy sieroty w świetlicy, zastaliśmy tam Fincha O'Harę stojącego na jednym z krzeseł. Z Towarzystwa byli obecni wszyscy, poza Kopaczką.

Finch powiedzmy to szczerze nie wyglądał najlepiej. Był wymizerowany, zarośnięty, a zbyt duże i luźne ubranie podkreślało jego chudość. Niektóre dziewczyny, szczególnie te starsze wskazywały go palcami, wyraźnie śmiejąc się jedna do drugiej. Faktycznie, nie wyglądał teraz zbyt charyzmatycznie. Gemma trzymała się blisko mnie i teraz niektóre dziewczynki zauważyły podobieństwo między mną a nią. Popatrywały na nas, w jakiś taki trudny do odczytania sposób. Po chwili dopiero dotarło do mnie, że większość dziewczynek patrzy na nas z zazdrością. No tak zapewne uznały, że Gemma odnalazła członka swojej rodziny i od tej chwili jej życie ulegnie zmianie.

Jednak ponad tym wszystkim królowało jedno wszechogarniające uczucie: strach. Wszyscy się bali i było to widać.

- Hej. - Powiedział Finch zwracając się do dzieciaków. - Nazywam się Finch. I wiem, że wyglądam śmiesznie i staro, ale to dlatego, że jestem śmieszny i stary. Wiem, że przeszłyście tej nocy prawdziwy koszmar i wiem, że każda gadka - szmatka w stylu, jesteście już bezpieczne, będzie dobrze, nie będzie dla was tym, czego oczekiwałybyście od bandy dziwnych ludzi, którzy was tutaj przetrzymują. Ale, nieważne, czy to gadka - szmatka czy nie, powiem, że miałyście kupę, ale nie tam, gdzie się ma kupę, ale kupę szczęścia. Słyszałyście i widziałyście te światła na niebie. To kolejna faza Fenomenu. Że tak powiem, ostateczna. Ale, moje drogie, młode damy, jeżeli będziemy mieli coś w tej sprawie do powiedzenia, to powiemy nie. Ba! Nie tylko powiemy, ale wykrzyczymy to na całe gardła. Tam, ta miła pani, o tamta - wskazał na mnie - ona tutaj rządzi. Ma najwięcej rozumu w głowie i ogromne doświadczenie w tego typu sprawach. I rozumie was, dziewczyny, jak żadne inne z nas. Dobra. O czym to ja miałem?

Przez chwilę stał na krześle i spojrzał na mnie, jakby szukał u mnie pomocy. Nie wiedziałam co było celem tego wystąpienia, jeśli odwalił ten kabaret, żeby odciągnąć uwagę innych od groźby wiszącej nad naszymi głowami to mu się udało, jeśli chciał osiągnąć coś innego to poległ na całej linii.

- O konkretach Finch, o konkretach - odpowiedziałam - Czyli co robimy? Zostajemy tutaj czy będziemy się stąd ewakuować?

- Zostajemy tutaj, póki nie ustalimy z czym konkretnie mamy do czynienia. Jednak musimy stworzyć i przestrzegać pewnych zasad. Po pierwsze - nie opuszczamy wyznaczonego obszaru. Po drugie - przestrzegamy ustalonych zasad. Po trzecie - szanujemy się nawzajem.

- Ok. - Sama nie rozumiałam o co mu chodziło, więc założyłam, że dziewczęta też nie miały o tym pojęcia - Dziewczęta uwaga, to jest bardzo ważne, słuchacie się waszych opiekunów, pamiętajcie, że to oni są odpowiedzialni za wasze bezpieczeństwo. Nie wychodzicie na zewnątrz ani nawet do innego pomieszczenia bez ich zgody. Dobrze? Wiem, że sytuacja jest dość napięta, ale naprawdę nam zależy na waszym bezpieczeństwie i wszystkie nasze polecenia potraktujcie tak poważnie jak poważnie my traktujemy was. To nie jest czas na kłótnie i bójki. Wszyscy musimy współpracować, żeby poukładać sprawy jak należy. Też tego chcecie, prawda? Aby wszystko wróciło do normy? To teraz jak chcecie o coś zapytać to możecie, ale uwaga - podkreśliłam to słowo nauczona już doświadczeniem z naszej rozmowy w autobusie - odpowiemy tylko tym osobom, które podniosą rękę, jeśli będą chciały o coś zapytać i nie będę się z nikim przekrzykiwać. Tak?

Któraś podniosła rękę.

- No słuchamy. O co chodzi? – Zapytałam.

- A co to wybuchło?

Spojrzałam na Fincha wyczekująco i to był błąd, bo powinnam od razu odpowiedzieć.

- Jebło, to jebło, na chuj pytacie! - Nim Finch zdążył cokolwiek powiedzieć, uprzedziła go dobrze mi znana mała dziewczyna z autobusu, która lubiła sobie rzucać soczystymi słówkami.

Po sali przeszły dwie fale, jedna śmiechu, druga oburzenia i protestów. O'Hara z trudem powstrzymał uśmiech na twarzy.

- To Fenomeny, moje drogie. Potężne i chcące skrzywdzić ludzkość. Tak sądzę. I raczej się nie mylę. Tutaj będziecie bezpieczne.

Rzuciłam niezadowolone spojrzenia najpierw Piaget za przeklinanie a potem Finchowi za niepotrzebne straszenie dzieci, ale powstrzymałam się od komentarza, żeby nie pogarszać sprawy.

- Są jeszcze jakieś pytania? – Rzuciłam w tłum.

- Tak. Ja mam pytanie - rękę podniosła pulchna i nieco starsza blondynka. - Co z nami teraz będzie?

- No cóż wygląda na to, że spędzicie tutaj trochę czasu, póki sytuacja się nie wyklaruje i wszystko się nie uspokoi - Przenosiłam spojrzenie z jednego współpracownika na kolejnego, i kolejnego szukając w nich poparcia lub pomocy. Ominęłam tylko Fincha, bo on udowodnił już, że się do takich gadek nie nadawał i tylko dodatkowo wystraszyłby dziewczyny.

Członkowie Towarzystwa obecni na sali przytaknęli spokojnie. Sophie zagadała do jakiś dziewuszek, z którymi chyba złapała już więź sympatii, bo trzymały się blisko Żagwi i coś tam do niej poszeptywały. Aniołek, ziewając, przyciągał uwagę starszych dziewczynek. Ojczulek budził sympatię ludzi, szczególnie kobiet, zapewne niedojrzałych emocjonalnie, bo działał też na Alicję. Największą ubaw miały jednak z O'Hary, który wyglądał, jakby miał się zaraz spierdzielić z krzesła. Jego twarz stężała, mięśnie napięły się, a powieki zatrzepotały gwałtownie. Finch wciągnął powietrze, w sposób jaki już słyszałam i nagle jego pierś rozpaliła się światłem tak jasnym, że najbliżej stojące dziewczęta musiały zasłonić twarze. O'Hara niezgrabnie zeskoczył z krzesła i bez słowa wyjaśnienia ruszył gwałtownie w stronę kuchennych drzwi. Wyglądał, jakby za chwilę miał zwrócić cokolwiek dzisiaj zjadł.

Zdziwiłam się widząc jego zachowanie, ale chwilę później też poczułam nagły ból w klatce piersiowej. Pieczęć pod moją skórą zapłonęła tak, jakby ktoś wylał na nią roztopiony metal. Ból był taki, że zachwiałam się na nogach. Pieczęć ciągnęła mnie gdzieś, jakby ktoś wbił we mnie rozpalone do białości haki i ciągnął na niewidzialnych łańcuchach gdzieś, w nieznanym kierunku. Gdzie mnie to cholerstwo ciągnęło? Nie potrafiłam powiedzieć. Nie wiedziałam nawet czy ciągnęło mnie tam gdzie Fincha czy gdzieś indziej. Wiedziałam za to kto mnie ciągnął. Zebrało mu się na takie akcje janiołowi pierdzielonemu. A gdzie dobra kolacja, jakieś wyjście do kina albo teatru, ewentualnie opery? Wysiliłby się najpierw a nie tak ordynarnie ciągnął mnie za pierś.

Po chwili dopiero zorientowałam się, że chyba zmuszał mnie żebym ruszyła w tym samym kierunku co Finch, na szczęście ja nie zatrzepotałam rzęsami i nie wciągnęłam powietrza z sykiem jak O’Hara tak jakbym miała większą kontrolę nad własnym ciałem niż Finch. Widocznie O’Hara był bardziej ubezwłasnowolniony niż ja i Jehudiel cisnął go mocniej.

- Przepraszam na chwilę - powiedziałam do znajdującego się najbliżej mnie członka Towarzystwa - Pilny telefon.

Nie zwróciłam nawet uwagi do kogo to powiedziałam udając się tam, gdzie ciągnęła mnie pieczęć, ale starając się wyglądać jak najbardziej naturalnie.

Przeszłam przez kuchnię, nadal nieco zabałaganioną po porannym karmieniu dziewczynek z sierocińca i zobaczyłam O'Harę. Stał w wyjściu na zewnątrz, trzymając się kurczowo framugi.

- Nie - powiedział, a jego głos rozbrzmiał niczym grzmot, wprowadzając szyby w oknach w drżenie. - Nie teraz. Przestań. Proszę.

Nagle wyprostował się i westchnął ciężko.

- Co jest? - Zapytałam zgryźliwym tonem - Jednak nie musimy biec podcierać mu tyłka. Niech zgadnę już go sobie sam podtarł moją i twoją wolną wolą. - Z mojego tonu głosu wylewała się gorycz i złość.

Finch odwrócił się do mnie.

- Powiedz mu nie. Powiedz mu najbardziej dosadnie, jak potrafisz. Nie możemy teraz wmieszać się w to dziadostwo. Nie i już. I poproś. To proszenie przełamie wezwanie.

Czułam, że pieczęć ciągle mnie ciągnęła i wzywała.

- To mam być dosadna czy prosić, bo to się wyklucza moim zdaniem. - Byłam zirytowana, ale odczuwałam też ogromny żal za to jak mnie potraktowano.

- Jak się stawiałem, pieczęć ciągnęła mocniej, jak poprosiłem, puściła.

Złapałam się czegoś kurczowo jak przed chwilą O’Hara.

- No to mam problem, bo jak dobrze wiesz ja nie umiem prosić. - Wycedziłam przez zęby.

- No to żądaj, albo cię zaraz gdzieś przywiążę. Aż wezwanie osłabnie.

- Nie będziesz mnie wiązał ty zwyrolu – Powiedziałam to pół żartem pół serio, ale myśl, że ktoś miałby mnie gdzieś przywiązywać dodała mi motywacji, aby tego uniknąć.

- Ty! - Spojrzałam gdzieś w górę - Ja rozumiem pranie mózgu, mieszanie w głowie albo manipulacje, ale żeby mnie tak ordynarnie ciągnąć jak na smyczy albo na sznurku. No weź daj mi spokój.

Więź urwała się, jakby ktoś przeciął napięty sznur. Gdyby się nie trzymała pewnie poleciałabym na plecy. Przez moje ciało, umysł i duszę, przelała się dziwna fala energii, jakby przepraszająca. Przez chwilę zaświtała mi myśl, że sam Jehudiel nie kontrolował tego, co właśnie zrobił. Nie poprawiło mi to humoru.

- Kopaczka - warknął Finch. - Mam nadzieję, że nadal leżała nieprzytomna, gdy zaczęło się to ściąganie linki na kołowrotek.

- Sprawdź co z nią - wysapałam. - Ja tu sobie postoję chwilę.

Uśmiechnął się do mnie, otarł pot z pobladłej twarzy i lekko chwiejnym, rozkołysanym krokiem, podreptał z powrotem w stronę stołówki, na której słyszałam Sophie mówiącą coś do dziewczyn. Słowa tonęły w szumach i fali słabości, jaka nagle mnie ogarnęła po zerwaniu wezwania. Pomagając sobie ścianą powoli podeszłam do najbliższego siedziska i usiadłam na nim ostrożnie. Ścisnęłam głowę dłońmi i zamarłam w tej pozycji czekając aż ta słabość ustąpi.

O dziwo stało się to dość szybko, ale kiedy otworzyłam oczy zorientowałam się, że nie byłam sama w kuchni. Był tutaj też Michael. Stał kilka kroków ode mnie ze zmarszczonym czołem, jakby się nad czymś zastanawiał, gdzieś za nami narastał gwar dzieciaków, szuranie krzesłami i nawoływanie opiekunów. Michael włożył rękę pod jeansową kurtkę, którą nosił na sobie niemal cały czas. Drgnęłam odruchowo widząc drugiego Fantoma. Nie spodziewałam się tutaj nikogo.

- Co się dzieje Michael? - Zapytałam próbując ukryć swoje zaskoczenie.

Wyciągnął dłoń w moją stronę z czymś metalicznym i błyszczącym. Oczy zmieniły mu się w dwie wąskie szparki. W swoim oszołomieniu nie wiedziałam o co mu chodziło i czego ode mnie chciał. Równie dobrze mógł mi coś podawać albo mnie atakować. Gdybym nie zareagowała a on mnie atakował to bym oberwała, ale jeślibym coś przedsięwzięła a on na mnie nie nastawał to wyszłabym na nieufną i świrniętą. Co było lepiej przyjąć na klatę?

- O co chodzi? - Powtórzyłam zakładając, być może błędnie, że jeżeli Michael planował coś niedobrego to nie zrobiłby tego przy tych wszystkich dzieciach tuż obok.

- Wyglądasz na bladą - podał mi piersiówkę, a mi się zrobiło naprawdę głupio - Łyknij sobie. Poszedłem za tobą i Nexusem, bo się o was martwiłem. Wiem, że coś się dzieje. Coś co dotyka wewnętrznego kręgu. Chciałem się bardziej przydać.

- Dzięki - powiedziałam przyjmując piersiówkę - Pewnie nie powinnam teraz pić - stwierdziłam i upiłam łyczek.

- Wewnętrzny krąg – Powtórzyłam za nim i uśmiechnęłam się - Brzmi to wyjątkowo okultystycznie i dramatycznie.

- Powiedz mi Michaelu - zapytałam oddając Fantomowi piersiówkę - Chciałbyś być członkiem wewnętrznego kręgu? Gdybym mogła oddać ci swoją fuchę, wziąłbyś ją?

- Zapomnij. Nie jestem wystarczająco silnym fantomem. To co odpierdzielacie wy, mnie by zabiło przy pierwszej akcji.

Oczy miał nadal zmrużone i uważne.

- Wiesz, co się tutaj tak naprawdę odpierdziela? Tak szczerze?

- Nie słyszałeś co mówił Finch? To kolejne stadium Fenomenu Noworocznego. To, co myśleliśmy, że było Fenomenem dwanaście lat temu, było tak naprawdę tylko jednym z jego punktów na dłuższej liście. Fenomen to najwyraźniej proces, który nadal trwa i nasz świat przechodzi w jego kolejną fazę. A jeżeli chodzi o napaść demona na sierociniec to na pewno chcesz wiedzieć coś więcej? Bo Joe i Sophie nie chcieli. - Wstałam i przeciągnęłam się rozciągając mięśnie. - Zresztą co do sierocińca to tak naprawdę trzeba by było pytać O’Harę, bo to on nas tam wysłał.

- Nie no, niekoniecznie. Wystarczy, że wiem, że to co robię, ratuje innym życie.

- Czyli mnie pytasz, ale Fincha już nie - Uśmiechnęłam się na to typowe postępowanie - No dobra czas już wrócić tam i podjąć jakieś decyzje.

Wróciłam na salę do dziewcząt i sprawdziłam jak się sprawy miały. Wydawało się, że Joe i Sophie z Aniołkiem do pomocy ogarnęli dzieciarnię. Część z nich wyszła na zewnątrz, część rozeszła się po pokojach. Uznałam to za sytuację pod kontrolą. Nikt nie siał paniki, nie słychać było kłótni ani wrzasków. Rozejrzałam się za Gemmą, nie było jej na sali ani nie widziałam jej na zewnątrz, więc uznałam, że wróciła do swojego pokoju. Nie widziałam za to Fincha i niepokoiło mnie to, czyżby okaleczona Alicja pełzła teraz przez ogródek odpowiadając na wezwanie Jehudiela a O’Hara jej szukał. Postanowiłam to sprawdzić.

Drzwi do pokoju Ali były otwarte i ujrzałam stojącego w nich Fincha. O'Hara opierał się o framugę i spoglądał do środka, jakby bał się wejść, albo czegoś nasłuchiwał. Nie zwracał uwagi na otoczenie.

- Jesteś pewna? - zapytał spokojnym głosem, bez cienia sarkazmu.

Nie usłyszałam wcześniejszego pytania ani odpowiedzi, ale Finch pokiwał głową.

- Przywiozę go tutaj. Obiecuję. Odpoczywaj.

Odwrócił się i spojrzał na mnie.

- Odzyskała świadomość - uśmiechnął się do mnie słabym cieniem uśmiechu. - Będzie z nią ok, ale potrzebuje czasu by funkcjonować normalnie. A czas, tego cholerstwa, mamy teraz zbyt mało. Muszę jechać do Londynu. Nie będzie mnie pewnie kilka, kilkanaście godzin. Zajmiesz się tutaj wszystkim?
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline