Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2021, 13:11   #26
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Postój na polanie okazał się nie być ani spokojny, ani cichy jak spodziewali się w pierwszym momencie. Maakor z Ganorskiem podziwiali odnalezioną runę na drzewie, Berenika i Temujin zaraz dołączyli do nich, a Dresden... Dresden roztropnie postanowił sięgnąć wzrokiem poza to, co widzialne zwykłym spojrzeniem. Omiótł okolice niemalże poczerniałymi oczami, szukając magicznych aur i śladów. Druidzka runa zajaśniała jeszcze bardziej, ale Dresden okręcił się powoli w miejscu, skanując otoczenie. Polana okazała się być jednak pozbawiona magicznych emanacji i śladów, za wyjątkiem tych druidzkich, na krańcu polany gdzie byli jego towarzysze.

- Drzewa nie są zranione, glify są magiczne - Maakor wyjaśnił Temujinowi. - Mają wskazywać drogę do bezpiecznego miejsca, chronionego przez druidzką magię. Powinniśmy sprawdzić.

Najemnicy spojrzeli po sobie. Dyskusja nie trwała długo - zwyciężyła ciekawość, wszak okazja zobaczenia druidzkiego azylu nie nadarzała się codziennie i czysty pragmatyzm, który podpowiadał że postój w miejscu chronionym magią był roztropną decyzją.


***



“Im dalej w las...” Drzew rzeczywiście było więcej. Podobnie jak konarów, pniaków, zalegających liści czy zdradzieckich korzeni wyrywających spod gleby. Zagajnik zdawał się napierać na najemników ze wszystkich stron, atakując wzrok feerią jesiennych barw i przebijającymi się gdzieniegdzie promieniami słonecznymi. Druidzkie runy, niczym latarnie morskie, wskazywały najemnikom drogę przez coraz to bardziej cienisty las i wyznaczały wyboistą ścieżkę pachnącą żywicą.

Cisza, która panowała na skrawku polany, pogłębiała się jedynie z każdym kolejnym krokiem w głąb lasu. Pogłębiał się też i niepokój, potęgowany przez uczucie klaustrofobii. Cienie spowijały otoczenie, wiły się między drzewami, wyobraźnia podsuwała wizje czających się weń niebezpieczeństw. Łomotanie serca przyspieszało, oczy goniły to tu, to tam, lustrując otoczenie. Dłonie mimowolnie muskały oręż. Skóra mrowiła. Odległy śpiew ptaków i szelest drzewnych koron nasilały jedynie dziwną, niecodzienną aurę.

Napór zagajnika zelżał w końcu po paru minutach wędrówki, jakby natura zmieniła zdanie i postanowiła dać im odetchnąć. Gdzieś przed nimi drzewa rozwierały się w skąpaną w słonecznym blasku przesiekę, zdominowaną przez skromny pagórek na którym wyrastał potężny dąb. Ostatnia już druidzka ruina mrugała miarowo, nęcąc i kusząc ich w swym kierunku. Maakor przystanął, wstrzymując pochód i rozglądając się wokoło. Podobnie jak Dresden.

Melodia przebijała się do ich uszu ponad ptasim świerkotem. Cicha i beztroska, przypominała nieco skoczną nutę jakże popularną w karczmach i tancbudach Międzyrzecza. Słyszalna melodia może i nie uchodziła z szarpanych strun instrumentu, ale nie mieli wątpliwości że źródłem dźwięku były struny. Głosowe. A więc ktoś. Ostrzegli resztę towarzyszy, ale Maakor prędko oprotestował dobycie oręża. Mimo to ręce znalazły się na rękojeściach ostrzy czy kolbach kusz, gdy - jeden po drugim - wyłonili się z linii drzew.

- Oj, kazaliśta na się czekać.

Głos dobiegał z pagórka przed nimi, spod dębu. Na głazie, niczym na kamiennym tronie, zasiadał... Satyr. Pokryty brązowymi włosami przypominającymi futro, gdzieniegdzie przerzedzającymi się i ukazującymi ciemną skórę; z zakręconymi koźlimi rogami i spiczastymi uszami; z potężnymi nogami zwieńczonymi kopytami - uchodzić mógł za czorta czy diabła z ludowych opowieści. Zwłaszcza, że jadowicie zielone spojrzenie, którym obdarzył każdego z nich, było równie naturalne co reszta doń należąca. Satyr był jednak rozumny, co poświadczyć mogły słowa powitania, skromna przepaska na biodrach czy fletnia leżąca po jego lewicy.



- Dajta pokój - lokator przesieki uśmiechnął się. Uśmiech miał mało przyjemny, ale przy takiej, a nie innej strukturze kostnej twarzy uśmiech nie miał prawa być przyjemnym. - Zdejmijta łapy z broni, krzywdy wam nie zrobię. Piękniś może poświadczyć.

Satyr wycelował palec zwieńczony pazurem w stronę Maakora, nie pozostawiając wątpliwości co do tego, kogo nazywał “Pięknisiem”. Druid przytaknął, wpatrując się w fauna. Wiedział, że druidzkie Schronienia były chronione starą magią, ale nie spodziewał się ochrony rozumnej. Oczywiście, słyszał historie o Schronieniach czy Sanktuariach chronionych przez leśne istoty - satyry, nimfy czy driady - ale nie spodziewał się tego tutaj. Nie na takim wygwizdowie.

- Jeśli mogę, drogi panie - Berenika nie mogła się powstrzymać, wpatrzona w satyra. - Jak wam na imię?

- Cosantanarmainnceart, o Płomiennowłosa - satyr uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Cosan dla przyjaciół, Cos dla kochanków i kochanek. Dla was... Będziem się przyjaźnić czy kochać?

Najemnicy popatrzyli po sobie, zbici z pantałyku poważnym tonem, w jakim padło pytanie. Zanim jednak dane było im odpowiedzieć, Cosan pacnął się teatralnie między rogi, w czoło.

- Żem zapomniał. Pewno śpieszno wam rozmówić się ze zgubami. Czekają na was w środku. Śmiało.

- Zguby? - Maakor zmarszczył brwi.

- W środku? - Temujin zapytał, skonfundowany.

Cosan pokiwał łbem w odpowiedzi i wyciągnął palec w dół pagórka. Dopiero teraz zauważyli jamę w zboczu wzniesienia, która umknęła ich uwadze. Ganorsk postąpił krok do przodu, oceniając w myślach przejście i krzywiąc się na wizję wciskania w ziejący chłodem otwór. Przy jego gabarytach przyjdzie mu iść zgarbionym, niemalże na czterech.

- O jakich zgubach mowa? - Dresden ponowił pytanie, na które nie dostali odpowiedzi.

- Ludzkie. I nieludzkie - Cosan odparł, wzruszając ramionami. - Lewy i Prawy. O, i Mały. Wejdźta, sami zobaczyta. Ale Piękniś zostaje ze mną. Musim się rozmówić. Wy idźta do środka.

Mimo że ton głosu satyra pozostawał radosny i przyjazny, to nie mieli wątpliwości, że sprzeciw raczej nie wchodził w grę. Cosan ponaglił ich gestem, pomocnie wskazując palcem jamę, ale Dresdenowi nie umknął fakt, że druga łapa muskała leżącą na głazie fletnię. Wiedział też - podobnie jak Maakor - że satyrowa magia mogła z łatwością zmusić ich do wejścia pod ziemię, czy tego chcieli, czy nie. Otuchy dodawał fakt, że Cosan chwilowo ograniczał się do grzecznej prośby. Chwilowo.
 
Aro jest offline