Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2021, 21:00   #30
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Kiedy zbliżyliśmy się do miasta zaczęłam zastanawiać się czy dobrze zrobiłam upierając się, żeby tutaj przyjechać. Jednak myśl, że mogłabym puścić Fincha samego wydawała mi się jeszcze gorsza. Potrafił on czasem działać nieostrożnie a w tym przypadku miał przywieźć do „Radości” małe dziecko i nie powinien podejmować pochopnych decyzji. Musiałam być jego głosem rozsądku.

Chwilę później jednak wbiliśmy się do centrum i widok zdewastowanego miasta oraz los tych wszystkich przerażonych ludzi sprawił, że moje wcześniejsze pretensje do O’Hary, moje obawy o Gemmę czy nawet bezpieczeństwo małego Harry’ego uleciały gdzieś w dal zastąpione przez szok wywołany tym co się dzieło tu i teraz. A działy się okropne rzeczy, potworne w swojej skali i rozmachu a najgorszy był fakt bezsilności i jakiejkolwiek mocy sprawczej z mojej strony. Finch także to poczuł, bo zareagował wyjątkowo emocjonalnie.

Ja zareagowałam inaczej. Musiałam, bo gdybym pozwoliła sobie na to, żeby wczuć się w to wszystko pewnie bym się rozkleiła i nie byłabym zdolna do czegokolwiek. Postanowiłam nie myśleć, nie czuć a zacząć działać koncentrując się tylko na danej chwili, momencie, reagując tylko na to co było w moim zasięgu i moich możliwościach. Stan, który osiągałam zwykle, kiedy się skupiałam na jednym konkretnym zadaniu.

- No dobra, ale co teraz?! – Odpowiedziałam O’Harze licząc na to, że on wskaże mi to jedne konkretne zadanie - Co robimy?!

- Jadę po dzieciaka Alicji, jak obiecałem. Potem zajmę się ratowaniem świata. A ty? Podtrzymujesz swój plan?

Zastanowiłam się. No tak chciałam wydostać papiery z sierocińca, to się nie zmieniło, ale zmieniło się sporo innych rzeczy.

- Proponuję niewielką modyfikację. – Powiedziałam - Podrzucasz mnie bezpośrednio pod sierociniec, wynoszę stamtąd tyle dokumentów, ile dam radę, póki budynek w ogóle jeszcze stoi i razem jedziemy po Harry’ego.

- Plan wyśmienity. Bo mam pietra.

To wyznanie mnie trochę zaskoczyło.

- No coś ty, przecież młody cię nie pogryzie. No chyba że lubi gryźć. – Zaczynałam odzyskiwać nieco spokoju ducha i udało mi się nawet uciec do starej, dobrej ironii.

- Młodym się nie przejmuję. tylko spanikowanymi tłumami i tym cholerstwem, co zmienia Londyn w zgliszcza. – Finch sprowadził mnie jednak na ziemię - Jedno z nich jest dość blisko naszego celu i zmierza na południowy - zachód, Czyli mniej więcej tam, gdzie my mamy się udać. Nie wiem, czy jak nadłożymy drogi na ten sierociniec, to wystarczy nam czasu. Ale jak ogarniesz sprawę szybko, mamy szansę. Chyba że zrobimy odwrotnie. Najpierw dzieciak, potem sierociniec?

- Tak. – Pokiwałam głową - Jedź po dziecko, papiery są mniej ważne.

- Zgarniemy je w drodze powrotnej. A teraz polecę obwodnicą. Pozwoli nam to przez chwilę omijać zatory. Trzymaj się. Będę gazował, a po pierwsze - jadłem dzisiaj fasolę, po drugie - nie jestem najlepszym kierowcą.

Jego żart było moim zdaniem gorszy niż mój.

- Po pierwsze - nieśmieszne, a po drugie - ja jestem jeszcze gorszym. – Odparłam.

- Gorszym kierowcą, czy gorszym gazowaczem po fasoli?

- Ja pierdolę! – Nie wytrzymałam - Czy ty naprawdę musisz? Nie możesz się powstrzymać nawet na moment?

- Jeszcze nic nie zrobiłem - wyszczerzył się błazeńsko - Nie bądź taka spięta. Tak reaguję na stres. Znaczy nie pierdzeniem, sorry. Gadaniem głupot. Zresztą w przedszkolu to pozwalało znajdować kumpli. Dziwne, że tutaj nie działa.

- Ale ty cały czas pierdzielisz takie głupoty! – Wybuchłam - To znaczy, że cały czas chodzisz zestresowany?

- Jak cholera. Mam pośladki ściśnięte jak kamień niemal przez cały czas. A teraz, to już wywalam poza skalę stresu. No i jestem ostro wkurwiony! Mam ochotę złapać kogoś, nie powiem kogo, za aureolę i powyrywać pióra, niekoniecznie z dupy. Moja babka, z małej wioski w Irlandii Północnej skubała kiedyś kury. Nie wiem czemu, zapamiętałem ten widok. I bardzo pomaga mi wizja, że wyskubię tych, co traktują nas jak poligon do swojej wojenki. Mogli naparzać się na Marsie, na Wenus, na kurde bele, Plutonie czy jakimś XV coś tam, ale nie, wybrali sobie pełną żywych stworzeń Ziemię. Srał ich pies. I tyle w temacie.

- Jak na razie to nie tłuką się między sobą tylko równają wszystko z ziemią, chyba żeby przygotować sobie grunt. Zresztą wiesz nawet jakby się mieli bić na Ziemi to jest tutaj parę słabo zaludnionych miejsc, które też byłby lepszą opcją niż zamieszkane miasto. - Wymruczałam nie bardzo wiedząc co innego powiedzieć na jego wybuch i nie bardzo się znając na temacie skubania kur jak na miastową dziewczynę przystało.

- Oni tutaj przyszli, aby dokończyć dzieło kreacji. I przygotować nas na sąd ostateczny. Mają zamiar eksterminować ludzi. Wszystkich. Co do jednej duszyczki. Poza tymi z Pieczęciami. Tak sądzę. A potem osądzić żywych i umarłych. To dlatego Martwi powstali. To był początek. Wiesz. Biblijne proroctwa i apokryfy. I powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych. Tylko sto czterdzieści cztery tysiące śmiertelnych dostąpi łaski zbawienia. Pozostali zostaną zrzuceni w ogień piekielny. I to jest, Emmo, tak sądzę, ten ogień piekielny.

Zaryzykował spojrzenie w bok, na miasto niszczone przez skrzydlatych gigantów. Jechał coraz szybciej, a silnik zawodził coraz głośniej, tłukąc się pod maską. Brał zakręty z prędkością, która mnie niepokoiła, bo kompletnie ignorował zasady bezpieczeństwa.

- Ktoś im tak nakazał czy sami to sobie wymyślili? - Zapytałam ostrożnie nie chcąc go dekoncentrować, kiedy jechał jak jakiś maniak.

- Nie wiem. Myślę, że to jakiś plan wyższy. Skrzydlaci nie podejmują decyzji same. Są jak, no nie wiem, gniazdo owadów. Mają swoje zwierzchności i sztywną hierarchię. Ale są bardziej jak te od Sodomy i Gomory, niż aniołki stróże.

- Czyli co wchodzimy w koncept Boga, zwierzchnika anielskiego czy kogoś innego masz na myśli? – Dopytywałam.

- Nie mam pojęcia. Grey i Horror, kiedy już się ujawnili, mówili mi tylko jakieś półprawdy, półsłówka, strzępki informacji. Niemal wszystko było tajemnicą, sekretem. Dostawałem ochłapy ze stołu wiedzy, krople z źródła mądrości.

Przyganiał kocioł garnkowi, czyli dokładnie wiedział jak się człowiek wtedy czuł a i tak traktował mnie jak oni jego. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Finch wyminął jakiś samochód, który wyjechał niespodziewanie zza zakrętu. Pędził, aż miałam wrażenie, że zaraz będziemy mieli wypadek.

- Hej, ja rozumiem, że chcesz się tam dostać jak najszybciej, ale jak wylądujemy na dachu albo wjedziemy w jakiś mur czy samochód to znalezienie nowego pojazdu bardziej nas spowolni, jeśli w ogóle coś uda nam się zdobyć a przedzierania się tam pieszo sobie nie wyobrażam, więc zwolnij trochę. – Zaprotestowałam.

- Muszę ominąć tych wszystkich ludzi nim zatamują obwodnicę. Spokojnie. Nie jeżdżę najlepiej. Ale jestem przekonany, że dam radę. To luzik.

- Od razu mi lepiej - Miało to zabrzmieć ironicznie, a zabrzmiało w moim odczuciu słabo.

- No i tak trzymaj, piękna! Śpiewaj coś, gadaj do mnie, wtedy łatwiej mi się skupić! – Wypalił o mało co nie wypadając z zakrętu pokonanego zdecydowanie za szybko.

Aż mnie zatkało po tym zakręcie i byłam w stanie się odezwać dopiero po chwili.

- Jak zacznę śpiewać to na pewno się w coś wrąbiemy. - Stwierdziłam. - Ale może mi powiesz – przypomniało mi się coś - o co miałeś zamiar mnie poprosić na co ja się nie zgodziłam zanim usłyszałam twoją prośbę.

- Żebyś nie krzyczała na mnie na korytarzu, gdzie mogli nas usłyszeć ludzie. Nie chodzi mi o moją reputację, ale ostatnim, co teraz potrzebują, to by stwierdzili, że nie jesteśmy zgodni. Że sobie nie ufamy.

- Nie krzyczałam - zaprotestowałam - Mówiłam stanowczym tonem, a to co innego.

- No wiesz o co mi chodzi. Zasłużyłem czy nie, lepiej opierdzielaj mnie tam, gdzie nie dostanie się rykoszetem wszystkim innym. A tak nawiasem mówiąc…. o kurwa!

To chyba nie miało być jego: nawiasem mówiąc tylko fakt że w ostatniej chwili zdołał wyminąć samochód, który wyjechał pełnym pędem z bocznej ulicy, od strony Londynu.

- Zaczyna się robić tłoczno.

I faktycznie. Przed nami, na drodze, z obu stron, w tym pod prąd, jechały samochody, ryksze, rowery, motory a nawet konie. Wszyscy, co żyli gdzieś blisko obrzeży metropolii uciekali, czym tylko mogli, byle dalej od tego, co wyglądało na pogrom.

Finch jechał przed siebie, trąbiąc i wymijając ludzi, którzy zupełnie nie zważali na to, że jako jedyny jedzie tam, skąd oni uciekali.

- Cholera, nie wygląda to dobrze, a będziemy musieli jeszcze tędy wrócić. - Wyglądałam przez okno obserwując wszystko z zaciętą miną.

- Nie wygląda - przyznał ze skupioną miną lawirując między pojazdami.

- Nie dokończyłeś - stwierdziłam nadal wpatrując się w drogę.

- Czego? Aha. Nawiasem mówiąc, czy naprawdę aż tak paskudnym typem jestem?

- To znaczy? - Spojrzałam na niego z miną sugerującą, że nie miałam pojęcia o co mogło mu chodzić.

- No. Generalnie. Taki ze mnie dupek, że ciężko ze mną wytrzymać?- zapytał.

- Nadal nie rozumiem o co ci chodzi. – Rzeczywiście nie miałam pojęcia - O co dokładnie pytasz?

- O to, jak kłamliwym i przeinaczającym wszystko człowiekiem jestem. Naprawdę, masz o mnie aż tak niskie mniemanie?

Zwolnił, omijając kolumnę wozów, jadąc najbliżej lewej krawędzi szosy, jak tylko się dało. Minęliśmy jakiś wypadek a potem kolejny. Ludzie w panice nie zachowywali należytej ostrożności, w sumie tak jak i my.

- Zjadę na pierwszej w stronę północy. Pojedziemy polnymi drogami, bo tutaj się nie da. Cholernie źle to wygląda.

- Ok. - Zgodziłam się na propozycję trasy - A co do tamtego to chodziło mi o to, że w nocy obiecałeś, że będziemy działać razem i robić wszystko razem, a już parę godzin później oznajmiasz, że jedziesz nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co, a ja mam zostać na miejscu i opiekować się dziećmi. No kurde normalnie jakbyśmy byli małżeństwem w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. I to mnie tak wkurzyło, że jak to ująłeś wywaliłam poza skalę stresu.

- Rozumiem - ominął leżące ciało, którym nikt się nie zajmował, trąbiąc na kilka ryksz blokujących zjazd. - Nie wracajmy do tego. Jeśli jestem tak paskudnym typem, to nie potrafię się chyba zmienić. Zresztą, nie chciałem cię rozstawiać po kątach, wiesz. Szczerze, sądziłem, że lepiej ogarniesz te dziewczyny. Na mnie, sama widziałaś jak reagowały. Nie jestem w tym najlepszy. A jeżeli się z ciebie śmieją, nie zapanujesz nad nimi. Podobnie, jeżeli ci nie ufają.

To prawdopodobnie miał być jakiś przytyk do mnie.

Chwilę później zjechał, pod prąd, w pierwszy zjazd, na szczęście wolny, bo prowadzący do Londynu. Po chwili znaleźliśmy się na zdecydowanie gorszej jakości drodze, ale mniej zatłoczonej.

- Powiedziałbym ci, Emmo. gdybyś dała mi szansę. Powiedziałbym ci wszystko.

- Odebrałam to inaczej i zareagowałam być może zbyt przesadnie, ale … - urwałam - Nie wiem chyba ta obecna egzystencja dała mi zbyt mocno w kość. – Przyznałam - Zostałam wyjęta ze swojej strefy komfortu i wrzucona w dość bliskie relacje z osobami, które normalnie trzymałabym na większy dystans, w sensie, że potrzebowałabym więcej czasu żeby do nich przywyknąć i potrzebowałabym czasu dla siebie, w samotności, żeby pewne rzeczy odreagować i poukładać sobie w głowie. - Wzruszyłam ramionami na tyle na ile pozwalał mi zapięty pas. - Mam wrażenie, że przez ostatnie miesiące przeklinałam i wściekałam się więcej niż przez całe moje wcześniejsze życie.

Milczał prowadząc. Wjechaliśmy pomiędzy jakieś zabudowania, głównie stare rudery, opuszczone i zabite deskami, z zachwaszczonymi podwórkami. To były owiane złą sławą przedmieścia Londynu. Niedaleko, dawno temu, w innym życiu, strzelano do mnie z ćwierćcalówki. Finch wybierał drogę starannie, w zamyśleniu.

- Rozumiem cię. Bardzo dobrze cię rozumiem. Masz powody do rozgoryczenia i wściekłości. Zginęłaś dla świata. A całym twoim życiem, bliskimi ci osobami przynajmniej przestrzennie, zostali ludzie, zupełnie inni, niż ty. Ludzie z problemami, jak mało kto na tym świecie. Przerażeni swoich mocy i arogancją i fałszywą pewnością siebie udający, że wszystko jest jak najbardziej okej. Możesz nawet cierpieć na syndrom Sztokholmski, bo Towarzystwo rozciągnęło wokół ciebie sieć, omotało cię, nie dając ci za bardzo wyboru. Przepraszam, jeżeli obwiniasz mnie za to, że stałaś się jedną z nas. Gdyby wiedział, gdybym przypuszczał, że to skończy się tak, jak teraz, w życiu bym nie forsował twojej kandydatury.

- Nie pochlebiaj sobie, że aż tak bardzo wpłynąłeś na moje życie. – Aż uśmiechnęłam się szeroko z rozbawienia - Zupełnie co innego doprowadziło mnie do tego miejsca, w którym obecnie się znajduję.

- Oj. Bolało. A ja myślałem, że to mój urok osobisty i ogłada przyciągnęły twoja uwagę.

Żartował sobie, ale ja nie żartowałam. Naprawdę uważałam, że moje obecne życie wyglądało tak jak wyglądało przez to co wydarzyło się dwanaście lat temu i raczej ani Finch czy inni z Towarzystwa nie byli za to odpowiedzialni.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline