Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2021, 09:25   #108
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Tosse znał okolicę jak mało kto. Wątpliwości swoich kompanów przyjął do wiadomości, ale znalazł rozwiązanie. Był u siebie. Po niespełna kilku pacierzach wszyscy już byli na pokładzie z którego roztaczał się cudowny widok na okolicę. Góry śmieci, odpadków, wraków i zbutwiałego drewna, które jeszcze nie tak dawno ciężko pracowało na rzece, teraz roztaczały się przed zgromadzonymi na pokładzie. Widok nędzy i rozpaczy. Miejsca z którego nie sposób było się wyrwać a co najwyżej egzystować. Gdzieniegdzie na palach stały jakieś sklecone z chrustu i zbutwiałego drewna chatki, ale to był już szczyt lokalnego budownictwa. Smętne grupy wychudzonych nędzarzy tułały się to tu, to tam, poruszając się niemal mimochodem. Automatycznie. Spici niemal do nieprzytomności albo zwyczajnie zobojętnieli na wszystko. Gdzieś, ktoś próbował łowić rybę w płynącej brei, gdzieś jakaś baba robiła w tym gnoju pranie. Pranie! Watahy brudnych, półnagich dzieciaków ganiały jakiegoś szczura. Ktoś wrzeszczał na kogoś, ktoś inny miotał obelgi. Jeszcze ktoś inny głośno nawoływał boga do zmiłowania. Dopiero z pokładu keczu można było okiem ogarnąć ogrom Trapów, za którymi wyrastał przyklejony do brzegu Port Durnia. To było miasto w mieście. Jednego mogli być pewni, Straż Miejska i jej obława, były im zupełnie niestraszne w tym miejscu.


Ripp podszedł do związanego Sotoriusa uwiązując go dodatkowo do tego, co zostało z masztu tej żałosnej krypy. Znów na chwilę zdjął mu kaptur i knebel dając się napić. Rozbiegane oczy kupca szukały w popłochu szansy ocalenia, ale ponure oblicza kompanów Tesslara nie dawały żadnych nadziei. Wypiwszy kilka łyków Sotorius zakrztusił się. Ale tylko na chwilę. Wnet złapał oddech i z obawy, że znów go zakneblują, zaczął gadać. Z szybkością koła młyńskiego.


-Nie kneblujcie. Proszę. Dławię się wymiocinami a mam problemy w żołądku. Zemrę i nic wam ze mnie nie przyjdzie, ino kłopot. Wy chcecie dostać za mnie okup, słyszałem. A ja go mogę zapłacić. Sam, bez inkszych osób. Porszę! - wysapał na koniec widząc, że Ripp już unosi na powrót knebel. - Od ręki mogę zapłacić więcej, niż wam oferowano. I bezpieczniej wam będzie, bo ja nie będę was szukał. Nie znam waszych imion, nie wiem kim jesteście. Ale mam potężnych wrogów i nie mniej potężnych sprzymierzeńców. Możecie zyskać moją wdzięczność zwracając mi wolność. Dość posłać do pierwszego mojego składu i umówić się na przekazanie okupu. Sam ręczę za wasze bezpieczeństwo! Niech któryś z was weźmie mój wisior albo pierścień i zgłosi się do moich ludzi. Jak dacie mi pergamin, pióro i kałamarz sam skreślę list z poleceniem wypłaty. Przed wieczorem będziecie mieli gotowiznę i kłopot z głowy. Nikt przy tym nie ucierpi. Wszyscy będą wygrani. I zyskacie mą wdzięczność jako roztropni ludzie, którzy nie wahają się przed niczym. Mogę wziąć was na służbę. Macie wiele do zyskania i nic do stracenia! Po co to ciągnąć? Przecież to tylko będą problemy. Mam słabe serce. Zejdę wam tu i nikt wam za mnie już nie zapłaci, bo jakby płacili za trupa już bym nie żył. Jesteśmy na Trapach, tak? Na Trapach. W Porcie Durnia, blisko przecież, jest moja faktoria handlowa. Prowadzi ją Merge Kruger. On Was wysłucha i zrobi to co ja mu każę. W godzinę wszyscy możemy być szczęśliwi! Dajcie mi tylko… - tego co mieli mu dać już nie usłyszeli, bo Tosse podszedł doń i pięścią zdzielił go w ucho ogłuszając na chwilę. Ripp wściekle spojrzał na Tosse, ale wcisnął kupcowi do ust knebel i znów założył na głowę worek. Musieli sobie wzajemnie pewne rzeczy wyjaśnić, ale nade wszystko musieli wspólnie ustalić ile czekać na Rusta i Klemensa. I czy propozycja Sotoriusa nie była aby warta do rozważenia.


***


Klemens z Rustem, napięci jak postronki, leniwie pili piwo wodząc wokół znudzonym spojrzeniem. Wokoło tłoczyło się zbyt wiele ludzi, by byli w stanie wypatrzeć na Gerechtigkeitsplatz kogoś, kto skupiał by na nich uważniejsze spojrzenie. Zresztą szpicle Oswalda też nie byli pewnie w ciemię bici i jeśli mieli by objąć obserwacją okolicę kancelarii Orsiniego, to najpewniej nikt by tego nie dostrzegł. Ale co innego wiedzieć, że nie da się tych ludzi wypatrzyć a co innego zmusić do niewypatrywania pracujący na najwyższych obrotach mózg.

Löwenstein ziewną ostentacyjnie, jakby coraz późniejsze popołudnie było dlań najlepszą porą na drzemkę. Przy okazji omiótł wzrokiem klientelę szynku. Ot kilku kupczyków skupionych przy stole, żwawo dyskutujących o cenie jedwabiu, jacyś czeladnicy pokpiwający z nieobecnego mistrza, kilka parek wyraźnie szykujących się do wieczornych baletów. Trzej muzykanci na drewnianym podeście stroili instrumenty szykując się do wieczornej zabawy - szynk musiał być też tancbudą. Kilka dziewek już szykowała się do zabawy z rumianymi policzkami wypatrując kandydatów do skocznego wirowania. Klemens nawet gestem odmówił pytającemu spojrzeniu jednej z nich, bo widział że gadają o nim i o Rustcie podśmiechując się z jakichś wyszeptanych żartów. Złowił okiem jakieś zbyt natarczywe spojrzenie jednego z posługaczy i wnet gestem go przywołał prosząc o kolejne dwa kufelki, dla siebie i dla Rusta. Czas płynął. Dziewki widocznie nie dawały za wygraną, bo jedna, najśmielsza podchodziła właśnie do nich, kiedy Rust szarpnął Klemensa za ramię wzrokiem wskazując wyjście z kancelarii Orsiniego.

Pierwszą wychodzącą była wynajęta aktorka, która wyraźnie się spieszyła, starając się jak najszybciej umknąć z niemiłego miejsca. Zadarła nawet nieco przydługą kieckę i spiesznie poszła w kierunku domu kultury. Nim jednak podnieśli się, by iść jej śladem, z kancelarii wyszło czterech nijakich ludzi okrytych szarymi płaszczami z kapturami, spod których wyzierały głownie krótkich mieczy. Szli biorąc w „kleszcze” osławionego adwokata a w ślad z nimi wyszedł jakiś kmiotek, za którego garści szylingów by nie dali. Od razu, zwartym szykiem, ruszyli w kierunku Uniwersyteckiej. Orsini sprawiał wrażenie pewnego siebie, ale nawet z daleka widać było, że wams na piersiach ma stłamszony a pod okiem rosła mu śliwa. „Orszak Orsiniego” ruszył w jedną stronę, aktoreczka wynajęta a teraz spłoszona i wystraszona w drugą. A oni siedzieli, nie dając po sobie poznać, że wszystko to obeszło ich w jakikolwiek sposób.

Opłaciło się. Jeden ze straganiarzy, który z ruchomego kramiku sprzedawał coś pod kancelarią wnet ruszył szlakiem ludzi Oswalda. Chwilę potem dołączył do niego posługacz z szynku. I jeszcze ktoś z bramy na przeciwko. Oddalali się powoli niknąc, podobnie jak wynajęta aktorka, w tłumie.


***

5k100
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline